Ostatnia czarownica.doc

(8396 KB) Pobierz
Ostatnia

Ostatnia

Czarownica

Świat się zdumiał, gdy Kepler w Ratyzbonie

formułował zasady eliptycznego ruchu planet;

świat oniemiał, kiedy Newton w Londynie

zapisał prawa dynamiki i założenia korpuskularnej

teorii budowy materii. W tym czasie w Polsce,

w Doruchowie..

 

...na znak kata zapłonął stos. Umieszczono na nim jedenaście „czarownic”. Najgorszych z najgorszych, takich co to – nic nie robiąc sobie z keplerowskich paraboli toru i newtonowskiego prawa ciążenia – latały na miotłach na orgie z samym Lucyferem. I świat nic nie zrobił, bo... po prostu o tym nie wiedział. Żeby napisać ten reportaż, musiałem przemieścić się w przestrzeni o jakieś 150 kilometrów i w czasie o 232 lata. Nie to było jednak najtrudniejsze.

Musiałem oto odbyć podróż w głąb serc i umysłów ludzi, którzy – uważając się za namiestników Boga – w jego imieniu wypowiedzieli wojnę diabłu. W samym środku Europy, w samym środku oświecenia. Wskrzeszając we własnych umysłach demony średniowiecza, nie mogli zrobić im większego prezentu...

_ _ _

Wrzesień 1775 roku był wyjątkowo upalny. Zboże obrodziło nadzwyczajnie, a sady w całej ziemi

wieluńskiej pęczniały od dorodnych owoców. Szczególnie piękny plon wydały słynne tu grusze. Najsłodsze i największe były te na drzewach w sadzie opodal plebanii w Doruchowie

– małej wiosce (ot, ledwie kilkanaście kominów) położonej przy drodze do Kępna. Sioło leżało

we włościach dziedzica Jędrzeja Stokowskiego.

Posyłała przeto jejmościna Stokowska służbę po te gruszki do chłopskiej rodziny, której sad wraz

z półmorgą gruntu przypadał z dziada pradziada. Gospodarz zwał się Kazimierz, a jego żonę wołano Dobra. Oboje wiejska wspólnota uważała za odmieńce jakieś, bo od reszty wsi stronili, a Kazimierza nawet w karczmie nie można było najść, bo niepijący był zupełnie. Tak, tak... Takie się czasem rodzą ludziska – insze niż wszystkie.

Posyłała tedy Stokowska we wrześniu po te gruszki kilka już razy, ale w jej własnym dworze źle

się ostatnio działo. Oto dłoń pani dziedziczki spuchła niemiłosiernie i zsiniała, a środkowy palec wręcz

sczerniał i takiej dostawał boleści, że poruszyć nim było nie sposób. Dziś lekarz nazwałby to zastrzałem, czyli infekcją z braku elementarnej higieny, jako że pani Stokowska taki miała od pacholęcia zwyczaj, iż myła się tylko przy Wielkiej Nocy. Jakby tego nieszczęścia było mało, na

głowie szlachcianki nieczesane od miesięcy włosy w kołtun poczęły się skręcać, a i robactwo w nich się zalęgło, świąd powodując okrutny. Złe dni nastały też i w spichrzu. Komory pełne dorodnego ziarna ze zbiorów letnich dziesiątkowała plaga myszy tak wielkich, że i koty bały się na nie ruszać.

 

Złe się zalęgło – szeptali ludzie.

W nocy z 7 na 8 września Stokowską taka już boleść w ręce położyła, że z pierwszym pianiem koguta

wysłała stajennego z końmi po znaną w okolicy babę odczyniającą choroby i uroki wszelkie. Ta ledwie przekroczyła progi dworu, strasznym głosem krzyczeć poczęła: – Cioty, cioty... wszystko przez nie.

I ręki usychanie, i kołtun, i myszy w spichlerzu – przez cioty, a Dobra im przewodzi i Dobra z nich najgorsza. Ciotami miejscowi nazywali wszelakie czarownice i wiedźmy, od których podobno aż roiło się w ziemi wieluńskiej. One to zło różne zadawały, plagi, choroby, śmierci nagłe i niewyjaśnione, a w każdą czwartkową noc na pobliski wielki kamień zwany Łysą Górą na miotłach latały, by tam czartowi

podczas plugawych orgii swoje ciała oddawać.

Po tak postawionej fachowej diagnozie dziedzic Stokowski nie zastanawiał się nawet chwili i nakazał

Natychmiastowe aresztowania. Już po trzech godzinach parobcy przywlekli na dworski dziedziniec

siedem kobiet z Doruchowa i innych okolicznych siół. Zarzuty, jakie im postawiono, były ciężkie.

Oto wieśniaczki miały swoimi czarcimi praktykami suszę sprowadzać; albo przeciwnie – deszcze, gradobicia i plagę robactwa. Poza tym Dobra, dmuchając w rękojeść glinianego tygla, zastrzał jaśnie pani i kołtun zadała. A gruszki, które na dwór specjalnie wybierała, zamówione były diabelską mocą tak, że w wielkie myszy się nocą przemieniały.

 

Wieść o pojmaniu czarownic doruchowskich lotem błyskawicy obiegła okolicę – aż do Kępna i Wielunia dotarła z ust do ust podawana, więc ludność okoliczna poczęła ciągnąć na darmowe,

od niepamiętnych czasów nieoglądane widowisko.

Jaśnie pan Stokowski człekiem był uczonym i prawym, więc wiedział, że nie można ot tak czarcie pomioty powytracać, tylko procesa trzeba im wytoczyć i jurysdykcyji wysłuchać przed kaźnią. Na razie

jednak sędziów żadnych pod ręką nie było, więc księgę wielką pod tytułem „Praktyka kryminalna,

to jest wzór rozważnego i porządnego spraw kryminalnych sądzenia” przyniesiono. W niej autor

– ksiądz prałat Jakub Czechowicz– pouczał,

jak czarownice w śledztwie badać

i później z nimi postępować. Było tam i o poszukiwaniu diabelskich znamion na ciałach podejrzanych

(w różnych zakamarkach poukrywanych), i o ich żywcem przypalaniu, i o próbie łez. Ciekawa to była

i zawsze prawdę odsłaniająca ta ostatnia próba: otóż oskarżonej o czarodziejstwo kobiecie fragmenty

Pisma o męce pańskiej czytano. Jeśli ta łez serdecznych nie uroniła, jeśli szlochem się nie zaniosła, od razu było wiadomo – czarownica!

Dziedzicowi najbardziej do gustu przypadł jednak rozdział „Pławienie”, bo to i dowód niepodważalny,

i przede wszystkim widowisko należne gawiedzi.

Tedy następnego dnia rano siedem kobiet zaprowadzono nad pobliski staw. Na groblach, niczym na

trybunach rzymskiego Koloseum, zasiadło ludziska wiele – coś ze trzy setki – i zaczęło się igrzysko.

Na moście pan dziedzic nakazał ustawić żerdź długą, w żeliwny blok i powrozy zaopatrzoną – coś

na kształt studziennego żurawia. Po dwóch chłopa stanęło z każdej ze stron tego dźwigu, a parobcy przywiedli oszalałe ze strachu kobiety.

Aby pokazać, że już były w śledztwie, w których im razów nie szczędzono, Stokowski nakazał obnażyć

je do połowy. Wielkie to wówczas ukontentowanie wywołało u włościan na grobli siedzących, ale akurat

nie na krwawe pręgi na plecach „czarownic” oni wtedy patrzyli.

 

Następnie każdą z siedmiu kobiet powoli na linie do stawu wpuszczono.

Albo też diabeł za pan brat był im naturalnie, albo to sprawiły grube spódnice wydęte jak balony nabranym powietrzem... dość rzec, że podsądne tonąć nie chciały. Unosiły się z wolna na topieli, a ciszę tylko ich płacz albo na przemian śmiech motłochu przerywał.

Tak czy inaczej, w jednym pewność osiągnięto niezbitą: czarownicami one były i tyle, bo wiadomo

powszechnie, że

czarci pomiot lżejszy jest od wody i po tym poznać go można.

 

Półżywe z przerażenia kobiety skrępowano następnie rzemieniami (w sposób kijem zwany)

i powleczono do dworskiego spichlerza, a pospólstwo po drodze obrzucało je takoż przekleństwami,

co kawałkami bydlęcego łajna, którego na drodze było pełno. Plwocinom i poszturchańcom

nie było końca.

W spichlerzu beczki po kapuście oczekujące stały, więc do tych beczek niewiasty wsadzono – do

każdej jedną. Tak że tylko klęczeć w nich mogły, a głowy wystawały ponad pokrywy, w których specjalne otwory wycięto. Do beczek gnojowicę jeszcze wlano i słowa „Maryja + Jezus + Józef” na nich wypisano kredą, a to po to, aby żaden diabeł zbliżyć się do sług swoich nie miał prawa. Jeszcze tylko parobcy trochę popluli na wiedźmowe twarze, jeszcze dla zabawy beczki potoczyli i poobijali, aż w końcu wszyscy poszli spać, nie mogąc doczekać następnego ranka.

A jednak noc nie miała minąć spokojnie, bo w jej środku siedem następnych czarownic z pobliskich

wsi przywieziono i śladem pierwszych w beczkach pozamykano.

Sam jaśnie pan wskazał kolejne czarownice – za podpowiedzią miejscowego, pobożnego ludu, co to

w niedzielę, święto i przy każdej okazji znak krzyża czyni, Boga chwaląc. I nastał 9 dzień września

Roku Pańskiego 1775. Gawiedzi pode dworem zebrało się jeszcze więcej, bo przybywali wciąż nowi, a dawnym nie chciało się wracać do domu i następnym powrotem nóg trudzić. Około południa wieść gruchnęła, że dziedzic Stokowski– pan sprawiedliwy – „prawo”, czyli sędziów, z Grabowa sprowadził w liczbie trzech i jeszcze dwóch katów z pomocnikami. Po drodze z karczmy cały zapas mocnej wódki

zabrano, bo wiadomo, że urzędnikom państwowym jakoweś pokrzepienie przy diabelnie ciężkiej pracy się należy.

 

A praca juści ciężką była, bo przesłuchanie dzień cały do wieczora i jeszcze następny zajęło. A że

wiedźmy doruchowskie wielce zatwardziałe w grzechu były i przyznać się do czarcich praktyk nie

chciały, więc w ręce katów celem badania je oddano.

Tortury poprowadzono pod nadzorem sędziów w obejściu domu kopcem zwanym, należącym do

podstarościego. W klepisko głęboko wbito haki zakończone obejmami na nogi, a pod powałą przytwierdzono bloczki żeliwne.

Jedna po jednej ręce kobiet pętano powrozami, a ich końce przewlekano przez

łka na górze. Tak oto z jednej strony do podłogi, z drugiej do podsufitki postacie przytwierdzone

były z rękami przez tył wywiniętymi.

Następnie katowski pomocnik ciężarem swoim za sznur ciągnął. Raz po raz potwornyskowyt, a niektórzy powiadali, że zwierzęce wycie (!), z ust podsądnych się wydobywał, a ich ciała postury drobnej do niesłychanej długości się rozciągały. Obecni przysięgali później, iż były już tak

cienkie przez to rozciąganie, że

płomień świecy przezkorpus prześwitywał.

Za każdym razem pękały też stawy w barkach, łokciach, miednicach i kolanach, a głuchy trzask słychać było poza ściany daleko.

Wobec takiej perswazji sądu wszystkie wiedźmy do swych spraw jedna po drugiej jęły się przyznawać i o boleści dziedziczki, o kołtunie i o myszach opowiedziały. Przy okazji wyszło też, że nieurodzaj przez suchość dwa roki nazad też był ich i diabła sprawą, takożi pożar kościoła od

gromu na tę okoliczność sprowadzonego.

Podczas całego przewodu sędziowie do księgiw skórę oprawionej, którą ze sobą przywieźli, zaglądali i stamtąd mądrość czerpali. Nazywała się ona księga Nowe Ateny albo Akademia wszelkiej sciencji pełna i napisana była w Roku Pańskim 1745 nie przez byle kogo, bo jezuitę Benedykta Joachima Chmielowskiego.

Tamże czytali uczone rozdziały: „Czarownice w polu w dołek wody nalawszy, taką już z czartami mają umowę, ją mieszają póty, aż pobudzą chmury i burze ciężkie.

Mogą też czarownice wody zarażać (...), powietrze uczynić smrodliwe, zarażające, rzeki mało bieżące na czas zastanowić, źródła w swych początkach zatkać (...) bydło, trzody, stada zgubić, wybić mocą szatana, albo czop w ścianą domu zatknąwszy, mleko z niego doić jak z wymienia krowy (...). Wiele takich Podole, Ukraina, Ruś, a najbardziej Wołoszczyzna ma (...). Zażywała czarownica do swoich sztuk czasem chleba ukąszonego od jakiejś osoby albo dostała kawałka jej szaty, mieszając to i składając z jakiemi ziołami, mówiąc albo nie mówiąc pewne słowa, zażywając do tego jakiegoś

olejku, ziół, mleka, kości lub ciała umarłego (...)”.

Pod koniec dnia przesłuchania przerwano do dnia następnego, bo sędziowie i kaci tak uraczyli się gorzałką, że już sił nie mieli ni pytań zadawać, ni badań podsądnych prowadzić, bo liny na bloczkach

uchwycić nie mogli. Na noc kaci pomocnicy jeszcze w plecy diabelskich służebnic

żelazne grabie powbijali

w taki sposób znak krzyża z ich postaci czyniąc.

Jednakoż nazajutrz sądu dokończono z wielkim powodzeniem, bo czarcie pomioty winy wyznał...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin