Rozdzał 6 .doc

(32 KB) Pobierz

Rozdział szósty

Moje plecy były mocno przyciśnięte do piersi Edwarda. Jego nogi oplatały moją talię. Jedno ramię przeciągnął w poprzek mojego biustu niczym pas bezpieczeństwa. Drugie spoczywało na moim prawym barku, a jego dłoń zakrywała mi usta. Był ostrożny: ramię wokół mnie zaciskał tylko na tyle, by mnie unieruchomić, dłoń miała jedynie powstrzymać mnie od krzyku.
Gdy wirowanie powoli ustało i cały ten szum osłabł, mogłam też usłyszeć jego ciche mruczenie tuż przy moim uchu: „Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze…”. To było jak mantra… Nie, dzięki jego głosowi to brzmiało jak pieśń.
W miarę jak ból pulsujący w mojej głowie był mniejszy, im bardziej oddalałam się od powierzchni czarnego morza, tym mocniej dygotałam na całym ciele. Nie miałam kontroli nad swoimi wargami, które drżały pod jego marmurową dłonią. Bałam się, że znowu wpadnę w tę otchłań. Nie chciałam pogrążyć się w jej przytłaczającej ciemności i zimnie. Pochłaniała wszystko, co w tamtej chwili czułam, słyszałam, widziałam, czego doświadczałam, wszystkie moje wspomnienia i pragnienia. Było jednak pewne, że za chwilę miałam z powrotem się z niej wydostać, właśnie się przebudzałam. Jęknęłam.
Edward niepewnie odsunął rękę od moich ust, ale dalej śpiewał swoją piosenkę. Objął mnie teraz ramieniem i kołysaliśmy się w łagodnym, pasującym do jego melodii rytmie, w przód i w tył. Płakałam, chociaż w moich oczach zabrakło już łez.
Musieliśmy trwać w tej pozycji krótką chwilę wieczności, bo w pewnym momencie nie byłam w stanie dłużej szlochać, moje ciało przestało się trząść, a jego monotonny śpiew stawał się coraz cichszy. Pomimo tego nadal kołysał mnie w swoich ramionach. Ja po prostu wpatrywałam się w białą ścianę naprzeciwko. Widok rozmazywał mi się przed oczami pod wszystkimi kątami i napawałam się wrażeniem, jakie to zjawisko wywierało na mnie w pustej przestrzeni.
Chłodny pocałunek w policzek wyrwał mnie z rozmyślania nad zmianami mojego widzenia.
- Lepiej? – spytał Edward ochrypłym głosem.
Przygryzłam wargę, mając jednocześnie nadzieję, że nie naruszyłam jej delikatnej skóry.
- Nie… Gorzej… - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Przycisnął swoją idealną twarz do mojej szyi i westchnął ciężko. Kiedy jego wargi przesunęły się dokładnie nad moją tętnicą, lekko je rozchylił. Zimny powiew owionął moją skórę i coraz bardziej natarczywie namierzał ustami miejsce, gdzie skóra nad tętnicą, w której pulsowała krew, była najcieńsza.
I wtedy mój lewy siekacz w końcu rozciął dolną wargę i z rany zaczęła się sączyć ciepła, ciemnoczerwona ciecz.
Nienawidziłam smaku krwi, był o wiele gorszy niż sam jej zapach. Słono-słodki, niemiłosiernie drażnił mi żołądek, wciąż i wciąż na nowo. Spytałam krótko samą siebie, jak można takiego smaku pragnąć lub wręcz się nim delektować. Dobrze mi znany pech nie kazał na siebie długo czekać. Moje serce jakby celowo zaczęło mocniej pompować, by z wargi popłynęło jeszcze więcej krwi.
Usta Edwarda na mojej skórze natychmiast się zatrzymały i poczułam, że przestał oddychać. Otaczające mnie ramiona napięły się, mięśnie stwardniały, a nerwowo wdychane powietrze nie docierało już do moich płuc.

Były dwie możliwości.
Nie będzie mógł oprzeć się pokusie mojej krwi i od razu mnie zabije. Z pewnością nie potrwa długo, aż ugasi swoje od dawna powstrzymywane pragnienie. Wprawdzie Edward przysięgał, że ma kontrolę nad tą stroną swojej natury, ale jak kiedyś napomknął: ostatecznie on też był tylko człowiekiem, a ludzie są przecież znani z popełniania katastrofalnych błędów. W żadnym wypadku nie mogłabym brać mu tego za złe.
Albo będzie umiał oderwać się od ciemnoczerwonego nektaru płynącego w moich żyłach i wówczas, mam nadzieję, (po trzech dniach trwania przemiany) spędzi ze mną wieczność. I wtedy to będzie już kompletne. Zniknie w końcu ta bariera między nami, którą stwarza wyłącznie moja delikatność, moje kruche człowieczeństwo. Wtedy nie będzie już musiał być ostrożny, a ja nie będę musiała się więcej powstrzymywać. Wtedy to się już nigdy nie skończy. Wtedy będzie mógł mieć ze mnie wszystko, i to co najmniej do końca tego świata.
Od początku istniały tylko dwie możliwości rozwiązania tej sytuacji.
Im więcej sekund mijało, tym mniej interesowałam się moim błyskawicznie zbliżającym się przeznaczeniem.
„Tak czy inaczej, teraz się skończy” powiedział rzeczowy, pozbawiony nadziei głos w tyle mojej głowy.
W końcu zamknęłam oczy, zrezygnowałam z wyczerpującego oddychania i zmęczona oczekiwałam na koniec.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin