Phillips Susan Elizabeth - Chicago Stars 01 - To musiales byc ty.pdf

(1371 KB) Pobierz
Phillips Susan Elizabeth - Chicago Stars 01 - To musiales byc ty
«Wszystko dla pań»
Powieści SUSAN ELIZABETH PHILLIPS
w Wydawnictwie Amber
ARENA
KANDYDAT NA OJCA
LALECZKA
NA PRZEKÓR WSZYSTKIM
NIE BĘDĘ DAMĄ
ODROBINA MARZEŃ
PIERWSZA DAMA
PODRÓś DO NIEBA
SŁODKA JAK MIÓD
TO MUSIAŁEŚ BYĆ TY
Wszystko dla pań
Susan Elizabeth
PHILLIPS
To Musiałeś Być Ty
Przekład
Agata Kowalczyk
AMBER Stevenowi Axelrodowi, który od początku był przy mnie ze
swoją mądrością, siłą i ogromną tolerancją dla szalonych pisarzy.
Tę ksiąŜkę musiałam zadedykować tobie.
Rozdział 1
Phoebe Somerville wywołała powszechne oburzenie, przyprowadzając
na pogrzeb własnego* ojca francuskiego pudla i węgierskiego kochanka.
Z małym białym pieskiem na kolanach i w wysadzanych brylancikami
ciemnych okularach wyglądała jak gwiazda filmowa z lat pięć-
dziesiątych. śałobnikom trudno było zdecydować, kto wydawał się tu
bardziej nie na miejscu: idealnie ostrzyŜony pudel, wystrojony w dwie
brzoskwiniowe kokardy na uszach, nieprawdopodobnie przystojny Wę-
gier z długim, przetykanym paciorkami końskim ogonem, czy sama
Phoebe.
Jej włosy, jasnopopielate z platynowymi pasemkami, opadały na jedno
oko, jak u Marilyn Monroe w Skłóconych z Ŝyciem. Wpatrzona w błysz-
czącą czarną trumnę z doczesnymi szczątkami Berta Somerville'a roz-
chyliła lekko wilgotne, pełne wargi umalowane śliczną, ciemnoróŜową
szminką. Ubrana była w kostium koloru kości słoniowej, ale złoty, me-
talizowany top pod Ŝakietem nadawał się raczej na koncert rockowy niŜ
na pogrzeb. Wąska spódnica, przepasana złotym łańcuchem (z jednego z
ogniw zwisał metalowy listek figowy) miała na boku rozcięcie aŜ do
połowy uda.
Phoebe zjawiła się w Chicago po raz pierwszy od czasu, kiedy jako
 
osiemnastolatka uciekła z domu, więc tylko kilka z obecnych na pogrze-
bie osób znało marnotrawną córkę Berta Somerville'a. Ale krąŜyły o niej
takie opowieści... Nic dziwnego, Ŝe Bert ją wydziedziczył. Jaki ojciec
chciałby przekazać swój majątek córce, która była kochanką męŜczyzny
starszego od niej o ponad czterdzieści lat - nawet jeśli tym męŜczyzną
był znany hiszpański malarz Arturo Flores? I jeszcze te obrazy - taki
7 wstyd! Dla Berta Somerville'a golizna była zawsze golizną, a fakt, Ŝe
dziesiątki abstrakcyjnych aktów, do których pozowała Floresowi Phoe-
be, zdobiło ściany galerii na całym świecie, nie złagodził jego sądów.
Phoebe miała smukłą talię i szczupłe, zgrabne nogi, ale jej piersi i biodra
były krągłe i kobiece, jak za starych, dobrych, niemal zapomnianych
czasów, kiedy kobiety wyglądały jak kobiety. Miała ciało niegrzecznej
dziewczynki, ciało, które nawet w wieku trzydziestu trzech lat nadawało
się równie dobrze do nocnego klubu jak na ściany muzeów. Ciało sek-
sownego kociaka. NiewaŜne, Ŝe miała równieŜ mózg i inteligencję. Na-
leŜała do kobiet, które ocenia się zwykle wyłącznie na podstawie
wyglądu.
Jej twarz była równie niezwykła jak cała reszta. W układzie rysów coś
jakby odrobinę nie grało, choć trudno było określić, co właściwie
sprawia takie wraŜenie, bo nos miała prosty, usta ładnie wykrojone i
kształtny, silny podbródek. MoŜe chodziło o niesamowicie seksowny
pieprzyk na policzku. A moŜe o oczy. Ci, którzy widzieli je, zanim zało-
Ŝyła okulary, mogli zauwaŜyć, Ŝe są lekko skośne - wydawały się niemal
egzotyczne. Arturo Flores często przesadnie eksponował na obrazach te
bursztynowe oczy - czasami malował je większe niŜ jej biodra, czasami
nakładał na jej cudowne piersi.
Podczas ceremonii pogrzebowej Phoebe wydawała się chłodna i opa-
nowana, chociaŜ gorące lipcowe powietrze było aŜ cięŜkie od wilgoci.
Nawet sąsiedztwo rzeki DuPage, płynącej przez zachodnie przedmieścia
Chicago, nie łagodziło upału. Grób i kilka rzędów krzeseł, ustawionych
w półkole wokół mahoniowej trumny, ocieniał ciemnozielony baldachim,
krzesła były jednak przeznaczone tylko dla najwaŜniejszych gości, a
mały baldachim nie mógł osłonić wszystkich zgromadzonych. Większość
wystrojonego tłumu stała w słońcu i kilka osób nawet zasłabło, nie tylko
z powodu panującej duchoty, ale i obezwładniającego zapachu niemal
setki wiązanek kwiatów. Na szczęście ceremonia była krótka, a po jej
zakończeniu nie zaplanowano konsolacji, goście pocieszali się więc
nadzieją, Ŝe juŜ niedługo będą mogli podąŜyć do wodopojów i ochłodzić
się trochę. W sekrecie wszyscy rozkoszowali się faktem, Ŝe to nie oni
leŜą na miejscu Berta Somerville'a.
Phoebe siedziała między swoją piętnastoletnią siostrą Molly i kuzynem
Reedem Chandlerem. Lśniąca czarna trumna stała na ziemi, na zielonym
dywanie, dokładnie naprzeciwko jej krzesła. Na wypolerowanym wieku
leŜał wieniec w kształcie gwiazdy, spleciony z białych róŜ, przybranych
 
błękitnymi i złotymi wstąŜkami. Były to kolory Chicago Stars,
pierwszoligowej druŜyny futbolowej, którą Bert kupił dziesięć lat
wcześniej.
8
Po zakończeniu ceremonii Phoebe wzięła na ręce swojego białego
jjpudla i wstała z krzesła. Kiedy wyszła z cienia, promienie słonecznego
Światła rozbłysły iskierkami na złotych nitkach króciutkiego topu i za-'
migotały na wysadzanych dŜetami oprawkach okularów. Efekt był osza-
łamiający, zupełnie niepotrzebnie zresztą, bo Phoebe i bez tego robiła
oszałamiające wraŜenie.
Reed Chandler, trzydziestopięcioletni siostrzeniec Berta, wstał i podszedł
do trumny, by połoŜyć na niej kwiaty. Przyrodnia siostra Phoebe, Molly,
sztywno poszła za nim. Reed starał się wyglądać na zrozpaczone- l go,
choć było tajemnicą poliszynela, Ŝe ma odziedziczyć druŜynę futboli''
Iową wuja. Phoebe połoŜyła swój bukiet na trumnie, starając się nie do-
puszczać do siebie gorzkich wspomnień. Bo i po co? Nie potrafiła zdo-
być miłości ojca, kiedy Ŝył, i teraz wreszcie mogła poniechać próŜnych
wysiłków. Wyciągnęła rękę, by pogłaskać pocieszająco młodszą siostrę,
której prawie nie znała, ale Molly odsunęła się, jak zawsze, kiedy Phoebe
próbowała się do niej zbliŜyć.
Reed wrócił na swoje miejsce u jej boku. Phoebe wzdrygnęła się
odruchowo. Choć jej kuzyn zasiadał teraz w licznych komitetach dobro-
czynnych, nie mogła zapomnieć, jakim tyranem był w dzieciństwie.
Szybko odwróciła się od niego i zmysłowym, lekko ochrypłym głosem,
który aŜ za dobrze pasował do jej seksownego ciała, odezwała się do
stojących wokół osób:
- Tak miło z waszej strony, Ŝe przyszliście. Tym bardziej w ten okropny
upał. Viktor, skarbie, czy mógłbyś wziąć Puchatkę?
Wyciągnęła pudelka w stronę Viktora Szabo, który doprowadzał niemal
do obłędu wszystkie obecne kobiety. Nie chodziło tylko o jego eg-
zotyczną urodę - bosko przystojny Węgier wydawał się wszystkim dziw-
nie znajomy. Niektóre z pań trafnie rozpoznały w nim modela, który z
rozpuszczonymi włosami i rozpiętym rozporkiem pręŜył naoliwione
muskuły w kampanii reklamowej dŜinsów znanej firmy.
Viktor wziął pieska od Phoebe.
- Oczywiście, kochanie - odparł. Jego akcent był zauwaŜalny, jednak o
wiele mniej wyraźny niŜ u sióstr Gabor, choć przecieŜ mieszkały w
Stanach ładnych kilkadziesiąt lat dłuŜej.
- Mój zwierzaczek - zamruczała Phoebe; nie do Puchatki, a do Vik-
tora.
Viktor osobiście uwaŜał, Ŝe Phoebe odrobinę przeciąga strunę. Posłał jej
pocałunek i spojrzał na nią namiętnie, sadowiąc pudla w swoich
ramionach, po czym przybrał pozę, w której jego idealnie wyrzeźbione
ciało prezentowało się najlepiej. Od czasu do czasu poruszał lekko
 
głową,
9by zamigotały w słońcu srebrne paciorki, wplecione dyskretnie w sięga-
jący aŜ za łopatki koński ogon.
Do Phoebe zbliŜył się senator. Podała mu dłoń o smukłych palcach i
długich paznokciach, pomalowanych na róŜowo z białym paseczkiem.
Spojrzała na niego z taką miną, jakby był wyjątkowo smakowitym ka-
wałkiem pieczeni wołowej.
- Panie senatorze, bardzo dziękuję, Ŝe pan przyszedł. Wiem, ile ma pan
obowiązków. To naprawdę niesamowicie słodko z pana strony.
Siwowłosa Ŝona senatora zerknęła podejrzliwie, ale po chwili ze
zdumieniem stwierdziła, Ŝe Phoebe uśmiecha się do niej przyjaźnie.
Później zauwaŜyła, Ŝe Phoebe Somerville czuje się o wiele swobodniej,
rozmawiając z kobietami niŜ z męŜczyznami. Trochę dziwne u takiej
seksbomby. Ale w końcu cała rodzina była dziwna.
Bert Somendlle miał na koncie trzy małŜeństwa ze striptizerkami z Las
Vegas. Pierwsza z nich, matka Phoebe, zmarła wiele lat temu, próbując
wydać na świat syna, którego tak bardzo pragnął Bert. Jego trzecia Ŝona,
matka Molly, nie Ŝyła od trzynastu lat. Zginęła w katastrofie małego
samolociku, którym leciała do Aspen, gdzie zamierzała uczcić swój
rozwód. Tylko druga Ŝona Berta wciąŜ jeszcze Ŝyła, ale nie pofatygowa-
łaby się na jego pogrzeb, choćby mieszkała po drugiej stronie ulicy -tym
bardziej nie przyleciała więc z Reno.
Tully Archer, szacowny trener obrońców Chicago Stars, zostawił Reeda i
podszedł do Phoebe. Ze swoimi siwymi włosami, krzaczastymi brwiami i
czerwonym nosem wyglądał jak święty Mikołaj bez brody.
- To straszne, panno Somendlle. Straszne - odchrząknął głośno, jakby
chciał pokryć zmieszanie. - Chyba się nie znamy. To niezwykłe, Ŝe nie
miałem okazji poznać córki Berta przez te wszystkie lata. Przyjaźniliśmy
się z Bertem. Będzie mi go brakowało. Oczywiście, czasem mieliśmy
róŜne zdania na pewne tematy. Potrafił być cholernie uparty. Ale
przyjaźniliśmy się długie lata.
Potrząsał dłonią Phoebe, trajkocząc bez ładu i składu, nie patrząc jej w
oczy. Ktoś mógłby się zastanawiać, jakim cudem ten człowiek na granicy
demencji starczej trenuje zawodową druŜynę, ale kaŜdy, kto widział go
przy pracy, musiał docenić jego trenerskie umiejętności.
Staruszek uwielbiał mówić. Potok jego słów wydawał się nie mieć
końca, Phoebe przerwała mu więc:
- Dziękuję panie Archer, pan jest strasznie kochany. Absolutny cu-
kiereczek.
Tully Archer słyszał juŜ w Ŝyciu wiele określeń, ale jeszcze nikt nie
nazwał go absolutnym cukiereczkiem. Na chwilę odebrało mu mowę.
10
Niewykluczone zresztą, Ŝe właśnie o to chodziło Phoebe. Gdy jednak
pośpiesznie odwróciła się od niego, ujrzała przed sobą regiment mon-
 
strualnie wielkich facetów, czekających w rządku, by złoŜyć jej kondo-
lencje.
Przestępowali niespokojnie z nogi na nogę w butach wielkości trans-
atlantyckich parowców. Setki kilogramów Ŝywej wołowiny, ryjącej ko-
pytami ziemię. Uda jak pnie drzew, grube karki, wrośnięte w ramiona,
które niemal rozsadzały ubranie. PotęŜne dłonie trzymali splecione
mocno przed sobą, jakby spodziewali się, Ŝe za chwilę rozlegnie się
hymn państwowy. Ich dziwaczne, przerośnięte ciała były upchnięte w
błękitne druŜynowe blezery i popielate spodnie. Kropelki potu
wyciśniętego przez południowy upał błyszczały na ich róŜnokolorowych
twarzach - od lśniącej, mahoniowej czerni do opalonej bieli. Członkowie
pierwszoligowej druŜyny Chicago Stars przyszli złoŜyć hołd swojemu
właścicielowi, jak niewolnicy na plantacji bawełny.
MęŜczyzna bez szyi z wąskimi szparkami zamiast oczu, który wyglądał
jak przywódca tmntu w więzieniu o zaostrzonym rygorze, wystąpił z
szeregu. Uparcie wpatrywał się w twarz Phoebe - było jasne, Ŝe z całych
sił stara się powstrzymać od zerkania na jej biust.
- Jestem Elvis Crenshaw, obrońca liniowy. Bardzo mi przykro z powodu
pana Somerville'a.
Phoebe przyjęła kondolencje. Futbolista odszedł na bok, spoglądając z
zaciekawieniem na Viktora Szabo.
Viktor, stojący jakieś dwa metry od Phoebe, przybrał pozę Rambo. Nie
było to wcale takie łatwe, zwaŜywszy, Ŝe zamiast uzi trzymał w ra-
mionach białego pudla. Wiedział jednak, Ŝe poza spełnia swoje zadanie,
patrzyły na niego niemal wszystkie kobiety w tłumie. Gdyby tylko zdołał
jeszcze przyciągnąć uwagę tego seksownego stworzenia z cudownym
tyłeczkiem, mógłby uznać dzień za udany.
Niestety, seksowne stworzenie stanęło przed Phoebe, najwyraźniej nie
dostrzegając nikogo poza nią.
- Panno Somendlle, jestem Dan Calebow, główny trener Stars.
- Szalenie mi miło, panie Calebow - zagruchała Phoebe głosem, który
wydał się Viktorowi dziwaczną krzyŜówką głosu Bette Middler i Bette
Davis, ale co on tam wiedział.
Phoebe była jego najlepszą przyjaciółką i Viktor zrobiłby dla niej
wszystko. Dowiódł swojego oddania, zgadzając się uczestniczyć w tej
koszmarnej maskaradzie i udawać jej kochanka. W tej chwili jednak
wolałby jak najszybciej zabrać ją stąd i uchronić od niebezpieczeństwa.
Widocznie nie wiedziała, Ŝe igra z ogniem, kusząc tego gorącokrwistego
11męŜczyznę. A moŜe wiedziała? Kiedy czuła się zagroŜona, potrafiła
zastosować w obronie własnej dziesiątki sztuczek i wybiegów, choć
rzadko zdarzało jej się wybrać odpowiednią taktykę.
Dan Calebow nie zaszczycił Viktora nawet jednym spojrzeniem, więc
Węgier bez trudu określił jego preferencje. Jeden z tych denerwujących
ludzi, którzy zupełnie nie brali pod uwagę alternatywnego stylu Ŝycia.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin