Fox Kathryn - Bez zezwolenia.rtf

(1734 KB) Pobierz
Kathryn Fox

Kathryn Fox

Bez zezwolenia

Przełożyła Agata Gradzińska

VIZJA

PRESS&IT

Warszawa 2007


Tytuł oryginału Without consent

Copyright © Kathryn Fox 2006 Ali rights reserved

Copyright © for the Polish edition by VIZJA PRESS&IT Ltd., Warszawa 2007

Redaktor prowadzący Wojciech Żyłko

Redakcja i korekta Emilia Słomińska

Opracowanie graficzne okładki Mariusz Stelągowski

Zdjęcie na okładce © Corbis

Wydanie I

ISBN-13: 978-83-60283-36-3 ISBN-10: 83-60283-36-2

VIZJA PRESS&IT

ul. Dzielna 60, 01-029 Warszawa

tel./fax 536 54 68

e-mail: vizja@vizja.pl

www.vizja.net.pl

Skład i łamanie Mariusz Maćkowski

Druk i oprawa *OPOLgrafsA www.opolgraf.com.pl


Lekarzom, policji i pracownikom socjalnym, którzy pracują z ofiarami zbrodni na tle seksualnym.


PODZIĘKOWANIA

Po raz kolejny wielu ludzi oferowało swój czas i doświadczenie, aby ta książka była precyzyjna. Mimo że historia jest fikcyjna, praca wykonywana przez profesjonalistów i psychika postaci są tak autentyczne jak to tylko możliwe. Wstrząsający jest fakt, iż z powodu niskich funduszy robi się coraz mniej badań w zakresie medycyny sądowej. Ofiary — żyjące i zmarłe — widocznie nie mają zbyt wielkich układów w polityce. Zarówno prawdziwe zbrodnie, jak i te z powieści wskazują na brak uwagi dla tej, jakże istotnej, dziedziny.

Doktor Jean Edwards, Doktor Caroline Jones i Doktor Guy Norfolk bezinteresownie przyczynili się do utrzymania autentyczności powieści, jeśli chodzi o badania ofiar napaści na tle seksualnym oraz pracę lekarza medycyny sądowej. Dzięki tym osobom oraz ich niestrudzonemu poświęceniu ofiarom, sądzę, że przedstawiłam czytelnikowi prawdę.

Dziękuję także Doktorowi Jo Du Fluo, niezwyk­łemu patologowi, wspaniałemu prawnikowi (z po­czuciem humoru) Siobhan Mullany, człowiekowi o niezwykłych umiejętnościach Głównemu Inspek­torowi Detektywowi Paulowi Jacobowi oraz psy­chologowi sądowemu Doktorowi Johnowi Clarke'owi. Doceniam pomoc Doktora Claude Rouxa i badaczy z Uniwersytetu Technologii w Sydney, a także pracowników z Muzeum Australii.

5


Wyrazy wdzięczności dla Cathie Barclay, Lyn Eliott, Sarany Behan, Helen Mateer i Kerrie Nobes za to, że były wnikliwymi i dociekliwymi czytel­niczkami, oraz dla Marg McAlister z www.wri-ting4success.com za niezwykłą umiejętność uczenia. Marg, obiecuję „przekazać to dalej".

Dziękuję również niezwykłym pracownikom Pan Macmillan, w szczególności Brianne Tunnicliffe, Jane Novak i Cate Paterson za ich wiarę, starania i przyjaźń oraz Fionie Inglis, która na szczęście jest moim agentem.

Na końcu chciałabym podziękować najbliższej rodzinie i przyjaciołom, którzy bardzo mnie wspie­rali i dodawali otuchy podczas całego procesu pisania. Pamiętajcie proszę, że doceniam waszą pomoc.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Chwilowo oślepiony przez błysk fleszy Geoffrey Willard przekroczył próg bramy. Natychmiast rozpoczął się szturm.

-              Tutaj! - Krzyczał jakiś mężczyzna.

-              Nie! Tutaj! - Krzyczał ktoś inny.

-              Geoff! Jak to jest być wolnym?

Jakiś wysunięty do przodu mikrofon drasnął go w podbródek, na skutek czego Geoffrey stracił równowagę.

-              Czy myślisz, że jesteś zresocjalizowany?
Aparaty fotograficzne pstrykały zawzięcie.

-              Ej, kolego, popatrz tutaj! Pokaż nam te dziecięce niebieskie oczęta.

-              Słoneczko, tutaj!

Geoffrey instynktownie zasłonił oczy. To przez nie inni więźniowie nazywali go Sudance, tak jak Roberta Redforda, jeszcze zanim się zestarzał i pomarszczył. Palcem wskazującym dotknął świeżo zgolonej skóry głowy i zrobił krok w tył żałując, że nie może się wycofać do więziennego zacisza.

W półmroku błyskało jeszcze więcej fleszy. Nie wiedząc, w którą stronę się odwrócić, zasłonił twarz chlebakiem. Poczuł silne uderzenie pięści w bok. Zwinął się z bólu, a ktoś popchnął go z drugiej strony.

Strażnik więzienny usiłował stworzyć mu wąskie przejście przez tłum przy pomocy pałki policyjnej.

-              Spokój, proszę się rozejść. Dajcie mu spokój.

-              Tak jak on dał spokój Eileen Randall?

Potężne ramiona Geoffa napięły się, a pięści zacisnęły.

Aparaty fotograficzne rozszalały się na dobre po tym, gdy ktoś rzucił się na Geoffa, chwycił kieszeń jego spodni i prawie je ściągnął. Nawet nie widział jej twarzy, tylko burzę ciemnych błyszczących włosów. Osłaniając oczy przed światłami, jęknął:

7


-              Niech ktoś ich stąd zabierze.

-              Zaraz ich stąd zabierzemy - zahuczał nad nim głęboki męski głos. - Samochód czeka.

Geoffrey zobaczył dwóch mężczyzn w garniturach, trzy­mających się w pewnej odległości od otaczającego go motłochu. Wyglądali na gliniarzy.

-              Nic nie zrobiłem - powiedział.

-              To dla twojego dobra - warknął głos. Brzmiał jeszcze groźniej niż inne.

Nagle Geoff poczuł cios w plecy i potknął się. Z hukiem wylądował na kolanach. Jakiś but zablokował jego prawe udo. Zniszczony chlebak wypadł mu z rąk.

Przycisnęli go mocno. Ledwo oddychał.

-              Przywrócić karę śmierci! - Wykrzyknęła kobieta i rozległy
się okrzyki aplauzu.

Czyjeś ręce postawiły go na nogi i wepchnęły do białej limuzyny. Drzwi otworzyły się od środka i Geoffrey poczuł na głowie spocony ciężar wpychający go na tylne siedzenie. Za nim wrzucono torbę z jego rzeczami. Drzwi zatrzasnęły się i poczuł się bezpieczny - jak rybka w swoim małym akwarium. Jednak niewystarczająco bezpieczny, by pokazać twarz.

-              Siedź kutasie - wielki facet za nim warknął przez zęby,
boleśnie wykręcając mu kolczyk w prawym uchu. - I załóż to.
- Czarna czapka uderzyła go w twarz.

Przednie drzwi zatrzasnęły się i samochód ruszył z piskiem opon, nim ktokolwiek zdążył zapiąć pasy.

-              Mamy zabrać cię do bezpiecznego domu - powiedział ten, który pociągnął go za ucho.

-              Zabieracie mnie do mamy? - Ucho paliło go z bólu, lecz mimo to założył czapkę baseballową.

-              Prasa dowiedziała się, gdzie mieszka Najdroższa Mamusia i w sąsiedztwie zapanowała panika. Wygląda na to, że nie chcą cię w pobliżu.

-              Czy z mamą wszystko w porządku?

-              No, panowie, maminsynek się zaniepokoił - zadrwił kierowca.
Geoffrey nerwowo skubał spodnie, które dał mu pracownik

społeczny z okazji pierwszego dnia wolności. Były o wiele za luźne w talii i udach.

8


-              Przestańcie ze mnie żartować! Natychmiast! - Zakrył uszy
rękami i zaczął mamrotać.

Człowiek z przedniego siedzenia odwrócił się czerwony na twarzy:

-              Słuchaj skurwysynie, zamknij się - jego nozdrza poruszały
się z wściekłości, a cienka górna warga całkowicie znikła.

-   Gdyby to zależało ode mnie, pozwoliłbym, żeby ten tłum rozszarpał cię na kawałki. Więc jak już powiedziałem gnoju

-   zamknij się.

Geoffrey nadal zatykał uszy, ale zamilkł. Nie podobali mu się ci ludzie. Byli okropni.

-              Dwa samochody za nami. Reporterzy - ogłosił kierowca.

-              Biały van i niebieski z otwieranym dachem. Trzymajcie się.
Samochód zatrzymał się na światłach, a potem przyspieszył,

z piskiem skręcając w boczną uliczkę. Geoffrey siedział cicho, podczas gdy samochód pędził przez ulice miasta zupełnie jak w telewizyjnych programach o policjantach. Nie rozpoznawał okolicy, wysokich budynków ani tłumu ludzi. Za nic nie przypominało mu to jego starego domu w Zatoce Fisherman. Żadnego piasku, żadnej wody, żadnych drzew. Co za gówniane miejsce.

Wyjął papierosa z kieszeni koszuli i zaczął szukać zapalniczki. Cholera, musiała wypaść na ziemię, kiedy mnie kopnęli.

-              Nie tutaj - ręka obok wyrwała mu z dłoni, a potem zgniotła
ostatni zapas nikotyny. - Chyba ich zgubiliśmy - dodał mężczyz­na, patrząc w tył.

W samochodzie było gorąco i duszno jak w izolatce, ale Geoff nie odważył się otworzyć okna. Pomyślał o matce. Nie przyjechała na wizytę w zeszłym tygodniu. Mówiła, że wszystko przygoto­wuje. Geoff zaczął nerwowo pocierać kciukiem wnętrze dłoni.

Miał wyjść dopiero następnego dnia, ale tego popołudnia policjant kazał mu zabrać rzeczy i iść do pracownika socjalnego. Nikt mu nie wyjaśnił, dlaczego. Nawet nie miał szansy na pożegnanie z kumplami, którzy mu pomagali przez tak długi czas. Zaczął wyginać palce. Kim byli ci ludzie? Przecież nie z więzienia? Dlaczego byli tacy wściekli? Czuł się trochę jak w Zatoce Fisherman, zanim poszedł do paki. Tyle że wtedy znał większość ludzi, z którymi miał do czynienia.

9


Po dłuższym czasie samochód zwolnił przed szeregiem domów. Minęli je, a potem zawrócili i stanęli na podjeździe szarego domu otoczonego wyschniętym brązowym trawnikiem. Jakaś kobieta z włosami upiętymi w długi koński ogon otworzyła drzwi do samochodu.

-              Jestem June Bonython, znajoma twojej mamy. Lepiej, żeby
nikt nie widział, że tu przyjechałeś.

Jej głos brzmiał sympatycznie - inaczej niż u chamów, „psów", którzy go tu przywieźli.

-              Czeka na ciebie w środku.

Geoff złapał swój chlebak i wygramolił się z samochodu. Mimo że miał zdrętwiałe obie nogi, chciał jak najszybciej uciec od swoich porywaczy. Kobieta delikatnie położyła rękę na jego plecach i rozejrzała się, gdy wchodzili do środka. Poczuł lekki niepokój.

Weszli do środka. Geoff z ulgą zobaczył swoją mamę. Wstała, wygładzając wy krochmalony fartuch w kwiaty i powoli zbliżyła się do syna. Wyglądała staro, bardzo staro, powłóczyła nogami bardziej niż wcześniej. Inaczej niż wtedy, kiedy przychodziła do niego na wizyty. Ale, myślał Geoff, zazwyczaj siadała na więziennym dziedzińcu i zostawała tam, dopóki nie zabrali go z powrotem do celi.

Nie wiedział, co powiedzieć, więc zdjął czapkę i podszedł, obejmując matkę ramionami. Ramiona Lilian pozostały sztywno opuszczone wzdłuż ciała.

-              Nastawię wodę - powiedziała, wyzwalając się z jego objęć
i klepiąc go po ramieniu. - Musisz wrócić do swojej starej fryzury.

Z kuchni wszedł Nick Hudson, bratanek Lilian. Jego szczery uśmiech zrekompensował chłód kobiety.

-              Witam w domu, przyjacielu. - Dwa umięśnione ramiona
chwyciły przybysza, klepiąc go z umiarkowaną siłą. - Widać, że
sporo trenowałeś. Spójrzcie na jego mięśnie!

Geoff uściskał ukochanego kuzyna i przytulił się do niego mocno.

-              Ozdobiłbym dom balonami, ale zabrakło mi czasu - powie­dział Nick, puszczając go. - Wciąż lubisz balony, nie?

Geoff przytaknął niepewny - może ktoś mógłby sobie żartować, gdyby się do tego przyznał. Wybrał ten moment, aby ogłosić:

10


-              Nazywają mnie Sunny.

Wszyscy stali w ciszy, jakby coś się miało zaraz stać. Geoffrey założył czapkę i wpatrywał się w kwiecisty, przetarty na wylot dywan, który leżał przy wejściu do przedpokoju. Zawsze oglądał podłogi. Były o wiele ciekawsze niż wielu ludzi, poza tym nikt go nie zaczepiał, kiedy patrzył w dół. Niepatrzenie co najmniej raz uratowało mu życie w więzieniu.

-              Może cię oprowadzę - uśmiechnęła się panna Bonython.
- Pokażę ci, gdzie co jest. Musieliśmy szybko zorganizować
nowe zakwaterowanie, kiedy prasa dowiedziała się, gdzie będziesz
mieszkać. Tutaj przynajmniej toaleta i łazienka są osobno i blisko
twojego pokoju.

Geoff zaczął chichotać na widok błękitnego sedesu. Ręcznik wiszący obok pożółkłej umywalki był wykończony koronkami.

-               Gdzie papierowe ręczniki?

-               O co ci chodzi? - Spytała matka.

-               Żeby sobie wycierać ręce. Zawsze używam papierowych ręczników.

-               My używamy normalnych ręczników, Geoff.

-               Ja zawsze używam papierowych - zaczął pocierać kciukiem wnętrze dłoni. - Zawsze używam papierowych.

-               Nie ma sprawy, kupimy - panna Bonython położyła mu rękę na plecach.

W następnym pokoju na starodawnym łóżku leżała kolorowa narzuta. Między dwoma półkami znajdował się szklany panel z przełącznikiem z przodu.

Geoff zaczął włączać i wyłączać światło. Duża drewniana szafa częściowo zakrywała brązową plamę na starym dywanie. Pokój był przestronny, ale najlepsze było w nim okno. Wy­chodziło na płot sąsiadów. Było otwarte i nie miało żadnych krat. Do środka mogło wpływać świeże powietrze oraz głosy bawiących się dzieciaków. Miał nadzieję, że w sąsiedztwie były dzieci....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin