Dodd Christina - Akademia Guwernantek 03 - Moc przeznaczenia.pdf

(696 KB) Pobierz
388044016 UNPDF
Christina Dodd
Moc Przeznaczenia
(Rules of Attraction)
Przełożyła Hanna Rostkowska-Kowalczyk
Dedykuję tę książkę siostrom Hall,
ciotkom i babkom całego pokolenia.
Śpiewaliśmy z nimi piosenki.
Piliśmy oranżadę.
Tańczyliśmy.
Tworzyliśmy rodzinę.
Dziękuję Wam.
To Wam zawdzięczam
wspaniałe wspomnienia.
ROZDZIAŁ 1
Panna Hannah Setterington,
jedyna właścicielka
Znakomitej Akademii Guwernantek
oferującej przez ostatnie trzy lata
najbardziej kompetentne guwernantki,
damy do towarzystwa i nauczycielki,
pragnie zawiadomić, że sprzedała
Znakomitą Akademię Guwernantek
za duże pieniądze i zamierza zająć się
prześladującymi ją wspomnieniami z przeszłości
4 maja 1843 roku.
W tym momencie panna Hannah Setterington mogła z całą pewnością stwierdzić, że jest sama. Absolutnie, całkowicie
sama. Wypuściła z ręki walizkę, która z głuchym łoskotem upadła na deski peronu i rozejrzała się, patrząc w zmrok
zapadający nad hrabstwem Lancashire. Pomiędzy pobliskimi drzewami nie było widać żadnych zabudowań. Nie można było
dostrzec żadnych świateł, nie słychać było ludzkich głosów i śmiechu, brakowało choćby śladu poświaty, którą nad
Londynem widać nawet w najczarniejszą noc. Nie mogła dostrzec też zarysu gór, wznoszących się na północy. Noc i mgła
zapadły nad ziemią, po pociągu pozostało tylko oddalające się dudnienie. W tej sytuacji pomyślała, że najrozsądniej byłoby
zrezygnować z tej posady – opiekunki wiekowej ciotki markiza Raeburna.
Komu jednak miała oznajmić swoją decyzję? Na polnej drodze, okrążającej łukiem pobliskie wzgórze i niknącej w
oddali, nie było widać służącego, który powinien po nią wyjechać. Poza tym przyjechała tu z misją. Przyjechała, żeby
zrealizować pragnienie swego serca i postanowiła, że nie wyjedzie, dopóki nie wypełni swojego zadania.
Choć była przekonana, że nie mogła się pomylić, wygrzebała z torebki list, przysłany przez ochmistrzynię, która
zaproponowała jej pracę. Wytężając wzrok w szybko zapadającym zmroku, przeczytała piękne, odręczne pismo pani
Trenchard. Proszę przyjechać piątego marca i wysiąść na stacji Presham Crossing. Hannah wiedziała, że dziś jest piąty
marca. Przeniosła wzrok na tablicę umieszczoną nad peronem. „Presham Crossing" – głosiła dumnie.
Wyślę powóz, który przywiezie panią do zamku Raeburn, gdzie markiz niecierpliwie oczekuje pani przybycia.
Hannah znów wbiła wzrok w wąską drogę. Żadnego powozu. Żadnej służby. Zupełna pustka. Wsunęła z powrotem list
do torebki i westchnęła głęboko, zastanawiając się, czemu tak ją zdziwił ten dowód zaniedbania. Z jej doświadczeń wynikało,
że większości ludzi brakowało dobrej organizacji, która leżała w jej naturze. Ta cecha pomogła jej przez ostatnie trzy lata
prowadzić Akademię Guwernantek tak skutecznie, że gdy zwróciła się do Adorny, lady Bucknell, z prośbą o pomoc w
sprzedaży szkoły, Adorna sama ją kupiła. „Potrzebuję jakiegoś zajęcia, odkąd Wynter przejął rodzinne interesy" –
powiedziała, podpisując czek na sporą sumę. W ten sposób, w wieku dwudziestu siedmiu lat, Hannah znalazła się w godnej
pozazdroszczenia sytuacji osoby, która nie potrzebowała podejmować nowej pracy. Oczywiście nie zamierzała z tego
korzystać. Odkąd sięgała pamięcią, zawsze pracowała. Szyła, wykonywała rozmaite zlecenia, pomagała jako pokojówka.
Nawet w szkole starała się zawsze być najlepsza... A potem nastąpił ten krótki, straszny, a jednocześnie cudowny czas, kiedy
nie miała żadnego zajęcia.
Opatuliła się szczelniej peleryną i znów spojrzała na drogę, jednak nadal było na niej pusto, zaś ciemność zapadała
coraz szybciej.
Ostatnimi czasy zbyt często wspominała te dni, kiedy była bezużyteczna, niepotrzebna, traktowana jak czyjaś własność.
1
388044016.001.png
Czuła się zakłopotana klarownością swoich wspomnień, ale nie była zdziwiona. Zawsze, kiedy docierała w swoim życiu do
rozstaju dróg, a codzienne zajęcia przestawały pochłaniać każdą sekundę, kierowała myśli ku przeszłości i znów się
zastanawiała. W chwilach takich jak ta, gdy stała samotnie, otoczona pasmami mgły przesłaniającymi gwiazdy i
odcinającymi ją od świata, rozważała, co by się stało, gdyby wróciła do Liverpoolu, gdzie czekała na nią jej przeszłość.
Zawsze jednak odrzucała ten pomysł. W końcu była zbyt wielkim tchórzem, żeby zmierzyć się z konsekwencjami swoich
młodzieńczych postępków. Równocześnie była zbyt mądra na to, żeby je teraz rozpamiętywać.
Schowała brodę w wełnianym szaliku, dłonie, choć w rękawiczkach, dodatkowo ukryła w rękawach i zaczęła myśleć o
pożyteczniejszych sprawach – co ma robić. Służący po nią nie wyjechał, nigdzie nie widać było wioski, a noc robiła się coraz
chłodniejsza.
Na pewno nie zamierzała wpadać w panikę tylko dlatego, że o niej zapomniano.
Przynajmniej wiedziała, że nie podążał za nią nikt z Londynu.
Jednym z wielu powodów, dla których przyjęła tę propozycję, było podejrzenie, że ktoś ją śledzi. Bo jak inaczej
wytłumaczyć można fakt, że zawsze jeden z trzech ponurych, jednakowo ubranych dżentelmenów, którzy wynajęli dom po
drugiej stronie ulicy, znajdował się na targu w tym samym czasie, co ona, chodził do teatru wtedy, kiedy ona, a nawet
pojawił się w Surrey, gdy pojechała na chrzciny drugiego dziecka Charlotty i odwiedzała Pamelę. Kto mógłby tak bardzo się
interesować skromną właścicielką londyńskiej szkoły, żeby ją śledzić na każdym kroku?
Tylko jeden człowiek... który nie mógł przecież o niej zapomnieć.
Toteż kiedy pojawiła się oferta pracy jako opiekunki starszej damy w Lancashire, uznała to za zrządzenie losu.
Sprzedała szkołę i wymknęła się z Londynu. Ktoś nieświadomy niczego mógłby nazwać to ucieczką. Hannah wolała
określenie „urlop". Energicznie kiwnęła głową. Tak, urlop potrzebny, żeby się zastanowić nad przyszłością. Przyszłością
Hannah Setterington.
Nadal nie było ani śladu powozu. Przypomniała sobie rady, jakich udzielała swoim uczennicom w szkole guwernantek
– żeby kierować się rozsądkiem, a nie urazą. Jeśli nikt nie pojawi się w ciągu godziny, zacznie iść drogą w nadziei, że
prowadzi ona do Presham Crossing. Tam zaś wynajmie kogoś, kto ją zawiezie do zamku Raebura. Po przybyciu na miejsce
udzieli zdecydowanej nagany ochmistrzyni, pani Trenchard. Szlachetnie urodzone kobiety, podejmujące pracę guwernantki
czy opiekunki, nierzadko bywały przedmiotem szykan ze strony domowej służby. Hannah zamierzała tak rozpocząć pracę,
żeby nie było wątpliwości, iż oczekuje szacunku. Jeśli byłoby to niemożliwe, wolałaby o tym wiedzieć od razu, by nie
przywiązywać się do wiekowej ciotki, która, według listownych zapewnień, była uroczą, choć czasem nieco zagubioną,
damą.
Hannah uśmiechnęła się do siebie. Lubiła starsze panie. Przez sześć lat była damą do towarzystwa lady Temperly i
miała okazję podróżować z nią po świecie, oglądając widoki, o jakich wcześniej mogła jedynie marzyć. Podróże z lady
Temperly bardzo różniły się od przenosin z matką z miejsca na miejsce, którym towarzyszyło lekceważenie i drwiny
drobnych właścicieli ziemskich i ich prawowitych małżonek. Wędrówki po kontynencie otworzyły jej oczy na nowy, inny
świat...
Gdzieś z oddali, z lewej strony, dobiegł żałosny jęk. Zamarła, przez krótką chwilę zastanawiając się, jakie dzikie
zwierzę mogło się włóczyć w tak niewielkiej odległości od gór. Potem usłyszała jeden stuk, potem następny... odprężyła się z
westchnieniem ulgi. Rozpoznała te dźwięki. Ktoś zjeżdżał ze wzgórza i jechał w jej stronę. Zapominając o chwilowym
strachu, podeszła do krańca peronu i przystanęła, wyczekując, pewna, że ktoś jedzie właśnie po nią. Co z tego, że nie był to
powóz – nikt inny nie wyruszałby w drogę w taki nieprzyjemny wieczór.
Chociaż wytężała wzrok, nic nie mogła dostrzec. W końcu po jakimś czasie we mgle pojawiła się poświata, a następnie
zatrzymał się przed nią drewniany wóz. Do jego boku przymocowana była lampa, w której świetle ujrzała wychudłego typa,
trzymającego lejce szkapy o zapadłym grzbiecie. Kiedy mężczyzna otworzył usta, natychmiast otoczyły go opary piwa, które
dotarły nawet tam, gdzie stała.
Przyjrzeli się sobie z wzajemnym niesmakiem. Hannah miała przed sobą wysokiego mężczyznę w kwiecie wieku,
który, jeśli sądzić po obrzękniętym nosie i brudnym ubraniu, nie był estetą, natomiast na pewno lubił zaglądać do kieliszka.
Mogła mieć tylko nadzieję, że jej widok, nienagannie przyodzianej w czarny strój podróżny, pełnej słusznych zasad i
moralnego przekonania, będzie dla niego natchnieniem.
W końcu mężczyzna zapytał:
– To pani jest panną Setterington?
– Tak, to ja.
– Mam panią zabrać do zamku Raeburn – rzekł z dziwnym lancashirskim akcentem.
Spojrzała na dwukółkę z drewnianymi kołami, poobijanymi bokami i gnijącym sianem z tyłu i pomyślała, że jej nowy
pracodawca niezbyt ją poważa. Gdyby należała do osób niemających wyboru i zmuszonych do zaakceptowania takiego
lekceważenia, byłaby mocno poruszona. Ale ona była panną Hannah Setterington ze Znakomitej Akademii Guwernantek.
Mogła znaleźć pracę wszędzie i miała dość pieniędzy w banku, żeby opuścić to miejsce. Nie zamierzała jednak tego zrobić.
Nie po tak długich poszukiwaniach tego zakątka Lancashire. Ale jej pracodawca nie powinien o tym wiedzieć. Dzisiaj
pragnęła jedynie gorącego posiłku i ciepłego miejsca do spania.
– Kim jesteś? – zapytała.
Na dźwięk jej stanowczego głosu podniósł głowę. Zerknął spomiędzy strąków siwobrązowych włosów, które opadały
mu na czoło.
– Jestem Alfred.
– Spóźniłeś się. Mój bagaż jest na peronie. Koszyk i walizka. Przynieś je szybko i ruszajmy. – Widząc, że mężczyzna
stoi bez ruchu, rzuciła: – Rusz się wreszcie!
Alfred zareagował jak pies na ostrą komendę, unosząc górną wargę i obnażając zęby, po czym posłusznie zsunął się z
wozu. Kiedy przygarbiony woźnica ruszył w stronę stosu bagaży, Hannah podwinęła suknię, wdrapała się na wóz i usiadła na
ławce woźnicy. Z tyłu wozu dobiegały żałosne postękiwania Alfreda, wrzucającego walizki na siano. Miała nadzieję, że nie
było tam żadnego robactwa, ale postanowiła, że i tak obejrzy dokładnie ubranie, kiedy w końcu znajdzie się w swojej
sypialni w zamku Raeburn. Chociaż, sądząc po tempie poruszania się Alfreda, mogło do tego nigdy nie dojść.
– Pospiesz się, człowieku, chyba nie chcesz, żeby twój pan czekał!
Nie widać było, żeby jej słowa w jakikolwiek sposób przyspieszyły jego ruchy. Miała wiele czasu, żeby poprawić
suknię i odsunąć się na najdalszy kraniec siedziska, zanim Alfred wspiął się wreszcie na wóz i usiadł obok, roztaczając woń
piwa i spoconego ciała. Zauważyła, że ma mocne ręce, kiedy ujął lejce. Szkapa wykazywała tyle samo znużenia, co woźnica.
Szarpnęła wóz i zaczęła powoli człapać przed siebie.
Dopiero wtedy Alfred się odezwał.
– To nie jest mój pan.
– Słucham? – Hannah zrozumiała, że odpowiadał na jej wcześniejsze pytanie. – Nie pracujesz dla hrabiego Raeburna?
– Pracuję na zamku Raeburn. Przez cale życie. Ale aktualny pan nie jest tym, u którego się nająłem, ani tym, którego
będziemy mieli na końcu.
Przez chwilę analizowała jego wypowiedź, zanim zauważyła:
– Chyba zawsze tak jest w przypadku majątków ziemskich.
– Przez ostatnie lata mieliśmy już czterech hrabiów.
– Dobry Boże. – Kiedy dotarli na szczyt wzgórza, lekki powiew wiatru musnął jej policzki i przez chwilę mogła
dostrzec ciemne kontury pochylających się nad nią drzew. – Co za nieszczęścia doprowadziły do tylu zmian?
– Przeklęci.
Drzewa znikły, przesłonięte ponownie mgłą.
– Kto jest przeklęty?
Alfred obrzucił ją pełnym oburzenia spojrzeniem.
– Ta rodzina jest przeklęta.
– Aha. – Nie mogła powstrzymać uśmiechu na myśl, że Alfred należy do tych szczególnych ludzi, którzy uwielbiają
powtarzanie głupich bajek. – Znam takie opowieści. Lubiły je opowiadać młode damy, które uczyłam. A więc rodzina jest
przeklęta. Przez Cygankę? Czarownicę? Z jakiego powodu? Zawód miłosny? Zemsta?
– Pani sobie stroi żarty, a przecież dziesięć lat temu straciliśmy dwóch dziedziców w katastrofie statku u wybrzeży
Szkocji, potem, cztery lata temu, umarł stary lord, w ubiegłym roku jego kuzyn runął ze skały do morza, potem jego brat
zabił się spadając ze schodów, a teraz mamy tego ciemnego typa, który jest dalekim kuzynem i nawet nie pochodzi z
Lancashire.
Rozbawienie Hannah gdzieś znikło. Chociaż miała dość rozsądku, żeby nie wierzyć w każdą bajkę opowiadaną przez
służącego, jednak nie mogła nie brać pod uwagę tych tragedii.
– Nie możesz winić aktualnego pana za miejsce, w którym się wychował – powiedziała. – Sądź go raczej po jego pracy
i trosce o posiadłość. Alfred aż parsknął.
– Jest tu niespełna rok i wszędzie zaprowadził porządek...
– A widzisz?
– ...Ale jakie ma to znaczenie, skoro jest mordercą swoich bliskich?
Drewniane koła powozu tak mocno podskoczyły na korzeniach, aż Hannah zaszczekały zęby. Od drewnianej ławki
bolały ją pośladki. Mgła zwilżyła jej policzki. Najgorsze zaś było to, że nie potrafiła rozsądnie myśleć. Udało jej się jednak
zachować spokojny, krytyczny głos, gdy powiedziała:
– Powinieneś wiedzieć, że nie należy rozsiewać oszczerczych plotek o człowieku, któremu przypadł tytuł waszego
hrabiego.
– Nie rozsiewam plotek, panienko. To słowa jego własnego lokaja. – Alfred zgarbił się jeszcze bardziej i posępnie
zapatrzył przed siebie, jakby chciał dostrzec niewidoczną we mgle drogę. – Hrabia wiele lat temu ożenił się z młodą, śliczną
panną, która stale się śmiała, a kiedy się nie kochali, walczyli ze sobą. Walczyli i walczyli bez końca. Potem się kochali i
znów zaczynali walczyć. Stangret hrabiego mówił, że po jednej naprawdę okropnej kłótni żona znikła.
– To jeszcze nie oznacza, że hrabia ją zabił.
– Parę tygodni później znaleziono ciało kobiety naruszone przez dzikie zwierzęta.
Hannah nadal usiłowała myśleć logicznie.
– To nie dowód.
– Hrabia pojechał obejrzeć ciało i powiedział, że to nie jej, ale służąca żony prosto w oczy rzuciła mu oskarżenie o
3
zabójstwo. Nie zaprzeczył, tylko patrzył tępym wzrokiem, ponury jak śmierć, dopóki służąca nie uciekła. Od tego czasu
przestał być sobą. Nigdy się nie uśmiecha, nie powie nikomu jednego miłego słowa, nie może spać. Nocą jeździ po
posiadłości. Którejś nocy sam go widziałem, jak pędził z płonącymi oczami.
Odnosiła wrażenie, że koń sam znajdował drogę, bowiem lejce luźno zwieszały się z rąk Alfreda. Siedziała, jedną ręką
ściskając torebkę, drugą zaś kurczowo trzymała się ławki, przez cały czas walcząc z pokusą obejrzenia się za siebie.
– Na pani miejscu wyjechałbym stąd tak szybko, jak tylko można. Człowiek, który raz zabił, zabije znowu – rzucił
Alfred.
Dlaczego Alfred uznał, że ona świetnie się nadaje do straszenia? Pewnie śmiał się w duchu, podczas gdy ona ukradkiem
usiłowała rozetrzeć ręce, na których pojawiła się gęsia skórka. Nie, nie da mu tej satysfakcji. Najbardziej cierpkim tonem, na
jaki było ją stać, rzekła:
– Nawet gdyby jego lordowska mość był krwawym mordercą, jak to sugerujesz, to wątpię, żebym była dość ważna, aby
chciał mnie zabić.
– Nigdy nie można zejść z drogi zatwardziałemu mordercy.
– Jeśli nie zostanę w zamku Raeburn, to nie dlatego, że wypłoszyły mnie absurdalne plotki o morderstwie, ale ze
względu na to, jak nieładnie zostałam już potraktowana.
Alfred wzruszył ramionami.
– Pani decyzja, pani pogrzeb. Co za czarujący człowiek!
– Jak długo będziemy jeszcze jechać?
– Jesteśmy na szczycie wzgórza – wskazał ręką przed siebie, jakby mogła dostrzec, co jej pokazywał.
– To jest brama wjazdowa. Fosa trochę zarosła przez ostatnie dwieście lat.
Światła zamku, które wyłoniły się spoza mgły, były zaskakująco blisko. Drewniane koła zadudniły na bruku i
zatrzymały się na środku podjazdu. Hannah wyciągnęła szyję, chcąc zobaczyć, ile się da. Była zdumiona wyniosłością
granitowej budowli, która gwałtownie wyrastała z ziemi. Czuła się tak, jakby została przeniesiona w czasie w przeszłość.
Zamek wyglądał tak samo jak w średniowieczu, gdy okna były jedynie wąskimi szczelinami, a każdy szczegół
zaprojektowano z myślą o obronie przed wrogiem.
– Część zamku ma nawet siedemset lat. Wiele dzieci tu się urodziło, wielu ludzi umarło. – Alfred odwrócił się i spojrzał
na Hannah błyszczącymi oczami. – Życzę pani szczęścia.
Drzwi otworzyły się i w prostokącie światła Hannah dostrzegła kontury kilku postaci, czterech mężczyzn i jednej
kobiety. Kobiecy głos pobrzmiewał mieszaniną gwary z Lancashire i dworskiego języka.
– Przywiozłeś ją, Alfredzie?
– Tak.
– W samą porę. Pan zżyma się już od godziny. Kobieta i dwóch mężczyzn z latarniami pospieszyło w stronę wozu.
Kobieta nie przestawała mówić.
– Panna Setterington? Jestem Judith Trenchard i bardzo przepraszam za środek transportu. Zaistniało...
nieporozumienie.
Nieporozumienie? Bardzo ciekawe.
– Mam nadzieję, że nie było pani niewygodnie – rzekła pani Trenchard.
– Ależ skąd. – Lokaj przystawił stopień, pomógł Hannah wstać z ławki i zejść z wozu. – Jednak błagam o pokojówkę,
która odświeży moje ubranie.
Kiedy służący unieśli latarnie, na pulchnej, pełnej bruzd twarzy pani Trenchard pojawił się przestrach. Mogła mieć
około sześćdziesięciu pięciu lat i roztaczała wokół siebie aurę kompetencji i energii, które ostro kontrastowały ze słowami
przeprosin i przyznaniem się do błędu.
– Oczywiście przydzielę pani pokojówkę. Proszę wejść, zanim przemoknie pani do szpiku kości.
Ale na to było już za późno. Kiedy Hannah przekroczyła próg i znalazła się w mrocznej sieni, zaczęła dygotać.
Pani Trenchard zagdakała:
– Billie, przynieś koc dla panny Setterington. Tak, to paskudna noc. Nie pojmuję, co też sobie myślą w tych
nowoczesnych kolejach, żeby wozić ludzi o takiej porze. Nigdy nie zdobędą popularności w Lancashire, jeśli nadal będą tak
postępować. Proszę zapamiętać moje słowa. Dziękuję, Billie. – Otuliła Hannah ciepłym i czystym wełnianym pledem i
pospieszyła w stronę kamiennych schodów, prowadzących na górę. – Pan czeka na panią.
Pani Trenchard była wyższa od Hannah. Jej wzrost i potężna budowa wydawały się niezwykłe jak na kobietę. Kiedy
szła, towarzyszyło temu pobrzękiwanie pęku kluczy, stanowiących oznakę jej pozycji. Hannah czuła się w jej uścisku jak liść
niesiony porywem potężnego wiatru.
– Wolałabym się najpierw odświeżyć – powiedziała Hannah.
– Och, nie. Nie możemy panu kazać czekać – zdecydowanym głosem rzekła Trenchard. – Nie jest co prawda taki
straszny, jak powiadają, ale jest surowy i lubi, żeby wszystko przebiegało zgodnie z jego wolą. Nie sprzeciwiam się mu, a
pani jest już spóźniona.
Hannah miała ochotę zauważyć, że nie z własnej winy. Ale pani Trenchard nie przestawała mówić, niemal pchając
Hannah w górę po schodach.
– Pan chce przebudować wejście, tak żeby goście wchodzili od razu do holu na pierwszym piętrze. Wejście od kuchni
nie nadaje się dla gości, a te schody są tak stare i wytarte, że łatwo się można na nich poślizgnąć. Poprzedni hrabia... Zresztą
nieważne.
– Przystanęła na półpiętrze, oparła się o ścianę i, z grymasem na twarzy, złapała się za bok.
Hannah spojrzała w dół na spiralę kamiennych schodów i przeraziła się. Ujęła panią Trenchard za ramię i zapytała:
– Jest pani chora?
– Skądże. – Pani Trenchard ruszyła do przodu. – Nigdy w życiu nie byłam chora. Jestem z twardego materiału. Moja
matka umarła ledwie pięć lat temu, dożywszy osiemdziesięciu dziewięciu lat. – Wskazała w górę, skąd docierało światło. –
Kiedy już opuści się kuchnię, widać jaki to ładny dom.
Hannah skinęła głową. Może pani Trenchard po prostu miała zły dzień. Niewątpliwie wydawała się silna.
– Po śmierci starego lorda dwaj następni właściciele rozpoczęli remont domu, a ostatni pan, niech spoczywa w spokoju,
zainstalował nawet piece grzejące dwa razy lepiej niż kominki. Obecny hrabia był bardzo zajęty, kiedy odziedziczył tytuł, ale
teraz każe odnawiać gobeliny, czyścić drewniane posadzki i wymieniać stare elementy. Dom jest wspaniały. Sama pani
zobaczy.
– Na pewno. – Hannah nie wiedziała, czy pani Trenchard zawsze tyle mówi, czy też jest zdenerwowana. Kiedy jednak
dotarły do szczytu schodów, zrozumiała, że ochmistrzyni mówiła prawdę. Surowe wnętrze zamku zostało odświeżone
woskiem, wypełniły je nowe meble. Korytarz o łukowym sklepieniu rozszerzał się, wychodząc na ogromną, pięknie
umeblowaną komnatę, w której antyki mieszały się z nowoczesnością. Sufit znajdował się tak wysoko, że palące się świece
nie były w stanie go oświetlić. Na ścianach, wyłożonych ciemnym drewnem, wisiały na przemian wypolerowane tarcze i
stare, czerwono-złote gobeliny. Natomiast meble były nowe i wygodne, i po raz pierwszy od przybycia do Lancashire
Hannah zobaczyła przejawy najnowszej mody, która zapanowała w Londynie.
– Reprezentacyjny hol – z ogromną dumą oświadczyła pani Trenchard.
– Piękny! – odparła Hannah.
Nadal szczękały jej zęby. Była wściekła z tego powodu. Podczas pierwszego spotkania ze służbą, panem domu i jego
starą ciotką chciała sprawiać wrażenie mocnej osoby.
Pani Trenchard skręciła w mroczny korytarz. Wzdłuż ścian, na których wisiały obrazy, widać było cały szereg drzwi.
Na końcu korytarza również znajdowały się drzwi, za którymi Hannah ujrzała szerokie schody, niknące w cieniu. Wszystko
świeciło czystością. Jedne drzwi były wyjęte z zawiasów i oparte o ścianę. Kiedy przechodziły obok nich, pani Trenchard
wyjaśniła:
– Pan kazał zrobić w bibliotece nowe półki z dębowego drewna i pomalować je na żółto. Twierdzi, że to rozjaśni pokój,
a ja się z nim zgadzam.
– Brzmi wspaniale.
– Są jednak tacy, którzy twierdzą, że powinno się wszystko pozostawić bez zmian. Powiadają, że stare rozwiązania są
najlepsze.
Sprawiała wrażenie zainteresowanej opinią Hannah w tej sprawie, ale dziewczyna była w zamku za krótko, żeby mieć
własne zdanie. Spróbowała więc odpowiedzieć wymijająco:
– Oczywiście należy zachować część starego wyposażenia, ale jestem pewna, że będzie pani łatwiej w odnowionym,
wysprzątanym zamku.
Pani Trenchard odwróciła się ku Hannah.
– Dlaczego?
– Bo stare przedmioty są delikatne i trudne do wyczyszczenia – zaryzykowała odpowiedź Hannah.
Pani Trenchard przyglądała się dziewczynie z pewną podejrzliwością. Miała jasne oczy i chociaż nie była tak stara, jak
wydawała się początkowo, lat dodawały jej zmarszczki, będące efektem wiecznego zamartwiania się.
– Może ma pani rację. Jeszcze nie wiem. – Nie ruszając się z miejsca, pani Trenchard dodała: – Proszę mi pozwolić
powiedzieć, że pracuję w zamku przez całe życie i jestem bardzo przywiązana do ciotki hrabiego. Wszyscy w zamku bardzo
ją lubią.
– Miło mi to słyszeć.
Dobrze wiedzieć – pomyślała Hannah – że moja podopieczna jest osobą sympatyczną. I tak lubianą przez służących.
– Proszę mi wybaczyć pytanie, ale pan wspominał, że ma pani doświadczenie w opiece nad starszymi paniami.
– Przez sześć lat opiekowałam się lady Temperly.
– Lubiła panią?
– Darzyłyśmy się nawzajem szacunkiem, a lady Temperly była dla mnie zawsze bardzo mila. Zostawiła mi swój dom.
Dzięki temu mogłam założyć Akademię Guwernantek. Zachowam lady Temperly we wdzięcznej pamięci.
Pani Trenchard przyjrzała się Hannah uważnie, po czym skinęła głową.
– Chyba więc nasz pan wybrał właściwą osobę. Teraz już nie ma odwrotu. Poprowadziła Hannah do ciemnych, bogato
rzeźbionych drewnianych drzwi.
– Jesteśmy na miejscu. Pan czeka w saloniku. Niektórzy się go boją, jednak wobec mnie nigdy nie był nieprzyjemny.
Szybko się pani przyzwyczai do jego szorstkiego sposobu bycia. Broda do góry i proszę przestać dygotać. W środku jest
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin