Rozdział 5 .doc

(44 KB) Pobierz

Rozdział piąty

Leżeliśmy razem w tym bezosobowym, szpitalnym pokoju, na niewygodnym, szpitalnym łóżku. Herbata obok mnie już dawno wystygła.
Zaczerpnęłam powietrza i usiłowałam uciszyć moje serce, bijące niespokojnie tuż przy uchu Edwarda. Jednak jego chłodny oddech natrafił na skórę mojego dekoltu (nawet jeśli przy tej atrakcyjnej koszuli, którą założono mi bez mojej wiedzy, nie był specjalnie odsłonięty) i Edward przycisnął mnie mocno do siebie, tak że dokładnie czułam fakturę cienkiego okrycia. Tak bardzo skupiłam się na tym, by nie zacząć hiperwentylować, że myśli, które w tej sytuacji miałby każdy normalny człowiek, w ogóle nie przychodziły mi do głowy. Edward przejechał kciukiem po moim policzku i mimowolnie zamknęłam oczy. W tamtej chwili nie chodziło jednak o to, by cieszyć się jego czułym dotykiem i cudowną bliskością, ale by odwrócić jego uwagę od smutku. Spróbowałam otworzyć oczy i uwolnić się z mgły, która mnie spowiła. Wymagało to całej mojej siły woli.
- Edward. – Niestety, mój głos brzmiał bardzo słabo.
Usiadł, przyciągając mnie do siebie.
- Całe moje istnienie uzależniłem od ciebie, a teraz nie umiem… Nie mogę już dłużej utrzymywać cię przy życiu – wyszeptał w moje włosy. Załaskotało.
Moje słowa zostały stłumione przez jego pierś. – To nie twoje zadanie.
- Więc co jest moim zadaniem?
Uśmiechnęłam się szeroko. – Kochać mnie, przytulać, całować, i tak już zawsze.
Nie uśmiechnął się, jego wargi przy moich włosach nie poruszyły się.
- Proszę… - błagałam. Musiał z tym skończyć. Jego zachowanie bolało mnie bardziej, niż powód mojego pobytu tutaj.
Położył ręce na moich ramionach i ostrożnie, ale zarazem pewnie, popchnął mnie na poduszkę. Wyraz jego twarzy był nieugięty, a oczy wpatrywały się w jakąś nieokreśloną dal, chociaż pozornie patrzył na mnie.
- Powinnaś już spać, Bello. Kiedy się obudzisz, na pewno poczujesz się lepiej i nie będziesz musiała więcej okłamywać swojego ojca.
Westchnęłam i słychać było w tym zmęczenie, które czułam.
- Zostaniesz ze mną?
- Tak, nigdzie nie odejdę – odpowiedział głucho.
Wyczerpana przymknęłam powieki i wszystko stało się czarne. Czułam jednak jego obecność i paniczny strach przed śmiercią we śnie całkiem mnie opuścił. Nie miałabym nic przeciwko śmierci u jego boku… W każdym bądź razie w porównaniu z innymi sposobami odejścia.
Zauważyłam oczywiście, gdy kilka godzin później Edward gdzieś się oddalił. Zawsze to zauważałam. Usłyszałam także, jak otwierają się drzwi i ktoś wchodzi do środka. I już wiedziałam, że Edward nie odszedł… Dzięki Bogu!
- I? – Od razu rozpoznałam cichy, niski głos Carlisle’a.
- Śpi – odpowiedział Edward.
Mówili ściszonymi głosami, ale rozumiałam każde słowo. Zaczęłam miarowo i spokojnie oddychać, pilnując, by nie zacisnąć powiek zbyt mocno i zachowywać się jak osoba pogrążona w głębokim śnie. Jasne, aktorka ze mnie żadna!
- To naprawdę odpowiednia pora, by uczynić ją jedną z nas, Edwardzie. – Carlisle brzmiał bardzo autorytatywnie.
- Nie mogę – wyszeptał Edward zrozpaczonym tonem. – Tak po prostu nie powinno być. Śmierć była jej pisana już na początku. Pierwszego dnia jej pobytu tutaj rzuciłbym się na nią podczas lekcji. Później mógł zmiażdżyć ją samochód. Potem niewiele brakowało, by zginęła z rąk innego wampira. I jakby tego było mało, śmierć miała w zanadrzu jeszcze jeden plan i wsadziła jej do głowy ten przeklęty guz, który z pewnością ją zabije. – Usłyszałam ciche warczenie. – Nie mogę jej po prostu ugryźć, bo wtedy i tak umrze, i to z mojej winy!
- Zachowujesz się dziecinnie! Zawsze uważałem cię za mądrego młodego człowieka, ale teraz mnie zawiodłeś. Słyszysz tylko to, co chcesz usłyszeć. To cecha, która wynika z twojego daru. W tym także masz wprawę. Jesteś ślepy na wszystko, co nie zgadza się z twoim wyobrażeniem. Dlatego wcale nie słyszysz, gdy Bella mówi ci, że chce zostać z tobą na zawsze, że jesteś dla niej wszystkim i że pragnie życia przy twoim boku, tego też nie słyszysz. Słyszysz za to całkiem dobrze, gdy szepcze: „boję się śmierci”, ignorujesz za to koniec jej wyznania. A mówi – „boję się śmierci, boję się, że już więcej nie otworzę moich oczu, bo wtedy nie będę mogła już więcej cię zobaczyć”. Zrób w końcu to, co powinieneś, Edwardzie! Wreszcie masz szansę dowieść jej, ile dla ciebie znaczy. Jeśli jej natychmiast nie przemienisz, ja to zrobię, nieważne, jak bardzo cię to zdenerwuje, ponieważ kocham Isabellę Swan, tak samo jak każdy inny członek mojej rodziny i nie chcę, byśmy stracili ją na zawsze!
- Nie uratuję jej w ten sposób!
- Więc zamierzasz po prostu nic nie zrobić? Jeśli tak, to jestem tobą nie tylko rozczarowany. Myślałem, że ją naprawdę kochasz, ale na to nie wygląda!
- Kocham ją! – Jego głos przeszedł w niewyraźny pomruk, mimo to nadal mogłam usłyszeć każde słowo. – Nie chcę jej stracić, to by mnie zabiło. Ale nie chcę też zmuszać jej do życia, którego w końcu będzie żałować, bo naprawdę bardzo ją kocham!
- Nie będzie tego żałować, co do tego jestem absolutnie pewny! – Nastąpiła krótka pauza, podczas której bez słów zgodziłam się z Carlisle’em. – Wiesz zatem, co masz zrobić?
- Tak. – Edward westchnął głęboko. Słysząc to, zadrżałam… Ale nie ze strachu.
- Wiesz, jak zawsze ją sobie wyobrażam, Carlisle? Jako matkę z małym dzieckiem przy boku. – Krótki, suchy chichot. – Dziecko miałoby jej czekoladowe oczy, bladą cerę i mahoniowe włosy.
- Tak jednak nie będzie.
- Wiem… Zawsze mam poczucie, że to moja wina, że nigdy nie będzie miała prawdziwego życia, z dziećmi i wnukami. Tylko dlatego, że właśnie ja musiałem się w niej zakochać, teraz umiera.
Ani wiadomość o guzie w moim mózgu, ani świadomość zbliżającej się śmierci, ani bóle głowy, które ją zapowiadały, nie mogły doprowadzić mnie do płaczu. Jednak przy tych słowach łzy naszły mi do oczu i zaczęły spływać po twarzy. Starałam się nie wydawać żadnych odgłosów i dalej markować sen.
- Rozumiem twoje wątpliwości, synu. Sam je miałem. Ale wtedy ważniejszy był strach, że mógłbym stracić ciebie albo Esme, albo któreś z twojego rodzeństwa. Może takie postępowanie to tchórzostwo, ale nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób.
- Bo to nie było tchórzostwo, Carlisle!
- W twoim przypadku również nie będzie. Edwardzie, zaufaj mi!
Edward wziął głęboki (oczywiście niepotrzebny) oddech.
- Postaram się.
Wydałam z siebie płaczliwy jęk, którego nie mogłam już w żaden sposób powstrzymać. Nie musiałam nawet budzić się z mojego udawanego snu, by wiedzieć, że się we mnie wpatrują.
Usiadłam bez pośpiechu, opierając się plecami o wezgłowie łóżka i trąc oczy pięściami, jednak nie potrafiłam powstrzymać łez.
- Zostawię was samych – powiedział Carlisle ze zrozumieniem.
Edward czekał i milczał, gdy ja usiłowałam się uspokoić. Mój oddech stabilizował się powoli i w końcu przestałam również płakać.
Gdy na niego spojrzałam, był spokojny i zdecydowany.
- Nie chcesz być wampirem. – Zdawał się bardzo pewny siebie.
- Już raz stwierdziłeś, że nie mam absolutnie żadnego instynktu samozachowawczego… Cóż, teraz już mam… Lepiej późno niż wcale. W każdym razie sama chcę przeżyć, nieważne, w jakiej formie będę dalej egzystować.
- Bello, proszę cię. Naprawdę nie wiesz, o czym mówisz! – Zdenerwowany pocierał skronie długimi, bladymi palcami.
Miałam już dosyć tego leżenia, więc z zapałem zerwałam się na równe nogi i wstałam. Dobrze było znowu wrócić do żywych i nie być więcej przykutym do łóżka jak inwalida. Jednak Edward natychmiast znalazł się przy moim boku, by w razie konieczności uchronić mnie przed bolesnym upadkiem.
- Sama świetnie potrafię chodzić. Dziękuję, Edwardzie! – burknęłam, kuśtykając w stronę okna i otwierając je trochę zbyt gwałtownie. Nawet gdy byłam zdrowa, to zdanie brzmiało w moich ustach jak żart.
Wychyliłam się mocno ku zimnemu, świeżemu powietrzu, ignorując fakt, że Edwardowi zupełnie nie podoba się takie zachowanie.
- Wiesz, jaki jest twój problem? – spytałam, teraz już naprawdę rozwścieczonym tonem.
- Poza oczywistym? – Spokój w jego głosie doprowadzał mnie do szału.
- Twoim problemem jest to, że nienawidzisz sprawiać innym zawodu! Wbiłeś sobie do tego upartego łba, że chcesz utrzymać mnie przy życiu i teraz niesamowicie cię denerwuje, że nie dasz rady. Przez ten upór nie dostrzegasz wielu możliwości! Uważasz, że mnie zawiedziesz, zmieniając w to, czym sam jesteś i dlatego pozwalasz mi marnie zdechnąć! – Przy ostatnich słowach odwróciłam się do niego i rzuciłam mu w zszokowaną twarz całą moją wściekłość, moje rozczarowanie, mój strach i moją rozpacz.
Równie dobrze mogłam od razu skoczyć z okna, albo strzelić sobie cholerną kulkę w jeszcze bardziej cholerny guz mózgu, bo jego zraniony wzrok zabił mnie na miejscu.
Po straszliwej sekundzie spojrzał na mnie, jakby nie mógł już znieść mojego widoku, i szukał odpowiednich słów. W tamtej chwili znowu naszła mnie potrzeba, by rzucić się skądś w dół.
- Nie możesz naprawdę w to wierzyć… - wyszeptał, zmieszany i rozczarowany.
- Nie… Przepraszam – wymamrotałam, marząc o tym, by cofnąć swoje słowa. Takie rzeczy przychodziły mi do głowy tylko wtedy, gdy byłam naprawdę rozgniewana.
Zrobiłam bardzo niepewny krok do przodu, bojąc się, że nie będzie już chciał mnie obok siebie. Nie odsunął się jednak, więc stanęłam dokładnie naprzeciwko niego i zajrzałam w oczy, które teraz były w kolorze onyksu.
- Opowiem ci, co naprawdę myślę. – Mój głos drżał i żałowałam, że w ogóle to powiedziałam. To go zasmuci lub rozwścieczy… Albo to i to naraz. Ale bałam się jeszcze innej reakcji – a właściwie jej braku. Bądź, co gorsza, przytaknięcia.
- Co myślisz? – Jego oddech owionął moją twarz. Był słodki i kuszący. Wszystko w Edwardzie było po prostu idealne i jak to się czasem (w tych rzadkich chwilach, kiedy z jego powodu nie mdlałam ze szczęścia) zdarzało, jego doskonałość jakoś mnie zasmuciła.
- Myślę, że nie chcesz mnie przemienić, ponieważ obawiasz się, że nie będziesz umiał już kochać tej zimnej i bladej istoty, której serce nie bije. Ja też się tego obawiam! Więc jeśli tak jest, wolałabym już wkrótce umrzeć, niż żyć z tą świadomością wieczność.
Zniknął! Ogarnął mnie największy strach, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam, o wiele większy od strachu przed śmiercią. Zaczęłam już odpływać w jego dalekich, czarnych oczach, podczas gdy panicznie oczekiwałam negatywnej (w społecznym znaczeniu) reakcji. I nagle wszystko znowu wirowało. Znajdowałam się w onyksowym morzu i tonęłam.

Gdy ból ponownie zaatakował, rozpaczliwie przyciskałam dłonie do ust, by nie móc zacząć wrzeszczeć. Prawdopodobnie i tak krzyczałam, nie mogę dokładnie powiedzieć. Jednak gdy się przebudziłam, z ulgą stwierdziłam, że moje usta są nadal zamknięte… Tyle, że nie moimi dłońmi.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin