Robards Karen - Brutalna prawda.pdf

(1264 KB) Pobierz
403123190 UNPDF
Robards Karen
Brutalna prawda
Niemożliwe jest wymazanie przeszłości. Można ją jedynie pogrzebać i mieć nadzieję, że
pozostanie głęboko zakopana. Niestety stare sekrety uparcie czekają na odkrycie.
Młoda, piękna Lisa pracuje w biurze prokuratora okręgowego. Podczas porządkowania
dokumentacji starych nierozwiązanych spraw odkrywa akta, które wstrząsają posadami jej
świata. Przed dwudziestu ośmiu laty zniknęła czteroosobowa rodzina: małżeństwo z dwojgiem
dzieci. Kobieta na zdjęciu do złudzenia przypomina Lisę, a mała dziewczynka mogłaby być jej
bliźniaczą siostrą. Lisa Shewmaker nie ma czasu otrząsnąć się ze zdumienia i przystąpić do
odkrywania własnej przeszłości, ponieważ niemal natychmiast zostaje wplątana w serię
niebezpiecznych wydarzeń. Podejmuje decyzję zawierzenia swoich kłopotów nowemu
pracodawcy, Scottowi, co zupełnie zmienia ich relację…
We dwoje usiłują rozwikłać przerażającą sieć kryminalnych powiązań, które mogą zrujnować
życie Lisy lub całkowicie ją go pozbawić…
PROLOG
1 maja 1981
M amusiu, znowu ktoś patrzy na nas z lasu - szepnęła mała Marisa Garcia, zaciskając kurczowo palce na
swetrze
matki.
Jasnożółta angora była miękka, miła w dotyku i dziewczynka rozpaczliwie jej się przytrzymywała,
drepcząc za matką. Wpatrywała się z przerażeniem w złowrogi cień na skraju lasu niedaleko podjazdu.
Poruszane wiatrem korony drzew wydawały niepokojące odgłosy; liście szeleściły, gałęzie skrzypiały.
Pięcioletnia Marisa zadrżała i odwróciła wzrok, jeszcze mocniej zaciskając paluszki na swetrze. Dom był
jeszcze ciemny, a światła samochodu już wyłączone; odkąd zamieszkali na tym odludziu, nie mieli
żadnych sąsiadów. Podjazd oświetlały jedynie promienie księżyca.
- Tam nikogo nie ma, słoneczko - zapewniła dziecko Angela, siląc się na spokój.
Była obładowana zakupami i chciała jak najszybciej wejść do domu. Nawet nie spojrzała w kierunku
lasu, z góry uznając, że córeczka zmyśla. Owszem, Marisa czasem zmyślała.
Jednak nie tym razem.
- Właśnie że ktoś tam jest - upierała się dziewczynka bez nadziei, że zostanie wysłuchana.
2
-Marisa to mała dzidzia, Marisa to mała dzidzia.. - droczył się z siostrą siedmioletni Tony, robił miny i
tańczył wokół niej, wymachując torbą z zakupami.
- Przestań natychmiast, synu. - Dwudziestodziewięcio-letma Angela Garcia, mama Marisy, była
zdenerwowana z powodu spóźnienia. Zbliżała się dziewiętnasta, a o tej godzinie do domu wracał tatuś.
Wścieknie się, jeśli na stole nie będzie kolacji.
Marisa bała się go, kiedy wpadał w gniew. Nie powinna nawet tak myśleć, ale czasem nie lubiła swojego
ojca.
- Potrzymaj to. - Angela podała córeczce torbę z zakupami.
Nie lubiła, kiedy dziewczynka chwytała ją za ubranie i ciągle powtarzała, żeby Marisa tego nie robiła.
Podała jej zakupy specjalnie, aby zająć czymś ręce małej, a ona się tego domyśliła, ale posłusznie wzięła
torbę. Zawsze starała się być grzeczna, nawet jeśli czasem jej się nie udawało.
- Siedziałem dziś w kozie - rzucił niedbale Tony. Ostatnio często miewał kłopoty w szkole, co
denerwowało mamę. Zresztą mama w ogóle stała się ostatnio bardziej nerwowa niż zwykle i mniej się
uśmiechała.
- Och, Tony! Za co?
Marisa przestała słuchać i skupiła całą uwagę na niesieniu torby z zakupami. Bardzo jej zależało, żeby nie
zawieść mamy i nie rozbić jajek. Drugą rączką obejmowała opiekuńczo Ginę, lalkę wielkości małego
dziecka, którą dostała na urodziny w zeszłym tygodniu. Gina była wspaniała, wszystkie koleżanki
Marisy miały już podobne lalki a ona od dawna o takiej marzyła, choć nie sądziła, że jej marzenia się
ziszczą, ponieważ zabawka była bardzo droga Gina przypominała ją nawet wyglądem, miała czarne
włosy i podobną sukienkę. Marisa mogłaby być najszczęśliwszą dziewczynką na świecie, gdyby nie ta
nieszczęsna
3
przeprowadzka. Dziewczynka nie znosiła nowego domu, nowej szkoły i dzieci, które przezywały ją
grubaską, chociaż wcale nie była gruba - mamusia mówiła, że po prostu wygląda zdrowo - oraz tego, że
tatuś mieszkał z nimi przez cały czas. Wolała, kiedy często wyjeżdżał, tak jak dawniej. Ale najbardziej
przeszkadzał jej las wokół domu. Zimą nagie gałęzie przypominały ogromne ptasie szpony, a latem,
kiedy pokryły się liśćmi, rzucały cień na podwórko, sprawiając, że nawet w środku dnia teren wokół
domu tonął w złowrogim półmroku. W tym lesie działy się dziwne rzeczy; z okna sypialni Marisa
widywała jakieś stwory o płonących oczach, a od niedawna także nieznajomych ludzi. Właściwie nie
widziała ich nigdy dokładnie, ale dostrzegała ciemne sylwetki między drzewami. Wiedziała, że tam są i
mają złe zamiary. Próbowała porozmawiać o tym z mamą i bratem, lecz oni nie chcieli jej słuchać. A teraz
ów człowiek cień powrócił. Czuła na sobie jego spojrzenie, wyczuwała niechęć tego obcego mężczyzny.
Skuliła ze strachu ramiona i poszła czym prędzej za matką do domu.
Lucy oszalała ze szczęścia na ich widok. Skakała, ujadała i biegała w kółko z radości. Była dużą, czarną,
kudłatą suką - Tony mówił, że to kundel - i mieszkała z nimi od zawsze. W każdym razie odkąd Marisa
sięgała pamięcią. Przeprowadziła się razem z rodziną Garciów z Marylandu do Kentucky na jesieni.
Dziewczynka wiedziała, że Lucy także nie podoba się nowe miejsce. Całe dnie przesiadywała zamknięta
w domu, ponieważ nie mieli ogrodzenia ani pieniędzy, żeby je postawić, a suczka lubiła gonić krowy.
Kto to słyszał, żeby mieszkać obok krów?, zadawała sobie pytanie Marisa.
Chcę do domu, myślała z rozpaczą. Wszyscy razem, łącznie z Lucy, weszli do małej, brzydkiej kuchni, w
której zapłonęło światło. Od ciemnego lasu oddzielały ich już bezpiecznie zamknięte drzwi.
9
Domem nazywała ładny biały budyneczek w Marylandzie, sąsiadujący z mnóstwem innych, z
podwórkiem, na którym rosło tylko jedno duże drzewo. Marisa starała się nie wspominać go zbyt często,
gdyż na samą myśl zbierało jej się na płacz z tęsknoty. A dziś na dworze panował złowieszczy mrok,
wrócili późno do domu i tata będzie zły, a w lesie czai się ktoś obcy. Dziewczynka tęskniła za
Marylandem bardziej niż kiedykolwiek. Poczuła znajomy ucisk w klatce piersiowej.
- Szybko, robimy kolację. Mariso, nakryj do stołu. Tony, uwiąż Lucy przed domem.
Angela wyjęła z opakowania gotowe kotlety i wrzuciła je na patelnię. Hamburgery, zauważyła Marisa.
Mogą być, chociaż wolałaby coś innego.
- Tylko uważaj - ostrzegła brata, wyjmując czyste naczynia ze zmywarki, podczas gdy Tony przypinał
Lucy smycz, żeby nie biegała za krowami. - Ktoś jest w lesie.
Posadziła Ginę w rogu kuchni, tak żeby wszystko widziała. Najchętniej zrobiłaby jej miejsce przy stole,
ale tatuś by się nie zgodził, a Tony by ją wyśmiał. Tylko mama rozumiała, jak ważna jest dla niej lalka.
- Nikogo tam nie ma, głupolu - parsknął Tony, a mama westchnęła.
- Dostałam dziś nagrodę - wyznała Marisa, kiedy zostały same, pokazując mamie duży srebrny medal na
niebieskiej wstążce. Nie lubiła się przechwalać w obecności brata, bo on nigdy nie dostawał żadnych
nagród. Mogłoby mu się zrobić przykro, a jeśli Tony'emu było przykro, pakował się w kłopoty. Marisa
czułaby się winna, gdyby przez nią coś zbroił, dlatego wolała, żeby nic nie wiedział. - Za czytanie. Jest na
nim moje imię.
Angela przerwała przygotowywanie kolacji i spojrzała z uśmiechem na medal.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin