Prawdziwi faceci [Anloquen].doc

(110 KB) Pobierz
Prawdziwi faceci

Prawdziwi faceci

autor: Anloquen

Dozwolone od: 16+ | OSTRZEŻENIA: wulgarny język

Kategoria: Opowiadania | GATUNEK TEKSTU: obyczajowy

Opublikowane: 30.09.2007 | Uaktualnione: 13.11.2007 | Liczba słów: 7796 | Rozdziały: 2

Skończone: Tak

 

 

1

 

Obudziłem się, nawet niespecjalnie zdziwiony. Byłem przyzwyczajony do tego, że miewałem dziwne sny, mój świat był tak niestandardowy, że czasami ciężko było się dogadać z normalnymi ludźmi. W każdym razie sen o tym, że znalazłem się w internacie w jakiejś dziwnej szkole dla płatnych morderców z dwupoziomową łazienkopralnią, z której musiałem się wydostać, skacząc po pralkach i wystających ze ściany balkonikach jak w platformówce z początku lat '90, i korytarzach o wystroju komunistycznego pensjonatu dla prominentów, z boazerią do wysokości 1.30 i fotelami z obiciem ze skaju, a potem ni stąd ni zowąd, w kilka rozmiarów za dużej piżamie, błąkając się po tych peerelowskich korytarzach, usiłując zdążyć na śniadanie do refektarza (!) natknąłem się na Wiewióra, i zacząłem z nim całować, nie należał do szczególnie odjechanych.

Pokręciłem się trochę w pościeli. Była noc, nie chciało mi się patrzeć na zegarek, by doprecyzować godzinę. Tylko dlaczego, wtedy, kiedy objął mnie i zaczął cmokać, najpierw w policzki i szyję, potem w usta, czułem się tak cholernie szczęśliwy, jak jeszcze nigdy?

Wiedziałem, że jestem gejem, już od kilku lat, nie to mnie dziwiło. Ale, przenajświętsza makrelo, dlaczego Wiewiór?

Zasługiwał na swoją ksywę bardziej niż Kozakiewicz na medal. Był rudy, w lecie jego twarz usiana była piegami, był chudy, zawsze pełen energii i tików nerwowych, gadał cały czas, miał dwa wystające zęby z przodu, trójkątną twarz, wąski nos, i nosił okrągłe patrzałki jak Harry Potter. Studiował informatykę.

I przyśnił mi się, zupełnie bez powodu, zupełnie z niczym nie mogłem tego skojarzyć. A jednak, nawet dłuższą chwilę po przebudzeniu, to wspomnienie było niepokojąco przyjemne. Musiałem coś z tym zrobić.

Komp stał zaraz przy łóżku, więc wystarczyło spuścić nogi i usiąść. Oczywiście chodził, jego jednostajny szum trochę mnie uspokoił. Zatrząsłem myszką, wygaszacz się schował, i w otwartym oknie komunikatora zobaczyłem Wiewióra jako jedyny dostępny kontakt. Nie był nawet na "zaraz wracam". Uśmiechnąłem się pod nosem. On chyba sypiał tylko na wykładach.

 

Kiedy zmieniłem status, zabrzmiało charakterystyczne "gliiibuuuliiit", i pokazało się okno rozmowy.

"Hejas. Właśnie zastanawiałem się, kto będzie taki porąbany żeby nie spać o tej porze."

"Cze. I kto to mówi."

"Ja jestem innym gatunkiem. Ja i moi pobratymcy prowadzimy nocny tryb życia."

No tak, Wiewiór był niesamowicie dumny ze swojego powołania. Porównywał technologie cyfrowe do Mocy, a informatyków do rycerzy Jedi, jedynych, którzy potrafili w pełni korzystać z możliwości wirtualnego świata.

"Tya... I żerujecie w budkach z kebabem 24/7 :]"

"Nie no, co ty. Jesteśmy przystosowani do osiadłego trybu życia. Żywimy się tym, co znajdzie się w klawiaturze."

"A skąd żarcie się tam bierze?"

"Od frajerów, którzy przychodzą i używają naszych kompów. A właśnie, nie wpadłbyś do mnie na imprezę zrzutkową? Ja zapewniam lokal, ty pizzę."

"Śniłeś mi się, wiesz?" - Zmieniłem temat.

"Napij się gorącej czekolady, przejdzie ci".

"?"

"Szok po koszmarze".

No tak, był niesamowicie dumny ze swoich walorów intelektualnych, jednak w pełni świadom fizycznej ułomności, czasami wręcz promieniował goryczą kompleksu niższości. Zakląłem.

"A ty co robisz po nocy? Masz jeszcze kogoś na gadzie?"

"A nie, mam ciekawsze zajęcia niż gadanie z kretynami."

"Np.?"

"Chwilowo oglądałem śmieszne filmiki na youtubie."

Zaśmiałem się, on w swojej klitce z oknem na śmierdzące ulice NH chyba też.

"Czyli jestem bardziej interesujący."

Milczał przez chwilę.

"Omg, jeśli chcesz mnie naciągnąć na wyznanie, że cenię cię bardziej niż kretyńskie filmiki, to chyba jesteś jeszcze bardziej samotny niż ja."

"Kutwa, zawsze musisz mnie zagiąć."

Nie odpowiedział. Poszedłem na żywioł.

"Musimy się kopsnąć na Zakrzówek, udowodnisz mi wreszcie, że umiesz pływać."

Nie było odpowiedzi. Po chwili niecierpliwości sprawdziłem, o której wysłałem wiadomość. Minęła minuta. Potem druga. Palnąłem się otwartą dłonią w czoło. Idiota. Heterycy nie lubią, kiedy im się mówi, że się o nich śniło. Dobrze, że nie zrobiłem tego w realu, przy winie w jakiejś romantycznej knajpce, patrząc na niego ponad płomieniem świecy, w zmysłowym półmroku. I jeszcze zaprosiłem go, kurwa, żeby mi się pokazał w slipkach. Debil. Półgłówek. Matoł.

Czasami przeginałem, i moi wierni heteroseksualni kumple naprawdę mogli czuć się skrępowani. Żyliśmy z sobą dobrze, ale zawsze czułem się trochę jak wilk w owczej skórze, jak agent wrogiego wywiadu... Już w LO, w szatni na WF, na basenie, na wycieczkach, kiedy wypadało spać w jednym pokoju, zawsze coś zgrzytało, to za długo gapiłem się na czyjeś nogi, to ktoś odsuwał się od mojego śpiwora jak najdalej mógł. Starali się nie sprawiać mi przykrości, ale czasami aż się o to prosiłem. To był mój największy problem, kiedy się zapominałem, zdarzało mi się prawić kumplom komplementy albo przepuszczać ich w drzwiach. Po pijaku wręcz błyszczałem humorem pełnym niedwuznacznych podtekstów. A teraz to.

Właściwie Wiewiór, jako najbardziej ekscentryczna osoba z mojego otoczenia, najlepiej się ze mną dogadywał. Może dla ego, że sam miał różne przypadłości, jak katar sienny czy astma, dokuczająca mu czasami tak, że przez pięć minut nie mógł nic powiedzieć, bo ilekroć zbierał się do gadania, łapał go kaszel, może przez to tak nam się fajnie układało; ja ignorowałem jego słabości, on moje wybryki. Wiedzieliśmy, co to znaczy być innym, i jak ważne może się czasami okazać zwykłe nie odsunięcie się o te parę centymetrów.

I teraz miałem to zepsuć.

Znów zabrzmiało "gliiibuuuliiit". Wklejał mi jakiegoś linka.

"?"

"Sczaj sobie, japoniec mówi po angielsku. Sory, że zniknąłem, ale myślałem, że skonam. Łaziłem po ścianach i brechtałem."

"To już jestem mniej interesujący niż youtube?"

Kretyn, debil, idiota. Znowu zaczynałem.

"Będziesz musiał się mną dzielić ze światem."

W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Czyżby jemu też natura wyłaziła spod skóry?... Nie... Gdzie?! Jak?! Niemożliwe.

"To jak będzie z Zakrzówkiem?"

"Wybaczam ci, bo nie wiesz, co mówisz."

"Masz lęki na tle wychodzenia z domu?"

"Jeszcze bym stracił moją nieskazitelną opaleniznę informatyka i co? Wywaliliby mnie ze studiów. Poza tym nie chcę opuszczać mojego najlepszego przyjaciela"

"Chodź, strzelisz mu defragmentację w tym czasie."

"Bierzesz mnie na ambit?"

Na mojej twarzy musiał się pojawić niegrzeczny uśmieszek. Błogosławiłem brak webcama.

Minuta. Dwie.

"Dobra, bejb, ale nie za wcześnie rano."

Aż podskoczyłem.

"Czyli gdzieś tak koło 10?"

"Ech, wy, ludzie... O 10 nad ranem chcesz mnie wyciągać z domu? Minimum 12."

Dopiero, kiedy pożegnałem się i wyłączyłem monitor, dotarła do mnie cała groza sytuacji. Nie muszę chyba wspominać, że długo nie mogłem zasnąć.

 

 

Wtedy rzeczywiście mnie zdziwił. Przyjechał na rowerze. Co jak co, ale po nim w życiu bym się tego nie spodziewał.

- Twój? - Wskazałem na zabłoconą, wymęczoną machinę.

- Aha. Leży w piwnicy i wyciągam raz na pół roku, jak chcę poudawać, że się czasami ruszam.

Nad Zakrzówkiem było trochę takich sympatycznych, małych plaż, gdzie akurat mieściło się kilka osób, gdzie docierało się po stromej, wąskiej ścieżce między skałami, i które oddzielone były od reszty świata wysokimi, skalnymi ścianami. Schodziło się z nich do wody po niewielkim, żwirowym języku, albo od razu skakało na głęboką z wapiennego schodka. W dzień powszedni nie było tłoku, więc w takich zatoczkach przeważnie było bardzo kameralnie i spokojnie.

Był solidny upał, więc od razu przepłynęliśmy się trochę. Nie był nawet tak strasznie chudy i pokrzywiony, jak sobie wyobrażałem. Może to, że był w ciągłym ruchu, pstrykając długopisem, bawiąc się monetami albo obgryzając ołówki, sprawiało, że wydawał się taki patykowaty. Rzeczywiście, był delikatny i szczupły, ale całkiem zgrabny. W wodzie poruszał się swobodnie i bez trudu dotrzymał mi kroku. Brak ciała jednak zrobił swoje, szybko zmarzł.

Na brzegu otrzepał się z wody jak pies, potrzepał głową i przeczesał włosy palcami. Na mokro te rude loki pokręciły mu się jeszcze bardziej. Wyglądał jak postać z kreskówek.

I dlatego właśnie byłem na siebie coraz bardziej zły. Stary, gdzie twój gust, karciłem sam siebie. A jednak tego dnia poznałem go jakby na nowo. Kiedy przestał się bez przerwy ruszać, i tylko grzebał w drobnym żwirze jakimś patyczkiem, zobaczyłem, że był naprawdę niezły. Miał ładne, zielone oczy, i promienny uśmiech, a kiedy się śmiał brwi tak uroczo mu się marszczyły. I to miejsce, gdzie szyja łączy się z klatką piersiową, pewnie mające jakąś fachową nazwę, też mi się u niego podobało. No i dłonie. I brzuch. Miał nawet ścieżkę miłości. Też w życiu bym go o to nie podejrzewał.

Otworzył browara i usiadł na swoim śmiesznym, małym ręczniczku. Zaczął mi się dziwnie przyglądać, kiedy z nieodstępnym grzebieniem walczyłem ze swoimi długimi kudłami. W końcu, chcąc nie chcąc, sięgnąłem po odżywkę bez spłukiwania. Czasami nie było innej opcji, żeby nie powyrywać sobie połowy włosów. Może to głupie, ale miałem do nich dziwny sentyment. Samson pieprzony, koleżanka z psychologii mówiła, że przenoszę na włosy kompleks kastracyjny, podobno dręczący wszystkich mężczyzn, co do jednego. I że to popularne zjawisko, w niektórych kulturach nawet usankcjonowane odpowiednimi obyczajami. Dalej nie słuchałem.

- Na potęgę posępnego czerepu, ty naprawdę jesteś nie teges! - zawołał Wiewiór, kiedy zobaczył, co robię. Trochę się zawstydziłem, ale nie denerwowałem się. W jego głosie słychać było przyjazny żart, czasami po prostu lubił niektórym dogryzać. Właściwie miał paskudny charakter. To znaczy inaczej. W poważnych sytuacjach, kiedy rzeczywiście można było komuś zaszkodzić, działał zawsze fair. Ale w kwestii drobnostek potrafił być prawdziwą świnią. Sam zresztą utrzymywał, że jest oportunistą, w co oczywiście przestałem wierzyć, kiedy objechał pół Krakowa, żeby oddać znaleziony portfel. Ale potrafił wisieć znajomym kasę miesiącami, włamywał się ludziom na pocztę dla zabawy i robił chamskie kawały.

- Wiesz, lepiej od czasu do czasu zaświecić takim pedalskim gadżetem, niż przedwcześnie wyłysieć.

- Nie no, spoko... - chyba pomyślał, że rzeczywiście niepotrzebnie nadepnął mi na odcisk. - Właściwie niezłe masz te włosy.

O kurde, kurde, kurde... Czy to był komplement? Nie drążyłem tematu. Walczyłem z fryzurą, a on popijał browara, paluchem u prawej stopy rysując kółka w żwirze i wolną ręką bawiąc się kamyczkami. Kiedy skończył, nie muszę chyba mówić, że zmasakrował puszkę w drobiazgi.

- Tom...

- Hę?

Znieruchomiał na chwilę, zdjął okulary, przetarł je nerwowo porzuconym obok t-shirtem, wystawił twarz do słońca i zmrużył oczy. Coś w jego postawie mówiło mi, że zanosiło się na poważną rozmowę.

- Jak właściwie zorientowałeś się, że... no wiesz. Skąd wiedziałeś?

Ręka z grzebieniem zawisła mi w powietrzu, przez chwilę patrzyłem na niego, intensywnie myśląc i usiłując jakoś odgadnąć, co to wszystko miało znaczyć. On trwał, prawie nieruchomo, jakby pozował do zdjęcia, chyba świadom tego, jak dokładnie go lustrowałem.

- Już nie pamiętam.

- Sratatata. Nie udawaj takiego starucha, przecież to musiało być niedawno. Pamiętam, że jeszcze niedawno byłeś świeżynką.

No i nie udało się zbyć go niczym. Może rzeczywiście to było dla niego ważne. Nagle poczułem się niesamowicie doceniony, jak mentor.

- Miałem takie przebłyski, od czasu do czasu zastanawiałem się nad tym, ale zawsze olewałem to, myślałem "niemożliwe". Aż raz, na imprezie, spotkałem jednego gościa... Nigdy w życiu później go nie widziałem, ale wystarczyło. Zakochałem się. No i już wiedziałem.

Popatrzyłem na niego. Milczał dalej, mrużąc oczy w promieniach słońca, ale był jakby spokojniejszy.

- Wiesz, kiedy podobały mi się laski... - mówiłem dalej, właściwie zadowolony, że przed kimś wreszcie mogę się wygadać. - To było na zasadzie "fajne ma nogi", "fajne ma cycki". Ale kiedy zobaczyłem tego gościa, przez chwilę w ogóle nie wiedziałem, co się dzieje dookoła. Ludzie coś do mnie mówili, a ja gapiłem się na niego jak cielę. Byłem w zupełnie innym kosmosie. No i zrozumiałem, że na tym to polega.

- No właśnie... - powiedział, trochę nieobecny. Nagle spojrzał na mnie, poważniejszy niż zwykle, i uśmiechnął się.

O kurde, kurde, kurde...

Usiadłem bardzo blisko niego. Nie odsuwał się. Spojrzałem mu w oczy. Chyba wtedy, na imprezie, wyglądałem tak samo idiotycznie jak on nad tym jeziorem. Z szeroko otwartymi oczyma, przyspieszonym oddechem, uchylonymi ustami... Nic nie zrobił, kiedy pochyliłem się do niego, oparłem rękę o ziemię między jego bokiem a ręką. Jednak, kiedy go pocałowałem, zaczął coś mamrotać, jakby oburzony. Odsunąłem się, czując się jak kretyn, ale on nie uciekał. Zdjął okulary.

- Gogle.- wyjaśnił, rumieniąc się. - To co, restart?

Oczywiście, że był restart.

Może przesadziłem z tą intymnością zatoczek nad Zakrzówkiem, z góry i od strony drugiego brzegu było nas widać całkiem nieźle, dlatego skończyło się na kilku malinkach.

Muszę przyznać, że czułem się idiotycznie. Nie było tak, jak we śnie, instynktownie i gładko. Tutaj ja się denerwowałem, on się denerwował, ale chyba i tak wyszło nieźle. Tak sądzę, bo kiedy się od siebie oderwaliśmy, spojrzał na mnie naprawdę dziwnie, i powiedział.

- O ja pierdolę...

A potem się uśmiechnął.

Położyłem się na gorącym żwirze, a on pochylił się nade mną. Na razie nie zakładał patrzałek, więc było nieźle.

- No i co teraz? - zapytał, bawiąc się moimi włosami.

- Jak to co teraz?

- No nic, masz chyba doświadczenie w takich sytuacjach. Ja jestem skołowany.

- Nie byłeś nigdy z nikim?

- Wiesz, randki z laskami polegają na słuchaniu ich gadania i cierpliwym czekaniu, aż dadzą się przelecieć. Taka, rozumiesz, transakcja. Z facetami chyba jest mniej standardowo?

- Kutwa, Wiewiór, nie rozkminiaj tak wszystkiego, bo wyjdzie, że sam nie wiem, co robię. - Połaskotałem go, a kiedy zaczął się śmiać i zasłonił się łokciami, znów objąłem go i pocałowałem. - Na razie chyba miasto decyduje za nas. Ja się stąd w każdym razie nie ruszam.

- Mh, też mi się nie chce tam wracać. W słońcu będzie z 45 stopni.

- To więcej niż na twoim procesorze w najgorsze dni.

Zamyślił się, odsunął trochę ode mnie.

- No właśnie, a tam się moja lepsza połowa defragmentuje.

- Olałbyś ją, co?

Popatrzył na mnie tak, jak się patrzy na dokazujące dziecko, z mieszaniną złości i rozczulenia.

- Na dzisiaj chyba mogę...

 

Nigdy nie byłem za jakimś szczególnym ukrywaniem się. Oczywiście, trzeba zachować minimum dobrego smaku i nie całować się z języczkiem na placu, gdzie jest pełno starych babć, ale udawanie, że się nie jest kimś, kim się jest, że się nie jest z tym, z kim się jest, to jak wyrzekanie się siebie, i zapieranie tej najważniejszej osoby. Nie wiem, może było mi łatwiej dla tego, że zawsze byłem trochę dziwny, i jeśli ktoś miał mnie odrzucić to miał do tego masę innych powodów, poza moją orientacją. No i pewnie dlatego, że byłem przyzwyczajony do outsiderstwa, do tego, że zawsze miałem kilka osób, z którymi się rozumiałem i z którymi tworzyłem front przeciwko szeroko rozumianej "reszcie świata". I że brak popularności i sukcesu towarzyskiego nie oznaczał dla mnie końca świata. Wiewiór był naprawdę pierwszym facetem, który to zrozumiał, i, żeby było ciekawiej, myślał tak samo. Pewnie dla tego, że sam był niezłym świrem, informatykiem, i do tego wyglądał jak Chip albo Dale. Niemniej jednak mieliśmy pewną świadomość, że naszym wspólnym kumplom gotujemy niemałą niespodziankę, i sprawiało nam to troszeczkę perwersyjną przyjemność, kiedy razem siedzieliśmy na bulwarach wiślanych i z szatańskim śmiechem myśleliśmy o tym, jakie zrobią miny, kiedy się dowiedzą.

Oczywiście, że czasami chodziliśmy za rękę. Głównie z powodu tej właśnie obojętności na reakcję świata, chociaż było w tym trochę apostolskiej misji przyzwyczajania społeczeństwa do ekstremalnych widoków. W końcu moralność to w 20% efekt przemyśleń i dojrzałego światopoglądu, a w 80% kwestia przyzwyczajenia i podświadomej akceptacji najczęściej obserwowanych wzorców. Tak mówiła ta koleżanka, ta od kompleksu kastracyjnego, a kiedy o tym wspominała, w jej oczach pojawiał się płomienny kurwik rewolucjonistki i społecznicy.

W każdym razie ten niemiły dla niektórych zwyczaj doprowadził nas do niby nic nieznaczącej rozmowy, która jednak dała mi do myślenia.

Otóż któregoś dnia, niby nic, szliśmy sobie tak po plantach, kiedy jakiś napakowany facet zawołał do nas "pedały", a że był właśnie na spacerze ze swoją dziewczyną, aby było jasne, panienką w srebrnych jezuskach, pomarańczowej opaleniźnie, białej mini i różowej bluzce, z tipsami, wielkimi kolczykami i paskudnymi odrostami na włosach farbowanych na platynowy blond, zaczął ją dość namiętnie całować, zerkając co jakiś czas, czy na pewno patrzymy. Właśnie zastanawiałem się, co będzie, jeśli mu przyłożę, kiedy Wiewiór, niezbyt zbity z tropu, szepnął:

- Ciekawe, jaki on ma kompleks...

Spojrzałem na niego wzrokiem odpowiadającym emotowi " O_o ".

- Kurczę...- powiedział głośniej, kiedy go minęliśmy - Dla mnie nie ma nic bardziej żałosnego niż tacy pseudotwardziele, którzy muszą się otaczać gadżetami symbolizującymi męskość, żeby sobie podbić ego. Założę się, że jeździ poldkiem pomalowanym jak dodge viper, i oglądając Rocky'ego wyobraża sobie siebie. Gdybyśmy żyli w pierwotnej kulturze, pewnie zrobiłby sobie mega fallusa z tykwy.

No nie, nie mogłem nie zacząć się śmiać. Ale kiedy się uspokoiłem, przytuliłem go mocniej i spytałem:

- A jaki jest dla ciebie ideał męskości?

Nie zastanawiał się ani chwili.

- Wiesz, kiedy mój brat miał 13 lat, w najgorszych latach zimnej, bezlitosnej szkoły, mama zachorowała. Przez miesiąc jeździł z nią do lekarza, chodził z nią na zakupy, nosił za nią siaty, kumple widzieli go na osiedlu, nawet, kiedy nie mógł z nimi wyjść nie kłamał, tylko mówił, o co biega. Oczywiście te szczyle wypominają mu to do dziś. Ale chłopak wiedział, co się dla niego liczyło, a wszystko inne miał gdzieś. Sam wiedział, że jest w porządku, i to mu wystarczyło. Do tej pory nikt go nie przebił.

Przez chwilę milczałem. Znałem jego brata z widzenia, nigdy nie wydawał mi się szczególnie głęboką osobą, a jednak coś tam się działo pod jego łysą czaszką.

- Wiesz, mówi się, że facet musi w życiu zbudować dom, spłodzić syna i posadzić drzewo. Wiesz czemu posadzić drzewo?

Pokręciłem głową. Westchnął.

- Bo do tego trzeba się pochylić, babrać w ziemi, zajmować taką tycią roślinką, zanim wyrośnie w jaki taki krzaczek. Wygląda się wtedy idiotycznie, ale kiedy się wie, co się robi, i to jest ważne, reszta nie powinna się liczyć.

Kutwa, ty spryciarzu, pomyślałem.

 

 

Nasza najbardziej pamiętna randka miała rzeczywiście dość nietypowy przebieg, jak całe moje skrzywione życie. Poszliśmy jako para na urodziny kumpla w klubie, na dużą osiemnastkę, jak to nazywał, czyli 21 urodziny. Strasznie się szczycił, że teraz może już iść do każdego burdelu i każdej knajpy. W każdym razie poważnie podszedł do tej daty, bo zjawiło się w sumie towarzystwo dość obszerne i mieszane, i moi wierni heteroseksualni kumple ze wspólnej paczki, którzy, chociaż nie szczędzili mnie i Wiewiórowi żartów i docinek, generalnie nie mieli nic przeciwko, ale też jego dawniejsi znajomi, byłe dziewczyny i obecni faceci tych dziewczyn, czyli kupa ludzi. Wystąpienie tam w charakterze pary było dość ryzykowne, chociaż w samej knajpie wszystko szło gładko, i moim największym zmartwieniem było nie pozwolić się Wiewiórowi za bardzo narąbać, bo lubił wtedy sypać informatycznymi żartami, które rozumiała tylko jedna osoba, a mianowicie jego kumpel z roku. Czułem się wtedy, jakby obgadywali mnie w obcym języku.

W każdym razie impreza była przednia, a dla nas to był jednocześnie jakby sprawdzian. Niby w znajomym towarzystwie, ale jednak przy obcych ludziach, pierwszy raz publicznie całowaliśmy się, tańczyliśmy ze sobą, w zupełnie heteryckim towarzystwie. Wierna stara paczka przyjęła to całkiem nieźle, i odnosiłem wrażenie, że tym razem naprawdę życzyli nam dobrze, że nie okazywali tej akceptacji z grzeczności. Nie miałem głowy, by zwracać uwagę na pozostałych.

Wyszliśmy dość wcześnie, bo tak pasował nam autobus do domu, zresztą kilka osób zerwało się z imprezy wcześniej, pewnie z podobnych powodów. Wtedy jeszcze nie zwróciłem uwagi na to, że za nami wyszło dwóch nieciekawie wyglądających panów, zapewne znajomych tego naszego kumpla jeszcze z podstawówki, kiedy, jak wiadomo, towarzystwo może być różne. Dopiero, kiedy znaleźliśmy się w ciemnej uliczce, między dwoma kamienicami, które nie miały okien na tę ulicę, i jeden z nich wyciągnął tulipana, przestało być zabawnie.

Oczywiście, że nie pozwoliłem im skrzywdzić Wiewióra, przynajmniej tak długo, jak to było możliwe.

Kiedy się ocknąłem, nadal była noc, nadal byliśmy w tym samym miejscu, tyle, że krajobraz wzbogacił się o radiowóz, w którym szamotały się chyba jakieś dwie postaci. Nie bardzo miałem ochotę to sprawdzać. Rozejrzałem się za moim chłopakiem. Na szczęście trzymał pion, stał i rozmawiał z policjantem, wyglądał nieźle, chociaż przykładał do głowy jakiś okład, i był zdumiewająco spokojny. Dopiero, kiedy jakiś przechodzień, który chyba miał się mną zająć, zawołał "Obudził się!", Wiewiór podszedł i usiadł koło mnie.

Powoli zaczynałem dochodzić do tego, co się stało, gdzie byłem i właściwie o co chodziło. Leżałem na chodniku i bolało, tyle byłem w stanie ustalić z pewnością. Mój chłopak był w miarę cały, i to się liczyło. Ja chyba też nie byłem w złym stanie, bo nie zobaczyłem na jego twarzy paniki ani smutku.

- Leż spokojnie, karetka zaraz będzie. - Powiedział, z pozoru obojętnie, ale coś się w nim chyba gotowało. W każdym razie poruszał się nawet intensywniej niż zwykle, bawił się jakimś kapslem, wkładał ręce do kieszeni, wyjmował, wreszcie zdjął okulary i zaczął je zapamiętale wycierać.

- Wiesz, teraz właściwie o tym pomyślałem. Trzeba mieć jaja, żeby się publicznie przyznać, że jesteś z kimś takim, jak ja.

- Kretyn. - spróbowałem powiedzieć, i to był błąd.

- Mówiłem, leż spokojnie. - Odpowiedział z tryumfem. - Teraz ja będę mówić. Właśnie przebiłeś mojego brata. - Jeszcze raz nerwowo przetarł okulary, zanim, bardzo cichutko i szybko, powiedział: - Kocham cię, wiesz?

Tylko się uśmiechnąłem.

 

 

2

 

Obudziłem się, a Wiewiór był obok. Niby prosty fakt, spodziewałem się tego, zresztą już nieraz budziłem się przy nim, a jednak tym razem świadomość, że nie musi nigdzie iść, że zaraz pewnie zaczniemy się bić o kolejkę do n.a.s.z.e.j. łazienki, a potem upichcimy jakieś śniadanie w n.a.s.z.e.j. kuchni, działała na mnie bardzo rozczulająco. Pozwalając leżącej pod nim ręce drętwieć, wsłuchiwałem się w jego oddech, obserwowałem jego spokojną twarz. Nagle, mrucząc cicho i nie otwierając oczu uniósł się na łokciach, wziął zamach i zanim zdążyłem się zdziwić walnął głową w ścianę, aż echo odezwało się na klatce schodowej.

- O fak... - jęknął, budząc się i łapiąc się za głowę. - Co tu robi ta ściana?

Zamrugał oczami i spojrzał na mnie przytomniej. Powoli docierało do mnie, co się stało. Miał zwyczaj rzucając się w ten sposób poprawiać sobie poduszkę bez budzenia się. Tym razem jednak układ otoczenia nieco się różniło od zapamiętanego przezeń.

- Nie jesteś u siebie. - Spróbowałem wyjaśnić. Przez chwilę rozglądał się, nadal niezbyt przytomnie, po mieszkaniu. Potem uśmiechnął się szelmowsko i zaczął mnie za karę łaskotać.

- Ja ci dam, jak to nie u siebie?!

Ano właśnie.

 

Zaczęło się, kiedy po raz kolejny miałem wyjechać na projekt, tym razem na dwa miesiące. Nigdy nie robił z tego problemu, i wtedy też zareagował dość obojętnie, ale widziałem, że ta wiadomość go przybiła. Chciałem nawet zrezygnować, ale przekonał mnie, żebym "wziął dupę w garść i nie był sentymentalny". Wieczór spędziliśmy na włóczeniu się po Carrefourze i poszliśmy do niego. Rano Wiewiór wpadł w jakiś dziwny humor, śmiał się głośniej niż zwykle i łamał na drobniutkie kawałeczki dosłownie wszystko, co wpadło mu w rękę. Skupił się głównie na pałeczkach, ale wysłał na drugi świat także mój wspaniały gelpen. Kiedy wreszcie siedliśmy do śniadania, nawet nie tknął jedzenia, tylko popijał kawę, kurczowo ściskając przed sobą swój wielki kubek z żyrafą, jakby chciał się nim bronić. Coś mi mówiło, że miał Plan.

- Wiesz... - Zaczął po swojemu. Dałem spokój kanapce i przybrałem postawę słuchacza. - Zawsze, kiedy tak się szlajasz po świecie, zastanawiam się, czy nie byłoby dobrze jakoś... nie wiem...

Odstawił kawę i po kilku nieudanych próbach wyciągnął fajka z paczki i spróbował go zapalić. Ręce trzęsły mu się tak, że nie mógł zgrać końca papierosa z płomieniem zapalniczki. Westchnął.

- Cholera, zaszluż mi szluga. - Mruknął. Posłusznie przytrzymałem zapalniczkę, ale wciąż część zadania należąca do Wiewióra pozostała niewykonana, więc zabrałem mu fajczana i sam zapaliłem, po czym wpakowałem mu go do ust. Przez cały ten czas mój chłopak zaciskał pięści na własnej grzywce. Znałem go i wiedziałem, że była to oznaka nieprzeciętnego zdenerwowania, ale mimo wszystko nie mogłem się powstrzymać od chichotu. To mimo wszystko był Wiewiór.

- Czy by nie było dobrze jakoś tego rozkminić tak, żebyśmy wiedzieli... że jeśli coś się zacznie jebać... - Zaciągnął się za mocno i zaczął kaszleć. Właściwie nie palił, tylko uznawał trzymanie fajka za dobry sposób na zajęcie czymś rąk. - Że jeśli coś się spierdoli, to postaramy się to naprawić. Tak, żeby się nie stracić...

Spojrzał na mnie tak, że poczułem, że muszę interweniować. Chwyciłem go za rękę, drugą dłonią, pochylając się nad stołem, połaskotałem go w policzek.

- Co ty kombinujesz, chłopie? Nie jesteś pewien, co do ciebie czuję? - Miałem pewne podejrzenia co do jego planów, ale postanowiłem trochę się z nim podroczyć. Zastanawiałem się, czy wykrztusi wreszcie to, co chciał powiedzieć. Westchnął jeszcze bardziej dramatycznie i głośno przełknął ślinę.

- Ja pierdolę, nie o to chodzi. Jeśli nie zauważyłeś, właśnie ci się kurwa usiłuję oświadczyć.

Naprawdę starając się powstrzymać od śmiechu natychmiast przyskoczyłem do niego i objąłem go od tyłu, żeby nie widział mojej twarzy. Nie, nie śmieszyła mnie propozycja, ale sposób, w jaki ją złożył. Musiał to wyczuć, bo już po chwili śmialiśmy się razem.

- Jezu, jasne... - Wykrztusiłem między falami rechotu. - Jasne, że za ciebie wyjdę.

 

Pozostał problem, jak to zrobić. W naszej kochanej ojczyźnie nie było mowy o legalizacji związku, niemniej jednak stwierdziliśmy, że taki szczegół nie może nam stanąć na drodze.

Natychmiast zrobiłem rundkę po znajomych, by spytać, jak oni to widzą. Zacząłem od Obcej, tej od kompleksu kastracyjnego. Na wstępie spytała, czy mnie już do reszty pogięło. Patrząc na nią wzrokiem niewiniątka wsłuchiwałem się w jej wywód, który prowadziła, łażąc tam i z powrotem, stukając swoimi ciężkimi buciorami o kostkę brukową i wymachując rękoma i wiedziałem, że nie było szans na przerwanie jej.

- Naprawdę chyba cię Moc opuściła. Przecież od dawna wiadomo, i są na to solidne dowody antropologiczne, historyczne i psychologiczne, że małżeństwo to tylko i wyłącznie wynalazek kobiet. Każdy ci powie, że sensem życia faceta jest dymać wszystko, co się rusza, a zadaniem kobiety zmusić gościa do tego, żeby z nią został i pomógł jej się opiekować dzieckiem, które jej zrobił. Temu służy cała masa podstępów, od zaniku widocznych oznak owulacji po ustawę alimentacyjną. To, co chcecie zrobić, przeczy wszelkim prawom natury.

Spojrzałem na nią krzywo i pociągnąłem spory łyk soku z grejpfrutów. Usiłowałem zastąpić nim pitą pasjami kawę, ale efekt był taki, że po pół roku byłem już uzależniony od jednego i od drugiego.

- I niby skąd to wszystko wiesz?

- Boże, no, takie rzeczy się wie. Zresztą, jak chcesz, to ci powiem. Jakiś czas temu badali zachowania seksualne ludzi i żeby pominąć wpływy kulturowe badali środowiska homoseksualistów i i...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin