184.Przekaz.pdf

(66 KB) Pobierz
PRZEKAZ 184
PRZEKAZ 184
PRZED SĄDEM SANHEDRYNU
P rzedstawiciel Annasza polecił w tajemnicy kapitanowi żołnierzy rzymskich, aby
doprowadził Jezusa natychmiast po aresztowaniu do pałacu Annasza. Były arcykapłan
chciał zachować swój prestiż szefa eklezjastycznej władzy żydowskiej. Miał także
jeszcze jeden powód przetrzymywania Jezusa w swoim domu przez kilka godzin, a
mianowicie, żeby zyskać czas na legalne zwołanie sądu Sanhedrynu. Nie było zgodne z
prawem zwoływanie sądu Sanhedrynu przed złożeniem porannej ofiary w Świątyni a
ofiarę tą składano około trzeciej rano.
Annasz wiedział, że sąd Sanhedrynu oczekiwał w pałacu jego zięcia, Kajfasza. Około
trzydziestu członków Sanhedrynu zebrało się przed północą w domu arcykapłana,
gotowi sądzić Jezusa, kiedy zostanie przed nich doprowadzony. Zgromadzeni byli tylko
ci członkowie Sanhedrynu, którzy ostro i otwarcie występowali przeciw Jezusowi i jego
nauce, ponieważ potrzeba było tylko dwudziestu trzech, żeby prowadzić proces sądowy.
Jezus spędził prawie trzy godziny w pałacu Annasza na Górze Oliwnej, niedaleko
ogrodu Getsemane, gdzie go aresztowano. Jan Zebedeusz był wolny i bezpieczny w
pałacu Annasza, nie tylko dzięki słowu rzymskiego kapitana, ale także dlatego, że on i
jego brat Jakub dobrze byli znani starszym ze służby, jako że gościli wiele razy w pałacu,
ponieważ były arcykapłan był dalekim krewnym ich matki, Salome.
1. PRZESŁUCHANIE U ANNASZA
Annasz wzbogacił się na opłatach świątynnych, jego zięć pełnił funkcję arcykapłana
a przy swych stosunkach z władzami rzymskimi, Annasz był z pewnością najbardziej
wpływowym człowiekiem ze wszystkich Żydów. Był uprzejmym i zręcznym planistą
oraz intrygantem. Chciał pokierować sprawą pozbycia się Jezusa; bał się powierzyć w
pełni tak poważne zadanie swemu obcesowemu i agresywnemu zięciowi. Annasz chciał
mieć pewność, że proces Mistrza jest rękach saduceuszów; obawiał się ewentualnej
sympatii ze strony niektórych faryzeuszów, zauważywszy, że praktycznie wszyscy
członkowie Sanhedrynu, którzy popierali Jezusa, byli faryzeuszami.
Annasz nie widział Jezusa od kilku lat, od tego czasu, kiedy Mistrz przyszedłszy do
jego domu, zauważył jego oziębłość i rezerwę i natychmiast wyszedł. Annasz chciał się
oprzeć na tej wcześniejszej znajomości i próbować przekonać Jezusa, aby odstąpił od
swych twierdzeń i opuścił Palestynę. Nie chciał brać udziału w morderstwie dobrego
człowieka i rozumował, że Jezus może raczej zechce opuścić kraj, niż umrzeć. Ale kiedy
Annasz stanął przed tym mężnym i zdecydowanym Galilejczykiem, z miejsca wiedział,
że zrobienie takiej propozycji będzie bezcelowe. Jezus był jeszcze bardziej
majestatyczny i zrównoważony niż ten, jakim go Annasz pamiętał.
Jezus, kiedy był młody, bardzo interesował Annasza, ale teraz na skutek jego
postępowania, tak niedawnego wypędzenia właścicieli kantorów i innych handlujących
kupców ze Świątyni, zagrożone były dochody Annasza. Ten czyn znacznie bardziej
rozbudził wrogość byłego arcykapłana, niż nauki Jezusa.
Annasz wszedł do swojej przestronnej komnaty audiencyjnej, usiadł na wielkim
krześle i rozkazał, żeby mu przyprowadzono Jezusa. Annasz przyglądał się kilka chwil
w milczeniu Mistrzowi a potem powiedział: „Ty zdajesz sobie sprawę, że coś trzeba
zrobić w sprawie twojej nauki, skoro zakłócasz spokój i porządek naszego kraju”. Kiedy
Annasz przyglądał się Jezusowi badawczo, Mistrz, patrząc mu prosto w oczy, nic nie
odpowiedział. Annasz znowu się odezwał: „Jak się nazywają twoi uczniowie, oprócz
Szymona Zeloty, agitatora?”. Znowu Jezus popatrzył na niego, ale nie odpowiedział.
Annasza bardzo poruszyło to, że Jezus nie odpowiada na jego pytania, tak bardzo, że
powiedział: „Czy nie dbasz o to, czy jestem ci życzliwy, czy też nie? Czy nie interesuje
cię wpływ, jaki mogę wywrzeć na decyzje w twojej bliskiej rozprawie”? Kiedy Jezus to
usłyszał, odpowiedział: „Annaszu, wiesz, że nie masz nade mną władzy, chyba, że
będzie to dozwolone przez mego Ojca. Niektórzy chcą zgładzić Syna Człowieczego,
ponieważ są ciemni, nie wiedzą, co czynią, ale ty przyjacielu wiesz, co robisz. Jak zatem
możesz odrzucić światłość Bożą”?
Łagodny ton głosu Jezusa wprawił niemalże w zakłopotanie Annasza. Ale on już
postanowił, że Jezus albo musi opuścić Palestynę albo zginąć; więc zebrał się w sobie i
zapytał: „Właściwie, czego ty chcesz nauczać ludzi? Kim twierdzisz, że jesteś?” Jezus
odpowiedział: „Dobrze wiesz, co otwarcie mówiłem światu. Nauczałem w synagogach i
wiele razy w Świątyni, gdzie wszyscy Żydzi i wielu nie-Żydów mnie słyszało. Niczego
nie mówiłem w tajemnicy; dlaczego więc pytasz mnie o moją naukę? Dlaczego nie
wezwiesz tych, którzy mnie słyszeli i nie zapytasz ich? Oto cała Jerozolima słyszała, co
mówiłem, nawet, jeśli sam nie słyszałeś tego nauczania”. Ale zanim Annasz zdążył
odpowiedzieć, główny rządca pałacu, który stał blisko, uderzył Jezusa ręką w twarz i
powiedział: „Jak śmiesz odzywać się w ten sposób do arcykapłana?”. Annasz nawet
jednym słowem nie upomniał rządcy, ale Jezus zwrócił się do niego: „Mój przyjacielu,
jeśli źle powiedziałem, zaświadcz przeciw złu, ale jeśli powiedziałem prawdę, dlaczego
mnie uderzasz?”.
Chociaż Annasz żałował, że jego rządca uderzył Jezusa, był zbyt dumny, aby to
zauważyć. Zdezorientowany wyszedł do drugiego pokoju, zostawiając Jezusa prawie na
godzinę ze służbą domową i strażnikami świątynnymi.
Kiedy wrócił, podszedł do Mistrza i powiedział: „Czy ty twierdzisz, że jesteś
Mesjaszem, wybawicielem Izraela?”. Jezus rzekł: „Znasz mnie od czasów mojej
młodości, Annaszu. Wiesz, że twierdzę, iż nie jestem nikim innym ponad to, do czego
powołał mnie mój Ojciec i że zostałem posłany do wszystkich ludzi, tak samo nie-
Żydów jak i Żydów”. Wtedy Annasz powiedział: „Mówiono mi, że twierdzisz, iż jesteś
Mesjaszem; czy to prawda?” Jezus popatrzył na Annasza, ale rzekł tylko: „To ty
powiedziałeś”.
Mniej więcej w tym czasie przybył posłaniec z pałacu Kajfasza, aby się dowiedzieć, o
której godzinie Jezus będzie doprowadzony przed sąd Sanhedrynu a skoro zbliżał się
świt, Annasz pomyślał, że najlepiej będzie posłać związanego Jezusa do Kajfasza, pod
nadzorem strażników świątynnych. Sam wkrótce poszedł za nimi.
2. PIOTR NA DZIEDZIŃCU
Kiedy oddział strażników i żołnierzy zbliżał się do pałacu Annasza, Jan Zebedeusz
maszerował u boku kapitana żołnierzy rzymskich. Judasz pozostawał w pewnej
odległości a Szymon Piotr szedł w oddali. Kiedy Jan wszedł na dziedziniec pałacu z
Jezusem i strażnikami, Judasz podszedł do bramy, ale widząc Jezusa i Jana, poszedł do
domu Kajfasza, gdzie jak wiedział, miał się później odbyć właściwy proces Mistrza.
Wkrótce po tym, jak Judasz odszedł, przyszedł Szymon Piotr i kiedy tak stał przed
bramą, spostrzegł go Jan w tej chwili, gdy mieli wprowadzać Jezusa do pałacu.
Odźwierna, która pilnowała bramy, znała Jana i kiedy ten zwrócił się do niej z prośbą,
aby wpuściła Piotra do środka, przystała na to chętnie.
Po wejściu na dziedziniec Piotr podszedł do ogniska i chciał się ogrzać, ponieważ
noc była chłodna. Czuł, że znalazł się tam, gdzie być nie powinien, pośród wrogów
Jezusa i rzeczywiście nie było to dlań właściwe miejsce. Mistrz nie kazał mu być blisko,
pod ręką, tak jak pouczył Jana. Piotr powinien zostać z innymi apostołami, którzy
wyraźnie byli ostrzeżeni, aby nie narażali swego życia na niebezpieczeństwo podczas
procesu i ukrzyżowania ich Mistrza.
Piotr wyrzucił swój miecz, zanim doszedł do bramy pałacu i na dziedziniec Annasza
wszedł nieuzbrojony. Jego myśli wirowały jak oszalałe; zaledwie zdać mógł sobie
sprawę z tego, że Jezusa aresztowano. Nie pojmował realiów sytuacji – że był tutaj, na
dziedzińcu Annasza, grzejąc się obok sług arcykapłana. Zastanawiał się, co robią inni
apostołowie i myślał, dlaczego Jana wpuszczono do pałacu, doszedł do wniosku, że
stało się tak dlatego, iż Jan znał służbę, skoro powiedział odźwiernej u bramy, żeby
wpuściła Piotra.
Chwilę po tym, kiedy odźwierna wpuściła Piotra, który grzał się teraz przy ogniu,
podeszła do niego i złośliwie zapytała: „Czy nie jesteś jednym z uczniów tego
człowieka?”. Otóż, Piotr nie powinien być tym zaskoczony, skoro to właśnie Jan prosił
dziewczynę, aby pozwoliła mu przejść bramę pałacu, jednak był on w takim napięciu
nerwowym, że go to rozpoznanie, jako ucznia, wytrąciło z równowagi i z tą jedną myślą,
która go opanowała – myślą ratowania swojego życia – natychmiast odpowiedział
dziewczynie: „Nie jestem”.
Wkrótce podszedł do Piotra inny służący i zapytał: „Czy ja cię nie widziałem w
ogrodzie, kiedy aresztowali tego człowieka? Czy ty także nie jesteś jednym z jego
wyznawców”? Teraz Piotr był dogłębnie zatrwożony, nie wiedział, jak się bezpiecznie
uwolnić od oskarżycieli, zaczął więc namiętnie zaprzeczać jakimkolwiek powiązaniom z
Jezusem, mówiąc: „Nie znam tego człowieka, ani też nie jestem jego wyznawcą”.
Mniej więcej tym czasie odźwierna bramy wzięła Piotra na stronę i powiedziała:
„Jestem pewna, że jesteś uczniem tego Jezusa, nie tylko dlatego, że jeden z jego
zwolenników mnie prosił, żebym ciebie wpuściła na dziedziniec, ale również dlatego, że
moja siostra widziała cię w Świątyni z tym człowiekiem. Dlaczego temu zaprzeczasz”?
Kiedy Piotr usłyszał, że dziewczyna go oskarża, wyparł się wszelkiej znajomości z
Jezusem i wielokrotnie zaklinając się i przysięgając, ponownie powiedział:
„Nie jestem wyznawcą tego człowieka, nawet go nie znam, nigdy przedtem o nim nie
słyszałem”.
Piotr odszedł od ogniska i jakiś czas chodził po dziedzińcu. Chciałby uciec, ale bał
się zwrócić na siebie uwagę. Ponieważ zrobiło mu się zimno, wrócił do ogniska a
pewien człowiek, stojący obok niego, powiedział: „Z pewnością jesteś jednym z
uczniów tego człowieka. Ten Jezus jest Galilejczykiem a twoja mowa cię zdradza, ty
także mówisz jak Galilejczyk”. I znowu Piotr zaprzeczył jakimkolwiek powiązaniom ze
swoim Mistrzem.
Piotr był tak zatrwożony, że chciał uciec od swoich oskarżycieli, odszedł od ognia i
stał samotnie w portyku. Po ponad godzinie samotności, odźwierna bramy i jej siostra
przypadkiem go napotkały i znowu obydwie dokuczliwie mu zarzucały, że jest
wyznawcą Jezusa. I znowu Piotr zaprzeczył oskarżeniom. I wtedy, kiedy raz jeszcze
zaprzeczał jakimkolwiek powiązaniom z Jezusem, zapiał kogut i Piotr przypomniał
sobie słowa ostrzeżenia, które Mistrz mówił mu wcześniej tej samej nocy. Kiedy tak stał,
z ciężkim sercem i zdruzgotany poczuciem winy, otwarły się drzwi pałacu i strażnicy
wyprowadzili Jezusa, idąc z nim do Kajfasza. Kiedy Mistrz przechodził obok Piotra,
zobaczył w świetle pochodni wyraz rozpaczy na twarzy swego, dawniej pewnego siebie i
powierzchownie odważnego apostoła i odwrócił się i spojrzał na Piotra. Piotr, tak długo
jak żył, nigdy nie zapomniał tego spojrzenia. Było to spojrzenie pełne mieszanej litości i
miłości, jakiego żaden śmiertelny człowiek nigdy nie widział na twarzy Mistrza.
Po tym, jak strażnicy przeszli bramy pałacu, Piotr poszedł za nimi, ale tylko kawałek.
Nie mógł iść dalej. Usiadł przy drodze i gorzko zapłakał. I kiedy wylał te łzy udręki,
skierował swoje kroki w stronę obozu, mając nadzieję, że znajdzie tam swego brata,
Andrzeja. Gdy przyszedł do obozu, zastał tam tylko Dawida Zebedeusza, który dał mu
posłańca, aby ten doprowadził go do miejsca, gdzie w Jerozolimie ukrył się jego brat.
Wszystkie te przeżycia Piotra miały miejsce na dziedzińcu pałacu Annasza, na Górze
Oliwnej. Piotr nie poszedł za Jezusem do pałacu arcykapłana Kajfasza. To, że Piotr
uprzytomnił sobie, iż raz za razem wyparł się swojego Mistrza zanim zapiał kogut,
świadczy o tym, że wszystko to działo się poza Jerozolimą, ponieważ trzymanie drobiu
w granicach miasta było niezgodne z prawem.
Zanim pianie koguta przywróciło Piotrowi przytomność umysłu, chodząc w tą i z
powrotem po portyku myślał tylko o tym, żeby się rozgrzać i jak to sprytnie uniknął
oskarżeń służących i jak pomieszał im szyki, uniemożliwiając utożsamienie go z
Jezusem. Na razie rozważał tylko to, że służący nie mają moralnego ani legalnego prawa
zadawać mu takich pytań i naprawdę gratulował sobie, w jaki sposób, jak sądził,
uniknął identyfikacji i możliwości aresztowania i uwięzienia. Zanim zapiał kogut,
Piotrowi nie przyszło na myśl, że wyparł się swojego Mistrza. Nie rozumiał, aż do tego
czasu, kiedy Jezus spojrzał na niego, że nie potrafił żyć zgodnie ze swoją godnością
ambasadora królestwa.
Stawiając pierwszy krok na drodze kompromisu i najmniejszego oporu, Piotr nie
widział nic innego, jak podążać tym torem postępowania, na który się zdecydował.
Trzeba wielkiego i szlachetnego charakteru, żeby źle zacząwszy, zawrócić i iść
prawidłowo. Zbyt często człowiek ma tendencje do usprawiedliwiania swojego
kroczenia drogą błędu, kiedy raz na nią wszedł.
Piotr nigdy w pełni nie wierzył, że zostanie mu wybaczone, zanim nie spotkał swego
Mistrza po zmartwychwstaniu i nie zobaczył, że został potraktowany tak samo, jak
przed wypadkami tej tragicznej nocy, kiedy się go zaparł.
3. PRZED SĄDEM CZŁONKÓW SANHEDRYNU
Było po wpół do czwartej rano, w piątek, kiedy arcykapłan Kajfasz zwołał komisję
śledczą Sanhedrynu, aby zarządzić i nakazać doprowadzenie Jezusa na formalny proces.
W trzech poprzednich wypadkach Sanhedryn większością głosów skazał Jezusa na
śmierć, uznano, że zasługuje on na śmierć na podstawie nieformalnych zarzutów
łamania prawa, bluźnierstwa i szydzenia z tradycji ojców Izraela.
Nie było to zwyczajne posiedzenie Sanhedrynu i nie odbywało się w zwykłym
miejscu, w komnacie z ciosanego kamienia w Świątyni. Była to specjalna rozprawa
sądowa, w której uczestniczyło około trzydziestu członków Sanhedrynu i została
zwołana w pałacu arcykapłana. Jan Zebedeusz pozostał z Jezusem podczas całej tej, tak
zwanej rozprawy sądowej.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin