Pragnąłem zostać.doc

(32 KB) Pobierz
Pragnąłem zostać

Pragnąłem zostać... kucharzem

     Pochodzę z rodziny polskiej, ale rodzice urodzili się na Ukrainie. W ZSRR nie było lekcji religii, nie wolno też było prowadzić jawnie dzieci do kościoła. Władze pozwalały księżom tylko na odprawianie Mszy św., spowiedź i wyjazd do chorego.

     Do kościoła chodziłem jako dziecko zawsze z mamą, która mówiła: "To jest moje dziecko, i jak chcę, tak je wychowuję"; ojciec nie był praktykujący. Mimo że nie chciałem tam iść, to jednak szedłem, ze łzami w oczach, w posłuszeństwie mamie, a kiedy wracałem, czułem radość w sercu.

     Pierwszą Komunię św. przyjąłem po kryjomu. Przygotowała mnie do niej mama. "Lekcji religii" uczyła mnie po polsku. Naukę katechizmu i moralności otrzymałem od pewnego litewskiego jezuity, który pracował u nas w parafii, w Chmielnickim na Gryczanach.

     Ukończyłem szkolę średnią i rok nauki w szkole kulinarno-handlowej - chciałem być kucharzem. Ale przyszedł czas na służbę wojskową. Dzień mojego stawienia się w wojsku przypadł na 9 maja 1986 r. Był to specjalny pobór - do Afganistanu. Cieszyłem się, bo to był wielki prestiż, i przygoda; miałem wtedy 18 lat. W wojsku pragnąłem zostać kucharzem, a stało się tak, że trafiłem do elitarnej jednostki wywiadowczo-desantowej. W niedzielę nie mogłem uczestniczyć we Mszy św. - nie było nawet księdza. Zaczęło mi tego brakować. Pamiętam, że ponowiłem wtedy prośbę do Pana Boga, bym nie pozostawał bez spowiedzi dłużej niż rok - po raz pierwszy prosiłem Go o to w przeddzień poboru - 8 maja.

     Skierowano mnie do bardzo małej jednostki propagandy i agitacji wśród Afgańczyków. Moim zadaniem była ochrona jej dowódcy i fotografowanie wszystkiego, co się dzieje, a zadaniem jednostki - wywiad, kontakty z tubylcami, udzielanie im pomocy, np. żywnościowej, oczywiście, w celu zdobycia różnych informacji. Widziałem wtedy biedę afgańskiego narodu, umęczonego trwającą długo już wojną. Po kilku sytuacjach zagrożenia życia zrodziła się we mnie myśl, by złożyć obietnicę Bogu, że jeżeli nie zginę, to pójdę do seminarium. Kiedy minął trudny czas, rozważałem, że może spotkam jakąś dziewczynę... Miałem ze sobą od mamy obrazek Miłosierdzia Bożego i MB Częstochowskiej. Modliłem się krótko: "Jezu, ufam Tobie". Ale w tym czasie zaczęło mi się podobać w Afganistanie i rozmyślałem nawet o pozostaniu w wojsku. Wiązało się to z wyjazdem do Kazachstanu na egzaminy na uczelnię wojskową, ale też z szansą pójścia tam do spowiedzi.

     Pan Bóg jednak inaczej pokierował wydarzeniami. W ostatniej akcji zostałem ranny w nogę - ja, komandos. Przetransportowano mnie ostatecznie do szpitala w Kijowie. Poprosiłem moją ciotkę o księdza, który mnie znał. Gdy robiłem rachunek sumienia, uzmysłowiłem sobie, że właśnie mija rok od mojej poprzedniej spowiedzi - był 8 maja. Był to dla mnie wielki znak.

     Przeniesiono mnie do rezerwy. Wróciłem do domu. Przez krótki czas rozważałem jeszcze założenie rodziny, mimo że pamiętałem o obietnicy danej Panu Bogu. Ponieważ miałem prawo pójść na każdą wyższą uczelnię, zdecydowałem się studiować na uniwersytecie technicznym. Podjąłem także dobrze płatną pracę. Ale wkrótce przeszedłem dodatkową operację nogi. Kiedy cierpiałem z tego powodu, przychodziły coraz częstsze myśli, że tylko z pomocą Bożą można coś zrobić. Przestałem stawiać sobie pytanie, czy iść do seminarium, czy nie. Moja wewnętrzna walka się skończyła. Zwyciężyło jedno z dwóch moich "ja", to, które mówiło mi, abym był wdzięczny Bogu za to, co dla mnie zrobił. Bóg w różny sposób potwierdzał, że wybrał mnie do kapłaństwa. Po operacji zrezygnowałem z uczelni i z pracy, i pojechałem do seminarium w Rydze.

     Gdy już w wolny sposób przyjąłem plan Boga, poczułem pokój. Dopiero w seminarium dowiedziałem się, że oprócz księży diecezjalnych, są także zakonni i różne zakony, a wśród nich marianie, którzy pracują tak jak księża diecezjalni, bez habitów, cicho jak Maryja. W sercu pomyślałem, że tego chcę. Uznałem, że jeżeli pójdę do zakonu, będzie to jeszcze jeden krok zerwania z życiem świeckim i pełniejsze wejście w kapłaństwo. Później okazało się, że kiedy wróciłem z wojska, od zakrystianina w mojej parafii otrzymałem obrazek z Matką Bożą. Taki sam zobaczyłem u marianów, kiedy do nich wstępowałem - wizerunek Maryi objawiającej się rannemu żołnierzowi. Wtedy też poznałem historię tego obrazu i Zgromadzenia Księży Marianów. W tym czasie rozpadł się ZSRR. Skończyłem 4 lata seminarium diecezjalnego, a 2 w Polsce już u marianów. Święcenia kapłańskie przyjąłem w Chmielnickim w 1994 r.

     Teraz, po kilku latach kapłaństwa, uważam, że bardzo ważne jest dać się prowadzić Panu Bogu.
 

ks. Paweł Ostrowski

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin