George R.R. Martin - Człowiek w kształcie gruszki.pdf

(182 KB) Pobierz
642570365 UNPDF
George R.R. Martin
Cz ł owiek w kszta ł cie gruszki
Człowiek w kształcie gruszki mieszka pod schodami. Ramiona ma wąskie i pochyłe, za to
pośladki imponująco wielkie. Może to tylko efekt jego ubrania, bo nikt nigdy nie przyznał, że
widział go nago, ani nawet że miałby na to ochotę. Nosi brązowe, poliestrowe spodnie z
tkaniny o podwójnym splocie, o szerokich mankietach i wytartym siedzeniu. Zawsze były
workowate, a do tego mają wielkie, głębokie, obwisłe kieszenie, tak pełne różnych różności,
że odstają mu od boków. Wciąga je bardzo wysoko, nad wydatny brzuch, i zapina na piersi
wąskim, brązowym paskiem ze skóry. Dlatego widać opadające skarpetki, a czasami nawet
trzy lub cztery centymetry nagiej skóry o niezdrowym, białawym odcieniu.
Zawsze nosi koszulki z krótkimi rękawkami, najczęściej białe albo jasnoniebieskie, a w
kieszeni na piersi ma pełno pisaków, tych najtańszych, które piszą niebieskim tuszem.
Pogubił nasadki albo je wyrzucił i teraz na wszystkich koszulkach ma w okolicy kieszeni
mnóstwo plam. Jego głowa jest drugą gruszką osadzoną na szczycie pierwszej: ma podwójny
podbródek oraz szerokie, pełne, mięsiste policzki, a jej szczyt zwęża się niemal do punktu.
Nos ma szeroki i płaski pełen wielkich, brudnych porów, a oczy małe, jasne i osadzone blisko
siebie. Jego włosy są rzadkie i ciemne, zwisają w strąkach i pełno w nich łupieżu. Nigdy nie
sprawiają wrażenia umytych i niektórzy opowiadają, że obcina je sobie sam, posiłkując się
miską i tępym nożem. Człowiek w kształcie gruszki ma też charakterystyczny zapach, słodki,
kwaśny i intensywny. Pachnie zjełczałym masłem, gnijącym mięsem i jarzynami
rozkładającymi się w pojemniku na śmieci. Gdy się odzywa, jego głos ma wysoką tonację,
brzmi słabo i piskliwie. Podobny głosik wydobywający się z ust tak wielkiego i brzydkiego
mężczyzny brzmiałby śmiesznie, gdyby nie fakt, że jest w nim coś niepokojącego, coś, co
wywołuje jeszcze silniejszy dreszcz niż jego uśmieszki. Rozciąga w uśmiechu zaciśnięte usta,
nigdy nie pokazując zębów, ale wargi ma szerokie i wilgotne.
Na pewno go znacie. Każdy spotkał kiedyś człowieka w kształcie gruszki.
* * *
Jessie swojego spotkała pierwszego dnia po przeprowadzce na nowe miejsce. Obie z
Angelą przeniosły się do pustego mieszkania na parterze. Angela i jej chłopak Donald, który
uczył się na psychoanalityka, wnieśli do środka leżankę, niechcący odsuwając przy tym cegłę,
która przytrzymywała drzwi do budynku w pozycji otwartej. Tymczasem Jessie przytaszczyła
o własnych siłach szezlong, weszła tyłem na schody i wniosła go ze stukiem na górę tylko po
to, by się przekonać, że drzwi są zamknięte, gdy oparła się o nie plecami, trzymając mebel w
ramionach. Była spocona, obolała i poirytowana, gotowa krzykiem dać wyraz swej frustracji.
Wtedy właśnie ze swego mieszkania w piwnicy pod schodami wyszedł człowiek w
kształcie gruszki. Wylazł na chodnik u podstawy ganka i skierował na nią spojrzenie
załzawionych oczek. W żaden sposób nie próbował pomóc jej z meblem. Nie powiedział
„cześć” ani nie zaproponował, że wpuści ją do budynku. Zamrugał tylko powiekami i
rozciągnął usta w wilgotnym uśmieszku, nie odsłaniając zębów.
– Aaa. To ona – oznajmił głosem piskliwym i drażniącym jak zgrzyt paznokci o tablicę.
Potem odwrócił się i odszedł, kołysząc się lekko na boki.
Jessie wypuściła z rąk szezlong, który zsunął się o dwa stopnie i odwrócił do góry
nogami. Choć panował lipcowy upał, nagle zrobiło się jej zimno. Śledziła wzrokiem
człowieka w kształcie gruszki. Zobaczyła go po raz pierwszy w życiu. Weszła do środka i
opowiedziała o nim Donaldowi oraz Angeli, ale nie zrobiło to na nich większego wrażenia.
– W życiu każdej dziewczyny musi się pojawić człowiek w kształcie gruszki – stwierdziła
Angela z cynizmem zblazowanej mieszkanki miasta. – Założę się, że spotkałam go kiedyś na
randce w ciemno.
Donald, który zasadniczo z nimi nie mieszkał, ale spędzał z Angelą tyle nocy, że czasami
wydawało się, że jest inaczej, miał na głowie ważniejsze sprawy.
– Gdzie chcesz postawić ten szezlong? – zapytał.
Potem wypili kilka piw, przyszli też Rick, Molly i Heathersonowie, żeby pomóc im
ogrzać mieszkanie. Rick zaproponował, że będzie dla niej pozował – mrugając znacząco i
trącając ją łokciem – kiedy Molly nie słyszała, Donald wypił za dużo i zasnął na sofie, a
Heathersonowie się pokłócili. Geoff wyszedł, trzaskając drzwiami, a Lureen się rozpłakała.
Innymi słowy, to był wieczór jak każdy inny i Jessie zapomniała o człowieku w kształcie
gruszki. Ale nie na długo.
Rano Angela obudziła Donalda i oboje wyszli, Angie do wielkiej firmy w śródmieściu,
gdzie pracowała jako asystentka w kancelarii prawniczej, a Don na uczelnię. Jessie była
zawodowym grafikiem i wykonywała pracę w domu, co w opinii Angeli, Donalda, jej matki i
całej cywilizacji zachodniej oznaczało, że nie pracuje w ogóle.
– Zrobisz zakupy? – zapytała Angie przed wyjściem. W ciągu dwóch tygodni
poprzedzających przeprowadzkę niemal całkowicie opróżnili lodówkę, żeby nie taszczyć
wielkich zapasów żywności na drugi koniec miasta. – Przecież cały dzień siedzisz w domu.
Naprawdę trzeba kupić coś do jedzenia.
Tak oto Jessie trafiła do marketu Santina na rogu. Gdy pchała tłocznym przejściem wózek
pełen zakupów, po raz drugi zobaczyła człowieka w kształcie gruszki. Stał przy kasie i
odliczał drobne dla Santina. Jessie miała ochotę zawrócić i zająć się oglądaniem półek,
dopóki sobie nie pójdzie. To jednak byłaby głupota. Miała już wszystko, czego potrzebowała,
a poza tym była dorosłą kobietą, a on stał przy jedynej czynnej kasie. Dodawszy sobie w ten
sposób odwagi, stanęła w kolejce za nim.
Santino wsypał monety otrzymane od człowieka w kształcie gruszki do szuflady starej
kasy i podał mu papierową torbę na zakupy: wielką plastikową butelkę coca-coli oraz
półkilową paczkę chrupek Cheez Doodles. Człowiek w kształcie gruszki wziął torbę,
zauważył Jessie i obdarzył ją tym swoim wilgotnym uśmiechem.
– Cheez doodles są najlepsze – oznajmił. – Chce pani trochę?
– Nie, dziękuję – odparła uprzejmie Jessie.
Człowiek w kształcie gruszki włożył brązową, papierową torbę do wielkiej, bezkształtnej,
skórzanej teczki – takiej, w jakiej dzieci noszą książki do szkoły – podniósł ją i kaczkowatym
krokiem opuścił sklep. Santino, potężnie zbudowany mężczyzna o rzedniejących, upstrzonych
siwizną włosach, zaczął rejestrować zakupy Jessie.
– Niezły z niego numer, co? – zapytał.
– Kto to jest?
Santino wzruszył ramionami.
– Cholera wie, nie mam pojęcia. Wszyscy mówią na niego „człowiek w kształcie
gruszki”. Mieszka tu od zawsze. Przychodzi co rano, kupuje butelkę coca-coli i wielką torbę
cheez doodles. Raz nam ich zabrakło i poradziłem mu, żeby spróbował chrupek Cheetos albo
nawet czipsów ziemniaczanych, no wie pani, dla urozmaicenia. Ale on nie chciał nawet o tym
słyszeć.
– To niemożliwe, żeby kupował tylko colę i cheez doodles – zaprotestowała zdumiona
Jessie.
– Chce się pani założyć?
– Na pewno robi zakupy gdzie indziej.
– Następny supermarket jest dziewięć przecznic stąd. Charlie ze sklepu ze słodyczami
mówił mi, że człowiek w kształcie gruszki przychodzi tam po południu o czwartej trzydzieści
i kupuje porcję lodów czekoladowych z syropem i wodą sodową, ale o ile mi wiadomo, to
wszystko, co je. – Podliczył. – Siedemdziesiąt dziewięć dolarów osiemdziesiąt dwa centy.
Jest pani tu nowa?
– Mieszkam tuż nad człowiekiem w kształcie gruszki – wyznała Jessie.
– Gratuluję – odparł Santino.
Nieco później, gdy już ustawiła wszystko na półkach i schowała zakupy, urządziła sobie
pracownię w wolnej sypialni, maznęła od niechcenia kilka kresek na okładce, którą miała
malować dla Pirouette Publishing, zjadła lunch, pozmywała naczynia, włączyła gramofon i
słuchając trochę Carly Simon, przestawiła połowę mebli w salonie. W końcu przyznała przed
samą sobą, że czuje się trochę podenerwowana. Doszła do wniosku, że to byłby najlepszy
moment, żeby przejść się po budynku i przedstawić nowym sąsiadom. Wiedziała, że w
mieście niewielu ludzi zawraca sobie tym głowę, ale ona w głębi duszy nadal pozostała
dziewczyną z małego miasteczka i czuła się lepiej, znając ludzi, którzy ją otaczali.
Postanowiła, że zacznie od piwnicy, od człowieka w kształcie gruszki. Zeszła po schodach do
jego drzwi, ale nagle nawiedziło ją dziwne uczucie. Zauważyła, że na drzwiach nie ma nawet
nazwiska. Pożałowała swego impulsu i wróciła na górę przywitać się z resztą lokatorów.
Wszyscy oni go znali, a większość nawet z nim raz czy dwa rozmawiała, próbując okazać
uprzejmość. Stara Sadie Winbright, ich sąsiadka z naprzeciwka, która od dwunastu lat
zajmowała drugie mieszkanie na parterze, powiedziała, że jest bardzo spokojny. Bill Peabody,
który dzielił wielkie mieszkanie na pierwszym piętrze z kaleką matką, uważał, że człowiek w
kształcie gruszki jest odrażający, zwłaszcza ten jego uśmieszek. Pete Pumetti pracował na
drugą zmianę i powiedział jej, że światła w piwnicy zawsze się palą bez względu na to, o
której godzinie wraca do domu. Co prawda, trudno to było zauważyć, bo człowiek w kształcie
gruszki zabił okna deskami. Jess i Ginny Harris nie lubili, kiedy ich bliźniaki bawiły się na
schodach prowadzących do jego mieszkania, i zabronili im z nim rozmawiać. Jeffries, fryzjer,
mający mały zakład z dwoma fotelami za sklepem Santina, znał go, ale nie wyrażał zbyt
wielkiej ochoty, by mieć go za klienta. Wszyscy bez wyjątku nazywali go człowiekiem w
kształcie gruszki i tym właśnie był.
– Ale kim on jest? – pytała Jessie. Nikt z nich tego nie wiedział. – Z czego się utrzymuje?
– Chyba żyje z zasiłku – stwierdziła stara Sadie Winbright. – Biedaczyna na pewno jest
upośledzony umysłowo.
– Niech mnie szlag, jeśli to wiem – odparł Pete Pumetti. – Na mur beton nigdzie nie
pracuje. Założę się, że to ciota.
– Czasami podejrzewam, że jest dilerem – wyznał fryzjer Jeffries, który nic nie wiedział o
żadnych narkotykach, chyba żeby uznać za taki oczar wirginijski.
– Założę się, że pisze w tej norze książki pornograficzne – snuł przypuszczenia Billy
Peabody.
– Nie ma żadnej pracy – zapewniła Ginny Harris. – Rozmawialiśmy o tym z Jessem. To
na pewno całkowity nędzarz.
Wieczorem, przy kolacji, Jessie opowiedziała Angeli o człowieku w kształcie gruszki i o
tym, co mieli na jego temat do powiedzenia inni lokatorzy.
– To pewnie adwokat – stwierdziła Angie. – A czemu to cię aż tak obchodzi?
Jessie nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.
– Nie wiem. Dostaję gęsiej skórki, kiedy na niego patrzę. Nie podoba mi się myśl, że pod
nami mieszka jakiś maniak.
Angela wzruszyła ramionami.
– Tak to już jest w wielkich, pełnych blichtru miastach. Był ten facet z firmy
telefonicznej?
– Może w przyszłym tygodniu – odparła Jessie. – Tak to już jest w wielkich, pełnych
blichtru miastach.
* * *
Jessie wkrótce uświadomiła sobie, że przed człowiekiem w kształcie gruszki nie ma
ucieczki. Kiedy przyszła do samoobsługowej pralni po drugiej stronie domu, prał właśnie
wielki ładunek bokserek w paski i brudnych od tuszu koszulek, posilając się coca-colą i cheez
doodles z automatu. Próbowała go ignorować, ale gdy tylko się odwróciła, uśmiechał się do
niej obrzydliwie i gapił się na nią czy może na bieliznę, którą ładowała do suszarki.
Kiedy pewnego popołudnia zajrzała do sklepu ze słodyczami na rogu, żeby kupić gazetę,
siedział tam, siorbiąc lody z wodą sodową. Pośladki zwisały mu ze stołka po obu stronach.
– Są domowej roboty – zapiszczał do niej.
Zmarszczyła brwi, zapłaciła za gazetę i wyszła.
Pewnego wieczoru, gdy Angela poszła spotkać się z Donaldem, Jessie wzięła starą
książkę w miękkiej oprawie i usiadła na ganku, żeby trochę poczytać, może z kimś pogadać i
nacieszyć się chłodnym wietrzykiem. Zatopiła się w lekturze aż do chwili, gdy nagle poczuła
jakiś nieprzyjemny zapach. Uniosła spojrzenie i zobaczyła go. Stał niecały metr od niej,
gapiąc się na nią.
– Czego pan chce? – warknęła, zamykając książkę.
– Chciałaby pani obejrzeć moje mieszkanie? – zapytał człowiek w kształcie gruszki
wysokim, płaczliwym głosem.
– Nie – odpowiedziała i wróciła do domu. Gdy jednak wyjrzała przez okno po pół
Zgłoś jeśli naruszono regulamin