Fox Susan - Braterska przysługa.pdf

(347 KB) Pobierz
306688484 UNPDF
Susan Fox
Braterska przysługa
306688484.002.png
Rozdział 1
Rozległe, dzikie tereny ciągnęły się po horyzont, sprawiając wrażenie
nietkniętych ręką człowieka. W tej wielkiej przestrzeni jej skromne ranczo zdawało
się drobiną, jak znaczek pocztowy porzucony w głuszy. Praca tutaj wymaga
ciężkiego mozołu i nigdy się nie kończy. Kurz, pot i czasem krew. Nie jest lekko.
Ani bezpiecznie. Zwierzęta, nawet te najlepiej ułożone, bywają nieobliczalne.
Wypadki są nieuniknione i wliczone w koszty. Urządzenia zawodzą, narzędzia
odmawiają posłuszeństwa. Zdarzają się awarie, coś trzeba naprawiać. Zachodnie
wiatry spadają znienacka, niosąc z sobą zniszczenie.
To nie jest miejsce dla panienki, ale Corrie Davis już dawno oswoiła się z
życiem na ranczu. Przez chwilę próbowała być taka, jak inne dziewczyny w jej
wieku. Miała wtedy osiemnaście lat i zapragnęła być damą. Zachwyciły ją
cieniutkie rajstopy, makijaż, książki o zasadach savoir-vivre’u. Z zapartym tchem
czytała kobiece magazyny, a raz cały weekend spędziła na zakupach w San
Antonio.
Nakupiła wtedy ślicznych fatałaszków, których do dziś ani razu nie włożyła.
Miała tyle planów, tyle nadziei. Człowiek, który rozbudził w niej te pragnienia,
nieświadomie obrócił je w proch. Kilkoma zaledwie słowami.
– Corrie, jesteś bystrą i mądrą dziewczyną. Na pewno doskonale zdajesz sobie
sprawę, że nie pasujesz do mojego brata. Nasz ojciec wiąże z nim wiele planów.
Shane powinien skończyć studia. Przejąć odpowiedzialność za część naszego
dziedzictwa. Przez następne lata ma wiele do zrobienia. Musi dorosnąć, odnaleźć
swój cel...
Nick Merrick umilkł i popatrzył na nią przenikliwie. Wzdrygnęła się, serce w
niej zamarło. Intuicyjnie czuła, co teraz nastąpi.
– Corrie, sama widzisz, że dla ciebie nie ma tu miejsca.
Przykro mi patrzeć, jak bardzo się starasz, a wiem, że nic z tego nie będzie.
Jej też było wtedy przykro, nawet bardzo. Jednak podświadomie wiedziała, że
Nick ma rację. Nie pasuje do planów ich ojca. Zresztą nie chciała wyjść za mąż za
Shanea.
Szczęście, że Nick się tego nie domyślił. To w nim się kochała, nie w jego
młodszym bracie. Jego chciała oczarować strojami i sposobem bycia. Skoro tak
jednoznacznie powiedział, że nie jest odpowiednią dziewczyną dla Shanea, to
wszystko było jasne.
306688484.003.png
Za nią chłopcy nigdy się nie uganiali, więc słowa Nicka tylko utwierdziły ją w
przekonaniu, że nikt się nią nie zainteresuje. Widzą w niej nie dziewczynę, a
kumpla. Zresztą to od tego zaczęła się przyjaźń z Shaneem.
Dlaczego Nick sądził, że łączy ich coś więcej? Niebywałe. Nie mogła tego
pojąć.
Do tamtej przykrej rozmowy nie wracała przez lata. Cierpiała, ale czas zrobił
swoje. Wreszcie pogodziła się i przestała o tym myśleć. Wkrótce po tym, jak
skończyła dwadzieścia lat, pochowała ojca. Na nią spadło prowadzenie rancza.
Pracowała od świtu do nocy i nie miała już czasu rozmyślać o Merrickach.
Z Nickiem widywała się bardzo rzadko. Wprawdzie ich posiadłości graniczyły
z sobą, ale okazji do spotkań było niewiele. Shane, zgodnie z wolą ojca, wyjechał
na studia, ale po pierwszym semestrze rzucił naukę, by doskonalić się w rodeo. To
zawsze było jego marzeniem. Tak więc plany starego Merricka spaliły na panewce.
Przez te sześć lat Shane nie dawał znaku życia. Ona też nie zaprzątała sobie nim
głowy. Aż do wczoraj, gdy Nick nagrał się jej na sekretarkę, i wspomnienia odżyły.
Dla Nicka najwyraźniej było oczywiste, że jego brat jest z nią w ciągłym
kontakcie. „Gdy zobaczysz się z Shaneem, bądź tak miła i poproś, by do mnie
zadzwonił”.
Ta prośba była dla niej ogromnym zaskoczeniem. Wywnioskowała z niej, że
Shane się do niej wybiera.
Minęła doba, a Shane się nie pokazał. Przez ten czas zapewne widział się z
bratem. Czyli nie ma powodu, by dzwonić do Nicka.
Znużonym krokiem szła ze stajni do domu. Porządnie się dziś napracowała. Jest
zakurzona, mokra od potu, pobrudzona smarem. Niepotrzebnie brała się za
naprawę wiatraka. Ujeżdżanie źrebaka też mogła sobie darować, za bardzo jest
zdekoncentrowana. To dlatego dała się zrzucić.
Weźmie szybki prysznic, przebierze się i zje zimny lunch. Potem zajmie się
papierkową robotą i posprząta w domu. Ma mnóstwo zajęć. Nie będzie nabijać
sobie głowy rozmyślaniami na temat Merricków. To zamknięta sprawa, do której
nie warto wracać.
Idąc, oglądała rozdarty rękaw koszuli, zastanawiając się, czy warto go zszywać.
Nagle wesoły męski głos wyrwał ją z zamyślenia.
– Hej, jak ci się podobam?
Na barierce ganku siedział Shane Merrick. Nadal przystojny, w czarnym
kowbojskim kapeluszu i jaskrawo-niebieskiej koszuli na perłowe napy. Dżinsy,
sądząc po kolorze, dość nowe, a wyglansowane czarne kowbojki zdradzały, że czas
306688484.004.png
spędza nie na ranczu, a w mieście. Ale uwagę Corrie przyciągnęła ozdobna klamra
pasa. Klamra mistrza rodeo.
Poderwał się z miejsca i wyszedł jej naprzeciw. Chciał wziąć ją w ramiona, lecz
cofnęła się w porę.
– Ubrudzisz się.
– Trochę kurzu nikomu jeszcze nie zaszkodziło! – roześmiał się i przyciągnął ją
do siebie. – Och, Corrie, nawet nie wiesz, jak miło cię widzieć!
Przyjemnie było to słyszeć, podobnie jak przyjemnie było w jego serdecznym
uścisku.
– Świetnie wyglądasz – skomplementowała go. – I pięknie pachniesz. – Cofnęła
się i z uśmiechem poprawiła przekrzywiony kapelusz. – Jak się miewa nasz mistrz?
Startujesz po trzecią klamrę?
Shane uśmiechnął się, wyciągnął rękę i odgarnął pasemko ciemnych włosów,
które wymknęło się jej z warkocza.
– Nieźle się napracowałem, żeby dojść do tego, co już mam. W sumie mógłbym
na tym poprzestać.
Corrie cofnęła się nieco i ruszyła do drzwi.
– Napijesz się czegoś?
– Z przyjemnością.
Weszła do domu, powiesiła kapelusz na kołku i podeszła do kuchennego
zlewozmywaka.
– Weź sobie, na co masz ochotę. Muszę choć trochę się umyć.
Podwinęła rękawy koszuli i zaczęła energicznie szorować dłonie.
– Czym chcesz się przytruć? – zawołał Shane, stojąc przed otwartą lodówką.
– Poproszę wodę z lodem – powiedziała, myjąc ręce.
Shane zamknął lodówkę i postawił na blacie szklankę z wodą. Corrie
uśmiechnęła się do niego.
– Dzięki. Zaraz wezmę, tylko trochę się wypucuję.
– Dla mnie jesteś w porządku.
Już miała przenieść wzrok na ręce, gdy nagle coś ją tknęło. To jego spojrzenie...
niby takie jak zawsze, jednak trochę inne. Mocno potarła paznokcie szczoteczką.
Po chwili opłukała twarz wodą i zakręciła kran.
Sięgnęła po ręcznik, ale Shane był szybszy. Gdy podał jej ręcznik, wytarła
twarz, potem dłonie.
– Wczoraj twój brat nagrał się na sekretarkę – zagaiła.
– Chciał, żebyś do niego oddzwonił. – Odłożyła ręcznik, sięgnęła po szklankę.
306688484.005.png
– Domyślam się, że już się z nim widziałeś.
– Tak, byłem w domu. Usłyszałem ofertę.
Upiła porządny łyk, odstawiła szklankę i oparła się o blat. Shane dolał jej wody.
– Jaką ofertę? – zapytała.
Shane podszedł do lodówki i wstawił do niej dzbanek z wodą.
– Nick proponuje, byśmy wspólnie prowadzili ranczo. Uważnie popatrzyła na
jego twarz. Już się nie uśmiechał.
– To chyba dobra propozycja. Shane uśmiechnął się półgębkiem.
– Nie jestem pewien. Nick proponuje mi czterdzieści pięć procent. Jest więc
problem. Po pierwsze, on miałby decydujący głos. Po drugie, ja nie wniosłem tego
udziału. Tym bardziej nie mam prawa do takiego samego głosu. Może lepiej kupić
coś na własny rachunek.
Nie skomentowała tego, ale Shane jej nie zaskoczył. Zawsze był niezależny.
Dlatego stale miał konflikty z ojcem i starszym bratem. Po śmierci ojca spory z
Nickiem jeszcze się nasiliły. Zaczął studia, ale dość szybko z nich zrezygnował.
Jednak nie może się zgodzić, że Shane nie ma prawa do rodzinnego majątku.
To mu się należy, przez sam fakt urodzenia. Tak jak jej należy się to ranczo, bo tu
się urodziła. To jej rodzinne dziedzictwo.
– Chodź, usiądziemy – gestem zaprosiła go do salonu.
Shane zaśmiał się cicho.
– Nie obraź się, ale na siedzeniu masz plamę ze smaru.
Popatrzyła na niego, badając, czy nie żartuje. Oczy mu się śmiały.
– Nie bujasz?
Zamiast odpowiedzi, Shane pokazał gazetę, którą chyba zabrał po drodze z
kuchni.
– Możesz usiąść na tym.
Rozłożył gazetę na fotelu. Corrie usiadła wygodnie. Na szczęście udało się jej
nie rozlać wody z trzymanej w dłoni szklanki.
Shane usiadł na podnóżku fotela. Wskazał na jej szklankę.
– Cud, że nie rozlałaś. Jak zawsze zręczna. Masz w sobie wyjątkową elegancję.
W jego oczach znowu dostrzegła coś nowego... Starała się tego nie zauważać.
– Jak zwykle przesadzasz.
Jego uśmiech zgasł.
– Nie przywykłaś do komplementów. Zbijają cię z tropu.
Pewnie nie zdajesz sobie sprawy, że większość facetów, patrząc na ciebie, ma
nieprzyzwoite myśli.
306688484.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin