MacLean Alistair - Ostatnia Granica.pdf

(638 KB) Pobierz
24294423 UNPDF
Tytuł: "Ostatnia granica"
Autor: Alistair McLean
Ostatnia granica
Rozdział pierwszy
Wiał silny północny wiatr i nocne powietrze przejmowało chłodem do szpiku kości. Na białej,
śnieżnej pustyni nie było śladu życia. Pod zimnym światłem gwiazd puste, skute mrozem pole
ciągnęło się nieruchome i martwe jak okiem sięgnąć, aż po majaczący w dali horyzont. Nad
wszystkim wisiała grobowa cisza..
Ale ta pustka, o czym Reynolds wiedział, była pozorna. Podobnie jak brak życia i cisza. Tylko śnieg
istniał naprawdę. Śnieg, i ten dojmujący, siarczysty mróz, który spowijał 20 od stóp do głów
lodowym całunem, wywołując gwałtowne, niekontrolowane dreszcze, niczym u człowieka chorego
na malarię. Również senność, która zaczynała go ogarniać, ~.~2la być pozorna. Reynolds wiedział
jednak, że jest pra-::ziwa i aż za dobrze rozumiał, co oznacza. Świadomie, z ::eterminacją stłumił w
sobie myśli o mrozie, śniegu i śnie, Koncentrując całą uwagę na tym, jak wydobyć się z opresji.
Powoli, z wysiłkiem, starając się nie robić żadnego rbędnego ruchu ani hałasu, wsunął skostniałą
dłoń pod połę płaszcza, wysupłał chusteczkę z kieszonki garnituru, miął ją w kulkę i włożył w usta.
Knebel z chusteczki ; : winien zmniejszyć widoczna na mrozie kondensację pary z oddechu i
stłumić odgłos szczękania zębami, a jedno i drugie mogło go przecież zdradzić. Odwrócił .się
ostrożnie •» głębokim, zasypanym śniegiem rowie przydrożnym, do którego wpadł, i wyciągnął
dłoń - teraz malowniczo ucęt-kowaną mrozem w biało-sine plamy - szukając kapelusza, który
zgubił, gdy zawadził o niską gałąź stojącego opodal drzewa. Znalazł go i powoli przyciągnął do
siebie. Najdokładniej, jak tylko pozwoliły mu na to zziębnięte i niemal bez czucia palce, pokrył
wierzch i rondo grubą warstwą swegu. wepchnął kapelusz głęboko na widoczne z daleka «*mne
włosy, i groteskowo wolnym ruchem uniósł głowę i
6 • Alistair MacLean
ramiona, wysuwając najpierw kapelusz a potem oczy nad brzeg rowu.
Mimo gwałtownych dreszczy jego ciało było napięte jak struna, kiedy z mdlącym uczuciem strachu
czekał n;i okrzyk rozpoznania, strzał lub głuchy szczęk niosący /c sobą nicość z chwilą, gdy kula
sięgnie wystawionej na cel głowy. Ale żaden okrzyk ani strzał nie nastąpiły, co tylko jeszcze
wzmogło jego czujność. Dalsza szybka lustracja horyzontu potwierdziła jednak, że w pobliżu nie
ma żywej duszy.
Poruszając się nadal wolno i ostrożnie, ale wypuściwszy długo wstrzymywany oddech. Reynolds
uniósł się na koła na. Wciąż trząsł się z zimna, lecz już tego nie czuł, a senność przeszła mu jak
ręką odjął. Jeszcze raz przeczesał wzro kiem cały widnokrąg, teraz powoli i dokładnie, aby nic nic
uszło jego bacznym oczom, i jeszcze raz odpowiedź była taka sama. Ani śladu żywej duszy. Nie
było widać nikogo i niczego oprócz zimnego migotania gwiazd na czarnym nic boskłonie,
płaskiego białego pola, kilku rozrzuconych gru pęk drzew i krętej drogi obok, zrytej kołami
ciężarówek.
Reynolds opuścił się znów do dołu, który upadając zro bił w zasypanym śniegiem rowie. Musiał
chwilę odpocząć Musiał dać sobie chwilę czasu, żeby złapać oddech, pozwo lic ściśniętym płucom
zaczerpnąć raz i drugi powietrza: zaledwie dziesięć minut minęło odkąd patrol drogowy za trzymał
ciężarówkę, do której się wkradł, i był zmuszony / pistoletem w garści stoczyć krótką, gwałtowną
bójkę z dwoma nic nie podejrzewającymi milicjantami, przeszukują cymi tył wozu, a potem
salwować się ucieczką za opatrzno ściowy zakręt na drodze i biec, póki starczyło mu sił, aż do kępy
drzew, gdzie leżał teraz ledwo żywy z wyczerpania. Potrzebował też czasu, żeby zastanowić się,
dlaczego mili cja tak łatwo zrezygnowała z pościgu - przecież zdawali sobie sprawę, że
będzie:musiał trzymać się szosy: zejście / niej w dziewiczą biel ciągnącą się po obu stronach skaza
łoby go nie tylko na powolne brodzenie w głębokim śniegu. ale i na błyskawiczne'odkrycie po
świeżych śladach tak dobrze widocznych tej gwiaździstej nocy. Przede wszy stkim jednak
potrzebował czasu, żeby obmyśleć, co dalej.
Ostatnia granica • 7
|r|u to typowe dla Michaela Reynoldsa, że nie zaprzątał (owy obwinianiem się czy zastanawianiem,
co by yhy wybrał inną drogę działania. Przeszedł twardą której nie było miejsca na takie luksusy
jak ile się o błędne decyzje, na bezużyteczne wyrzuty, żale i inne niekonstruktywne spekulacje i
emo-moglyby przyczynić się do osłabienia gotowości |. Poświęcił wszystkiego może pięć sekund
na roz-lie ostatnich dwunastu godzin, a potem odsunął to ł na zawsze. Po raz drugi postąpiłby tak
samo. Miał i powody wierzyć swojemu informatorowi w Wied-Ipodróż samolotem do Budapesztu
była na razie liwii w ciągu dni poprzedzających Międzynarodo-irt-s Naukowy na lotnisku podjęto
szczególnie rygo-le środki ostrożności. To samo dotyczyło wszystkich |h stacji kolejowych, a
dalekobieżne pociągi pasa-(byly przeczesywane przez służbę bezpieczeństwa.
*'i»la więc tylko szosa: najpierw nielegalne przej-! granicę - niewielki wyczyn, jeśli się miało
facho-oc, a Reynolds taką miał - a potem jazda na gapę jfcnrówką zmierzającą w kierunku
wschodnim. Ten |>rmator nadmienił, że na przedmieściach Budape-l /. pewnością rozstawione
patrole drogowe i Rey-/. tym liczył, co jednak zaskoczyło go zupełnie i yn\ nikt go nie przestrzegł,
to blokada za Komaro-|lkadziesiąt kilometrów od stolicy. Po prostu jedna fc/.y, która mogła
przydarzyć się każdemu, a przy-lit,- właśnie jemu. Reynolds wzruszył ramionami i c przestała
istnieć.
*'iueż było dla niego typowe - a może raczej typo-
•urowych reguł wpajanych mu podczas długiego że jego myśli o przyszłym działaniu były ściśle
kowane, biegnące jednym wytyczonym torem, Jlicym do osiągnięcia określonego celu. Przy czym
Iczucia emocjonalne, które normalnie towarzyszą
ulom o perspektywach sukcesu lub tragicznych
•\ ach porażki, nie grały roli w jego błyskawicz-l.ulacjach, kiedy leżał w ściętym mrozem śniegu
'>i>io głowę nad tym, co robić i oceniając swoje
8 • Alistair MacLean
Ostatnia granica • 9
szansę z chłodnym i bezstronnym obiektywizmem. "Liczy się tylko powierzone zadanie" powtarzał
setki razy pul l kownik. "Twój sukces lub porażka mogą być niezwykle ważne dla innych, ale dla
ciebie nie powinny mieć naj mniejszego znaczenia. Dla ciebie, Reynolds, konsekwen cje twoich
czynów nie istnieją i nigdy nie mogą zaistnieć, a to z dwóch powodów: myślenie o nich burzy
równowagę i zakłóca osąd, to raz, a dwa każda sekunda zmarnowana na jałowe rozważania w tych
destrukcyjnych kategoriach po winna zamiast tego być zużyta na wypracowanie sposobu jak się
wywiązać z powierzonego zadania."
Powierzone zadanie. To i nic więcej. Mimo woli Re\ nolds wykrzywił się z goryczą, leżąc w rowie i
czekając, a/ oddech wróci mu do normy. Nigdy nie miał więcej ni/ jedną szansę na sto, a teraz te
proporcje pi*zedstawiały się wielokrotnie gorzej. Ale to nic nie zmieniało: musi dotrzci do
Jenningsa i wyciągnąć go stąd wraz z jego bezcenna wiedzą - tylko to było ważne. A jeśli on,
Reynolds, wpadnie, to po prostu wpadnie, i tyle. Może nawet wpaść tej nocy, pierwszego dnia
swojej misji po półtorarocznym specjał i stycznym szkoleniu, surowym i bezwzględnym, ukierunko
wanym na osiągnięcie jednego celu - to nie robiło żadne i różnicy.
Reynolds był nadzwyczaj sprawny fizycznie - jak wsz\ scy ludzie pułkownika, ludzie do
specjalnych poruczeń - 11 jego oddech już się niemal uspokoił. Milicjantów uc.zestni ćzących w
blokadzie drogowej musiało być co najmniei l kilku, gdyż biorąc biegiem zakręt, kątem oka dojrzał
pan. | sylwetek wysypujących się z baraku. Trudno, będzie mu siał zaryzykować: nic innego mu nie
pozostawało. Może zatrzymywali ciężarówki tylko w poszukiwaniu kontrabaii dy i nie obchodził
ich przerażony pasażer na gapę umyka jacy w noc - chociaż zapewne ci dwaj, których pozostawili
jęczących na śniegu, mogą być zainteresowani pogonią /.l bardziej osobistych względów. Tak czy
owak nie mógł tu| leżeć bez końca, czekając aż zamarznie lub zostanie d( strzeżony przez jakiegoś
bystrookiego kierowcę.
Zdawał sobie sprawę, że będzie musiał pokonać drogi,-! do Budapesztu pieszo, w każdym razie
pierwszy odcinek
sześć kilometrów przebrnie w śniegu po po-opiuro potem wyjdzie na szosę - musi oddalić się Ikady,
/anim znów spróbuje znaleźć jakiś samochód. | na wschód przed blokadą skręcała w lewo i jemu też
11 wiej iść na lewo, na skróty, ścinając zakręt, ale z >ny, czyli na północy, płynął w pobliżu Dunaj i
nie miał najmniejszej ochoty znaleźć się w po-i wąskim pasie ziemi między rzeką a szosą. Nie y,
musiał iść w bezpiecznej odległości wzdłuż szo-jzas tak jasnej nocy, bezpieczna odległość ozna-
Ku-m spory dystans. Ten marsz okrężną drogą • mu godziny.
lajiie gwałtownie zębami - wyjął chusteczkę z ust, ać głęboko powietrza, którego domagały się
przemarznięty do kości, bez czucia w rękach i |/Ktal niepewnie i zaczął strząsać z siebie zamarzli,
patrząc na drogę w kierunku blokady. Sekundę ?/al już twarzą do ziemi płasko w rowie, z sercem j
jak oszalałe, i rozpaczliwie usiłował wyjąć prawą ii' t •/. kieszeni płaszcza, gdzie wetknął go po
bójce lutami.
liiual teraz, dlaczego nie było im spieszno - mogli Izwolić na stratę czasu. Nie potrafił jednak zrozu-
>J głupoty, która kazała mu wierzyć, że może go 1 jedynie nieostrożny gest lub głośniejszy dźwięk.
|lal, /e istnieje coś takiego jak zapach - zapomniał Mimo nocy nie było żadnych wątpliwości co do "
ego pilnie wzdłuż szosy zwierzęcia: ogar daje /poznać nawet w nikłym świetle. szy nagły okrzyk
jednego z mężczyzn, i podnie-.>: .losów, Reynolds zerwał się na nogi i w trzech l dopadł kępy
drzew: trudno było się spodziewać, że vyputr/.ą na tej wielkiej białej przestrzeni. On sam bka /dążył
jeszcze dojrzeć czterech mężczyzn z psa-inyo/y. pozostałe trzy psy były innej rasy, tego był
owal się za pień drzewa, którego gałęzi zawdzięczał krótkie i zdradzieckie schronienie, wyjął
pistolet z nt i przyjrzał mu się uważnie. Zrobiona na specjalne
10 « AlistairMacLean
Ostatnia granica • 11
zamówienie,
pięknie wykonana belgijka kaliber 6.35, prc cyzyjna i śmiertelna broń, z której mógł trafić do celu j
mniejszego niż ludzka dłoń, z odległości dwudziestu kro ków, dziesięć razy na dziesięć. Zdawał
sobie jednak spra-1 we, że teraz będzie miał trudności z trafieniem w człowieka z połowy tego
dystansu, gdyż jego przemarznięte i trzęsące się ręce nie były w stanie podporządkować się
dyrektywom płynącym z mózgu. Wiedziony szóstym zmysłem podniósł pistolet do oczu i usta mu
się zacisnęły: nawet w l bladym świetle gwiazd widać było, że lufa zatkana jest| zamarzniętym
śniegiem.
Zdjął kapelusz i trzymając go za rondo na wysokości | ramienia wysunął nieco spoza drzewa,
poczekał parę se kund, potem przykucnął i wyjrzał ostrożnie z drugiej stro ny pnia. Czterech
mężczyzn było już w odległości najwyżej l pięćdziesięciu kroków, szli zwartym szeregiem, ramię \v
| ramię, trzymając na smyczach wyrywające się psy. Rey nolds wyprostował się, wyjął z
wewnętrznej kieszeni dłu gopis i szybko, ale bez paniki, zaczął wydłubywać z lufy pisoletu śnieg.
Ale odrętwiałe ręce zawiodły go i kiedy długopis wyślizgnął mu się z zesztywniałych palców, znika
jąć czubkiem w wysokiej zaspie, wiedział, że nie ma go c<> szukać, że już i tak za późno.
Słyszał skrzypienie podkutych butów na twardo ubii nawierzchni drogi. Trzydzieści kroków, może
nawet mnie i Zacisnął zsiniały, skostniały palec na spuście, przylegaj :> wnętrzem nadgarstka do
twardej, szorstkiej kory, goto wysunąć lufę zza drzewa - musiał z całej siły przyciskać dłoń do pnia,
żeby opanować jej drżenie - a lewą ręk;i sięgnął do pasa po nóż sprężynowy. Pistolet był przezna
czony dla mężczyzn, nóż dla psów, szansę były więc wyrów nane, gdyż milicjanci zbliżali się do
niego idąc ławą prze/1 całą szerokość szosy, z karabinami dyndającymi na rami< nach - niewprawni
amatorzy, nie mający pojęcia ani walce, ani o śmierci. Albo raczej szansę byłyby prawic j równe,
gdyby nie pistolet: pierwszy strzał mógł oczyścii zatkaną lufę, a mógł też urwać Reynoldsowi dłoń.
Pt-i l saldo więc jego szansę przedstawiały się o niebo gorzej, | ale misja taka jak ta w ogóle nie
dawała mu wielkich szans
łli'.| wciąż miał przed sobą określone zadanie i to 'Iliwialo wszelkie działania oprócz czysto samo-
TC/ynowy szczęknął głośno i wysunęło się długie
. iscio centymetrów, dwustronne stalowe ostrze,
aielo złowrogo w świetle gwiazd, gdy Reynolds
ic zza pnia wymierzając pistolet w najbliższego
i Palec zacisnął mu się na spuście, znierucho-
l u/nil się i w chwilę potem Reynolds cofnął się za
|<'K<> rękę znów opanowało niepohamowane drże-
ach poczuł nagłą suchość: dopiero teraz poznał
it alych trzech psów.
yszkolonymi wiejskimi milicjantami, choćby i mi, miał szansę sobie poradzić, z ogarem rów-lylko
szaleniec mógłby się targnąć na walkę z tresowanymi dobermanami, najzacieklejszymi i i-js/ymi
psami na świecie. Szybkie jak wilki, silne irki alzackie, nieustraszone i bezwzględne, dodawały się
zwyciężyć jedynie śmierci. Reynolds nii- zawahał. Ryzyko, które chciał podjąć, już nie H'in, ale
stuprocentowym samobójstwem. Nadal <•!*/(> było zadanie, jakie miał wykonać. Pozosta-\ciit.
choćby jako więzień, mógł żywić iskierkę ii'śli da sobie rozszarpać gardło przez doberma-imings,
ani jego sekrety nigdy nie wrócą do ro-krnju.
ils oparł czubek noża o drzewo, wcisnął ostrze z schował nóż do skórzanej pochwy i położył na l
kapeluszem. Sekundę później rzucił pistolet do "•/onych milicjantów i wyszedł na drogę i światło
ckami wysoko podniesionymi do góry.
nl/icstu minutach doszli do milicyjnego baraku. ires7.towanie jak i długi marsz na mrozie przebie-
uliiych incydentów. Reynolds spodziewał się w ni rn/ie brutalnej szarpaniny, a w najgorszym
poturbowania kolbami karabinów i podkutymi f milicjanci byli spokojni, niemal uprzejmi i
nie .'iiiowu ani wrogości, nawet ten z wielkim sinia-
12 • Alistair MacLean
kiem na twarzy, już podpuchniętej po wcześniej zadanym ciosie pistoletem Reynoldsa. Oprócz
pobieżnego przeszukania, czy nie ma przy sobie innej broni, nie napastowali | go więcej, nie
zadawali żadnych pytań ani nie żądali oka zania dokumentów. Ta powściągliwość skonsternował;;
Reynoldsa: nie tego się spodziewał w państwie policyjnym
Ciężarówka, do której się wkradł, dalej stała w tym samym miejscu, jej kierowca gwałtownie
protestował i gestykulował obiema rękami, przekonując dwóch mili cjantów o swojej niewinności
-jak się Reynolds domyślił. podejrzewano go zapewne, że wiedział o obecności pasa zera na gapę.
Zatrzymał się, chcąc w miarę możności oczy ścić kierowcę z zarzutu, ale nie pozwolono mu dojść
dc słowa. Dwaj konwojenci z wielką nadgorliwością - tera/ kiedy znaleźli się w obecności
dowództwa i swoich bezp<> średnich przełożonych - chwycili go pod pachy i wepchnę 11 do
baraku.
Barak był mały, kwadratowy i prowizoryczny, szpary \v ścianach poutykano gazetami, a cale
wyposażenie stanowi ły przenośny piecyk.z rurą sterczącą przez dach, telefon,! dwa krzesła i
zniszczone małe biurko. Za biurkiem siedział [ oficer, niski tłusty człowieczek w średnim wieku, o
czerwo nej nalanej twarzy bez wyrazu. Zapewne marzył, aby je«» świńskie oczka rzucały zimne,
przewiercające na wskroś spojrzenie, lecz nie bardzo mu to wychodziło: nadymał sk1 rzekomym
autorytetem jak nastroszony indor. Zero, ocenił l go Reynolds. Choć w pewnych okolicznościach -
takich jak obecne - może okazać się niebezpieczny, przy pierwszym j kontakcie z kimś
ważniejszym od siebie pęknie jak prze kłuty balonik. Mały blef nie zawadzi.
Wyrwał się z rąk trzymających go milicjantów, podszedł | dwoma długimi krokami do biurka i
wyrżnął pięścią z tak;i silą, że telefon na chwiejnym blacie podskoczył i jękłiwir zadźwięczał.
- Czy pan tu jest dowódcą? - zapytał podniesionymi tonem.
Człowieczek za biurkiem zamrugał z przerażeniem, od chylił się szybko w krześle i zaczął
instynktownie osłaniać l się jak przed ciosem, lecz zaraz zmitygował się i opuścili
Ostatnia granica • 13
JU> wiedział, że jego ludzie to widzieli i jegoiczerwo-| i policzki spurpurowiały jeszcze bardziej.
Izywiście, że jestem tu dowódcą! - Zaczął piskliwym item, wziął się w garść i głos spadł mu o
oktawę. - A [łysiał?
• co do diabła ma znaczyć ten skandal? -Reynolds nu w słowa, wyjął z portfela przepustkę i
paszport i
na stół..- Niech pan to sobie obejrzy. Sprawdzi v i odciski palców, "byle szybko. Już jestem ny i nie
mam czasu dyskutować z panem całą noc. J! Niech się pan pospieszy!
ii-c/.ek za biurkiem musiałby wykazać nadludzką
••<•. /eby tak zdecydowana pewność siebie i święte |in- nie zrobiły na nim żadnego wrażenia - jemu
1.1 k do takiej odporności daleko. Wolno, niechęt-.iiiii)l do siebie dokumenty i wziął je do ręki.
|h. i n n Buhl - przeczytał. - Urodzony w Linzu w tysiąc
• i dwudziestym trzecim, teraz zamieszkały w i>r/.i:dsiębiorca, import-eksport-hurt części za-
u-st wysłane ekspresem zaproszenie waszego a Przemysłu - dodał Reynolds ze złowrogim
i\v teraz rzucił na stół, był napisany na firmo-/e ministerstwa, koperta miała znaczek ostem-i
Hidapeszcie cztery dni temu. Reynolds niedba-utl krzesło, usiadł i zapalił papierosa. Papie-i ;nica,
zapalniczka wszystko było austriackie, a ilnncka pewność siebie musiała wyglądać na
.-o. co powiedzą na to pana przełożeni w Buda-• iruknąl. -Chyba nie zwiększy to pana szans na
",<<*. nawet nadgorliwość nie jest przestę-uszym kraju.
i-ru był już opanowany, ale pulchne białe ręce i, kiedy wkładał list do koperty i zwracał doku-
noldsowi. Złożył ręce na biurku, wbił w nie
14 • AlistairMacLean
wzrok, a potem z zasępionym czołem przeniósł spojrzri na Reynoldsa.
- Dlaczego pan uciekał? - spytał.
- O mój Boże! - Reynolds potrząsnął głową z udam rozpaczą: to oczywiste pytanie od tak dawna
wisiało powietrzu, że miał mnóstwo czasu, aby przygoto\ui| odpowiedź. - A co by pan zrobił, gdyby
w środku not-J rzuciło się na pana dwóch zbirów wygrażając bronią? Si« działby pan spokojnie i
dał się zatłuc?
- To byli milicjanci. Mógł pan...
- Teraz widzę, że to byli milicjanci - przerwał Reynoltl) kwaśno. - Ale w ciężarówce było ciemno
jak w grobie.
Wyciągnął się niedbale na krześle, na pozór spokojny j rozluźniony, myśląc intensywnie, co dalej.
Człowieczek biurkiem był ostatecznie porucznikiem milicji lub kinij równym mu stopniem. Chyba
nie jest taki głupi, na jakici wygląda, pomyślał Reynolds, i może w każdej chwili zad* jakieś
niewygodne pytanie. Zdecydował, że najwięks szansę da mu bezczelność, zarzucił więc postawę
wrogos i odezwał się przyjaznym tonem:
- Niech pan posłucha, dajmy sobie z tym spokój. NI sądzę, aby to była pańska wina. Wykonywał
pan tylko swd obowiązek, choć ta nadgorliwość może mieć dla pana pr/J krę konsekwencje. Ubijmy
interes: pan zapewni mi środ« transportu do Budapesztu, a ja zapomnę o wszystkim. Nt ma
powodu, żeby ta sprawa doszła do uszu pańskich i łożonych.
- Dziękuję. Jest pan bardzo uprzejmy. - Propozycja /^ stała przyjęta przez oficera z mniejszym
entuzjazmem i się Reynolds spodziewał, a w jego głosie wyczuł nav j akby -cień sarkazmu. -Niech
mi pan powie, Buhl, dlac/c był pan w tej ciężarówce? Dość niezwykła forma podr<> wania jak na
takiego ważnego przedsiębiorcę. I nawet i zapytał pan kierowcy.
- Zapewne by mi odmówił. Miał wywieszkę, że nie l>i<| rze przygodnych pasażerów. - Gdzieś w
głębi mó/i| zadźwięczał mu ostrzegawczy dzwoneczek. - A ja mam pl| ne spotkanie.
- Ale dlaczego...
Ostatnia granica • 15
^i«'l(0 ciężarówka? - Reynolds uśmiechnął się po-
I drogi są zdradzieckie. Tu poślizg na lodzie, l W nawierzchni i mój borgward złamał przednią
(hal pan samochodem? Przemysłowiec w takim
. wiem! Reynolds pozwolił sobie na nutę znie-
II irytacji. -Dlaczego nie samolotem? Miałem ci zamiennych w bagażniku i na tylnych ! ;uluje się
takiego ciężaru na samolot. - Ze l następnego papierosa. -To całe przesłu-
• uważne. Dowiodłem moich uczciwych za-się spieszę. Co z tym transportem? o dwa małe pytanka
i pojedzie pan - przy-
raz wygodnie w krześle, z rękami skrzyżo-lach
i Reynolds poczuł, że jego niepokój
ni prosto z Wiednia? Główną szosą? /awołał Reynolds. -Jakby inaczej?
iir będzie śmieszny. - Wiedeń był oddalo-wit-ście kilometrów od miejsca, gdzie się
. po południu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin