San Sebastian de Garabandal jest małą wioską, położoną w północno-wschodniej Hiszpanii w Górach Kantabryjskich. Miejscowość ta położona jest 600 metrów nad poziomem morza w diecezji Santander i posiadała w 1965 r., tj. pod koniec objawień, około 300 mieszkańców.
Wieczorem 18 czerwca 1961 r. cztery dziewczynki: Conchita Gonzalez, lat 12, Mari Loli Mazon, lat 12, Jacinta Gonzalez, lat 12 i Mari Cruz Gonzalez lat 11, (Od lewej do prawej strony: Conchita Gonzalez, Mari Cruz Gonzalez, Jacinta Gonzalez i Mari Loli Mazon.) nie spokrewnione ze sobą mimo tego samego nazwiska - bawiły się na skraju osiedla, kiedy nagle usłyszały hałas podobny do grzmotu i zobaczyły świetlaną postać Anioła. Przez następne 12 dni Anioł zjawiał się jeszcze osiem razy, a 1 lipca przemówił po raz pierwszy tymi słowami: "Czy wiecie dlaczego przychodzę?" - zapytał. "Ogłaszam wam, że jutro, w niedzielę Najświętsza Dziewica zjawi się jako Matka Boska z Góry Karmelu (Karmelitańska)". Taki był początek wydarzeń nadprzyrodzonych w San Sebastian de Garabandal.
Wiadomość obiegła szybko całą okolicę. Dnia 2 lipca, w niedzielę, osiedla pobliskie i miasteczka zaroiły się od pielgrzymów podążających do wioski Garabandal. Było wśród nich wielu księży i lekarzy psychiatrów. Około szóstej wieczorem dziewczynki ufne temu, co powiedział im Anioł, udały się na miejsce jego zjawienia i wpadły w ekstazę. Matka Boska ukazała się im z dwoma aniołami po obydwu swoich stronach. Jednym z nich był święty Michał Archanioł, który przygotowywał je do objawień. Ponad Niepokalaną Dziewicą znajdowało się wielkie oko, które dla dzieci wydawało się być okiem Boga.
Dzieci wiedziały, kiedy wizje nastąpią, poprzez potrójne wewnętrzne wezwania, z których każde było silniejsze od poprzedniego (llamadas). Po trzecim wezwaniu biegły zapadniętą skalistą dróżką, na której zaczęły się objawienia. Tam upadały na kolana i pomimo ostrych kamieni nie odnosiły żadnych obrażeń ciała. Głowy miały przechylone do tyłu, źrenice oczu rozszerzone, a twarze przepojone anielskim spokojem. W tej pozycji mogła każda z nich przebywać od kilku minut do kilku godzin, nie okazując żadnego znaku zmęczenia, czy tez śladu napięcia mięśni. Podczas ekstaz były nieczułe na kłucie, przypalanie zapałkami, bicie a także całkowicie nieczułe na silne światło reflektorów. Waga dzieci była tak nadmierna, że dwóch dorosłych ludzi nie mogło udźwignąć jednej dwunastoletniej dziewczynki, kiedy one same dźwigały się nawzajem z wielką łatwością, aby ucałować Matkę Bożą.
Podczas następujących po sobie objawień zdarzało się, że dziewczynki z pozycji stojącej upadały do tyłu nie odnosząc żadnych uszkodzeń ciała i tak pozostawały w ekstazie. Następnie powracały do pozycji stojącej nie używając rąk do tego celu i nie podpierając się wcale. Kiedy dwie lub więcej z nich upadały w ekstazie, ich ruchy były doskonale zsynchronizowane. Jeden ze świadków Canon Porro Cardenoso porównał to do równoczesnego zgaszenia świateł w wielkiej konferencyjnej sali. Innym znamiennym rysem objawień w tym samym czasie co upadki były tzw. marsze ekstatyczne. Z głowami odrzuconymi do tyłu, nie widząc gdzie się poruszają, dziewczynki potrafiły biec z dużą prędkością, tak że nikt nie mógł za nimi nadążyć. Świadek seniorita Ascension de Luis opisała to w oświadczeniu z 18 marca 1962 r.: "Loty te z wioski w górę po urwistym i skalnym terenie do lasku sosnowego górującego nad wioską odbywały się z niewiarygodną prędkością". Czasami dzieci przypominały lecący samolot, kiedy poruszały się nad ziemią z wyciągniętymi ramionami, dotykając terenu tylko koniuszkami palców nóg. Nie wykazywały przy tym żadnej zadyszki ani przyśpieszenia tętna.
Wielu księży przybywało do wioski, aby obserwować dzieci w ekstazie. Wśród nich był młody jezuita profesor teologii świętej, ojciec Luis Maria Andreu. W nocy 8 sierpnia 1961 r., kiedy obserwował dziewczynki w ekstazie, miał łaskę widzenia Najświętszej Dziewicy Maryi i cudu, jaki ma nadejść. Ci, którzy stali obok niego słyszeli, jak powtórzył czterokrotnie: "Cud!" Był jedynym człowiekiem, który widział mający nadejść cud, a także tylko on poza dziewczynkami widział Matkę Boską. W drodze powrotnej do domu we wczesnych godzinach rannych, po wypowiedzeniu słów: "Jak wielki dar dała mi Najświętsza Pani i co za szczęście posiadać taką Matkę w niebie, to najszczęśliwszy dzień w mym życiu!", zmarł nagle. W późniejszych widzeniach Matka Boża powiedziała dziewczynkom, że ojciec Ludwik zmarł z radości. Conchita twierdzi, że ciało ojca Ludwika znajdą w grobie nazajutrz po cudzie w stanie jak go pochowano. Niedawno przeprowadzona ekshumacja stwierdziła, że ciało ojca Andreu jest rozłożone w chwili obecnej.
Od chwili pierwszych objawień dzieci przedstawiały do pocałowania Matce Boskiej różańce, krzyżyki, medaliki, obrączki ślubne itp. Działo się to na prośbę Niepokalanej Dziewicy Maryi.
Dzieci otrzymywały przedmioty do pocałowania w przeróżny sposób. Ludzie pozostawiali je niekiedy, gdy dziewczynki były nieobecne, a także podawali je przez osoby drugie, wykluczając możliwość rozpoznania właścicieli tych przedmiotów w sposób naturalny. Podczas ekstazy dziewczynki kierowane przez Matkę Bożą zwracały medaliki, obrączki ślubne i inne przedmioty ich właścicielom bez trudności. Matka Boska w jednym z ostatnich objawień powiedziała do Conchity: "Poprzez pocałunki, którymi obdarzyłam te przedmioty, mój Syn Jezus spełni wiele cudów". Obietnica ta spełnia się wieloma uzdrowieniami i duchowymi nawróceniami, o których donoszą czciciele Matki Bożej Garabandalskiej z całego świata.
Wszystkie niezwykłe aspekty objawień nie miały celu samego w sobie, lecz zwracają naszą uwagę na przekazanie naglących wiadomości dla świata. 4 lipca 1961 r. Matka Boża przekazała orędzie całemu światu poprzez dzieci, które kazała ogłosić publicznie 18 października 1961 r. Powiadomieni o tym wcześniej ludzie zebrali się w liczbie około 3 tys. osób. Dzień był deszczowy, jak większość dni w tej górskiej miejscowości w ciągu całego roku. Matka Boża przekazała następującą treść orędzia niebieskiego:
"Musimy czynić wiele dobrych uczynków, dużo pokutować i często nawiedzać Najświętszy Sakrament. Przede wszystkim musimy prowadzić dobre życie. Jeżeli nie będziemy tego czynić, to spadnie na nas wielka kara. Kielich zła już się wypełnia i jeżeli się nie zmienimy, dotknie nas straszna katastrofa".
Pragnieniem Matki Bożej było, aby to orędzie stało się powszechnie znane i realizowane całym życiem każdego z nas.
Matka Boska w Garabandal przepowiedziała trzy wielkie wydarzenia, które mają nadejść u schyłku XX wieku. Pierwszym z nich jest OSTRZEŻENIE, które będzie widziane i odczute przez wszystkich mieszkańców globu ziemskiego. Nikt nie uchroni się od niego i nikt nie będzie miał wątpliwości, że pochodzi ono wprost od Pana Boga. Wpierw będzie widziane na niebie, a następnie odczute wewnętrznie przez każdego żyjącego, który pozna w tym momencie zło popełnione przez siebie, jak również wszelkie zaniedbanie dobra.
OSTRZEŻENIE oczyści poniekąd ludzkość przed nadejściem CUDU, który nastąpi wkrótce po nim. Cud będzie miał miejsce w gaiku sosnowym rosnącym nad wioską Garabandal. Cud wydarzy się w czwartek o godzinie 8:30 wieczorem, miedzy 8 a 16 dniem marca, kwietnia lub maja, w święto męczennika Eucharystii i zbiegać się będzie z ważnym wydarzeniem w Kościele katolickim. Conchita zna datę Wielkiego Cudu i ogłosi ją na 8 dni naprzód. Każdy, kto będzie znajdował się w wiosce i okolicznych górach, będzie go widział, wszyscy chorzy tam zostaną uzdrowieni, grzesznicy nawrócą się, a niewierzący uwierzą. Papież będzie widział ten cud, gdziekolwiek się wtedy znajdzie. W wyniku cudu Rosja zacznie się nawracać. Na sosnach pozostanie trwały nadprzyrodzony znak aż do końca świata. Jeżeli świat nadal będzie grzeszył, mimo tych wydarzeń, nadejdzie KARA.
Przy końcu objawień Matka Boża powiedziała widzącym, że jest niezadowolona, ponieważ Jej pierwsze orędzie przeszło niezauważone. Powiedziała, że Jej ostatnie orędzie zostanie ogłoszone światu przez pośrednictwo św. Michała Archanioła 18 czerwca 1965 r. Kiedy nadszedł dzień ogłoszenia orędzia, tysiące pielgrzymów z wielu krajów wypełniło wioskę po brzegi. A oto co usłyszeli od św. Michała Archanioła (słowa Matki Bożej):
"Ponieważ orędzie moje z 18 października nie zostało ogłoszone ani też spełnione, oświadczam wam, że to jest jedno z ostatnich. Obecnie kielich goryczy przelewa się. Wielu kardynałów, biskupów i księży idzie drogą potępienia a z nimi liczna rzesza dusz. Coraz mniejszą wagę przywiązuje się do Najświętszej Eucharystii. Powinniście odwrócić gniew Boży poprzez uczynki pokutne i zadośćuczynienie. Jeżeli prosić będziecie Pana Boga ze skruszonym sercem, to przebaczy wam winy. Jako Matka wasza proszę was za pośrednictwem św. Michała Archanioła, abyście się poprawili. Są to dla was ostatnie ostrzeżenia. Kocham bowiem was bardzo i nie chcę waszego potępienia. Módlcie się gorąco, a spełnimy wasze prośby. Czyńcie więcej dobrych uczynków i wyrzeczeń oraz rozmyślajcie o męce Pana Jezusa."
Dziewczynki twierdziły, że w lasku sosnowym ukazał się im Anioł ze złotym kielichem w ręku i dał im do spożycia Najświętszą Komunię, kiedy nie mogły przyjąć Ciała Pana Jezusa w kościele, ponieważ ksiądz z sąsiedniego Cosio nie mógł przyjechać odprawić mszy świętej w Garabandal. Aby ludzie mogli w to uwierzyć, Anioł zgodził się uczynić cud widzialnej Hostii na języku Conchity. Cud miała ona ogłosić na 15 dni naprzód. Dnia 18 lipca wielkie tłumy zebrały się w wiosce. Krótko po północy następnego dnia Conchita wpadła w ekstazę i wybiegła na ulicę. Wobec zgromadzonego tłumu upadła na kolana na rogu przyległej ulicy i wyciągnęła język. Najbliżej stojący dostrzegli, że jest on całkowicie pusty. Potem nagle pokazała się na nim brylantowo biała Hostia. Jeden ze świadków opisuje to zdarzenie w ten sposób: "Nie wyglądało na to, aby Hostia została tam umieszczona, lecz zmaterializowała się na języku Conchity szybciej niż oko ludzkie mogło to zobaczyć". Kupiec Don Alejandro Damians, amator fotografiki, zdołał sfilmować kilka ostatnich chwil cudu, który jest ważnym dowodem na prawdziwość objawień.
Pomiędzy świadkami zdarzeń było również wielu księży, prawników, lekarzy, a nawet teologów. Większość z nich była dogłębnie poruszona tym, co się działo. Dr Ricardo Puncernau, psychiatra z Barcelony, stwierdził: "Z prostego naukowego punktu widzenia nie można zaprzeczyć, że zjawiska te miały przyczynę nadprzyrodzoną". Dr Garcia Ruiz i dr Ortiz Gonzalez powiedzieli, że nie znajdują przekonujących, naturalnych wyjaśnień tych fenomenów.
W wieku 16 lat Józef Lomangino utracił wzrok na skutek wypadku przy naprawie samochodu. W 1963 r. odwiedził razem z przyjacielem ojca Pio, który w cudowny sposób przywrócił mu zmysł powonienia. Józef pytał ojca Pio, czy ma się udać do Garabandal, na co ten skinął głową potwierdzająco. W czasie objawień Matka Boża powiedziała Conchicie, że Józef L. zostanie uzdrowiony i otrzyma wzrok w dniu Wielkiego Cudu. Od tej pory stał się on wielkim apostołem objawień Garabandalu na całym świecie, organizując spotkania, kongresy, odczyty mariologiczne we Francji, Azji, Afryce, Ameryce i Australii.
Wizjonerki w chwili obecnej są mężatkami i prowadzą przykładne chrześcijańskie życie, całkowicie pochłonięte jako żony i matki. Trzy z nich mieszkają w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, a najmłodsza, tj. Mari Cruz, mieszka w Hiszpanii. Conchita, Mari Loli i Jacinta udzieliły do tej pory licznych wywiadów dla prasy, a nawet telewizji. Między innymi Conchita twierdzi, że w historii Kościoła będzie tylko trzech papieży po Janie XXIII, do końca czasów (nie oznacza to końca świata), z czego wynika, że nasz rodak Jan Paweł II jest ostatnim papieżem tego okresu przed ewentualną karą, jeżeli ludzie nie nawrócą się, a więc w górę serca, Pan jest blisko ze Swoim miłosierdziem i sprawiedliwością!
Do chwili obecnej Święta Kongregacja nie wydała żadnego oficjalnego orzeczenia na temat wydarzeń w San Sebastian de Garabandal w latach 61-65. W lutym 1966 Conchita przebywała razem z matką w Rzymie, gdzie spotkała się z kardynałem Ottavianim i papieżem Pawłem VI, z rąk którego przyjęła błogosławieństwo. Następnie udała się do San Giovanni Rotondo z wizytą do ojca Pio, który okazał jej wielką serdeczność i uścisnął dłonie, w których trzymała krzyżyk pocałowany przez Matkę Boską.
Obecny biskup diecezji Santander Ekscelencja Juan Antonio del Val, podczas wizyty pasterskiej w Garabandal w dniu 21 grudnia 1977 r., zadeklarował swoją otwartość na objawienia, dając tym samym do zrozumienia, że negatywne stanowisko jego poprzedników może być zmienione. Przy tym należy wspomnieć, że formalne zatwierdzenie objawień przez Kościół nie nastąpi wcześniej, dopóki nie wydarzy się Wielki Cud, zapowiedziany przez Niebo. Cud poświadczy niezbicie tę niezwykłą i fascynującą serię wydarzeń, daną przez Pana Boga Kościołowi w czasach kryzysu.
Stuart Gordon Upragnione rany: stygmaty
Trzy niedawne przypadki
11 marca 1972 roku dziesięcioletnia Cloretta Robinson z Oakland nad zatoką San Francisco wyszła ze swej klasy w szkole podstawowej Santa Fe i udała się do szkolnej pielęgniarki, gdyż zaczęły krwawić jej dłonie. Pielęgniarka nie dostrzegła żadnego uszkodzenia skóry. Miała wrażenie, że krew przesącza się przez dłonie dziecka. Clorettę zabrano do Szpitala Fundacji Kaisera w Oakland. Tam zbadała ją lekarz pediatra, dr Ella Collier, która później oświadczyła reporterom: "Nałożyłam na rękę Cloretty opatrunek zwany >>bokserską rękawicą<<. Dziewczynka nie mogła w żaden sposób wsunąć pod spód niczego, co wywołałoby dalsze krwawienie. Kiedy po 18 godzinach zdjęłam go, cała wewnętrzna warstwa bandaża była przesiąknięta krwią. Obmyłam rękę Cloretty - potem na moich oczach znów pojawiła się krew. Najpierw utworzyła się maleńka kropla, wielkości ziarnka grochu, a później pokryła całe wnętrze dłoni".
Cloretta była pobożną dziewczynką; należała do lokalnego protestanckiego zboru Kościoła Baptystów Nowej Światłości. Krwawienie wystąpiło u niej po uważnej lekturze historii Męki Pańskiej. Ani dr Collier, ani psychiatra, dr Joseph E. Lifschutz, nie stwierdzili u dziewczynki anormalnej osobowości. Jednak kilka dni później, podczas próby chóru, krwawienie się nasiliło. Dziecko zawieziono do szpitala z krwią płynącą z rąk, boku, stóp i czoła. Zespół medyczny pogotowia nie był w stanie zatamować krwawienia, ani stwierdzić jego przyczyny. Przez kolejne dziewiętnaście dni Cloretta broczyła krwią ze wszystkich tych miejsc kilka razy na dzień (nawet pięciokrotnie). Najczęściej płynęła ona z rąk. Dr Laretta F. Early (pediatra) z Ośrodka Zdrowia w Zachodnim Oakland odnotowała następujące objawy:
"Liczne przypadki pojawiania się krwi... zostały zaobserwowane przez nauczycieli Cloretty, szkolną pielęgniarkę, jej pomocnicę, lekarkę [tzn. dr Early], a także - raz - przez pracowników innego szpitala". Niekiedy świadkami byli jedynie członkowie rodziny pacjentki - na przykład pewnego razu, gdy krew wystąpiła na czole dziecka. Rodzina wykonała wówczas kilka fotografii, na których widać krople krwi na czole. Niektóre z tych zdjęć ... były udostępnione szerokiej publiczności za pośrednictwem prasy. W gazetach zamieszczono fotografie obok artykułu na temat tych wydarzeń". Opisawszy nieudane próby wykonania podobnych zdjęć przy świadkach, dr. Early dodała:
...Po półgodzinnej rozmowie [z Clorettą] lekarka zachęciła dziewczynką do przerysowania obrazków z książki o św. Franciszku z Asyżu, którą przyniosła ze sobą. Pacjentka została sama, gdyż pielęgniarki miały przerwę obiadową. Gdy kopiowała ilustracje, krew zaczęła sączyć się z lewej ręki. Dziewczynka natychmiast wróciła do gabinetu lekarskiego: na lewej dłoni widniały dwie lub trzy krople krwi. Lekarka zaobserwowała, że krwawienie wzrosło w czwórnasób: krew wydobywała się ze środka dłoni i rozlewała, pokrywając całe jej wnętrze.
Krwawienie ustało 31 marca, tuż przed Wielkim Piątkiem, i nie powtórzyło się więcej. Tym bardzo nagłośnionym przypadkiem zajmowali się skrupulatnie kompetentni lekarze. Nie było to wydarzenie odosobnione. Bynajmniej!
W angielskiej wiosce Codnor w hrabstwie Derbyshire rankiem 25 lipca 1985 roku pani Jane Hunt, żona kierowcy autobusu, przygotowywała właśnie śniadanie dla rodziny, gdy zaczęły ją świerzbić ręce. Choć należy obecnie do Kościoła anglikańskiego, wychowywała się w rodzinie katolickiej. Do szóstego roku życia Jane była głucha. Po wyjściu za mąż miała kilka poronień, zanim urodziła szczęśliwie córkę. Gdy poprzedniej nocy pani Hunt kładła się do łóżka, wydało się jej, że dostrzega na poduszce twarz Jezusa, a potem miała sen z tym związany. 25 lipca było akurat święto patrona lokalnego kościoła, św. Jakuba. Jane Hunt nie zwracała uwagi na swędzenie dłoni, ale kiedy wybierała się po zakupy, nagle przeszył ją straszny ból, jak gdyby wbijano jej w dłonie tysiące igieł. Wbiegła z powrotem do domu. Jej mąż Gordon i córka przerazili się na widok krwi tryskającej z rąk Jane, mimo iż na skórze nie było żadnych obrażeń. Przestraszona pani Hunt zwróciła się do swego proboszcza, wielebnego Normana Hilla. Ujrzawszy jej dłonie duchowny zdał sobie sprawę (podobnie jak dr Laretta Early), że jest to przypadek stygmatów. U Jane Hunt, tak samo jak u świętego Franciszka i wielu innych katolickich mistyków, pojawiły się na dłoniach ślady ran, które zadano Chrystusowi podczas Jego Męki.
"Nawet nie wiedziałam, co to są stygmaty - wyznała Jane pisarzowi Ianowi Wilsonowi, gdy stała się już sławna. Zawsze, odkąd pamiętam, byłam tępa".
Przez dwa lata rany utrzymywały się, były widoczne po obu stronach dłoni, a przez pewien czas także na stopach. Jak wielu innych stygmatyków, pani Hunt była nimi zażenowana, starała się je ukryć. Rany były najgłębsze i najbardziej wrażliwe na Wielkanoc i w niektóre niedziele. Zdarzało się, że w ciągu doby wypływało z nich około 0,5 litra krwi, "kiedy indziej zaznaczały się tylko niebieskawe nabrzmienia na wierzchu obu dłoni i wgłębienia o takim samym zarysie na ich spodzie". Zanim zasklepiły się ostatecznie i znikły po zabiegu usunięcia macicy w 1987 roku, zostały sfotografowane w zbliżeniu podczas programu nadanego przez stację telewizyjną w południowej Anglii. Nosił on tytuł "Po prostu Jane" (Just Jane) i został wyemitowany w niedzielę, piątego października 1986 roku. Pani Hunt w rozmowie z dziennikarzem Tedem Harrisonem wyznała, iż od czasu pojawienia się stygmatów miewa wizje Chrystusa i Maryi. Zdarzały się one nawet w ich saloniku, podczas oglądania wspólnie z mężem programu telewizyjnego. Gordon nigdy niczego nie widział, ale przyznał, że ich piesek Jamie zachowywał się wówczas dziwnie: zerkał w ten sam kąt pokoju, w który wpatrywała się Jane. "Obejrzałem się i ja, ale niczego tam nie było - zapewnił Gordon. - Więc spytałem Jane: >>Widzisz kogoś?<< A ona powiedziała: >>Tak!<<".
W 1992 roku - również w Anglii - na ciele Heather Woods pojawiły się stygmaty. Heather urodziła się w 1949 roku. Gdy miała dziewięć lat, jej matka popełniła samobójstwo i odtąd dziewczynka całe lata spędziła w różnych instytucjach opieki społecznej. Prawie trzydziestokrotnie musiała uciekać przed napastowaniem i przemocą. Potem urodziła upośledzonego umysłowo synka, jej mąż zmarł młodo, a ona sama przebyła osiem poważnych operacji. Została członkiem grupy spirytystycznej, zajmującej się duchowym uzdrawianiem, a następnie ordynowano ją na diakonisę (pomocnicę duszpasterza). Miewała też wizje i była łącznikiem ze światem duchów, które przekazywały za jej pośrednictwem rysunki i wiadomości na piśmie; zajmowała się również uzdrawianiem. W 1992 roku pojawiły się na ciele Heather stygmaty: rany na rękach, nogach i boku, a także znaki krzyża na czole. Zanim zmarła w listopadzie 1993 roku (utonęła w rzece; sąd orzekł śmierć z powodu nieszczęśliwego wypadku), jej rany często poddawano oględzinom, filmowano i fotografowano. "Krew tryskała przez skórę jak z fontanny - relacjonował pewien świadek - a żar bijący z jej stygmatów był wprost niewiarygodny: około 15 centymetrów nad nimi miało się wrażenie, że dotyka się palcem płomienia świecy".
Heather Woods współdziałała z ojcem Erikiem Eadesem, uzdrowicielem, który utrzymywał, że pozostaje w duchowym kontakcie z Ojcem Pio, włoskim księdzem i cudotwórcą (zmarłym w 1968 roku), najsławniejszym ze współczesnych stygmatyków-uzdrowicieli.
Z około sześćdziesięciu ujawnionych w naszym stuleciu stygmatyków, co najmniej dwudziestu (m.in. George Hamilton w Szkocji, Christina Gallagher w Niepodległej Irlandii, Giorgio Bongiovanni we Włoszech oraz trzy wyżej wymienione osoby) to dosłownie nasi współcześni. Czy są to cuda? Czy też krańcowe objawy psychosomatyczne? W podanych powyżej przypadkach, zarówno Jane Hunt jak Heather Woods doznały poważnych stresów, zanim wystąpiło u nich krwawienie; Cloretta Robinson zaś mieszkała w Oakland, w którym odnotowuje się największe w Stanach Zjednoczonych nasilenie przemocy. Niemniej jednak, wiele innych osób żyje w podobnych warunkach - czym więc wyróżniają się ludzie, na których ciele pojawiają się stygmaty?
Przede wszystkim - cierpienie?
Niezwykle intensywne koncentrowanie się na cierpieniu ukrzyżowanego Chrystusa może niekiedy spowodować wystąpienie krwawiących ran w jednym lub kilku tzw. stygmatycznych punktach ciała, związanych z Męką Pańską. Są to: dłonie i stopy (gwoździe), bok (włócznia setnika), miejsce nad sercem (pałająca miłość Boga), oraz czoło (korona cierniowa). Zazwyczaj krwawienie występuje w Wielki Piątek lub w inne święta kościelne; potem rany mogą się zasklepić, a następnie znów się otwierają. Stygmatykami są przeważnie katolicy. Bardzo wiele jest wśród nich franciszkanek i dominikanek, skłonnych do chorób lub wyniszczających się dobrowolnymi umartwieniami. Zdecydowana większość stygmatyków to kobiety (w przeszłości proporcja wynosiła 7 stygmatyczek na 1 stygmatyka; w naszym stuleciu stanowią one jedynie dwie trzecie przypadków - przypuszczalne powody takiej zmiany omówimy później). Niektórzy są zarazem uzdrowicielami, biorącymi na siebie cierpienia innych. Obok stygmatów mogą także występować inne fenomeny. Na przykład Ojciec Pio, św. Franciszek i niemiecka wizjonerka, Anna Katarzyna Emmerich (1774-1824), podobno lewitowali. Ojciec Pio miał również ukazywać się równocześnie w kilku miejscach (bilokacja); otaczała go szczególna "woń świętości" (odor sanctitatis). Zwłoki niektórych świętych-stygmatyków oparły się - jak powiadają - rozkładowi. Inni obywali się bez pożywienia, na przykład George Hamilton, który podobno nie wziął do ust żadnych pokarmów stałych od 1992 roku; Teresa Neumann (1898-1962), Luiza Lateau (1850-1883) i Dominika Lazzari (1815-1848) żyły podobno przez całe lata, pomimo znikomej ilości lub całkowitego braku pożywienia. Dwie z nich zmarły w wieku 33 lat - tradycja głosi, że tyle właśnie lat miał Chrystus w momencie swej śmierci - a zatem kolejna, ekstremalna forma stygmatycznego naśladownictwa.
Włoska chłopka, Palma Matarelli (1825-1888) rzekomo miała wypalone na skórze stygmaty i zwracała niestrawione opłatki, mimo iż nie przystępowała przedtem do komunii. Na jej czole pojawiała się "korona cierniowa". Gdy przytykano płótno do ran na czole, plamy na nim miały kształt serca, miecza i innych symboli religijnych. Podobnie jak u Conchity Gonzalez z Garabandal w 1961 roku, na jej języku materializowała się nieoczekiwanie hostia, jakby z powietrza. Na hierarchach Kościoła rzymskokatolickiego (którzy do podobnych fenomenów zawsze podchodzą ostrożnie, uważając je za mało wiarygodne, a nawet za potencjalne omamy szatańskie) wyczyny Palmy zrobiły mniejsze wrażenie niż na francuskim badaczu, dr A. Imbert-Goubeyre, studiującym ten przypadek. Pod naciskiem Watykanu, w swej pionierskiej pracy "La Stigmatisation" (1894) uczony złagodził swoje wcześniejsze wnioski na temat Palmy Matarelli, ale w głębi serca nigdy nie wyrzekł się swych przekonań.
"Cokolwiek czyni Palma, jest dziełem diabła - zawyrokował papież Pius IX w prywatnej rozmowie z monsignorem Barbierem z Montault w 1875 roku - a te cudowne komunie, podczas których, jak twierdzi, w sposób nadprzyrodzony przyjmuje hostie przeniesione z Bazyliki św. Piotra, są po prostu oszustwem. To jedno wielkie szalbierstwo i tutaj, w szufladzie mego biurka, mam na to dowody. Udało się jej oszukać wiele pobożnych, ufnych dusz". W "La Stigmatisation", pierwszym systematycznym opracowaniu na ten temat, Imbert-Goubeyre wymienia dwieście osiemdziesiąt stygmatyczek i czterdziestu jeden stygmatyków. Ponad dwie trzecie z nich złożyło śluby zakonne. Było wśród nich stu dziewięciu dominikanów (czy dominikanek) i stu dwóch franciszkanów (lub franciszkanek); brakło bardziej światowych benedyktynów i cystersów, wymieniono tylko trzech jezuitów. Ponad jedną trzecią stanowili Włosi; reszta to: siedemdziesięciu Francuzów, czterdziestu siedmiu Hiszpanów, trzydziestu trzech Niemców, piętnastu Belgów, trzynastu Portugalczyków, pięciu Szwajcarów, pięciu Holendrów, trzech Węgrów, jeden Peruwiańczyk. Protestanckich Anglików, Szkotów i Skandynawów nie było na liście; znacznie bardziej zaskakujący jest brak przedstawicieli katolickiej Irlandii. Tylko sześćdziesiąt dwie z wymienionych osób zostały następnie beatyfikowane lub kanonizowane, i to z całkiem innych powodów, niż stygmaty. Poza tym - na co zwrócił uwagę Thurston - bez wątpienia wiele przypadków zarówno wówczas, jak i obecnie, nie zostaje zgłoszonych czy odnotowanych - z powodu wstydu lub strachu.
W Psychology of the Occult (Psychologii wiedzy tajemnej), wydanej w 1952 roku, D.H. Rawcliffe twierdzi, że jedynymi "prawdziwymi" stygmatami są te, których podstawę stanowią "topoalgiczne halucynacje" (umiejscowione bóle bez widocznego urazu). Wszystkie inne to oszustwo, samookłamywanie się lub też "rozmyślne samookaleczenia, dokonywane podczas ataków histeryczno-epileptycznych, po których następuje amnezja". Thurston jednak, omawiając pięćdziesiąt przypadków w swej książce Physical Phenomena of Mysticism (Fizyczne fenomeny związane z mistycyzmem), opublikowanej w 1952 roku, polemizował z zarzutem "histerii". Wykazał, że w przypadku Dominiki Lazzari czy Palmy Montanelli (o której nie wyraził swej osobistej opinii) występowanie stygmatów nie zawsze wiązało się z chorobliwą fascynacją Męką Pańską. W cierpieniach zaś św. Teresy z Avila (1515-1582) lub Ojca Pio Thurston nie dostrzegał niczego, co świadczyłoby o histerii. Jednakże - ponieważ stygmatyczkami są zazwyczaj kobiety - "trzeźwo myślący" mężczyźni mogą łatwiej zbagatelizować ów niepokojący fenomen, jeśli opatrzą go etykietką "histeria".
A fenomen jest rzeczywiście niepokojący.
Krwawienie i całkowity post: Teresa Neumann
Przez trzydzieści dwa lata w każdy piątek mieszkanka Bawarii, Teresa Neumann (1898-1962), traciła podobno około 0,5 litra krwi z ran na rękach, nogach, w boku i na czole. Jedynym pokarmem, jaki przyjmowała przez trzydzieści cztery lata, był rzekomo opłatek komunijny i łyk wina. Od 1930 roku - jak mówiono - przestała wydalać, a jej przewód pokarmowy uległ atrofii. Stygmaty po raz pierwszy pojawiły się na ciele Teresy po tym, jak znikła tajemnicza choroba, która nękała ją osiem lat; po niej zaś przyszła kolej na wizje.
Teresa Neumann była najstarszą córką krawca, katolika, mieszkała w miejscowości Konnersreuth w pobliżu czeskiej granicy; miała dziewięcioro rodzeństwa. Choć nadpobudliwa, była inteligentna i krzepka. Wydawała się dość szczęśliwa, mimo iż dwukrotnie usiłowano ją zgwałcić. Jednak 10 marca 1918 roku wybuchł pożar w domu obok gospody, gdzie pracowała. Kiedy Teresa dźwigała wiadra z wodą, doznała jakiegoś urazu pleców. Niebawem podniosła się z łóżka, ale stan jej zdrowia pogarszał się. Gdy ją hospitalizowano, zaczęła dostawać konwulsji, a w marcu 1919 roku straciła wzrok (choć źrenice jej oczu w dalszym ciągu normalnie reagowały na światło). W kwietniu, gdy rodzice pomagali jej wstać z łóżka, Teresa upadła, zesztywniała - i przez następne cztery lata miała sparaliżowane obie nogi. 25 kwietnia 1923 roku papież Pius IX beatyfikował Teresę z Lisieux (czyli św. Teresę od Dzieciątka Jezus), która zmarła w 1897 roku przeżywszy dwadzieścia cztery lata. Cztery dni później jej imienniczce - Teresie Neumann - przyśniło się, że ktoś dotknął jej poduszki. Kiedy się obudziła, otwarła oczy i stwierdziła, iż odzyskała wzrok; pozostała jednak sparaliżowana do 17 maja 1925 roku, dnia kanonizacji św. Teresy.
Usłyszawszy w tym dniu wołanie córki, państwo Neumann weszli do jej pokoju i zobaczyli, że rozmawia z jakąś niewidzialną istotą. Wydawało się, iż jest w transie; poprosiła rodziców o sprowadzenie miejscowego proboszcza, ojca Nabera. Wyjawiła mu, że ujrzała przepiękne światło. Wydobywający się z niego głos oznajmił jej, że znów będzie chodziła. Wspierając się na lasce Teresa po raz pierwszy od lat poszła do kościoła. 30 września, w rocznicę śmierci św. Teresy z Lisieux, głos oznajmił Teresie, iż może już poruszać się bez laski - i tak się też stało. Jednak jej tajemnicza choroba ciągnęła się aż do 4 maja 1926 roku, gdy miała podobno wizję Jezusa w Ogrodzie Oliwnym. Tak później o tym opowiadała: "Gdy wpatrywałam się w Zbawiciela, nagle zabolało mnie tak strasznie w boku, że pomyślałam: >>zaraz umrę<<. Równocześnie poczułam, jak coś ciepłego spływa mi po boku. To była krew. Płynęła do południa następnego dnia".
Teresa nikomu o tym nie wspomniała; przez kolejne dwa piątki powtarzały się i wizja, i krwawienie z boku; krew pojawiła się również na grzbiecie lewej dłoni. Przez ponad pięć godzin w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek Teresa śledziła przebieg całej Męki Pańskiej, włącznie z ukrzyżowaniem. Rana w jej boku zaczęła broczyć silniej; na dłoniach i stopach pojawiły się wyraźne ślady gwoździ.
Tajemnica wyszła na jaw. Wieść rozniosła się lotem błyskawicy - wkrótce wszyscy już o tym wiedzieli. Ilekroć wychodziła z domu, starannie osłaniała twarz, żeby uniknąć kamer. Przez pozostałe trzydzieści sześć lat życia rany na jej ciele otwierały się prawie co piątek.
Nasuwały się jednak pewne podejrzenia. Gdy Teresa rzekomo była "niewidoma", jej źrenice normalnie reagowały na światło. Budził również zdumienie fakt, że wiele jej wizji miało miejsce w dni świąteczne, związane w jakiś sposób z osobą jej imienniczki, św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Jeśli chodzi o dochodzenie wszczęte przez władze kościelne w 1928 roku, rodzina Neumannów była do niego niechętnie nastawiona. Prof. Martini, dyrektor Szpitala Akademickiego w Bonn, odnotował, iż krew płynęła z ran Teresy tylko wówczas, gdy jego poproszono o opuszczenie pokoju. Taka sytuacja "budzi podejrzenie, że chciano coś ukryć" - stwierdził. Nie podobały mu się też "częste manipulacje Teresy pod podciągniętym do góry przykryciem" oraz fakt, iż nigdy nie oglądał na własne oczy "ani jednaj z [jej] ran w trakcie krwawienia". Jeśli zaś chodzi o nieprzyjmowanie przez Teresę żadnych pokarmów, obserwowano ją bacznie przez piętnaście dni w 1927 roku - nie jadła wówczas nic, potem jednak odzyskała swą krępą, krzepką figurę i nie zgodziła się na żadne dalsze badania. Jednakże Anni Spiegl, która napisała jej biografię, twierdzi: "przez dziesięć tygodni przebywałam stale w towarzystwie Teresy i mogłam wówczas wchodzić do jej pokoju o każdej porze bez pukania; pomagałam także go sprzątać i z całą pewnością zauważyłabym, gdyby znajdowała się w nim jakaś ukryta żywność... A co więcej, nie owijając niczego w bawełnę: każdy, kto je, musi też wydalać, a obu tych czynności nie da się utrzymać w sekrecie przez dziesiątki lat - Teresa zaś przez kilkadziesiąt lat nie miała wypróżnień".
Anni Spiegl nie wyjaśniła, skąd o tym wie.
Podkreślając, że "nigdy nie schwytano Teresy Neumann na żadnym oszustwie" Wilson konkluduje, iż niektórzy stygmatycy rzeczywiście mogą obchodzić się przez dłuższy czas bez jedzenia, choć nie do tego stopnia, jak się powszechnie uważa. Być może tak właśnie było w przypadku Marty Robin (1903-1981). Tę Francuzkę także zmogła choroba; od 1928 roku była sparaliżowana od szyi w dół i przykuta do łóżka. Jej jedyne pożywienie przez pięćdziesiąt trzy lata stanowił podobno otrzymywany raz w tygodniu komunijny opłatek.
Inne przypadki obywania się bez pokarmu: Luiza Lateau i Dominika Lazzari
W 1867 roku Belgijka Luiza Lateau - wówczas siedemnastolatka - omal nie umarła, pobodzona przez byka (lub stratowana przez krowę; wersje są różne). Gdy miała zaś osiemnaście lat, na jej ciele wystąpiły pełne stygmaty. W 1871 roku przestała w ogóle jeść: nawet łyżka wody wywoływała u niej wymioty. Niemal wszyscy - bardzo liczni - lekarze, zajmujący się nią (jedni nastawieni do Luizy przyjaźnie, inni wrogo) przyznawali, że nie było żadnego dowodu podważającego relacje samej Luizy, jej sióstr oraz spowiedników, zapewniających, iż "przez te wszystkie lata nie przyjmowała żadnego pożywienia".
W swej publikacji AVisit to Louise Lateau (Wizyta u Luizy Lateau), z 1873 roku, dr Gerald Molloy, rektor kolegium uniwersyteckiego w Dublinie, opisuje stygmaty Luizy jako: "owalne piętna o jaskrawoczerwonym zabarwieniu, pojawiające się na grzbiecie i we wnętrzu obu dłoni, mniej więcej pośrodku... Nie jest to rana w sensie dosłownym; krew zdaje się przenikać przez nie uszkodzoną skórę. W bardzo krótkim czasie wypłynęło stamtąd dostatecznie dużo krwi, by zadowolić następnych pobożnych pielgrzymów, którzy - tak samo jak ich poprzednicy - osuszali ją swoimi chusteczkami, póki nie została znów całkowicie wytarta".
Luiza Lateau zmarła w wieku trzydziestu trzech lat, podobnie jak Dominika Lazzari (1815-1848) z odległej wioski Capriana we włoskim Tyrolu. Trzynastoletnia Dominika, z żalu po śmierci ojca młynarza, przestała jeść i rozchorowała się. Pięć lat później spędziła samotnie przerażającą noc we młynie. Do dziś nie wiadomo, co się wówczas wydarzyło. W wyniku nerwowego ataku zachorowała obłożnie. Nigdy już nie opuściła łóżka. Rozwinęła się u niej anorexia nervosa (odmawiała przyjmowania pokarmów) oraz hyperaesthesia (nadwrażliwość). Lekkie dotknięcie sprawiało jej przeraźliwy ból. Jasne światło oślepiało ją i wywoływało konwulsje. Każdy dźwięk ją ogłuszał. W 1834 roku przestała całkowicie jeść i podobno przez następne czternaście lat nie brała niczego do ust. Na krótko przed śmiercią otwarły się rany na jej rękach, nogach i na lewym boku, które broczyły w każdy piątek. Trzy tygodnie po pojawieniu się stygmatów, na jej czole ukazały się drobne ranki, jakby od cierniowej korony.
"W nocy - powiedziała Dominika rodzinie - podeszła do mego wezgłowia przepiękna pani i włożyła mi na głowę koronę".
Lekarz Dominiki, dr Dei Cloche, zbliżając się pewnego piątku do domu, usłyszał przeraźliwe krzyki. "Dochodziły one z jej pokoju przez okno wychodzące na drogę. Gdy podjechałem bliżej, mogłem rozróżnić słowa, powtarzane raz po raz: >>Boże, przybądź mi z pomocą!<<" W pokoju Dominiki lekarz obejrzał rany dziewczyny, włącznie z nakłuciami na czole. Ręce miała kurczowo zaciśnięte; na grzbiecie każdej dłoni, między środkowym i serdecznym palcem lekarz dostrzegł okrągłą, czarną wypukłość, podobną do główki gwoździa o średnicy 2,5 centymetra. Z ran na dłoniach dziewczyny obficie lała się krew.
"O czwartej po południu, choć krew przestała już płynąć ze stygmatów, Dominika nadal, z równą gwałtownością, powtarzała swe rozpaczliwe wołanie. Gdy spytałem, czemu nie milknie ani na chwilą, odparła: >>Ponieważ bez przerwy odczuwam straszliwy ból w całym ciele, a zwłaszcza bolą mnie rany. Krzyk pomaga mi to znieść<<".
Sława Dominiki rozniosła się. Pojawili się przybysze. W 1842 roku Anglik, lord Shrewsbury oświadczył w swoich "Listach": "wyraźnie widziałem rany, krew i osocze, zupełnie świeże; spływały od nadgarstka w dół". Oglądając jej nogi (przykuta do łóżka Dominika leżała w pozycji horyzontalnej) lord Shrewsbury dostrzegł także, iż "krew zamiast ciec w normalnym kierunku, płynęła do góry w stronę czubków palców od nóg, zupełnie tak, jakby dziewczyna wisiała na krzyżu". To niezwykłe zjawisko zostało potwierdzone przez innych. W Journey into France and ltaly (Podróży do Francji i Włoch) T. W. Alies opowiada o tym, jak odwiedził Dominikę wraz z dwoma przyjaciółmi, z których jeden, J.H. Wynne, zrobił następującą uwagę: "lekarz badał jej stopy setki razy; są one naznaczone tak samo jak ręce, krew zaś płynie w kierunku palców stóp, a po twarzy - jak sami widzieliśmy - w górę wzdłuż nosa po sam jego czubek".
Zjawiwszy się tam we czwartek wieczór Wynne i jego przyjaciele zastali dziewczynę skuloną na łóżku. Twarz przypominała maskę: pokrywała ją warstwa zaschniętej krwi. Kolejne strugi wypływały regularnie z ranek w czole i ściekały po twarzy w takim kierunku, jak gdyby Dominika znajdowała się w pozycji pionowej a nie horyzontalnej. Gdy następnego dnia znów ją odwiedzili, byli zdumieni "bardzo wyraźną zmianą w stanie jej ran". Zacytujmy znów wypowiedź Wynne'a:
Twarde blizny na zewnętrznej stronie dłoni zapadły się. Były na poziomie skóry i stały się świeżymi otwartymi ranami, ale nie miały krawędzi. Płynął z nich strumień krwi wzdłuż palca, nie prostopadle, ale w dół, do środka przegubu ręki. Rana we wgłębieniu lewej ręki wydawała się za to głęboka i poszarpana. Wypływało z niej wiele krwi i ręka sprawiała wrażenie pokiereszowanej. Nie było widać, jak głęboka jest rana na prawej ręce. Nakłucia na czole krwawiły i były otwarte, tak że maska z krwi zdawała się grubsza i sprawiała okropne wrażenie. Najgorszy był czubek nosa. Widok ten mógł przerazić, osoba o słabych nerwach z pewnością by zemdlała.
Dominika i jej siostra nie pobierały żadnych opłat od przybyszów. Nie sposób z całą pewnością stwierdzić, że nie dopuściły się żadnego oszustwa, ale cytowane relacje są bardzo dokładne.
O świadków i dowody jest tym trudniej, im bardziej zagłębiamy się w przeszłość - aż do początków tego fenomenu.
Pierwszy stygmatyk: św. Franciszek z Asyżu
We wrześniu 1224 roku, na ciele św. Franciszka z Asyżu (1181-1226) pojawiły się pierwsze stwierdzone stygmaty Męki Pańskiej. Niemal wszyscy są co do tego zgodni, choć Thurston wygrzebał skądś przypadek odnotowany przez Mateusza z Paryża w 1222 roku, dotyczący człowieka postawionego przed sądem kościelnym w Oksfordzie: "Miał on... na boku, rękach i nogach pięć ran Męki Pańskiej". Człowiek ten, który obwołał się Chrystusem i miał skłonność do samookaleczeń, jest - jak się wydaje - nie pierwszym autentycznym stygmatykiem, ale pierwszym pseudostygmatykiem, odnotowanym w średniowiecznych rejestrach. Sądzono go równocześnie z jakimś obojnakiem i z chrześcijańskim diakonem, który przeszedł na judaizm, i skazano ostatecznie na dożywotnie uwięzienie o chlebie i wodzie, w Banbury.
Być może osiągnął właśnie to, czego pragnął - męczeństwo. Jednakże ta surowa kara mogła przyczynić się do tego, że z czasów przed św. Franciszkiem nie zachowały się żadne wzmianki o stygmatach. Tego rodzaju przechwałki (bez względu na to, czy usprawiedliwione, czy fałszywe) zostałyby najpewniej boleśnie ukarane. Samo jednak odnalezienie podobnej informacji świadczy o tym, iż ów fenomen był już wcześniej znany. Zresztą, sam apostoł Paweł stwierdził (w liście do Galatów, 6, 17): "ja stygmaty jezusowe noszę na ciele moim". Być może w XII wieku dosłowna inte...
Felicita5