Rozdział 10 .doc

(43 KB) Pobierz

Rozdział dziesiąty

Mama wyglądała na bardziej niż zaniepokojoną. Nawet niewprawny obserwator bez trudu mógł zauważyć, że dzieje się z nią coś złego. Była chora… Chora ze zmartwienia! Oczy, tak podobne do moich, miała zmęczone długim, prawdopodobnie nieprzespanym lotem. Ciemne, matowe kosmyki okalały bladą twarz, nadając jej wyraz rozpaczliwej bezradności. Opadła na moje łóżko i wyciągnęła w moją stronę ręce. Doszedł mnie uspokajający zapach towarzyszący mi przez całe dzieciństwo.
Tata też wydał mi się niepokojąco schorowany, ale udawało mu się zachować spokój, gdy potrząsnął na powitanie ręką Carlisle’a. Oczywisty chłód jego nieśmiertelnej dłoni zdawał mu się zupełnie nie przeszkadzać.
- Och, Bello, kochanie, co ty znowu narozrabiałaś? Niedługo będziesz tu stałym gościem. – Mama zaśmiała się niespokojnie, sztucznie. – I co się stało z twoimi ustami? – Drżącym palcem wskazała moją zaschniętą, nabrzmiałą dolną wargę. – Co ty mi robisz, skarbie?
- Mamo, nie zamartwiaj się tak! Wyglądasz na zupełnie wykończoną. – Delikatnie gładziłam jej ramiona, podczas gdy rozgorączkowanym wzrokiem błądziła po otaczających mnie sprzętach, kablach i rurkach. Ojciec stanął nieco z boku, by nie przeszkadzać nam w tym ponownym spotkaniu. Był kochany. Uśmiechnęłam się do niego ponad ramieniem mamy. Przyjrzał się uważnie mojemu strojowi unosząc swoje krzaczaste brwi – oczywiście się zaczerwieniłam. Wielkie dzięki, Alice!
- Co się dzieje, dlaczego Bella tu jest? – spytała mama zwracając się do Carlisle’a, a jej głos się podniósł. Ten obrzucił mnie szybkim spojrzeniem.
- Ekhm… Może powinnaś usiąść, mamo. Ty też, tato. – O ile to możliwe, ich twarze wyrażały jeszcze większą panikę. Usiedli z bezradną rezygnacją.

Nie wiedziałam, jak zmusić te słowa do wydobycia się z moich dygoczących ust. Wszystko we mnie buntowało się przeciwko powiedzeniu im prawdy; czasami kłamstwa były przecież o wiele znośniejsze. Nie potrafiłam szczególnie dobrze kłamać, ale miałam pewność, że zadowoli mnie powiedzenie czegokolwiek, co tylko uszczęśliwi moich rodziców, nie pozostawiając po sobie niedomówień i rozpaczy. Przez sekundę poważnie rozważałam, czy po prostu nie przemilczeć prawdy, mogąc przynajmniej oszczędzić im strachu i niepokoju. Traktowali mnie jak dziecko, które nadal chętnie przebywa w swoim nieszkodliwym świecie marzeń i nie chce dać wyrwać się z niego złej i niesprawiedliwej rzeczywistości. Ale ja byłam również dzieckiem, które nie chce pogodzić się z prawdą. Teraz jednak wszyscy musieliśmy być dorośli.
Nie okłamałabym ich w tej kwestii - kłamstwa miały nastąpić dopiero później.
- Jestem chora… Bardzo chora. – Mój głos brzmiał niezwykle czysto i pewnie w cichym pokoju. Wydawało się, że nikt nie oddycha. Westchnęłam, paląc za sobą w tym momencie wszystkie mosty. Podjęłam decyzję, której zamierzałam się trzymać.
– Śmiertelnie chora. W mojej głowie znajduje się… guz, już od bardzo dawna. Jest dość duży i nie da się go usunąć.
Przez chwilę było całkiem cicho, jedynie wstrzymywany od jakiegoś czasu oddech opuścił gardło mamy z sapnięciem. Skierowała na mnie swoje ogromne oczy. Charlie zdawał się szukać potwierdzenia moich słów u Carlisle’a, który tylko przytaknął.
Wtedy moi rodzice zaczęli płakać. Zupełnie zwyczajnie, bez robienia z tego dramatu. Drobne, pojedyncze łzy spływały po ich twarzach. Mama po prostu załamała się na moich oczach, a tata uderzał obiema dłońmi w wilgotne policzki. Jednym ramieniem automatycznie objęłam mamę, drugą ręką chwyciłam łokieć taty.
Tępy ból pulsował w mojej głowie, a migotanie, które najpierw przysłaniało mi lekko pole widzenia, teraz rozprzestrzeniło się na całe oczy. Dopiero wtedy zauważyłam, że ja także płaczę. Przez minutę byliśmy pogrążeni w naszej prywatnej rozpaczy. Mama mamrotała cały czas, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, że jestem za młoda i musi być jakiś sposób, by mi pomóc. Tata milczał, jakby tonął we własnych łzach.
Dyskretny głos Carlisle’a przerwał to szlochanie:
- Przewidywana dalsza długość życia Belli to mniej niż rok. Pod koniec tego czasu guz rozprzestrzeni się na cały twój pień mózgowy i nie będziesz już mogła się poruszać albo mówić… Prawdopodobnie nie będziesz mogła robić żadnej z tych rzeczy. W tej chwili jest on mniej więcej wielkości piłeczki do golfa. Pod koniec roku, zakładając, że dalej będzie rosnąć w tym tempie, osiągnie rozmiary pomarańczy.
Były to przerażające fakty, ale on potrafił przedstawić je odpowiednim tonem, tak, że brzmiały jakby wtrącone mimochodem, a jednocześnie - po prostu – nieuchronnie. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, chociaż łzy spływały na moje wargi, piekąc je. Skinął w moją stronę ze zrozumieniem i w tej chwili po raz pierwszy wydał mi się podobny do swojego najstarszego syna, jak na prawdziwego ojca przystało.
- Zostawię was teraz samych. W razie jakichś pytań albo problemów, czekam na zewnątrz.
Obserwowałam go, gdy wychodził przez drzwi. Zanim je za sobą zamknął, jeszcze raz spojrzał mi głęboko w oczy. „Jestem z ciebie dumny, Bello, zachowałaś się bardzo dzielnie!” - i już go nie było.
Ja sama też byłam z siebie dumna. Udało mi się coś, w co nie wierzyłam jeszcze kilka dni - a nawet godzin - wcześniej, zdobyłam się na to. I wcale mnie to nie zniszczyło. Wprawdzie smutek, niepokój i strach boleśnie ściskały mnie za serce, jednak nadal mogłam wyczuć jego bicie. Nie pękło. Nawet, jeśli nie chciałam jeszcze naprawdę przyjąć tego do wiadomości, w ostatnich dniach potrzebowałam całego tego wsparcia, by nie osunąć się w przepaść. Nie byłam tak silna, jak tego pragnęłam, ale w tej chwili to ja miałam szansę, by stać się podporą dla moich rodziców. To ich serca pękały, teraz, gdy opłakiwali swoje jedyne dziecko. Nie mieli nadziei na szczęśliwe życie po mojej śmierci i nigdy nie będą jej mieć.

Łagodnie przytuliłam tatę do wolnego boku. Przysunął się do mnie i pociągnął nosem prosto w mój szlafrok. Trwaliśmy w tej pozycji tak długo, jak jeszcze nigdy dotąd. Zaczęłam żałować, że nigdy wcześniej się na to nie zdobyliśmy, że nigdy sobie na to nie pozwoliliśmy. Żałowałam, że za jego plecami zawsze nazywałam go Charliem. Że nie spędzałam z nim wystarczająco dużo czasu. Żałowałam tego wszystkiego, ponieważ tak strasznie go kochałam i wiedziałam, że już nigdy nie będzie mi dane się nim nacieszyć.
We trójkę leżeliśmy w tym okropnym łóżku, bok przy boku. Mocno objęłam ich ramionami i przytuliłam do siebie.
Moja mama. Mamusia. Patrząc na to wszystko z punktu widzenia tej sytuacji, prawdopodobnie dobrze się stało, że w ostatnich miesiącach ze sobą nie mieszkałyśmy. Nauczyła się, jak sama może o siebie zadbać. I miała Phila, którego ubóstwiała. Nie musiałam martwić się o to, że sobie beze mnie nie poradzi. Z krzywym uśmiechem przypomniałam sobie, jak kiedyś zapomniała zatankować i utknęła gdzieś na końcu świata, zanim nie przybyłam jej na pomoc, wioząc w autobusie kanister benzyny. Wcześniej beze mnie byłaby niezdolna do funkcjonowania, ale teraz dawała już sobie radę. A w moim innym życiu i tak miałam zamiar mieć na nią oko, na nich oboje… Tylko oni nie mieli się o tym dowiedzieć.
- Muszę powiedzieć wam coś jeszcze – przyznałam zmęczona. Płacz i łzy mnie wyczerpały.
Mama drgnęła tak gwałtownie, jakby przepłynął przez nią jakiś naprawdę silny prąd.
- Nie, to coś dobrego – powiedziałam pospiesznie, ale nagle nie byłam już taka pewna, czy oni też będą tego zdania. Teraz było jednak za późno, by się wycofać, a poza tym i tak już wcześniej spaliłam za sobą wszystkie mosty. Mama najprawdopodobniej dostanie szału, tata też nie będzie zachwycony, ale mimo to druga część mojego wyznania nie powinna być już taka trudna.
- Edward i ja… My… Niedługo się pobieramy… Zanim nastąpi koniec. – Nie mogłam nic poradzić na to, że moje mokre od łez policzki pokryły się rumieńcem.
Poczułam, jak dwa ciała obok mnie napinają się, ale poza tym nic się nie wydarzyło. Na sekundę zapadła grobowa cisza i właśnie zastanawiałam się, czy na pewno mnie zrozumieli, gdy tata powoli się podniósł. Nieporadnie otarł pięściami łzy z twarzy. Następnie przejechał ręką po rzadkich, brązowych włosach o dokładnie takim samym odcieniu, co moje. Gdy w końcu się do mnie odwrócił, nadal wyglądał fatalnie. Mogłam to zauważyć, nawet mimo mojej ograniczonej perspektywy. Jego oczy były czerwone i spuchnięte, a z bladej twarzy nie zniknęły jeszcze ślady wyżłobione przez słone łzy. Ale uśmiechał się.
- Jeśli tego właśnie pragniesz, Bello, sądzę, że to dobry pomysł.
Wpatrywałam się w niego oniemiała. Jego widok coraz bardziej rozmazywał mi się przed oczami.
Szorstką dłonią ostrożnie dotknął mojego policzka, częściowo go osuszając.
- Lubię Edwarda – zapewnił mnie – tak długo, jak ty też go lubisz.
Skinęłam z wdzięcznością, nadal nie mogąc jednak zmusić się do przybrania szczęśliwego wyrazu twarzy. Wiedziałam, że kłamie, nawet jeśli było to kłamstwo dobrze przemyślane. Uważał, że jestem za młoda na małżeństwo. Wcale nie lubił Edwarda i jeśli to się kiedykolwiek zmieniło, jakoś uszło mojej uwadze. Według niego był to dobry pomysł tylko dlatego, że wierzył, że w ten sposób spełnia moje ostatnie życzenie. To jedyny powód, dla którego dał nam swoje błogosławieństwo. Trochę mnie to zasmuciło, chociaż wiedziałam, że każdy ojciec by tak zareagował. Ślub własnej córki zawsze stanowił dla nich coś w rodzaju ciosu w żołądek.
Odwróciłam się do mamy; ona też uniosła się do połowy. Przez ułamek sekundy wyglądała tak, jakby miała zamiar wypowiedzieć na głos wszystkie te wątpliwości, które tacie nie przeszły przez gardło. Nie zrobiła tego jednak. Kiwnęła za to głową tak energicznie, że jeszcze więcej włosów opadło jej na czoło i przykleiło się do wilgotnej skóry. Tymczasem usiłowała się uśmiechnąć, ale wyraz jej twarzy pozostał niezmieniony. Poddała się i przyglądała mi się tylko z tą maską smutku, której nie potrafiła zdjąć.
Wzięłam ją pod brodę i przyrzekłam, że w tej kwestii naprawdę nie musi się o mnie martwić.
- Nie robię tego – wydusiła z trudem.
- Doktor Cullen na nas czeka, Renée.
Pomogłam jej doprowadzić włosy do ładu, jednak również z jej twarzy nie dało się usunąć śladów łez. Trzęsąc się, westchnęła i razem z tatą wyszła z pokoju. Objął ją ramieniem.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin