Harry Potter i Smoczy Medalion 33 rozdziały 6 tom CAŁOŚĆ 2008-04-24.doc

(1420 KB) Pobierz
http://hpsmokifeniksy

http://hpsmokifeniksy.blog.onet.pl/


ROZDZIAŁ 1

 Aequam memento rebus in arduisservare mentem*

 

        Nie umiem i nie lubię zaczynać, ale no cóż, trzeba od czegoś zacząć. Przecież nie ma tylko środka i końca. Zawsze jest jakiś początek. Czy to miłości, czy nienawiści, czy też opowiadania, albo rodzinnej historii. No cóż... To może zacznę.

        Dawno, dawno temu...STOP! Przecież to się dzieje teraz. No to pozwólcie, że zacznę jeszcze raz.

        Za górami, za lasami, za siedmioma...NIE! To też nie to, bo przecież to się dzieje obok nas, my w tym uczestniczymy, dodajemy coś od siebie i widzimy to. Często oczami wyobraźni, ale widzimy. Heh, bardzo Was przepraszam, za te krytyczne początki, ale ja naprawdę nie umiem zaczynać. OK, to spróbuje jeszcze raz.

 

        W pewnym miasteczku o nazwie Surrey (tak, chyba można tak zacząć), w kierunku parku szedł chłopiec, a właściwie już młodzieniec, w końcu miał już szesnaście lat. Blada cera, dość wysoki, kruczo-czarne włosy opadające od czasu do czasu na oczy, a to wszystko dopełniały nieziemsko zielone oczy. Miał na sobie czarną koszulkę i tego samego koloru spodnie i jeszcze adidasy. Wydawał się nie zważać na deszcz, który padał. Było by to normalne, gdyby nie to, że ów chłopak jest uważany za miejscowego gangstera. No dobra, ale spytacie, dlaczego? Dlaczego on jest taki ważny? Przecież na tym świecie jest dużo młodych ludzi, którzy są gangsterami, złodziejami czy jeszcze coś.

        Owszem. Tyle, że ten chłopak został wybrany, aby zniszczyć całe zło na tej ziemi. OK, ale niby, czemu on? Otóż, kiedy był mały zaatakował jego rodzinę najgroźniejszy czarnoksiężnik świata, zabił jego rodziców, ale jego nie mógł, bo śmiertelne zaklęcie odbiło się od rocznego malucha i trafiło w samego Voldemorta.

Ale zaraz, zaraz. Czarnoksiężnik? Zaklęcie? Czy to jakaś sekta posługująca się hasłami? Otóż nie. Harry Potter, bo to tak nazywa się młodzieniec, jest czarodziejem. Został naznaczony przez owego Czarnego Pana. Na czole Harry’ego znajdował się znak, który mroczny czarodziej mu zostawił. Jest to blizna w kształcie błyskawicy.

        Harry w końcu doszedł do parku i usiadł na jedynej niezniszczonej huśtawce. Zimny wiatr rozwiał jego mokre i wiecznie rozczochrane włosy. Siedział tak, aż w końcu słońce zaczęło chować się za horyzontem.

        Potter rozmyślał o swoim marnym żywocie. Ciągle, kiedy tylko zamknął oczy, widział swojego ojca chrzestnego- Syriusza Blacka, wpadającego za zasłonę w Sali Śmierci w Ministerstwie Magii. Nie mógł pogodzić się z jego śmiercią, a na dodatek sam się o to obwiniał. Przecież gdyby nie uwierzył Tomowi to nic takiego by się nie stało! Nie płakał jednak, nie miał już na to siły. Nie jadł nic i nie sypiał od kilku dni. Właściwie, od kiedy tylko wrócił na Privet Drive. Wmuszał tylko w siebie jakieś napoje i najwyżej suche kromki chleba. Nic innego po prostu nie potrafił przełknąć.

        A teraz siedział na jakiejś huśtawce i rozmyślał. Kiedy zrobiło się ciemno i poprzez chmury widać było nikłe gwiazdy, pojawiające się na jasno granatowym niebie, zawrócił do domu. Szedł tak i w pewnym momencie zaśmiał się ponuro, bo zdał sobie sprawę z tego, że teraz Zakon Feniksa nie może go szpiegować. Dlaczego? Bo peleryny niewidki i zaklęcie kameleona nie działają w takiej pogodzie.

        W końcu dotarł do domu. Nie zwracając uwagi na jego wujostwo wspiął się powoli po schodach do swojego pokoju. Wiedział, że dzisiaj również nie da rady zasnąć, ale mógł przecież spróbować. Nie może przecież nie spać mając nadzieję, że nikt tego nie zauważy. A pupile Dropsa na pewno to zauważą.

        Właśnie, Albus Dumbledore, obecny dyrektor Hogwartu. Harry czuł do niego teraz tylko złość i rozczarowanie. Nie mógł pogodzić się z tym, że ten stary piernik nie powiedział mu o przepowiedni. Jeśli się głębiej zastanowić to Dyrcio okłamywał go przez całe życie. W sumie Harry już nie wiedział jak ma się odnosić do trzmiela, ale wiedział na pewno, że już mu nie zaufa, NIGDY!

        Westchnął i otworzył drzwi swojego pokoju. W następnej chwili zobaczył dwie zakapturzone postacie.

- Witaj Potter - powiedziała jedna postać, aż nazbyt znajomym głosem, ale Harry nie miał czasu zastanawiać się nad nim, bo zaraz po tych słowach zobaczył czerwony błysk, a potem ciemność.

 

...............

 

        Obudził się. Leżał na czymś twardym, ale na pewno nie była to podłoga czy ziemia. Otworzył powoli oczy i odetchnął w duchu, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że w pomieszczeniu panuje przyjemny mrok. Podniósł się i zauważył, że leży na jakimś "łóżku", ale bardziej przypominało to łóżko, które są w więzieniach. Rozejrzał się. Gołe ściany, małe okno z kratami, zwykłe drzwi, na ziemi panele (co nieco go zdziwiło), a przy łóżku stała szafka, a na niej... Jego kufer! Tyle, że zmniejszony do rozmiarów pudełka od zapałek.

        Nagle drzwi skrzypnęły i pojawił się ktoś, kogo Harry na sto procent nie chciał widzieć. Lord Voldemort wszedł do "pokoju" i spojrzał na niego z drwiącym uśmieszkiem. Harry poczuł jak mu serce wali, ogarnęła go mała panika.

- Witaj Harry - powiedział Tom obserwując go, jakby chciał czegoś się dowiedzieć z twarzy młodzieńca. Ten zaś tylko spojrzał nienawistnie na swojego odwiecznego wroga.

- Czego ode mnie chcesz? Nie wiesz, że zakon zacznie mnie szukać? - zapytał chłodnym głosem, nie spuszczając wzroku z tych okrutnych, czerwonych oczu. Nie mógł za bardzo myśleć, bo blizna pulsowała tępym bólem. Riddle zamknął drzwi i zaśmiał się. Harry poczuł zimny pot między łopatkami.

- Ależ Harry, zostawiłem list do Dumbledore’a w twoim imieniu. Napisałem, że uciekasz i żeby Cię nie szukali, a co do twojego pierwszego pytania to wiesz, czego chce, Ciebie - głos Lorda przepełniony był jadem tak doskonale wyczuwalnym, że Harry nie mógł się nie wzdrygnąć. Podniósł się do pozycji siedzącej. Czuł się ociężale i nie wiedział, dlaczego.

- Nigdy nie będę twój, Tom - wysyczał do przyglądającej mu się postaci. Voldemort zaśmiał się szyderczo i po krótkim "i tak będziesz mój" wyszedł. Harry wstał, ale prawie natychmiast usiadł. "Dlaczego jestem taki słaby" pomyślał i podjął ponownie próbę wstania. Udało mu się, choć przez chwile chwiał się niebezpiecznie. Podszedł chwiejnie do okna.

        Patrzył prosto na jakiś las. Bardzo przypominał Zakazany, ale jakoś nie był taki sam. Nie wiedział, czemu tak się czuje. Za drzewami, daleko, daleko, widać było góry. Wysokie i potężne, zasłaniające niebo. Harry’emu zdawało się, że są naprawdę wysokie. "Ale gdzie ja jestem?" pomyślał z rozpaczą. Był u Toma, tak to wiedział, ale zakon myśli, że uciekł, no nie tak źle, mogło być gorzej. Doskonale wiedział, że Drops zarządzi poszukiwania, ale na pewno go nie znajdą.

        Wrócił chwiejnym krokiem do łóżka i usiadł na nim ciężko. Spojrzał w bok na swój malutki kuferek. "Tom wiedział, co robi" pomyślał gorzko. Harry nie może teraz nic wyciągnąć z kufra, bo niby jak? Na pewno też Gad zamknął go zaklęciami. Westchnął. Nie podobała mu się ta cała sytuacja, ale nie zamierzał dołączać do tego wstrętnego Gada! Nigdy w życiu!

 

...............

 

Tymczasem w Surrey na warcie była Nimfadora Tonks i Severus Snape. Temu drugiemu nie podobało się to wcale. Bo niby, czemu on miał pilnować tego gówniarza? Obydwoje szli cicho, choć oczywiście nie zabrakło potknięć się przez Tonks i widowiskowych lądowań na ziemi. Mieli pilnować Harry’ego, ale chłopak już od dłuższego czasu nie wychodził z domu.

        Wiedzieli, że już wrócił do domu, ale nie paliło się u niego światło. To zaniepokoiło Nimfadore na tyle, że postanowiła sprawdzić, co się dzieje. Snape nie rozumiał tego, bo przecież dzieciak mógł po prostu iść spać. Jednak cały czas czuł jakiś tłumiony niepokój, nie wiedział tylko, dlaczego.

        Zrezygnowany poszedł za swoją towarzyszką. Szli w milczeniu, aż dostali się do tylnich drzwi. Tonks otworzyła je cicho i kiedy szli do pokoju Harry’ego ani razu się nie potknęła, co było nie lada wyczynem z jej strony. Chwyciła za klamkę, popchnęła i... Nic! Powtórzyła czynność, ale drzwi do pokoju ani rusz.

        Snape westchnął i wyciągnął różdżkę. Jednym zaklęciem otworzył pokój, a to, co tam zobaczył zmroziło go, ale tylko na ułamek sekundy. Pokój był... Pusty! Żadnej pozostawionej rzeczy, nic, tylko na biurku leżała jakaś kartka. Tonks z  ustami zasłoniętymi dłońmi, podeszła i tylko spojrzała na nią.

 

        Uciekłem. Nie szukajcie mnie.

                H.P.

 

        Pisnęła i usiadła na łóżku. Dygotała. Nie mogła zrozumieć, dlaczego Harry to zrobił. Choć można było domyślić się, że to przez śmierć Syriusza. Spojrzała na Severusa, który rozglądał się po pokoju z drwiącym uśmieszkiem.

- Żadnych śladów, nic nie ma - powiedział cicho, jakby do siebie. Ich wzrok skrzyżował się i już wiedzieli, co robić. Oboje deportowali się i wylądowali prosto w kuchni na Grimmauld Place 12. Snape podszedł do kominka, aby powiadomić Albusa, a Tonks usiadła na krześle.

        Po jakimś czasie do Kwatery przybyli wszyscy członkowie Zakonu. Kiedy tylko dowiedzieli się co się stało, wpadli w panikę. Długo trwało uspokojenie pani Weasley, a jeszcze dłużej Lupina, który doznał szoku.

- Moi drodzy uspokójcie się, znajdziemy go. Zaczynamy szukać od razu! - przekrzyknął wreszcie ten cały hałas i zgiełk Dumbledore. Zgodzili się z nim i po ustaleniu patroli i miejsc, wszyscy się deportowali.

        Albus udał się do swojego gabinetu w Hogwarcie. Usiadł na fotelu i zakrył twarz rękami. Dlaczego? Pytał sam siebie. Czyżbyś już mi nie ufał? Nie dostał jednak odpowiedzi, tylko jego feniks zanucił cicho na pocieszenie.

 

...............

 

        Następnego dnia do Harry’ego zawitał Tom. Nie był zbyt uszczęśliwiony tym, że Potter odmówił mu wstąpienia w jego (Voldemorta) szeregi. Nim Harry cokolwiek zdążył zrobić dostał Cruciatusem. Padł na ziemie i zwijał się z bólu. Nie krzyczał, jednak najwyżej syczał. W końcu Lord cofnął zaklęcie i zapytał jeszcze raz.

- Nie, nigdy do Ciebie nie dołączę - odpowiedział Harry i dostał następnym zaklęciem torturującym. Tym razem nie wytrzymał i krzyknął. Kiedy czar został wycofany Harry czuł się fatalnie. Wszystko go bolało i najlepiej byłoby dla niego gdyby się nie ruszał, nie mógł jednak leżeć na zimnej ziemi.

- Harry i tak do mnie dołączysz, więc zrób to wcześniej - powiedział aż nazbyt przesłodzonym głosem Tom do niego. Harry poczuł tylko złość i wściekłość. Dźwignął się ciężko na kolana i wpatrzył w czerwone oczy.

- Nigdy - wydyszał. Voldemort rzucił kolejne Crucio i wyszedł zostawiając go samego. Harry podniósł się na nogi i o mało, co nie upadł z powrotem na ziemie. Przeklął w myślach. Jeśli tak będzie cały czas to będzie źle. Choć Harry’ego zdziwiło to, że Tom nie poddał go wymyślnym torturom, jak każdego swojego więźnia. Kiedy o to zapytał następnego dnia Voldemort zaśmiał się i podał dwa powody po których wyszedł. Pierwszy to taki, że nie chce mieć kalekiego sługi, a drugi to taki, że wiedzą o jego (Harry’ego) pobycie tutaj tylko cztery osoby: Bella, Lucjusz, Peter i sam Lord.

        Do jedzenia Harry dostawał tylko kilka suchych kromek i szklankę wody. Odpowiadało mu to, bo i tak nie mógłby zjeść niczego innego. Pięć dni już Harry opierał się Tomowi i w końcu ten tak się zdenerwował, że kazał Malfoy’owi go wychłostać dziesięć razy. Przy szóstym uderzeniu końcówka bata zawadziła o lewy policzek Harry’ego tworząc dość długą i głęboką szramę.

        Niestety, albo stety, Harry nadal opierał się Czarnemu Panu, co doprowadzało go do białej gorączki. Tymczasem Harry siedział na parapecie w "swoim" pokoju. Rozmyślał jak by tu uciec, ale nie wpadł na żaden pomysł. Plecy nadal paliły go wprost żywym ogniem, tak samo jak mięśnie. Harry był pewny, że dostawał przynajmniej trzema Cruciatusami dziennie. Nie opierał się, bo to tylko sprawiałoby mu dodatkowy ból.

        Denerwowało go to, że nie mógł wymyślić planu ucieczki. Drzwi zamknięte, okna zakratowane, a innej drogi nie było. Zastanawiał się jak długo będzie opierać się Tomowi, dopóki ten w końcu nie wkurzy się dostatecznie, aby go w końcu zabić. Nie chciał tego, nie chciał umierać, ale wiedział, że Voldemort nie zabije go. Zaśmiał się ponuro. Prędzej zaprzyjaźni się z Snapem niż przyłączy się do Czarnego Pana. "Przestań go tak nazywać" ostrzegł się, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że ciągle nazywa Voldemorta tak jak śmierciojady.

        Za oknem niebo było już całkowicie czarne, a gwiazdy błyszczały wysoko na niebie. Harry wstał ciężko i syknął cicho. Podszedł do swojego "łóżka" i upadł na nie ciężko. Nie chciał zasnąć, ale po jakimś czasie ciemność zabrała go w swoje objęcia.

-------------------------------------------------------------------
*Aequam memento rebus in arduis servare mentem - znaczy to:  i w nieszczęściu zachowuj spokój umysłu

 

ROZDZIAŁ 2

Sustine et abstine*

 

Następne dni mijały podobnie, ale teraz Voldemort przychodził przynajmniej dwa razy dziennie do jego "pokoju". Harry wiedział, że od kilku dni Lord jest w lepszym nastroju, ale co to sprawiło? Nie wiedział. Westchnął i przeciągnął się powoli. Mięśnie bolały go niemiłosiernie, ale obiecał sobie, że się nie podda.

Minęły dwa tygodnie i Potter, kiedy tylko się obudził zdał sobie sprawę z tego, że jutro są jego urodziny. Lord wpadał teraz do niego coraz częściej i był coraz bardziej wściekły. Mimo iż Harry wyczuwał, że Tom jest z czegoś zadowolony, to po każdej odmowie do wstąpienia w jego szeregi Riddle wściekał się jak jeszcze nigdy.

Ten dzień minął wyjątkowo spokojnie jak na ten "dworek". Potter zsunął się ostrożnie z parapetu i padł na łóżko. Prawie natychmiast wstał jak oparzony, bo plecy zapaliły się bólem. Przeklinając pod nosem położył się na prawym boku i czekał na sen. Już dawno zauważył, że łatwiej jest mu usypiać, może z wycieńczenia? Nieważne, po prostu.

Około północy coś go obudziło. Przez chwile nie miał pojęcia, co ale sprawa szybko się wyjaśniła, kiedy przez jego ciało przeszedł ból. Harry syknął. Nie wiedział, co się dzieje. Jego kości wypełniły się ogniem, skóra paliła niemiłosiernie, a wzrok miał zamazany i zamglony. Był pewny, że nikt nie rzucił na niego Cruciatusa, ale nie wiedział za to, co się z nim dzieje.

Czuł się fatalnie. Myślał, że ból zaraz ustąpi, ale mylił się. Z każdą chwilą ból narastał i narastał. Nagle wszystko ustało. Harry nie czuł teraz nic ani bólu po Cruciatusach, ani tego po batach, ani też tego przed chwilą. Podniósł się na rękach i aż krzyknął zduszonym okrzykiem. Jego pazury były teraz wydłużone, ostre i całkowicie czarne. Przyjrzał im się. Wyglądały na naprawdę mocne i ostre.

Dopiero po chwili zorientował się, że widzi bardzo dobrze, mimo iż nie ma okularów, które teraz leżały na szafce. Drżąc usiadł nie mogąc nadal uwierzyć. Teraz czuł się silny i pomyślał, że nawet może udałoby mu się uciec. Niestety, jak powiadomił go Tom kilka dni temu, jego różdżka jest schowana w pomniejszonym i zamkniętym kufrze.

W pewnym momencie za drzwiami rozległ się odgłos kroków. Harry wstał. O dziwo nie zachwiał się i nie poczuł się słabo. Wręcz przeciwnie. Wziął mały kuferek, wsadził go do kieszeni i zaczaił się koło drzwi, które po chwili otworzyły się i stanął w nich Malfoy.

- Co to za... - nie dokończył, bo Harry wsunął się za niego i z całej siły pchnął. Lucjusz upadł na ziemie i młodzieniec wskoczył na niego przygważdżając go do ziemi. Śmierciojad uderzył się w głowę i stracił przytomność. Harry w tej chwili czuł się bardzo dziwnie. Czuł coś... takiego... zwierzęcego?!

 Nie zastanawiał się dłużej tylko wyszarpał z ręki Lucjusza różdżkę. Wybiegł na korytarz. Co robić? Na pewno się zorientują, że to ja go ogłuszyłem i uciekłem. Wyciągnął kufer, powiększył go i wyciągnął swoją różdżkę. Tę od Malfoya zaś wrzucił do jego byłego pokoju.

Nagle wpadł na pewien pomysł. Wyczarował kaptur, który zakrywał mu twarz, a potem pootwierał puste pokoje, podobne do jego byłego, aby pomyśleli, że ktoś go szukał. Zajmował się właśnie około czternastymi drzwiami, kiedy usłyszał kolejne kroki.

Odwrócił się błyskawicznie i zobaczył dwóch kolejnych śmierciożerców. Kiedy tylko go zobaczyli wyciągnęli "patyki" i wycelowali w niego. Harry instynktownie zaczął biec w ich stronę. Nie wiedzieli jego twarzy, ale przestraszyli się nieco, kiedy zobaczyli, że nie zamierza się zatrzymać.

Harry biegł ile sił w nogach, gdy był już bardzo blisko, coś kazało mu skoczyć. Zrobił to i po chwili śmierciojady stały osłupiałe, kiedy wyskoczył dwa metry w górę i przeskoczył ich. Harry nie zatrzymywał się, tylko biegł dalej. W końcu dotarł do wrót. Pchnął je i biegł dalej. Wbiegł do lasu.

Było tu zimno i ciemno, ale on nie przejmował się tym, tylko nie przestawał biec. Pędził przed siebie, byle dalej od tego zamku, od Voldemorta i jego piesków. Kiedy był już bardzo daleko zaczął zwalniać, ale nie dla tego, że chciał. Chodziło o to, że mięśnie i kości znów zaczęły go palić. Biegł coraz wolniej, aż w końcu tylko szedł. Kręciło mu się w głowie i nie był pewien czy zrobi kolejny krok. Zachwiał się i upadł, a po chwili pochłonęła go czarna pustka, zemdlał.

 

...............

 

Severus Snape został wezwany do swojego pana około godziny trzeciej w nocy. Był wściekły z tego powodu, ale nie mógł przecież tego okazać. Przebrał się w strój śmierciożercy i deportował się. Wylądował tuż przed Zamkiem Cienia, jak go zwykli nazywać sługusy Czarnego Pana. Snape wszedł do budynku i skierował się do sali gdzie zazwyczaj obradował Lord.

Kiedy tylko tam wszedł od razu wyczuł, że jego Pan jest wściekły, ale, z jakiego powodu? Nie wiedział. Tom był wyjątkowo zły i hojnie rozdawał Cruciatusy. Dwaj śmierciożercy, którzy byli na straży, kiedy uciekł, jak się dowiedział Snape, jeden z więźniów, zostali poddani wymyślnym torturom.

Kiedy Lord dał mu listę potrzebnych eliksirów, głównie torturujących, zebranie dobiegło końca. Severus cieszył się, że nie dostał Cruciatusem, kiedy prawie wszyscy inni dostali przynajmniej jednym. Wrócił do swojego domu, gdzie mieszkał w wakacje i zaczął sporządzać eliksiry. Wiedział, że nie zaśnie.

 

...............

 

Pewien człowiek o czarnych jak smoła włosach z siwymi pasmami przemierzał właśnie las. Nie chciało mu się deportować. Martwiło go, że zebrał już czwórkę, a piąty gdzieś zwiał. Szedł między drzewami z posępną miną. Był zatopiony w myślach, kiedy zobaczył coś. Zza drzewa wystawał dość spory kawałek jakiejś czarnej szaty. Poszedł w tamtą stronę. Kiedy wyminął drzewo i spojrzał pod nie, zamarł.

Na ziemi leżał młodzieniec o kruczoczarnych włosach, jego twarz była napięta, jakby się powstrzymywał od czegoś. Mężczyzna od razu rozpoznał w nim Harry’ego Pottera. Tylko, że ten chłopak był jakiś dziwny. Blada twarz, ostrzejsze rysy twarzy, a do tego jego pazury na dłoniach. Były długie, ostre i całe czarne.

Kucnął przy młodzieńcu i odchylił lekko jego powieki. To, co zobaczył nieco go zszokowało. Źrenice Pottera były... Pionowe! Wstał. No dobra, znalazł go, ale co teraz? Powinien pójść z nim do zamku, tym bardziej, że nie wiedział, co się stało. Jednym machnięciem różdżki przeniósł nieprzytomnego chłopaka na niewidzialne nosze i deportował się.

Wylądował przed dużym zamkiem, nie był on jednak tak duży jak Hogwart. Przeszedł przez spory park i skierował się do ładnych wrót, które nagle otworzyły się. Ze środka wybiegła kobieta mająca około czterdzieści lat. Miała długie do pasa, lśniąco czarne włosy, jej rysy twarzy były jednocześnie delikatne i ostre, a oczy były niczym wielka czarna dziura. Kobieta podbiegła do niego dysząc lekko.

- Co się stało? Dlaczego jest nieprzytomny? - zapytała miękkim głosem, w którym były nutki twardości. Jej mina wyrażała zdumienie i szok, kiedy patrzyła na nieprzytomnego młodzieńca.

- Nie wiem, co się stało. Dowiemy się, kiedy się obudzi - odpowiedział jej mężczyzna i skierował się do środka zamku. Za nim poszła kobieta. Wyminęli po cichu salon, aby nie zwrócić uwagi czterech siedzących w nim osób. Nie chcieli po prostu ich na razie zamartwiać. Przecież całą czwórka znała Harry’ego, ale nie wiadomo, czy on pamięta ich, albo czy kiedykolwiek ich zauważył. Skierowali się na pierwsze piętro. Mężczyzna wszedł do jednego, bardzo ładnego pomieszczenia i położył na łóżku chłopaka.

 

...............

 

Harry otworzył powoli oczy. Światło oślepiło go na moment i był zmuszony znów zamknąć oczy. Po chwili ponowił próbę. Podniósł się do pozycji siedzącej i rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. "Ale jak?" Zapytał sam siebie. Pamiętał jak uciekał w głąb lasu, a potem zemdlał. Więc jak się tu znalazł?

Rozejrzał się. Po prawej miał okno i biurko, na wprost drzwi, zapewne do łazienki, i dużą szafę na ubrania oraz kilka półek, po obu stronach jego łóżka stały szafki nocne, a na jednej z nich leżała jego różdżka, po lewej stronie były tylko mahoniowe drzwi i półki, zapewne na książki. Ściany miały ciepły, ciemnoczerwony kolor prawie, że bordowy, a na podłodze leżał puchaty dywanik o kolorze czarnym.

Harry wstał i spojrzał na biurko. Leżały tam czarne szaty z zielonymi wykończeniami i takiego samego koloru bojówki. Podszedł do nich i dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że nadal jest w tych szatach, w których uciekał. Tyle, że teraz były one jakby nowe i czyste.

Nagle usłyszał kroki na korytarzu i od razu przypomniał sobie dwór Lorda Voldemorta. Odwrócił się błyskawicznie i z różdżką w ręku czekał. Odgłos kroków przybliżał się coraz bardziej, aż w końcu drzwi otworzyły się i stanęły w nich dwie osoby. Jedna była już dość starym mężczyzną, a druga to kobieta z długimi, czarnymi włosami.

Kobieta patrzyła na niego czarnymi, bezdennymi oczami ze zdziwieniem, zaś jej towarzysz miał w tego samego koloru oczach tylko ulgę. Harry nie opuszczał różdżki, w końcu nie wiedział, kim oni są.

- Kim jesteście? - zapytał lekko drżącym głosem. Nie mógł opanować tego drżenia, mimo że starał się, to nie wyszło mu to. Mężczyzna spojrzał pytająco na kobietę, a ta prawie niezauważalnie skinęła głową.

- Jestem Ravenox, to ja Cię wyciągnąłem z tego lasu, a to jest Ravena Black - przy wypowiadaniu nazwiska swojej towarzyszki jego głos zadrżał z obawy. Dlaczego? Po prostu nie wiedział jak zachowa się Potter.

Harry stał osłupiały. Nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. Ravena Black? Black... Syriusz... Czy ona jest jego siostrą? Jeśli tak to, dlaczego o niej nie słyszał? Harry miał prawdziwy mętlik w głowie. A co jeśli jest taka jak Bella? Młodzieniec usiadł na łóżku ciężko i patrzył to na mężczyznę to na kobietę.

- Pozwól, że Ci to wyjaśnimy, ale najpierw muszę Ci powiedzieć, dlaczego chciałem Cię ściągnąć do mojego zamku - zaczął dość kulawo Rav (tak mogła mu mówić tylko Ravena) i po chwili, kiedy rzucił Black porozumiewawcze spojrzenie, ta wyszła zostawiając ich samych. Ravenox podszedł do biurka i usiadł na krześle. Przez chwilę miał nieodgadniony wyraz twarzy, ale już po chwili otrząsnął się i kontynuował.

- Widzisz Harry, w starych zwojach napisane jest, że kruk, czyli ja, założy drużynę potomków czterech potężnych. Ma ona za zadanie zniszczyć zło i przywrócić porządek. Zebrałem już czwórkę, ale nadal brakowało mi jedne osoby, Ciebie. Jako potomek Slytherina przez swoją matkę i Gryffindora przez ojca miałem Cię wziąć, ale ty gdzieś zniknąłeś - przerwał na chwilę. Harry patrzył na niego z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. To nie mogła być prawda! On potomkiem Salazara? Jak? Przecież jego matka jest z mugolskiej rodziny.

- Wiem, o co chcesz zapytać. Widzisz Harry, kiedyś Salazar miał dwóch synów, jeden miał tak samo na imię jak on, a drugi nazywał się Serpens. Wbrew powszechnej opinii Slytherin był dobry, to jego zły syn Salazar narobił mu takiej strasznej opinii. Voldemort wywodzi się właśnie od niego. Ty natomiast jesteś z linii Serpensa, który ożenił się z niejaką Dracą. Oboje zostali wygnani i przeklęci, przez Salazara - Harry’emu serce zabiło. Nie wierzył, nie mógł uwierzyć, to było takie nieprawdopodobne. No, ale niby, czemu? W końcu rozmawiał z wężami, tiara chciała przydzielić go do Slytherinu. Więc dlaczego by nie?

- Dlaczego zostali wygnani? - zapytał, kiedy Ravenox nie mówił. Spojrzał na tego człowieka. Poczuł do niego zaufanie, nie wiedział, dlaczego, ale ufał mu.

- Widzisz Draca była wyjątkowa, bo była czysto krwistym draconitem - głos mężczyzny załamał się. Harry nic z tego nie rozumiał.

- Kim była? - zadał kolejne pytanie. Harry poczuł ból mięśni, ale tylko przez ułamek sekundy. Nie zdążył nawet syknąć. Wpatrzył się w Ravenoxa.

- Była pół-człowiekiem, pół-smokiem i ty też nim będziesz - odpowiedział czarnowłosy z lekkim wahaniem. Harry osłupiał. Pół-smok pół-człowiek? On?! Zaczął drżeć. Podwójny dziedzic, draconit, Ravena jakaś drużyna! Co jeszcze świat przed nim ukrywa? NIE! Co DUMBLEDORE przed nim ukrywa! Poczuł złość na starego mężczyznę, złość, rozczarowanie, gniew i inne podobne emocje.

Wpatrywał się za okno. Widział las i góry. Widok był podobny do tego z pokoju w zamku Lorda, ale te góry były jakiejś inne. Bliższe, mniejsze, inne? Nie wiedział, ale teraz go to nie obchodziło. Tyle wiadomości i czuł, że Ravenox jeszcze nie skończył. Co jeszcze ukrywał Drops? Co jeszcze przed nim zataił?

Ravenox przyglądał się uważnie młodzieńcowi. Na razie dał mu czas na oswojenie się z tymi informacjami, nie chciał mu mówić tak od razu wszystkiego. Powoli i ostrożnie, ale powie mu całą prawdę, dzisiaj. Musiał mu jeszcze o czymś powiedzieć, ale to jak Harry się nieco uspokoi i rozluźni. Siedzieli tak obaj w ponurym milczeniu.

Harry czekał na resztę ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin