Daniken Erich Von - Wszyscy Jestesmy Dziecmi Bogow.pdf

(515 KB) Pobierz
31063067 UNPDF
Erich von Däniken
_____________________________________________________________________________
WSZYSCY JESTEŚMY DZIEĆMI BOGÓW
Gdyby groby mogły mówić.
_____________________________________________________________________________
I. Było sobie raz dwoje królewskich dzieci
Na zwiadach w Jemenie
Baśń jest mostem prowadzącym do
prawdy.
przysłowie
arabskie
Starozytny Rzym zalozono okolo 733 roku prz. Chr., sto lat wcześniej powstalo slynne
miasto Majów - Tikal. Początki Aten datuje się mniej
wiecej na rok 1500 prz. Chr. Jerycho zbudowano najprawdopodobniej okolo 6000 prz. Chr.
Czy są jeszcze starsze miasta na naszej planecie? To możliwe, kronikarze arabscy bowiem
zapewniają, ze Sana, leząca
2500 m n.p.m. na płaskowyzu jemeńskiego masywu górskiego, jest najstarszym miastem
swiata - zalozono je podobno zaraz po splynieciu wód potopu.
Dotychczas poznałem Rzym, Ateny, Tikal i Jerycho. Powinienem więc poznać
jeszcze Sanę. Nie lezy ona wprawdzie w poblizu najwazniejszych szlaków
komunikacyjnych, dojadę tam więc bocznymi drogami - te zas oferują zazwyczaj
podróznemu mnóstwo przygód. Takich, jakie będą i naszym udzialem. Jemen, czyli
Jemeńska Republika Arabska, lezy w poludniowej cześci Pólwyspu Arabskiego. Są to
tereny zamieszkane przez ludzi juz od prehistorycznych czasów. Nierzadko powstawala tu
wysoka kultura - zdarzylo sie tak na przyklad okolo 1200 roku prz. Chr., w czasach
królestwa Saby. Byl to wówczas kraj niezwykle bogaty, posiadal bowiem - o czym
wspomina kazda encykiopedia - system irygacyjny, wspanialy jak na ówczesne czasy. Stąd
eksportowano
znaczne ilosci kadzidla -jest ono nadal towarem bardzo poszukiwanym.
Zdarzylo się w 1951 roku.
"Wyrzuciliśmy z ciężarówek wszystko, Co sie dało i ruszyliśmy przez wadi. Ludzie
znajdujący sie na platformach ciężarówek trzymali się ze wszystkich sił, wypatrując
jednoczesnie na równinie wielbłądnikdw z Maribu... gdy Chester który w jednej chwili
zrozumiał ogrom groyącego nam niebezpieczenstwa.. skrecił ostro w lewo z trudem jednak
udalo mu sie uciec przed zbliżającymi sie Jemenczykami I utrzymac ciezarówke poza
zasiegiem strzatów."
Przeżycia z tego napadu, który miał miejsce trzydzieści sześć tat temu, byly udziaiem
młodego amerykanskiego paleontologa Nwendella Phillipsa, ktdry wraz
ze swoim kolegą, Williamem Frankiem Aibrightem, prowadził prace wykopaliskowe 180
kilometrów na wschdd od Sany.
Pozwolenia na podjecie prac przez badaczy z American Foundation for the Study of Man
udzielil dwczesny król Jemenu imam Ahmed. O istnieniu w okolicy
Maribu zespolu świątyń Amerykanie dowiedzieli sie z relacji niemieckich uczonych: Carla
Rathjensa i Hermanna von Wissmanna, przebywających w tamtym rejonie w 1928 roku.
Chodzilo jakoby o tajemniczą swiatynie królowej Saby. Mimo a moze na skutek obecności
żołnierzy i urzedników, których imam przydzielił do ekspedycji, po kilku miesiącach pracy
atmosfera w obozie stala sie prawie nie do zniesienia. Jemenczykom nie podobalo sie, że
niewierni
- a za niewiernego jest tu uznawany kazdy, kto nie wierzy w Allaha - szukają w ich kraju
ukrytych skarbów.
Zarządzenia archeologów byly udaremniane przez rozkazy urzedników królewskich.
Pierwsze rozruchy spowodowal nieszczęśliwy wypadek. Jeden
z robotnikdw potrącił przez nieuwagę drewniany stempel, co spowodowało upadek sześciu
antycznych kolumn, niewielkie obrayenia odnióst jeden robotnik egipski i jeden jemeński.
Urzednicy imama natychmiast zażądali wydania lateksowych odbitek, które w trakcie
wielomiesiecznej żmudnej pracy zdjęto ze starych inskrypcji znalezionych na ścianach
świątyń.
Powróciwszy z krótkiego pobytu w Ameryce dokąd udał się, żeby zdobyć pieniądze na
dalsze prowadzenie prac Phillips zastal w obozie atmosfere tak wybuchową, że nie bylo już
mowy o kontynuowaniu wykopalisk. Podczas potajemnej nocnej rozmowy archeolodzy
postanowili podjąć próbę natychmiastowej ucieczki. Rozpuściii pogłoskę, że następnego
dnia bedą krecić film z pobliskich wzgórz.
Oszustwo to podziatalo tym skuteczniej, że wsiadając wraz z egipskimi pomocnikami do
ciężarówek pozostawili w obozie prawie cale wyposażenie ekspedycji, majace wartość
ponad 200 tys. dolarów. Urzędnicy i żolnierze imama wyraźnie sie ucieszyli - nareszcie bedą
mogli bez przeszkód robić to
z czym dotychczas musieli sie kryć, czyli kraść.
Trzydzieści Sześć lat później
Dzisiaj miejscowość, którą Phillips opuszczal w takim pośpiechu, jest jedną
z atrakcji turystycznych Jemenu - w 1984 roku Marib polączono asfaltowa drogą ze stolica.
W czasie stusiedemdziesieciopieciokilometrowej trasy mój wspólpracownik Raif Lange
podziwiał wraz ze mna wspaniale widoki przesuwające sie przed naszymi oczami. Land-
Cruisera prowadził młody Jemeńczyk
z zakrzywionym sztyletem (dyambia), obowiazkowo zatkniętym za pas. Gdy jemeński
chiopiec kończy czternaście lat, o jego męskości swiadczy posiadanie takiego sztyletu. Od
pojemnosci sakiewki natomiast zależy, czy sztylet
będzie szeroki, wielki, czy nieco skromniejszy; czy rękojesć będzie
z bogato zdobionego srebra, czy tylko z rzeźbionego drewna bądź mniej szlachetnego
metalu; pochwa ze skóry lśniącej od srebnych nitów czy po prostu zwyczajny futeral.
Najwayniejszy jest sztylet! Obok kierowcy praży sie
w slońcu nasz przewodnik. Jest w marynarce - ubiór zdradza cziowieka z awansu
spotecznego. Jak mielismy sie wkródce przekonać, wiedza oraz inteligencja nie byly
najmocniejszą stroną tego osobnika.
Urzednik biura turystyki, znajdujęcego sie w centrum miasta, bo właśnie tam wydaje sie
zezwolenia na podróżowanie po kraju, polecil ml zaangayować jemeńskiego kierowce. Byla
to niezła rada. Samodzielne prowadzenie wynajętego samochodu bowiem byloby dla nas
rodzajem cichego samobójstwa. W tym kraju nie liczy sie fakt, czy ktoś jest winny, czy nie,
bo i tak przepisy drogowe są nadal uzaleąnione od praw religijnych i plemiennych,
uszkodzenie ciała traktowane jest na równi z morderstwem. Jesli ktoś według przepisów
zachodnich bedzie nawet zupelnie bez winy, to wedlug praw islamu musi zapłacid rodzinie
rannego czy zabitego stosowne odszkodowanie. W roku 1986 wynosilo ono 50 tysięcy marek
za zabicie mężczyzny, połowa zaś tej sumy za kobietę. W okresie pielgrzymki i ramadanu
kwoty ulegaja podwojeniu.
A poza tym może to mieć jeszcze znacznie gorsze następstwa - na przyklad wówczas, gdy
rodzina poszkodowanego bedzie chciała sie zemścić na sprawcy wypadku. Wedlug naszego
prawa byloby to po prostu morderstwo - tu jednak przepisy podporzadkowane są
zwyczajom lub prawom plemiennym, a samo morderstwo jest uznawane za czyn na wskros
honorowy.
Na wszelki wypadek wolalem juz nie pytać, czy jako towarzysz podrózy
nie zostane równiez w razie wypadku poproszony do kasy.
Drugą dobrą radą dal mi portier hotelu. Powiedzial, zebym zrobil sobie przede wszystkim
dostateczną ilość fotokopii zezwolenia na podróż. I mial po
stokroć rację! Juz w trakcie pierwszej kontroli, którą przeprowadzili uzbrojeni mlodzi
ludzie, pozbawiono mnie oryginalu. Posterunek wlączył go po prostu do akt. Następna
kontrola odeslalaby mnie z powrotem.
W oddali, lecz jakby zblizone przez wizjer kamery, lśnią w slońcu góry, rysując się jasnym
brązem na tle czarnych cieni. Droga, wijąca sie pośród zapierających dech w piersi
przepaści, prowadzi przez przełęcz Bin-Ghaylan, wznoszącą się 2315 m n.p.m. Od przeleczy
Al-Fardah mijamy prehistoryczne
rumowiska kamienne - czworokątne monolity skalne ogromnej wielkosci wznoszą sie ku
niebu niczym drapaeze chmur. Cóz za widok! Kamienne bloki jakby zawisly nad
spiętrzonymi sześcianami. Barwne szczyty skalne lśnią w dali rozświetlone sloncem, jak
gdyby dopiero co pomalowali je kolorysci. Z przełęczy roztacza się widok na wadi, suche
doliny ciągnąe się w zóltobrązowej pustyni. Po przejechaniu wielu zakretów, wykutych w
litej skale, ujrzeliomy rozciągającą się 1000 m pod nami równinę, na której
znajduje sie Marib. z kazdą chwilą zblizającą nas do dna doliny - a lezy ona i tak 1300 m
n.p.m - robi sie coraz goręcej. Skraj drogi porastają nieliczne krzewy i karlowate drzewka.
Dalej jest juz tylko piach, pustynia, na której widok czlowiek zadaje sobie pytanie, czym
zywią sią Beduini oraz ich zwierzęta i jak w ogóle udaje im sie przezyć. Niemal nie do
przebycia są czarne jak smola wulkaniczne rumowiska kamienne przy drodze - czerń
prawie piekielna, księżycowy krajobraz Góry wyrastają zeń jak gigantyczne hałdy wegla.
Wspaniały spektakl natury w poludniowym siońcu. Migotliwe swiatlo. Cienie czerni
Wszechowiata. Srebne blyski antracytu.
Po dwóch i pół godzinach jazdy docieramy do starej wsi Marib, w której stoją
kilkupiętrowe budynki. w poblizu wydobywa się ropę naftową. W piekącym sloncu na
zaladunek czekają samochody-cysterny.
Nigdzie jednak nie widać starozytnych ruin.
Tylko ciężki upal poludnia pohamowal moją ciekawość - poza tym nadszedl juz czas na
posilek dla moich towarzyszy. Idziemy do hotelowej restauracji, której czystość pozwala
domniemywać, ze firma wydobywająca ropę naftowa zbudowała ją dla swoich gosci.
Dochodzi do groteskowej pantomimy. Moi Jemenczycy, poza określeniem
money, nie znają oczywiście zadnego słowa po angielsku, zapraszam ich więc na posilek za
pomocą gestów. Na szczęście jadlospis jest i po angielsku, i po arabsku. Ralf i ja
zamawiamy omlet ze swiezymi pieczarkami, nasi towarzysze powiedzieli coś po arabsku, co
kelner nagryzmolił w bloczku. Zjedliśmy juz nasz "omlet" - dwa jajka sadzone z
pieczarkami z puszki gdy przed Jemeńczykami pojawily się dwa soczyste steki. Ani
drgnęli. Znów spróbowalem wiecjązyka gestów. Tak jak zachęca się dzieci do jedzenia
pokazując reką na usta powiedziaiem "chap, chap". Nic. Jak zahipnotyzowani tkwili nad
brylami miesa, nad talerzami i nad sztućcami. Modlą sie po cichu, czy co? Moze nie trzeba
im przeszkadzać. Nagle pewna mysl jak blyskawica przebiegia mi przez glowę. Złapalem za
kość, wystającą z jednego ze steków, i przysunąłem ją sobie zachęcająco do ust. Tamy
runęły. Uśmiechnąwszy sie z ulgą, siegneli palcami po jedzenie - po pewnym czasie kilkoma
potężnymi beknięciami dali nam znać, że już nic nie stoi na przeszkodzie w kontynuowaniu
podrózy.
Tajemnicza królowa Saby
Mielismy zamiar obejrzeć tame, która już przed tysiącami lat byla uważana za niezwykle
osiągniącie techniki, a w literaturze określana jest mianem cudu starożytności.
Tylko kto postanowil ją tu zbudować? Przedsiewziecie to przypisuje sie legendarnej
królowej Saby. Kim byla królowa? Nawet Stary Testament
wspomina o jej odwiedzinach u króla Salomona - archeolodzy jednak nie trafili dotychczas
na zaden ślad jej istnienia. Fascynujące jest, jak mgliste kształty tej tajemniczej postaci
przenikają do rzeczywistości. Szukajmy wiec! Arabski poeta Semeida ibn Allaf napisal:
"Hadhad (potężny król) udal sie pewnego dnia na polowanie. Po pewnym
czasie wypadł na niego wilk, który zapedzał właśnie gazele w wąwóz bez wyjścia. Radhad
ruszył na wilka, spłoszyi go i uratował gazelę, a potem poszedl jej śladem. Oddalal sie coraz
bardziej od swojej swity, az nagle ujrzal wielkie, wspaniaie miasto - przed jego oczami
roztoczyl sie widok swietnych budowli, licznych stad wielbiąddw i koni, gęstych lasów
palmowych i urodzajnych pól. Naprzeciw wyszedl doń jakiś człowiek, który rzekl, iz
podobnie jak jego rezydencja równiez miasto nazywa sie Ma'rib, ale
mieszkający tu lud zwie sie Arim i jest plemieniem dzinnów - on sam natomiast jest ich
królem I wladcą, zwącym się Ieleb I Sa'b. Gdy rozmawiali, obok przeszla dziewczyna tak
nadzwyczajnej piąknooci, ze Hadhad nie potrafil oderwać od niej wzroku. Wówczas król
dzinnów rzekl: 'Dziewczyna ta jest moją Córką, jesli więc chcesz, dam ci ją za żonę,
albowiem uratowałeś jej zycie. To ona wiasnie byla gazelą, która ocaliłeś od wilka, i calego
jej zycia nie
starczy, by ci sie za to odwdzięczyć. Przybądź więc za dni trzydzieoci na uroczystości
weselne wraz ze swoją rodziną i książętami.'
Hadhad zawrócil i wkrótce miasto duchów zniknęlo mu z oczu. Po dniach trzydziestu
jednak ściągnął wraz ze swoją świtą na weselne gody. Tymczasem dżinny zbudowaly palace
z fontannami i zalozyly ogrody. Król Ieleb przyjmowal ich i goscil w najwspanialszy sposób
przez trzy dni i trzy noce, dopóki jego córki Harury nie wprowadzono w komnaty
Hadhada.
Palac stal się teraz jego rezydencją. A Harura zostala matką Bilkis".
(Bilkis jest arabskim imieniem królowej Saby.)
Jakby nie dooć bylo owych cudownosci, historyk i leksykograf Nashwan ibn Sa'id, zmarly
okolo 1195 roku, pisal, ze miasto, które wynurzylo się
z nicosci, bylo zbudowane z metalu, stało na czterech potęznych kolumnach ze srebra, a
woda plynęla przez nie metalowymi kanalami. Baśń z "Tysiaca
i jednej nocy" czy starozytna science fiction?
Nieco bardziej pomocny jest tu stary Semeida ibn Allaf, który wie, ze królowa Saby alias
Bilkis miała dwa ogrody nawadniane przez dwa źródla, wytryskujące z ogromnej zapory
wodnej. Własnie tam kieruje się moja ciekawooć.
Co bylo niegdyś, a co pozostało
Gdyby istniala wówczas Ksiega Rekordów Guinessa, to znalazlaby się w niej
na pewno zapora wodna z Maribu! Starozytni autorzy pisali o niej, przedstawiając ten cud
techniki jako najwspaniaisze osiągnięcie arabskiej sztuki inzynierskiej i kamieniarskiej.
Mur zapory mial u podstawy 70 m szerokości, a jego dlugość wynosila 615 m - wielkosci te
są porównywalne
z dzisiejszymi zaporami. Rozciągając się między wzniesieniami górujacymi
nad doIiną zapora zatrzymywala coroczne okresowe powodzie nadchodzące z Wadi Adana.
Przy zboczach gór budowniczowie wznieśli z dokładnie obrobionych ciosów kamiennych
śluzy i kanaly odpływowe - kierowano tamtędy drogocenne strumienie wody do pólnocnego
i poludniowego ogrodu królowej. Wykonane tu prace kamieniarskie przywodzą mi na myśl
inkaskie budowle, znajdujące sie na odieglej wyzynie Peru. Zarówno tam, jak i tu w
spojenia między kamieniami nie da się wcisnąć nawet ostrza scyzoryka.
Najlepiej zachowała sie sluza poludniowa. Monolityczne mury wpuszczono w kamienne
podłoże. Między skałami a murem zapory dawni inżynierowie
zbudowali wiaściwą śluzę - składają się na nią prostokątne ciosy kamienne lączone na
krzyż. Sciana śluzy przetrwała, mogłem ją więc zmierzyć. Jej szerokooć wynosi 4,63 m,
najcięższe najnizej leżące bloki kamienne mają dlugooc 3,54 m i grubooć 51 cm. Z
właściwych wrót śluzy nie pozostalo niestety ani śladu.
W razie powodzi masy wody wpadały najpierw do specjalnej niecki wypadowej,
rozpraszajacej impet wynikający z róznicy poziomów, a następnie wplywały do kanału
głównego, skąd licznymi kanałami bocznymi kierowano je na pola, leżące na południu.
Ówcześni budowniczowie bardzo chytrze rozwiązali problem chwilowego przepełnienia
kanalu glównego - zaopatrzyli go w specjalny upust, przejmujący nadmiar wody i kierujący
go w dół wadi.
Od budowli po stronie poludniowej zapora ciągnie sie w poprzek doliny przez prawie 600 m
do budowli po stronie pólnocnej. Takze i tu sluza zachowala sie w calkiem niezlym stanie,
takze i tu woda trafiala najpierw do niecki wypadowej, dopiero potem zaś kanalem
giównym do "ogrodu pólnocnego". Ogromne masy usypanej ziemi pomagaly murom
Zgłoś jeśli naruszono regulamin