Być Malfoyem ("A Malfoy's Ways") Ron nawet nie próbował ukryć uśmieszku zadowolenia, gdy profesor McGonagall poinformowała ich, co będą robić na dzisiejszej lekcji Transmutacji – przekształcanie żuków we fretki. Zauważył piękny odcień karmazynu na twarzy Malfoya i odwrócił się, by powiedzieć o tym Harry’emu. Tylko po to, by przypomnieć sobie, że go nie ma. Nie żeby było to dla niego zaskoczenie, jego przyjaciel opuścił sporo zajęć w ciągu ostatnich kilku dni, utrzymując, że jest chory. Nie chodziło o to, że Ron mu nie wierzył, ale... widział migotanie Peleryny-Niewidki Harry’ego, gdy wszedł do ich pokoju ostatniej nocy. Harry był tam, ale najwyraźniej nie chciał z nim rozmawiać. I Ron wiedział, że jego przyjaciel kłamał, mówiąc, że był u pani Pomfrey. Coraz bardziej martwił się tym dziwnym zachowaniem Harry’ego. Od czasu ostatecznej bitwy z Sam-Wiesz... Voldemortem, jego przyjaciel zaczął zachowywać się jakoś inaczej. Początkowo nic nie zauważył, gdyż był zbyt pogrążony w żalu po śmierci Hermiony. Ale jakoś dał sobie z tym radę, spędzenie wakacji z rodziną bardzo mu pomogło. Jednak Harry’emu się to najwyraźniej nie udało. Nie był już osobą, którą Ron znał od tylu lat. Tak jakby stał się kimś innym. Kimś tajemniczym. Może trafi przypadkiem zaklęciem w Malfoya. Lekcja nie poszłaby wtedy na marne. I może gdyby Harry się o tym dowiedział, podniosłoby go to na duchu. Zastanawiał się, czy Harry ma się choć trochę lepiej. *** Harry miał się świetnie. Idąc Aleją Pokatną, po raz pierwszy od miesięcy czuł się wolny. Odkrył, że Hogwart stał się ostatnio ciasny, a ludzie tam nawet gorsi, sprawiali, że się dusił. Oczywiście powinien być teraz na zajęciach. Ale wiedział już wszystko, czego ta szkoła mogła go nauczyć. Był zmuszony uczyć się jak najwięcej w czasie przygotowań do walki z Voldemortem. Jednak to nie wystarczyło. Gdy kontynuował swoje badania po zakończeniu piątego roku, po pokonaniu w końcu swej nemezis, odkrył zaklęcia, które mogłyby uratować tyle istnień. Gdyby tylko był lepiej przygotowany, gdyby przeczytał więcej książek, Hermiona mogłaby nadal żyć. Hagrid mógłby nadal żyć. Syriusz mógłby nadal żyć. A tak, wraz z nim umarła nadzieja Harry’ego na szczęśliwą przyszłość. Wiedział, że teoretycznie nie powinien czuć się winny tych śmierci. Dumbledore mówił mu to nieskończoną ilość razy, podobnie jak Ron. Ale on był odpowiedzialny, były rzeczy, które mógł zrobić. Które powinien był zrobić. Zamiast tego pozwolił im umrzeć, zbyt pochłonięty swoimi potyczkami, by dbać o tych, którzy go otaczali. Czasami rozpatrywał pomysł poddania się profesjonalnemu wymazaniu pamięci. Ale poza murami Hogwartu wspomnienia i ciążąca odpowiedzialność nie wydawały się już tak wszechogarniające i mógł oddać się swojej nowej pasji. Uczeniu się. Zastanawiał się, czy gdyby Tiara Przydziału przydzielała go jeszcze raz, to czy umieściłaby go Ravenclawie. Prawdopodobnie nie, biorąc pod uwagę motywy, jakie nim kierowały. Wszystkie te miesiące nauki obudziły w nim głód wiedzy, potrzebę, by być idealnie przygotowanym, by być najlepszym. By zwyciężyć w każdej sytuacji, za jak najniższą cenę. Nie, jednak Tiara miała rację, bez wątpienia w głębi serca był Ślizgonem. Zbliżał się do celu. Skoro nie mógł ryzykować poszukiwań w Alei Śmiertelnego Nokturnu (było tam wciąż zbyt wielu ludzi pragnących jego śmierci, jak również wielu czczących jego sławę), pozostawały te nieliczne mroczniejsze sklepy wzdłuż głównej alei, ukryte, chyba że wiedziało się, gdzie szukać. Sklepy oferujące wiedzę, nie ważne skąd pochodzącą, której Harry tak bardzo pragnął. *** Lucjusz Malfoy był coraz bardziej zirytowany. Mimo że kierownik „Opraw u Burmunta” wręcz płaszczył się, by uczynić zadość życzeniom przedstawiciela rodu Malfoyów, nie przyniosło to jak dotąd żadnych widocznych efektów. Miałby już wszystko załatwione, gdyby poszedł do Alei Śmiertelnego Nokturnu, by zorganizować prezent urodzinowy dla Draco, ale ten sklep był najlepszym z możliwych. Poza tym, nie chciał stawiać na szali swojej świeżo odrestaurowanej „dobrej” reputacji, którą kupił sobie, bardzo ryzykując, przez zdradzenie Voldemorta w ostatnim momencie. Więc czekał. W końcu Draco zasługuje na wszystko, co najlepsze. Niecierpliwość wibrowała w jego żyłach, choć oczywiście nie było tego po nim widać, gdy jego pakunek był przygotowywany. Kiedy odwracał się do wyjścia, obiecując sobie długą gorącą kąpiel dla złagodzenia efektów stresu z całego dnia, do sklepu wszedł młody czarodziej i pewnie skierował swe kroki na tyły przybytku. Lucjusz zatrzymał się, zaskoczony, i obejrzał za chłopcem. Mimo że jego własny syn mógł być teraz w domu, w części podobnej jak ta na tyłach sklepu, nie wydawało się prawdopodobnym, by wiele osób w tym właśnie wieku mogło sobie na coś takiego pozwolić. I skoro już przy tym jesteśmy, to, z tego co zdążył zauważyć, gdy mignęła mu ta młoda twarz, chłopak powinien być teraz w szkole. Rozkoszując się perspektywą rozrywki, Lucjusz przybrał swoją najbardziej oficjalno-ministerialną minę i ruszył za swą nową ofiarą. Coś się działo, czuł to w powietrzu. Gdy tak podchodził coraz bliżej, instynkt zaczął podpowiadać mu, że jest coś znajomego w magicznej sygnaturze chłopaka. Bardzo potężnej magicznej sygnaturze. Takiej, która może należeć tylko do... Harry’ego Pottera! Instynkt Malfoya nigdy nie zawodzi. Nie czuł takiej siły od czasu... Nic dziwnego, że nie rozpoznał chłopaka. Czarne włosy, które mgliście zapamiętał jako krótkie i zmierzwione, były teraz długie do ramion i spływały gładką, lśniącą falą. I te okropne okulary zniknęły. Widział zmiany takimi, jakimi były – próbą ukrycia się przed światem, uzyskania anonimowości. Kąciki jego ust uniosły się lekko w pogardliwym uśmieszku. To pewne, że Potter będzie raczej uciekał przed sławą niż starał się nauczyć, jak ją wykorzystywać. Jednak chłopak wyglądał teraz dużo lepiej, to musiał mu przyznać. Wcześniej sprawiał wrażenie „nieoszlifowanego” i irytująco naiwnego dzieciaka. Za to teraz zieleń jego oczu jaśniała niczym nie skrępowana głębią, a krucze włosy okalały twarz starszą i o wyraźnie ostrzejszych rysach. Piękną twarz, wzbudzającą zaufanie, i tęsknotę. I pożądanie. Twarz, którą chciałby objąć dłońmi i... Co, na miłość boską, Potter tu robi? Trzeba się tego dowiedzieć. - Proszę, proszę, pan Potter – jedwabisty pomruk rozległ się tuż przy uchu Harry’ego. Pewnie by podskoczył, ale miesiące intensywnego treningu zahartowały go. Odwrócił się powoli i spojrzał w górę, prosto w stalowoszare oczy Lucjusza Malfoya. Zadrżał. - Nigdy bym nie pomyślał, że nasz „Orędownik Światła” pojawi się w miejscu o tak podejrzanej reputacji. Jak... skandalicznie! – kontynuował mężczyzna głosem ociekającym złośliwością. Harry nienawidził tego, że Lucjusz zawsze wyglądał na tak opanowanego i pełnego godności. To sprawiało, że czuł się zdenerwowany i wypadał przy nim niekorzystnie. To pewnie efekt bycia Malfoyem. - W takim razie co pan tutaj robi? – odwarknął zanim zdążył się powstrzymać. Naprawdę będzie musiał nauczyć się zapanować nad ustami i najpierw przemyśleć, co chce powiedzieć. To była jego najbardziej gryfońska cecha. Ale gdy czuł wściekłość, tak jak teraz, ponieważ użyto jednego z jego „oficjalnych” przydomków, odpowiadał automatycznie, gniew zaciemniał mu myśli. Miał gdzieś te wszystkie tytuły i nagrody. A, jeżeli dobrze pamiętał, to właśnie Lucjusz Malfoy stworzył połowę z nich i wypowiadał je z leciutkim skrzywieniem warg, które zdradzało obrzydzenie i pogardę, jakie odczuwał względem całej tej afery. Cichy śmiech całkowicie go zaskoczył. Nie był pewien, czy kiedykolwiek wcześniej słyszał śmiejącego się Malfoya. To z pewnością nie był dobry znak. - Gdzie twój respekt wobec osób wyżej postawionych, Potter? – Lucjusz przeciągał samogłoski w sposób, który, jak Harry świetnie wiedział, był stworzony, dopracowany i opatentowany, by prowokować. – Jestem tu w interesach. A jakie ty masz usprawiedliwienie swej tutaj obecności? Z pewnością Chłopiec Który Przeżył nie ośmieliłby się na opuszczanie lekcji? Pogarda w jego głosie wzburzyła Harry’ego. - Na co bym się ośmielił, a na co nie, nie ma nic wspólnego z tym, co inni o mnie myślą. Nie spodziewałem się po panu oceniania ludzi na tak wątłych podstawach. Niewypowiedziana myśl, że powinien wiedzieć lepiej niż ktokolwiek inny, co Potter śmiałby lub nie śmiałby zrobić, objawiła się Lucjuszowi bardzo wyraźnie. W końcu sam widział, przez co chłopak przeszedł. Widział potencjał w nim. Potencjał, który, jak myślał, nigdy nie zostanie wykorzystany. Ale teraz... Chłopak dobrze odpowiedział, choć jego wypowiedź za dużo ujawniła. Potter najwyraźniej mówił, nie analizując uprzednio swych słów, co stawiało go w raczej niekorzystnym świetle. Lucjusz doszedł do wniosku, że uda mu się wygrać tę ich małą grę całkiem łatwo. A może nawet pociągnie ją dalej. Pochylił leciutko głowę. Lecz przecież nikogo nie osądzał. Jedynie insynuował. I choć poczuł coś graniczącego z szacunkiem do tego chłopca, nie wierzył w jego doskonałość. Wciąż miał słabe punkty. A on je z pewnością znajdzie. - W rzeczy samej. W takim razie co tutaj robisz? – zapytał, nadając swemu głosowi odrobinę łagodności. W końcu był mistrzem w wydobywaniu informacji. Zauważył, że Potter zaczyna wreszcie myśleć nad tym, co ma odpowiedzieć, i pogratulował mu w myślach. Przynajmniej dowiódł, że potrafi nauczyć się ostrożności. Harry wściekał się po cichu. Ze wszystkich ludzi, których najmniej chciałby spotkać... Lucjusz Malfoy nie znajdował się nawet w pobliżu szczytu tej listy. Ta myśl nieco go uspokoiła i zaczął przyglądać się mężczyźnie dokładnie. Nie był on nawet w połowie tak irytujący, jak nadgorliwy i czasami wręcz służalczy Knot. Tak właściwie to Harry nie miał pewności, czy wręcz nie wolałby słuchać zawoalowanych obelg Lucjusza niż rozmawiać z przyjaciółmi. Żadne z nich nie miało mu do powiedzenia nic, czego by chciał wysłuchać. To była... odświeżająca odmiana. I towarzystwo Malfoya było zdecydowanie łatwiejsze do zniesienia niż większości innych czarodziejów – wszyscy oni mieli tendencję do jąkania się, a nawet mdlenia w obecności Harry’ego. Był nawet prawie szczęśliwy, że na lato może uciec do Dursleyów i ukryć się przed całym tym zamętem i tłumami, które wszędzie za nim łaziły. Obawiał się, czy nie zostanie rozpoznany na Ulicy Pokątnej, ale najwyraźniej te drobne zmiany w wyglądzie: dłuższe włosy i szkła kontaktowe, bardzo go odmieniły. Mógł chodzić swobodnie jak normalny człowiek. Ale w takim razie jak Malfoy go rozpoznał? Przypominając sobie, że Lucjusz czeka na odpowiedź, rzekł: - Szukałem wiedzy. - Szlachetny cel. Coś było w tym chłopaku. Tak jakby nagle nabrał głębi od czasu, gdy Lucjusz widział go ostatnio. Chyba że ona cały czas tam była, lecz ukryta tak, że nie dająca się zauważyć, i dopiero ostatnio została wyeksponowana, jako efekt zawirowań wojny. To by pasowało do słów Dracona o zachowaniu Pottera od czasu upadku Voldemorta. Syn powiedział mu, że chłopak stał się cichszy i porzucił swój beztroski sposób bycia. Potter wcale nie zachowywał się jak Złoty Chłopiec świata czarodziejów. Może doszedł do wniosku, że już nie musi tego robić teraz, gdy już wykonał swoje zadanie? Może ta „mniej idealna” wersja bohatera to po prostu prawdziwy on, był taki cały czas, jedynie ukrywał to przez poczucie obowiązku, by wypełnić swe przeznaczenie? Bardzo starał się zrozumieć Pottera – jego potrzeby, motywacje. To zawsze użyteczne, nawet niezbędne, wiedzieć jak najwięcej o tych, którzy dysponują mocą. A ten chłopak posiadał moc. Moc, która wypływała z niego falami i sprawiała, że powietrze wokół aż trzeszczało od nagromadzonej energii, którą jednak najwyraźniej wyczuwał tylko Lucjusz. Taka potęga... W takim razie ta rozmowa pomoże mu w badaniach. Nikt nigdy nie powie, że Malfoy jest nieprzygotowany. Zerknął na półkę, której zawartości przyglądał się wcześniej Potter. Bardzo interesujące. Posiadał kilka z tych książek w swojej prywatnej bibliotece. Patrząc na tę w rękach chłopaka, dostrzegł sposobność do zapewnienia sobie odrobiny rozrywki i dowiedzenia się, co dokładnie chodzi Potterowi po głowie. - Jeśli szukasz książek o zaklęciach dotyczących kontroli umysłu, poleciłbym tę - to mówiąc, wybrał dość gruby tom i podał chłopcu, który patrzył na niego nieufnie. – Jest dużo bardziej rozbudowana i oferuje usystematyzowaną wiedzę. Czy mogę zapytać, dlaczego uczysz się tak mrocznego przedmiotu? Teraz Harry mógł zdecydowanie stwierdzić, że mężczyzna w subtelny sposób z niego drwi, nie starając się jednak być napastliwym. Był to oczywisty chwyt, by pociągnąć go za język. Próba ta jednak była aż nazbyt widoczna, a Malfoy nigdy nie pokusiłby się o taki brak subtelności bez powodu. Nagle zapragnął dowiedzieć się, o co chodzi, dlaczego Lucjusz Malfoy z nim rozmawia? Od czasu, gdy oficjalnie przestali być wrogami, nigdy nie zetknął się z niczym prócz wrogości z jego strony, choć przecież współpracowali podczas ostatniej bitwy. Nawet Draco, z którym wprowadzili ostatnio coś w rodzaju zawieszenia broni, przyznał, że nie ma pojęcia, dlaczego jego ojciec wydawał się nienawidzić Harry’ego tak bardzo. Lecz teraz nie wyczuwał z jego strony nienawiści. Tylko ciekawość. Nie potrafił sprecyzować, skąd to wiedział, skoro twarz i głos Malfoya były tak samo opanowane jak zawsze. Po prostu jakoś to wyczuwał. Lucjusz najwyraźniej sam nie był pewien, dlaczego rozmawia z Harrym. Była to wysoce interesująca myśl. - Coś może być mroczne, niekoniecznie będąc złym. To, że Voldemort używał mrocznych sztuk do złych celów, nie znaczy od razu, że są one złe same w sobie. Jest całe mnóstwo klątw, akceptowanych przez jasną stronę, które sprawiają równie dużo bólu. Mogę się założyć, że gdyby Voldemort użył jednej z nich, od razu zostałaby obwołana mroczną. Malfoy wyglądał na zaskoczonego taką odpowiedzią, lecz po chwili w chłodnych szarych oczach zalśniło uznanie. - Niewielu ludzi dostrzega tę różnicę. Byłem jedynie zdziwiony, że ten, który pokonał Sam Wiesz Kogo – nacisk, z jakim Lucjusz wypowiedział ten przydomek, ukazywał pogardę, jaką odczuwał wobec Voldemorta, jak również wobec ogólnej paniki wśród społeczeństwa, iż stary potwór może powrócić – tak chętnie przyjąłby to, co używane było przeciw światu? Harry znowu się najeżył. - Zdaję sobie sprawę z tej różnicy lepiej niż większość ludzi. I komu można zaufać w kwestii mrocznej magii, jeśli nie mnie? Na końcu tego pytania pojawiła się mała zmiana w intonacji, coś jakby autoironia, która zafascynowała Lucjusza. Czyżby Potter był tak naprawdę mroczny pod całą tą fasadą dobroci? - Można by powiedzieć, że komuś z mocą taką, jaką ty zdajesz się dysponować, komuś, kto pokonał Czarnego Pana, nie powinno się za bardzo ufać, aby woda sodowa nie uderzyła mu do głowy. Mierzył wzrokiem chłopaka przez dłuższą chwilę, po czym zdjął z półki kolejne dwie książki. - Może te również cię zainteresują? – wymruczał pytająco. To był test. Ich oczy spotkały się w momencie absolutnego zrozumienia, po czym Potter wyciągnął rękę po książki. Zrobione. Wykonał swój ruch. Byli o jeden krok bliżej, aby możliwość została wykorzystana. Teraz nawet jeszcze mniej żałował śmierci Voldemorta. Mimo że była konieczna, aby sam mógł przeżyć, a także dla ocalenia życia jego syna, dotkliwie odczuł utratę władzy. Ale oto pojawiła się nowa perspektywa. Perspektywa, której brakowało szaleństwa jego poprzedniego pana, i która, po odpowiednim treningu, może stać się ważną częścią świata. W rzeczy samej, tu kryła się obietnica. Malfoyowie nie byli zafascynowani złem, lecz mrokiem. I władzą. Harry opuścił sklep z uczuciem ciężaru większego niż tylko książki. Spojrzenie, które wymienili, wypaliło trwały ślad w jego umyśle. Był to moment doskonałej przejrzystości, choć nie pamiętał, co też stało się nagle tak jasne. Wspomnienie wyślizgiwało się z jego zasięgu coraz bardziej za każdym razem, gdy próbował je uchwycić, więc wkrótce się poddał. Teleportował się (nielegalnie, skoro nie miał ani licencji, ani nawet nie powinien posiadać umiejętności, by coś takiego zrobić) z powrotem na peryferia Hogsmeade, a stamtąd poszedł do szkoły, wśliznąwszy się do budynku niezauważenie. A to spojrzenie wciąż go prześladowało. *** Następnego ranka Ron obudził się i od razu poszukał wzrokiem Harry’ego. Nie było go. Coraz bardziej się o niego niepokoił; Harry prawie się do niego nie odzywał poprzedniego wieczoru, wymawiając się bólem głowy, po czym zaciągnął zasłony wokół swojego łóżka. Schodząc na śniadanie, Ron zastanawiał się, czy iść z tym do jakiegoś nauczyciela. Nie chciał zdradzić Harry’ego, a zdawał sobie sprawę, że tak właśnie by to wyglądało, ale nie mogło dłużej tak być. Harry opuścił tyle zajęć, że nie zaliczy roku, a jadał tak niewiele, iż Ron zastanawiał się, czy aby nie umrze z głodu. Wszystkie jego próby pomocy spotykały się z uprzejmymi (albo i nie) wersjami „odczep się”. Postanowił, że jeśli Harry’ego nie będzie na śniadaniu, pójdzie porozmawiać z dyrektorem. Wchodząc do Wielkiej Sali przejechał szybko wzrokiem po ławkach i zaczął żałować swojej decyzji. W końcu tych schodów do gabinetu Dumbledore’a było cholernie dużo. No, ale czego się nie robi dla przyjaciela. Naprawdę żałował, że nie ma przy nim Hermiony. Ona wiedziałaby, co zrobić. Tęsknił za nią. *** Gdy tylko Ron i reszta chłopców opuściła pokój, Harry zdjął Pelerynę-Niewidkę i przeciągnął się. Było pod nią naprawdę gorąco i duszno, i cieszył się, że może się od tego uwolnić. Jednak warto było, móc uciec od obecności innych. Szczególnie Rona. Czuł się winny, że myśli tak o swoim przyjacielu. Albo raczej czuł się winny, że tak naprawdę wcale się winny nie czuje. Po prostu chciał, aby zostawiono go w spokoju. Poza tym, zbyt bliskie stosunki z osobami od niego słabszymi prowadziły jedynie do ich zguby. Wystarczy przypomnieć sobie, jak zginęła Hermiona, próbując go śledzić. Lepiej, żeby nie był z nikim zbyt blisko. Łatwiej było być samemu. Zwłaszcza, że nikt nie rozumiał jego nowego „ja”. Był teraz kimś zupełnie innym i nie chciał tego ukrywać. Spędził ostatnie pięć lat zachowując się tak, jak tego od niego oczekiwano, a biorąc pod uwagę, jak traktowali go Dursleyowie, nawet całe życie. A teraz, gdy wreszcie próbował być sobą, nikt nie chciał go znać. Wszyscy chcieli, by znowu zachowywał się, jak przedtem. Nagle obraz zaciekawionych chłodnych oczu pojawił się w jego umyśle. Potrząsnął głową, by się go pozbyć, i sięgnął po jedną ze swych nowych książek. Z nich nauczy się znacznie więcej, niż mógłby kiedykolwiek na zajęciach. W ten sposób miał szansę bardziej zgłębić to, co go naprawdę interesowało. A także spróbować i zdecydować, co chce zrobić ze swoim życiem. Jakoś zawód Aurora do niego nie przemawiał. A Quidditch był taki płytki. Otworzył książkę i spojrzał na spis treści. Mały uśmiech satysfakcji pojawił się na jego wargach, gdy pogrążał się w lekturze. *** Albus doszedł do gargulców w chwili, gdy Ronald Weasley najwyraźniej zbliżał się do końca odczytywania alfabetycznego spisu Mugolskich słodyczy, wypisanych na pergaminie. Zajrzał chłopcu przez ramię. O niektórych z tych rzeczy nawet nie słyszał. Będzie trzeba je wypróbować - Skąd pan to ma? – zapytał, sprawiając, że Ron podskoczył i zaczerwienił się. Gdy doszedł do siebie, odpowiedział. - Och, cóż... Hermiona spisała je dla nas w zeszłym roku. Na wszelki wypadek – w jego głosie zabrzmiał smutek i przygnębienie. Klepiąc gargulca karcąco po tym, jak ten wytknął na niego język, Albus Dumbledore wypowiedział hasło. - Fatum. Chłopiec zmarszczył uroczo brwi. - Nie wiedziałem, że to rodzaj słodyczy. - Nie dziwię się. To nie jest rodzaj słodyczy. Profesor Snape wziął na siebie obowiązek poinformowania mnie, że mój system obronny jest śmieszny i że powinienem go zmienić. W zasadzie to podobał mi się taki, jaki był, ale czego się nie robi, by zadowolić pracowników. Zapraszam na górę – uśmiechnął się lekko na widok skonsternowanej miny swego ucznia. Och tak, uwielbiał wprawiać ludzi w zakłopotanie. - A teraz, – powiedział, gdy siedzieli już w gabinecie – jaką ma pan do mnie sprawę, panie Weasley? - Chodzi o Harry’ego, panie dyrektorze. Ręka Dumbledore’a zamarła w pół ruchu w trakcie poszukiwań słodkości w jednej z szuflad biurka. A dopiero co się zastanawiał, jak długo jeszcze potrwa, zanim ktoś podejmie ten temat. - A co z nim? – zapytał, usiłując nie przeskoczyć od razu do konkluzji. Nie żeby było dużo do przeskoczenia. - Bardzo się o niego martwię, panie dyrektorze. Prawie nic nie je, nie wiem, czy w ogóle sypia. I już nie... – głos chłopca zamarł, lecz po chwili zabrzmiał na nowo, lecz tak cichy, że Albus musiał wytężyć słuch, żeby cokolwiek usłyszeć. – Już ze mną nie rozmawia. Z nikim nie rozmawia. Nawet nie był na większości zajęć w ciągu ostatnich kilku dni. Twierdzi, że źle się czuł. Ja... nie wiem, co robić. Wydaje mi się, że przestałem być dobrym przyjacielem. To było to, czego się obawiał. Może jednak nie było aż tak źle. A może było nawet gorzej. Nie mógł wiedzieć, czy Harry się komuś zwierzy. Po raz kolejny Albus poczuł żal, iż Syriusz nie przeżył wojny. Gdyby ojciec chrzestny nie zginął, chroniąc go, Harry nie tylko nie pogrążyłby się aż tak w depresji, ale również miałby z kim porozmawiać. Albus czuł się bardzo zmęczony. Jak miał sprowadzić z powrotem tego Harry’ego, którego znali i kochali? Może nie mógł, może to w tym tkwił cały problem. - Harry po prostu potrzebuje trochę czasu dla siebie, tak myślę. Wiele przeszedł – powiedział, starając się uspokoić stroskanego przyjaciela. - Wszyscy przeszliśmy! – zaczął chłopiec ze złością, ale zaraz westchnął, poddając się. – Wiem, że jemu było ciężej niż pozostałym. Ja po prostu... chcę mojego najlepszego przyjaciela z powrotem. Albus pokiwał głową i obiecał przyjrzeć się bliżej tej sprawie. Jego uczeń wyszedł, wyglądając na nieco podniesionego na duchu. Za to dyrektor wcale nie czuł się podniesiony na duchu. Już próbował rozmawiać z Harrym parę razy po zakończeniu wojny. Nie potrafił przejść przez ścianę gniewu młodego człowieka. Teraz tego gniewu najwyraźniej już nie było, za to w miejsce Harry’ego pojawiła się zupełnie nowa osoba, całkowicie inna od tej, którą znali. Chłopiec zachowywał się, jakby, z racji tego, że złożył w ofierze całe swoje życie w próbie ratowania świata, zasługiwał na wolność. Na to, by wreszcie być sobą. Ale czy ten ponury i dziwnie cichy chłopiec był rzeczywiście prawdziwym Harrym? Czyżby aż tak mylnie go osądzili? Tak czy inaczej, musiał przyznać, że bezwstydnie wykorzystał go dla własnych celów, dla dobra świata. Jakże mógłby mu teraz czegokolwiek odmówić? Nawet jeśli jego pragnieniem było jedynie, by zostawiono go w spokoju.
Harry był właśnie w trakcie czytania o pewnym fascynującym zaklęciu, które zatrzymywało wszystkie ofensywne czary, gdy, przewróciwszy kolejną stronę, zauważył, że z książki wypadł kawałek papieru. Na pierwszy rzut oka wydawał się być pusty, ale gdy podniósł go i zbliżył do oczu, powoli zaczęło pojawiać się na nim eleganckie czarne pismo. Panie Potter, Jeśli pragnie pan więcej "wiedzy", proszę dotknąć różdżką węża i wypowiedzieć jego imię. I to wszystko, nic więcej nie było. Lecz po chwili mały metalicznie zielony wąż powoli rozwinął się z kropki na końcu zdania i zaczął wić się wokół kartki. Harry usiadł, by pomyśleć. Wiadomość najpewniej pochodziła od Lucjusza Malfoya. Choć był zainteresowany gromadzeniem wiedzy, nie miał pojęcia, jakie są ukryte motywy mężczyzny. A miał pewność, że jakieś są. Nie wydawało mu się, aby Lucjusz chciał go skrzywdzić, ale nie był też całkowicie pewien, czy może mu zaufać. I co ma znaczyć: "wypowiedz jego imię"? Niby skąd ma wiedzieć, jak Malfoy nazywa swoje zwierzaczki? Zaraz, pomyślmy logicznie. Zwróćmy uwagę, jakie imię nadano Draconowi. Oczywiście, to było to! Ale czy aby na pewno chciał iść? W tym mężczyźnie było coś hipnotyzującego; wbrew napięciu, jakie odczuwał w jego obecności, prawie cieszył się rozmową z nim, dobrze się bawił, prowadząc inteligentną, podszytą ironią konwersację. I to spojrzenie. Pacnął czubkiem różdżki nieruchomego już węża i powiedział cicho: "Serpiens". Wylądował na nogach, choć bardzo oszołomiony, jego powszechnie wychwalane zdolności Szukającego raz jeszcze okazały się użyteczne. Dobrze, że się do czegoś przydawały, skoro ostatnio nie interesował się Quidditchem. Ku zgrozie Rona. Co przypomniało mu, dlaczego się tutaj znalazł. W poszukiwaniu zrozumienia. U Malfoya, ze wszystkich ludzi. Lucjusz wykorzystał możliwość obserwowania Pottera przez te kilka sekund, gdy chłopak był zdezorientowany. Jego przybycie nie zaskoczyło go; po ich wczorajszej rozmowie uznał to za wysoce prawdopodobne i dlatego zdecydował się umieścić notkę w jednej z książek. No, ale Malfoy przecież nigdy nie bywa zaskoczony. Jednak był zadowolony z tej widocznej oznaki, że chłopak był skłonny spojrzeć ponad to, co nauczyciele wbijali mu do tej pory do głowy. On mógłby nauczyć Pottera, jak naprawdę działa ten świat. Chłopak był lekko spięty, ale udawało mu się nie okazywać strachu. To dobrze. Oto ktoś, z kim mógł pracować. Lecz jednocześnie na widok samokontroli, jaką udawało mu się utrzymać, zapragnął sprawić, by ta maska opadła, zobaczyć, co Potter naprawdę myśli i czuje. Zastanawiał się, co musiałby zrobić, by wedrzeć się pod tę fasadę. Ilu obelg by to wymagało. Jak wiele bólu. Jak wiele przyjemności. Nagły mentalny obraz chłopaka, odrzucającego w tył głowę, wijącego się pod nim w orgazmie, przytrzymał Lucjusza w miejscu. Tak piękny. Odepchnął od siebie te myśl i, upewniwszy się, że w pełni nad sobą panuje, podszedł do chłopca. Zobaczył, że oczy Pottera rozbłyskują, by pochwycić jego wzrok, i przez moment poczuł się obezwładniony przez to spojrzenie. Ta intensywnie szmaragdowa zieleń była hipnotyzująca, jakby te oczy mogły rzucić urok. Ale, jako Malfoy, nie odwróci wzroku pierwszy. Gdy Harry zobaczył postać, wychodzącą z cienia w rogu pomieszczenia, jego pierwszą myślą było, że Lucjusz Malfoy porusza się jak drapieżnik. To by nawet pasowało, biorąc pod uwagę, co wiedział na jego temat. Ta znamionująca siłę gracja, którą emanował mężczyzna, sprawiała, że Harry tym mocniej odczuwał przy nim swą niezdarność i zazdrościł mu tej elegancji. Czuł również coś jeszcze, nad czym wolał się za bardzo nie skupiać, podziw. - Więc zjawiłeś się. Nie wyglądało na to, że Lucjusz oczekuje odpowiedzi, więc Harry stał w ciszy, starając się odkryć, z jakiego powodu mężczyzna go tu ściągnął. - Kolejny raz zwraca moją uwagę fakt, że powinieneś być teraz w klasie, panie Potter. Czy jest jakiś powód twojej nieobecności? Przez krótki moment Harry sądził, że Malfoy go krytykuje i chce odesłać. Ale w tym pytaniu pobrzmiewała tylko szczera ciekawość, nie potępienie, i zdał sobie sprawę, że w tej sytuacji najlepiej będzie powiedzieć prawdę. - Nie muszę już chodzić na zajęcia, proszę pana. Nauczyłem się wszystkiego, co znajduje się w programie szkoły. Wolałbym raczej spędzać czas ucząc się nowych rzeczy, rzeczy, które mnie interesują. - Doprawdy. Te książki, które wybrałeś wczoraj, czy to są rzeczy, które cię "interesują"? - głos Lucjusza był chłodny i sondujący, naprowadzający, lecz nie odsłaniający za wiele. Harry zazdrościł mu tego. Jak również tego gładkiego tonu, zdolnego, by wić się i manipulować, wprowadzając wielorakość znaczeń w każde słowo. Zastanawiał się przez chwilę, czy przypadkiem nie ujawnił zbyt dużo. Nieważne, nadszedł czas na mówienie prawdy. - Tak. Wszystko mnie interesuje. Tylko trudno jest znaleźć kogoś, kto by mną pokierował w pewnych aspektach magii, więc muszę uczyć się sam, mając do dyspozycji jedynie książki. Lucjusz patrzył na chłopca przed sobą w lekkim szoku. Było lepiej niż nawet śmiał mieć nadzieję, Potter praktycznie sam oddawał się w jego ręce. Okrążył chłopaka kilka razy, przyglądając mu się, jakby był egzotycznym zwierzęciem na wystawie. Jego ocena utwierdziła go w przekonaniu, że to wyzwanie warte jest podjęcia. Chłopak był inteligentny, żądny wiedzy, nie wydawał się obawiać mroczniejszej strony magii i posiadał wielka moc. Oraz całkiem niezły tyłek; ta myśl pojawiła się w jego głowie ni stąd, ni zowąd. Jednakże te luźne Mugolskie ubrania, które Potter miał na sobie, były nie do zniesienia; będzie musiał zamówić dla niego nowe. W zaciszu własnego umysłu Lucjusz próbował przekonać sam siebie, że jego pragnienie, by ubrać chłopaka w obcisłe, czarne skórzane spodnie, wynikało tylko z troski, by nie potykał się o te workowate paskudztwa, które obecnie nosi. Miał prawo czuć się absolutnie usprawiedliwiony. Po czym, gdy to nie poskutkowało, przypomniał sobie, że przecież jako Malfoy nie musi usprawiedliwiać swoich pragnień. - Mógłbym cię uczyć. No, powiedział to. Wnioskując z oniemiałej miny, jaka na moment pojawiła się na twarzy Pottera, chłopak nie przewidział takiego obrotu sprawy. Więc wciąż niewinny w pewnych sprawach. Wciąż niewinny... Co kazało mu pomyśleć o tym nietkniętym ciele, drżącym w ekstazie pod jego drażniącymi palcami. - Ja... - zająknął się chłopak. Zaraz wyłoży warunki. I pomoże Potterowi w podjęciu decyzji, ujawniając własne motywy. Może nie te związane ze skórzanymi spodniami. - Dostrzegam w tobie wielki potencjał, a ja wierzę w rozwijanie potencjałów. Rumieniec, który pojawił się na policzkach chłopca w reakcji na komplement, był całkiem przyjemny. - Zapewne zastanawiasz się, co skłania mnie do poświęcania mego czasu na uczenie ciebie, i jestem pewien, że nie wierzysz w mój całkowity altruizm. Zyskam w tobie sprzymierzeńca, a ty zdobędziesz potęgę i wiedzę, jak również zaplecze finansowe - przerwał na chwilę, zastanawiając się szybko, jakimi obietnicami by go skusić. - Będziesz miał swobodny dostęp do mojej ogromnej biblioteki o każdej porze. Oczy Pottera zalśniły pożądliwie na te słowa. A on myślał, że będzie ciężko. - Z moją pomocą będziesz wybierał konkretne dziedziny magii, na których się skoncentrujesz, będziemy również pracowali nad udoskonalaniem technik i jak najlepszym użyciu ich w praktyce. Jako twój Mistrz będę wybierał czas naszych spotkań oraz będę miał decydujące słowo w każdej sprawie. Czy przyjmujesz te warunki? Przedstawił to w stylu tradycyjnej umowy, jeśli chłopak powie tak, będzie to decyzja ostateczna i nieodwołalna. Potter potrzebował trochę czasu, by to przemyśleć, z czego Lucjusz był bardzo zadowolony. Gdyby chłopak zgodził się od razu, miałby wątpliwości, czy właściwie dobrał sobie ucznia. Ale nie, nie pomylił się w swojej ocenie Pottera. Malfoy nigdy się nie myli. - Tak - głos chłopca był czysty i zdecydowany. Zdeterminowany, Lucjuszowi bardzo się to podobało. - Świetnie - bogate tony odpowiedzi mężczyzny spłynęły po ciele Harry'ego, rozpalając w nim coś, czego nie potrafił nazwać. Poczuł rozchodzącą się falę gorąca, jaką wywołała aprobata w tym jednym słowie, oraz nagła potrzebę, by usłyszeć to raz jeszcze. Pragnął, by ten głos go chwalił. - Chodź - polecił Malfoy, odwracając się tak szybko, że jego długie platynowe włosy opadły kaskadą na ramię. Wbrew sobie Harry był zafascynowany grą światła, padającego przez witrażowe okna na te jedwabiste pasma i zapragnął sprawdzić, czy rzeczywiście są tak miękkie, na jakie wyglądają. Nie miał jednak czasu, by się nad tym zastanawiać, gdyż Lucjusz narzucił szybkie tempo i Harry musiał prawie biec, by nadążyć za jego długimi krokami. Szybko stracił orientację wśród wielu wijących się korytarzy i schodów, które mijali, Rezydencja Malfoyów była ogromna! Niesamowite miejsce, bogate, stare i przesiąknięte historią. Pragnął zatrzymać się i obejrzeć z bliska niektóre z tych pięknych gobelinów i obrazów, które mijali, przedstawiających słynne historyczne wydarzenia i bitwy, ale nie miał odwagi. Poza tym, z pozwoleniem powrotu tutaj o każdej porze, będzie przecież mógł przestudiować je później. Lucjusz w końcu wprowadził go do dużego pustego pomieszczenia z bardzo wysoko osadzonym sufitem o kształcie kopuły. Wszedł zamaszystym krokiem do wnętrza i przystanął nagle na środku komnaty, szaty zawirowały wokół niego w tak doskonałych ruchach, że Harry zaczął podejrzewać, czy czasem nie rzucono na nie jakiegoś czaru. Jednak po chwili odepchnął tę myśl, żaden Malfoy nie zniżyłby się do czegoś takiego, niewątpliwie była to sztuka przekazywana z pokolenia na pokolenie. Obraz Dracona Malfoya, kształconego, jak sprawić, by szaty wirowały w sposób, który robi na innych wrażenie, prawie doprowadził go do śmiechu. Ale myśl o pogardliwym spojrzeniu, jakie niechybnie posłałby mu Lucjusz, skutecznie go powstrzymała. Myślenie jednocześnie o ojcu i synu, obu jako Malfoyach, było dość dziwne. W końcu młodszy był dla niego „Malfoyem” przez 6 lat, więc mówienie tak o nim weszło mu w nawyk. W takim razie wydawało się naturalnym nazywanie starszego Lucjuszem, co, jak zdał sobie sprawę, robił już od jakiegoś czasu. - To jest biblioteka. Harry rozejrzał się, zmieszany; niczego tu nie było. Może to jakaś sztuczka. Lucjusz roześmiał się cicho i chłopak zdał sobie sprawę, że konsternacja musi być widoczna na jego twarzy. Zarumienił się, po czym przeklął się za to. Tak bardzo przeżywał swoje upokorzenie, że fakt, iż mężczyzna ma bardzo seksowny śmiech, przeszedł niezauważony. Przynajmniej przez jego mózg. Reszta ciała zaczęła leciutko drżeć. - Jest ukryta przed światem. Pewne osoby mogłyby... mylnie zinterpretować obecność tutaj niektórych dzieł. Zakazuję ci mówienia o tym komukolwiek. Badawcze spojrzenie Lucjusza miało w sobie taką intensywność, że prawie paliło i Harry pokiwał głową, nawet o tym nie myśląc, tak bardzo zdominowany przez wolę mężczyzny. - Dobrze – powiedział Lucjusz i stuknął swą laską o podłogę. Harry okręcił się dookoła w czystym zachwycie, gdy nagle ujrzał, co było wcześniej przed nim ukryte. Pojawiły się stosy książek, pokrywające ściany od podłogi po sam sufit. Struktura pomieszczenia zdawała się zmieniać, podłoga zaczęła się powoli wysklepiać, prowadząc stopniowo w górę na kształt spirali, tak, aby można było sięgnąć do każdej półki. - Wszystkie te książki są posegregowane tematycznie, półki mają różne kolory w systemie kodowym, aby można było łatwiej znaleźć to, czego się szuka. Rzeczywiście, Harry dostrzegał różne odcienie drewna, najwyraźniej były częścią jakiegoś wzoru, którego na razie nie rozumiał. - Jeśli będziesz szukał konkretnego tytułu, po prostu wypowiedz go na głos, a książka zacznie świecić, dzięki czemu łatwiej ją odnajdziesz. Lucjusz czekał, aż chłopak w końcu dojdzie do siebie na tyle, by móc posługiwać się językiem. Po chwili usłyszał jego cichy, pełen czci szept. - Jest cudowna. Mógł się tylko uśmiechnąć na widok miny chłopca, absolutny zachwyt. Taki wyraz twarzy pasował do niego, Malfoy przeczuwał jednak, że chłopak nieczęsto ma sposobność okazywać aż taką radość. Właściwie to nawet miał pewność, wiedział naprawdę dużo o dziejach Pottera. Malfoy zawsze jest dobrze poinformowany. - Tu zacznie się twoja nauka. Możesz czytać, co tylko zechcesz, lecz nie mogę zezwolić ci na wynoszenie książek z tego domu. Chłopak spojrzał na niego i Lucjusz wyczytał w jego oczach zrozumienie. Świetnie, choć raz nie będzie musiał nic tłumaczyć. Obecność Pottera w Rezydencji może nie będzie taka zła; może nawet przyjemnie będzie mieć towarzystwo, które nareszcie sam sobie wybrał. Miał już serdecznie dosyć tych kretynów z Ministerstwa. Ale ten chłopiec... Był pierwszą osobą, którą mógł tolerować, poza jego synem, rzecz jasna, od czasu śmierci żony. A może jeszcze dawniej. W takim razie będzie wykorzystywał t...
Larpskendya