Niven_Larry_-_Dziedzictwo_Heorotu_T2_-_Dzieci_Beowulfa.rtf

(1781 KB) Pobierz
FRANK HERBERT

LARRY NIVEN, JERRY POURNELLE,
STEVEN BARNES

 

 

 

DZIECI
BEOWULFA

(Przełożył Jan Pyka)

Dla Marilyn, Roberty i Toni

DRAMATIS PERSONAE

URODZENI NA ZIEMI

CADMANN WEYLAND - niegdyś pułkownik sił zbrojnych Narodów Zjednoczonych; odpowiedzialny za bezpieczeństwo kolonii na Avalonie

MARY ANN (EISENHOWER) WEYLAND - botanik i pierwsza żona Cadmanna Weylanda

SYLYIA (FAULKNER) WEYLAND - biolog i druga żona Cadmanna Weylanda

ZACK MOSCOWITZ - gubernator kolonii na Avalonie

RACHEL MOSCOWITZ - psycholog kolonii i jedyna żona Zacka

CARLOS MARTINEZ - historyk, rzeźbiarz i bohater wojen z grendelami

JOE SIKES - inżynier, były kochanek Mary Ann Eisenhower i bohater wojen z grendelami

HENDRIK SILLS - pilot, bohater wojen z grendelami

CHAKA MUBUTU (“WIELKI CHAKA") - biolog

CAROLYN MCANDREWS - była administratorka i agronom. Bohaterka wojen z grendelami

JULIA CHANG HORTHA- agronom, pielęgniarka i pastor Towarzystwa Unitariańsko-Uniwersalistycznego

URODZENI WŚRÓD GWIAZD

MICKEY WEYLAND - inżynier górniczy i leśniczy; najstarszy syn Cadmanna i Mary Ann Weyland

LINDA WEYLAND-SIKES - córka Cadmanna i Mary Ann Weyland, matka Gadziego Weylanda. Mieszka z Joem Sikesem i jest z nim zaręczona

RUTH MOSCOWITZ - córka Zacka i Rachel Moscowitz

Grendelowi skauci

JESSICA WEYLAND - pierwsze dziecko Cadmanna i Mary Ann Weyland

JUSTIN FAULKNER -jedyne dziecko Sylvii Faulkner i jej pierwszego męża. Zaadoptowany przez Cadmanna Weylanda

COLEEN MCANDREWS - starsza córka Carolyn McAndrews

KATYA MARTINEZ - uznane dziecko Carlosa Martineza

EVAN CASTANEDA - pilot skeetera

EDGAR SIKES - specjalista komputerowy; syn Joego Sikesa i jego pierwszej żony

Dzieci z probówki

AARON TRAGON - nieoficjalny przywódca urodzonych wśród gwiazd

STU ELLINGTON - matematyk, pilot skeetera

CHAKA MUBUTU (“MAŁY CHAKA") - biolog; adoptowany syn Wielkiego Chaki

TRISH CHANCE - kulturystka

DERIK CRISP - myśliwy, naczelnik grendelowych skautów

TOSHIRO TANAKA - sensei urodzonych wśród gwiazd; instruktor karate i jogi

Grendelowe zuchy

CAREY LOU DAYIDSON

HEATHER MCKENNIE

SHARON MCANDREWS

INNI

CASSANDRA - komputer

STARA-grendel

DŁUGA MAMA - niezupełnie węgorz

TARZAN, ZWIEBACKI  I INNI - chamele

ZIMNA - grendel śnieżny

PANI JEZIORA - królowa grendeli budujących tamy

AZJA - skryba

PROLOG
OGNISKO

- Dawno, dawno temu nasi rodzice i dziadkowie opuścili planetę zwaną Ziemią. Statkiem o nazwie Geographic wybrali się do gwiazd i znaleźli raj. Ale ten raj zmienił się w piekło...

Z ogniska strzelił w górę biały płomień, gdy zajęła się kłoda z jednego z drzew, które nazywali grzywiastymi, gdyż ich gałęzie układały się na kształt końskich grzyw. Ogień buchał wysoko przez prawie minutę, po czym znowu przygasł, kryjąc się wśród rozżarzonych węgli. Z ustawionego na krzemieniach żelaznego rondla dochodziło skwierczenie. Nagły powiew wiatru posłał rój iskier w stronę mglistego nieba i zastygłych wyżej gwiazd.

Na ustawionych wokół gasnącego ogniska prowizorycznych siedziskach z kłód i kamieni przysiadło ramię przy ramieniu kilkunastu młodych ludzi, wpatrujących się w ogień szeroko otwartymi oczami. Przez całe życie czekali na tę noc.

Głos Justina Faulknera to wznosił się, to opadał, raz pieścił łagodnymi tonami, innym razem palił mocniej niż gasnące płomienie.

- Przybyli z gwiazd - ciągnął scenicznym szeptem. - Chcieli pobudować domy tam, gdzie jeszcze nigdy nie stanęła noga żadnego człowieka. Avalon był nie okiełznanym lądem, który rozciągał się pod obcym człowiekowi niebem, rajem do wzięcia. Te kobiety i ci mężczyźni byli najlepsi, najbystrzejsi i najdzielniejsi ze wszystkich, których wydała Ziemia: dwieście osób wybranych z ośmiu miliardów. Nasi rodzice. Urodzeni na Ziemi. Nie znali jednak wtedy prawdy o swoim nowym świecie, prawdy, której w a m... - Długimi, delikatnymi palcami, palcami rzeźbiarza, zaczął wskazywać dzieci, wykonując przy tym tak gwałtowne gesty, jakby każde z nich było winne jakichś nieopisanych zbrodni - wam, urodzonym wśród gwiazd, nikt jeszcze nie przekazał... aż do tej chwili. Aż do tego tygodnia. Aż do tego wieczoru.

W głosie Justina słychać było cały autorytet i niezmierzoną wiedzę jego dziewiętnastu lat. Żadne z dzieci nie skończyło jeszcze trzynastu lat. Teraz byli młodzikami, grendelowymi zuchami. Ten wieczór miał być ich pierwszym krokiem na drodze do zostania grendelowymi skautami. O świcie opuścili osadę Camelot i udali się na wędrówkę, najpierw przez równinę, potem wzdłuż rzeki Miskatonic, a następnie, podążając wzdłuż jej małego dopływu zwanego Amazonką, wspięli się na zbocze Wielkiej Szarej Góry. Na lunch i obiad dostali po kilka łyków wody ze strumienia.

Ich zaciekawione, wyrażające entuzjazm i zapał oczy, czarne, brązowe, niebieskie, zielone, świadczyły o genetycznych darach wszystkich ludów Ziemi. Ich gibkie młode ciała były doskonałe jak gwiazdy na nocnym niebie, a marzenia przepełniające ich umysły jarzyły się jeszcze jaśniejszym światłem. Byli młodymi spadkobiercami nowego świata.

- ...rzeki były pełne ryb, które nazwali łososiami. Łowili te ryby i jedli je... - Justin wyjął nóż z pochwy przytroczonej do paska. Dźgnął nim dno dymiącego rondla, nadziewając na czubek kawałek skwierczącego mięsa. Uniósł go, po czym zaczął odrywać zębami część, która się przypaliła. Następnie przekazał zarówno nóż, jak i rondel na prawo, w ręce dziesięcioletniej dziewczynki o długich do ramion blond włosach.

Wbiła ząbki w mięso, najpierw ostrożnie, potem mocniej, starając sieje rozgryźć. Swą strukturą przypominało raczej twardą wołowinę niż kawałek ryby. Zaczęła żuć - i odniosła wrażenie, że mięso odpowiedziało tym samym. Chwyciła się za gardło, z trudem łapiąc oddech, ale zdołała jeszcze przekazać rondel oraz nóż na prawo. Siedzący tam chłopiec o skórze ciemnej jak noc wydał odgłos, jakby się dławił, po czym wyszeptał:

- Wody...

W ich oczach pojawiły się łzy. Niektórzy nie potrafili pohamować kaszlu, ale nikt się nie poruszył. Rondel krążył wokół ogniska, aż został całkowicie opróżniony.

- Jednakże pewnego dnia rzeka, która dała kolonii życie, przyniosła śmierć. Nawet teraz, tutaj, wysoko na zboczu Wielkiej Szarej Góry, gdy wiatr się uspokoi, w noc taką jak ta możecie usłyszeć wołanie starego Miskatonicu...

Justin zawiesił głos. Jak na zawołanie wiatr przycichł, zmieniając się w lekko szemrzący powiew. Tam, w oddali, ryczał potężny Miskatonic, rwący u stóp Wielkiej Szarej Góry... a może była to tylko Amazonka?

- Łososiom wyrosły nogi i zęby, nabrały także ochoty na ludzką krew. Stały się... grendelami. Wyczołgały się z rzeki, zaczerpnęły powietrza i stwierdziły, że jest dobre. Poruszały się tak szybko, że inne zwierzęta wyglądały w porównaniu z nimi jak nieruchome posągi. Zabijały wszystko, co znalazły na swej drodze. Nasi rodzice bronili się, ale bezskutecznie. Obóz był stracony. Tych, którzy tutaj ocaleli, Cadmann Weyland przywiódł do swojej warowni na zboczu Wielkiej Szarej Góry, gdzie postanowili stawić opór.

A tam... - Cienki palec Justina rzucił chwiejny cień, który wskazał nieregularną bryłę skalną zwaną Głową Ślimaka. - Tam zginął mój ojciec, rozerwany na strzępy przez żarłoczną hordę. Powyżej jest weranda, na której została zabita Phyllis McAndrews, do ostatniej chwili przekazująca wiadomości załodze orbitującego Geographica. A tam... - Justina tak porwała własna opowieść, że zaczął tracić dech. -...inni byli łapani, rozdzierani na sztuki, pożerani przez oszalałe grendele, które poruszały się tak szybko, że nie można było za nimi nadążyć wzrokiem. Niżej, przy krawędzi urwiska... - miejsce, które wskazał, skrywała ciemność - w uszkodzonym skeeterze tkwiło dwóch mężczyzn. Czekali na ratunek albo na to, aż grendele przebiją głowami poszycie wiropłatu. A tam jest miejsce, skąd Joe Sikes posłał na dół rzekę ognia, zabijając w końcu grendele, ratując ludzi...

Zapadło milczenie. Wiatr się wzmógł. Kiedy znowu ucichł, słychać było tylko szum płynącej wody.

- To było dawno, dawno temu. Czasem jednak w noce takie jak ta, jeśli się przyciśnie ucho do ziemi, można wciąż usłyszeć krzyki rozszarpywanych i pożeranych żywcem ludzi. I powinniście dziękować duchom zmarłych, że nie macie się już czego bać. Nie ma już potworów, nie ma grendeli... - Justin przerwał na chwilę, chcąc zwiększyć napięcie. - Ale jeśli są duchy zmarłych ludzi, to jaką mamy pewność, że nie ma także duchów potworów?

Oczy jego młodych słuchaczy były szeroko otwarte i nieruchome. Ich klatki piersiowe prawie się nie poruszały: wszyscy z całych sił starali się zachować spokój. Psy, które przywiązano z dala od obozowiska, wyczuły lęk dzieci i zaczęły warczeć oraz szarpać smycze.

- Niektórzy mówią, że tutaj, na Wielkiej Szarej Górze, duchy zmarłych toczą nocne boje. Nasi zmarli rodzice i dziadkowie noc w noc przeciwstawiają karabiny, kusze i noże kłom, pazurom i szybkości. Nie chcą tego... ale muszą. Jeśli bowiem ulegną, choć raz... choć raz... - Zmrużył oczy i ze złowrogim wyrazem twarzy kontynuował: - Grendele przeczołgają się przez wejście dzielące życie od śmierci i wrócą, by jeszcze raz spustoszyć Avalon. I nie tylko Avalon. Przebędą drogę wśród gwiazd, jak my to zrobiliśmy, i dotrą na Ziemię... - Czoło zrosiły mu kropelki potu. Jego głos opadł do chrapliwego szeptu. - Co to było? Krzyk? To brzmiało prawie jak krzyk, ludzki krzyk. Krzyk duszy człowieka już martwego, a mimo to znowu umierającego. Krzyk duszy ciśniętej do jeszcze głębszej, straszniejszej jamy. A czy to jeszcze jeden? I jeszcze jeden...?

Dzieci wstrzymały oddechy i poprzez łomot rozszalałych w piersiach serc usiłowały uchwycić każde jego słowo.

- A jeśli duchy ludzi umierają jeszcze raz, to...

Ciszę rozdarł okropny krzyk i z ciemności poza kręgiem światła wypadła zakrwawiona kobieta. Zatoczyła się, przyciskając żałosnym gestem dłoń do policzka. Jej jedno oko zakrywała zakrzepła krew, a drugie, szeroko otwarte, błyszczało szaleńczo, jakby widziało wszystkie okropieństwa piekła.

Tuż za nią, tak szybko, że sprawiało wrażenie rozmazanej, nieuchwytnej okiem smugi, pojawiło się coś nieludzkiego.

Dziesięć stóp syczącego gadziego cielska wpadło w krąg światła wokół ogniska: płaskie, uzbrojone w straszliwe pazury łapy, kolczasty ogon, oczy martwe aż do granic delikatności lub miłości, bezlitosne jak szkło.

Potwór powalił kobietę na ziemię, przysiadł na niej i  zawył...

Dzieci rozbiegły się we wszystkich kierunkach, krzycząc i płacząc z przerażenia...

Zapanowała cisza przerywana tylko trzaskiem ognia. Ciało dziewczyny wciąż leżało nieruchomo na ziemi, a tryumfujący grendel siedział na niej...

A potem ona usiadła i dusząc się ze śmiechu, powiedziała:

- Prawdziwy z ciebie skurczybyk, Justin.

- To przez towarzystwo, w którym się obracani, Jessie. -Wyszczerzył zęby jak rekin. - W porządku, spędźmy dzieciaki z powrotem!

"Grendel" wyprostował się, a z jego pustego brzucha wydostał się krępy, muskularny chłopak w wieku mniej więcej siedemnastu lat, o wyraźnie japońskich rysach. Twarz miał poczernioną węglem drzewnym i śmiał się tak bardzo, że z trudem łapał oddech. Jessica klepnęła go po plecach.

- Powinieneś zrobić trochę malutkich budynków, miniaturowych dział i nakręcić wielki film o potworach, Toshiro.

- Godzilla kontra czterystustopowy grendel? - Zrzucił z siebie skórę grendela. - Wiesz co? Gdybyśmy nie musieli co sześć miesięcy odbudowywać Tokio, Japonia władałaby całą Ziemią.

Wokół nich, tuż za kręgiem światła, widać było sylwetki dorosłych, którzy spędzali z powrotem do ogniska swoje młodsze rodzeństwo.

- Wracajcie! - pokrzykiwali. - Siusiumajtki! Spłoszeni i zawstydzeni uciekinierzy wracali pojedynczo lub dwójkami. Część z nich głośno protestowała, inni jednak skrywali uśmiechy i ocierali z oczu łzy rozbawienia.

Początkowo nieśmiało, potem z rosnącym entuzjazmem zaczęli oglądać puste w środku cielsko grendela, jego grube przednie łapy, szerokie szczęki oraz kolczasty ogon. Przesuwali małe palce po łuskach, przy czym każde z nich wyobrażało sobie, że tym kimś, kto zabił tego smoka, był jego ojciec lub jej babka.

Justin usiadł przy ognisku i tym razem przemówił swoim normalnym głosem:

- W porządku, to był żart. Ale nie bezsensowny. Chcieliśmy was przestraszyć. Grendele są niebezpieczne. Urodzeni na Ziemi zabili wszystkie grendele, które żyły na tej wyspie. Jako dzieci byliście tu bezpieczni przez całe swoje życie. Teraz jednak nadszedł czas, abyście dowiedzieli się wszystkiego o waszym świecie, o całym świecie, a nie tylko tej wyspie. Jesteśmy urodzonymi wśród gwiazd. Ten świat należy do nas.

Widzieliście martwego grendela - ciągnął. - Teraz dorastacie i już niedługo udacie się na kontynent, gdzie zobaczycie żywe grendele. A nawet coś jeszcze. Najwyższy zatem czas, abyście się dowiedzieli, co się stało z tymi dwustoma najlepszymi i najinteligentniejszymi z Ziemian, wybranymi spośród większej liczby ludzi niż jest gwiazd na niebie.

Aż do tej pory żyliście zgodnie z prawami ustanowionymi przez urodzonych na Ziemi - mówił dalej. - Teraz nastał czas, abyście się dowiedzieli, dlaczego oni ustanawiają prawa i dlaczego my żyjemy zgodnie z nimi. Czas, by wyruszyć na kontynent, czas, by dowiedzieć się, dlaczego urodzeni na Ziemi zachowują się tak dziwnie, czas... dowiedzieć się, co zjada grendele. A teraz idźcie spać.

Dzieci niechętnie ruszyły w stronę swoich śpiworów i mat do spania. Kilkoro z nich próbowało zadawać pytania, ale grendelowi skauci nie odpowiadali.

- Czas spać. Dowiecie się wszystkiego, ale jeszcze nie dzisiejszej nocy.

- Dlaczego nie dzisiejszej nocy?

- Dowiecie się wszystkiego. A teraz zmiatać!

- Czy Rascal może spać ze mną?

- Jasne, twój pies może z tobą spać.

Dzieci poukrywały się w śpiworach, przyjemnie zmęczone i całkowicie gotowe do snu.

Jessica skrzywiła się, gdy Justin wytarł z jej twarzy krew, którą zdobyli w rzeźni.

- Au. Wystarczyłby sos z pomidorów.

- Taka myśl jest obrazą dla mojej duszy artysty.

- Spodobało mi się to, że dodałeś wasabi do wołowych serc, Toshiro. Interesujący mały akcencik. W zeszłym roku tego nie zrobiłeś.

- Musashi mawiał: "Przywiązuj wagę do najdrobniejszych nawet szczegółów". - Toshiro przeciągnął się tak mocno, że aż zatrzeszczało mu w krzyżach, i przysunął nagie stopy bliżej ognia.

- Myślę, że to wypadło zupełnie dobrze - powiedziała Jessica. - Wszystko było dopracowane i zgrane ze sobą. Justin, przyprowadziłeś Sharon McAndrews. Ona nie ma jeszcze dwunastu lat.

- Jest bystra, zaciekawiona i pytała o swoją matkę - odparł Justin. - Musimy jej powiedzieć.

- Zackowi to się nie spodoba.

- Czniam go.

- Zgodziliśmy się co do zasad - powiedział Toshiro. - Nie mieszamy się, dopóki grendelowe zuchy nie skończą dwunastu lat.

- To by się nie udało - odrzekł Justin. - Albo powiemy to Sharon teraz, albo wyciągnie tę całą cholerną historię z Cassandry i przekaże ją reszcie zuchów. Bez żadnego przygotowania, po prostu bum! - i wszystko wiedzą. I nie będzie to ostatni raz, kiedy cała sprawa wyjdzie na jaw zbyt wcześnie. Nie tylko Sharon potrafi zadawać właściwe pytania. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - A poza tym co takiego Zack może mi zrobić?

- Urodzeni na Ziemi nie zawsze są w błędzie - powiedział Toshiro i przesunął palcem wskazującym po bliźnie na szyi Jessiki. Miała już wiele lat i prawie wyblakła, a poza tym większą jej część skrywały włosy; ale wciąż było widać, że ciągnie się w dół jej szyi aż do lewego ramienia. Jessica chwyciła jego dłoń i uścisnęła ją.

- Bardziej interesowałoby mnie to, co myśli o tym tata - odezwała się. -A jakie zdanie ma o tym wszystkim Coleen?

- Uważa, że nie może już dłużej oszukiwać swojej małej siostry - odparł Justin. - I ja się z tym zgadzam. Znacie ich matkę.

Toshiro skinął z powagą głową.

- O tak. Macie, przyniosłem trochę prawdziwego jedzenia.

Przysunęli się do ogniska i zaczęli piec nad gasnącym żarem kawałki piersi z indyka. Siedzieli, żartując i rozmawiając o różnych ważnych i nieważnych sprawach: o tym, ile ryb w tym sezonie uzyskają ze stawów hodowlanych;

0 wyprawach narciarskich na południowe szczyty; o histerycznej debacie, którą tydzień wcześniej odbyli Aaron Tragon i Hendrik Sills (postulowana teza: Badania nad przyczynami i naturą bogactwa narodów Adama Smitha są w gruncie rzeczy mylnie interpretowanym esejem satyrycznym); o modyfikacjach wielkiego sterowca, Robora; o perspektywach surfingu w przyszłym miesiącu. Rozmowa toczyła się przez kilka godzin, aż w końcu śmiechy ucichły, zastąpione ziewaniem.

Należeli do urodzonych wśród gwiazd. Elektroniczni słudzy mogli ich zapoznać z całą wiedzą ludzkości: historią, nauką, dramatem, wielką literaturą kilkunastu kultur i setkami oper mydlanych; ale oni żyli w prymitywnym raju, całkowicie bezpieczni, uodpornieni na wszelkie choroby. Mieli więcej jedzenia, niż potrzebowali, wykonywali interesujące prace

I groziło im niewiele niebezpieczeństw. Tworzyli ród silnych i dobrze zbudowanych młodych ludzi. Ich rodzice zostali wybrani po testach, w porównaniu z którymi stara procedura selekcji astronautów wyglądała jak dziecinna zabawa. Fizycznie doskonali, bystroocy, traktowali się nawzajem z poufałością charakterystyczną tylko dla ludzi, którzy wyrośli w zamkniętych, odizolowanych społecznościach.

Nastało kilka minut pełnej napięcia ciszy, kiedy to ich spojrzenia spotykały się ponad światłem rzucanym przez żar ogniska. Skinienia głów poprzedziły delikatne dotknięcia, wyrażające propozycje i akceptacje, po czym kolejne pary, objąwszy się ramionami, znikały w ciemności.

Na koniec zostało ich tylko czworo: Jessica, Justin, Toshiro i młoda, rudowłosa dziewczyna imieniem Gloria.

- Sukces? - Jessica ziewnęła, zadając pytanie, które nie było pytaniem.

- Sukces - zgodził się Justin. Odpowiedziało mu kilka chichotów.

- Czas na bieg kurczaków - powiedziała Jessica.

Toshiro ziewnął.

- Ruth w dalszym ciągu chce spróbować.

Justin i Jessica wymienili spojrzenia i parsknęli jednocześnie śmiechem.

- Ruth? - powtórzył z niedowierzaniem Justin. Po czym oboje w tym samym czasie powiedzieli głosem małej dziewczynki:

- Ale co powie tatuś?

Przerwali, a ich tłumiony śmiech przeszedł w czkawkę.

- Daję słowo - wykrztusił w końcu Justin. - Zack kompletnie zepsuł to dziecko.

- Prosiła, żeby ją przyjąć do grendelowych skautów -powiedziała Gloria. - Pyta, dlaczego nie chcemy jej na to pozwolić.

Pozostali pokręcili jednocześnie głowami.

- Kontynent nie jest odpowiednim miejscem dla najstarszej dziewicy na Camelocie - podsumowała Jessica. - Najpierw musiałaby się zerwać ze smyczy.

Justin przeciągnął się leniwie.

- Musisz jednak przyznać, że jest wspaniałą treserką chameli.

Skinęła głową.

- Chamele są zabawne. Urodzeni na Ziemi prowadzili kiedyś badania tej planety, Justin. Pamiętam ten dzień, kiedy przywieźli z kontynentu pierwsze chamele.

- I stracili Josefa Smedsa, kiedy napadły na nich grendele - dodał ostrożnie Toshiro.

- Tak, ale... - Wbiła wzrok w przestrzeń nad północnym horyzontem. - Nie powiem, że to się opłaciło, ale nie można prowadzić badań bez ryzyka. A każda podróż czegoś nas uczy. Uczy mnie więcej o mnie samej.

- Chcę tylko...

- Wiem - przerwała mu cicho. Splotła palce z palcami Toshiro i lekko ścisnęła jego dłoń. Następnie udała szerokie ziewnięcie. - Myślę... że już czas spać.

Wstali i oddalili się razem od ogniska. Po chwili z ciemności dobiegło głośne sapnięcie, któremu towarzyszył długi, dziewczęcy chichot.

Justin odprowadził ją wzrokiem, po czym, z pewnym opóźnieniem, poczuł ciężar kobiecej głowy na swoim ramieniu.

- Za nami - odezwała się Gloria. - Geographic właśnie wstaje.

Odwrócili się. Geographic wyglądał jak srebrna kreska z kropką na końcu. Nie było widać żadnych szczegółów, ale sprawiał wrażenie czegoś ogromnego. Pojawił się właśnie nad linią oceanu.

Dwadzieścia cztery lata temu... Boże.

- Kiedy wszedł na orbitę, miał dziesięciokrotnie większą masę. Międzygwiezdne hamulce! Chciałbym mieć fotografię. Możesz sobie wyobrazić, jak jasny musiał być ten płomień?

- Nie było tu żadnych ludzi, którzy mogliby to widzieć. Może oślepił kilka grendeli. - Gloria była prawie dokładnie za nim i bawiła się jego włosami. - Naprawdę byś tego chciał?

Zobaczyć to na własne oczy!

- Chciałbym... żeby dzisiejsza noc była Nocą Spełnionych Życzeń.

- To może być każda noc, kiedy tylko zechcesz - wyszeptała. Uniosła ręce, czubkami palców odwróciła jego głowę i pocałowała go gorąco.

Jego ręce odnalazły te wszystkie ciepłe, miękkie miejsca jej ciała i osunęli się na ziemię przy ognisku. Nie musieli się szarpać z odzieżą; sprzączki i paski puściły jak za dotknięciem magicznej różdżki.

Jeśli ktoś ich tam widział, nie skomentował tego. Nie było jednak żadnych podglądaczy, gdy ich ciała ozłocone światłem żarzących się węgli i bliźniaczych księżyców leżały splecione przez prawie godzinę, do chwili, gdy wyzwolona w końcu fala rozkoszy ostatecznie ich uspokoiła.

Obejmowali się jeszcze przez jakiś czas, szepcząc do siebie, po czym, zziębnięci, wsunęli się do ogrzewanych śpiworów.

Nad obozowiskiem zapadła cisza, którą przerywał jedynie szum płynącej w oddali wody i krzyki jakiegoś nocnego stworzenia. Nikt tego nie słuchał. Ogień strawił resztki drewna i zaczął gasnąć. Nikt tego nie widział.

Jedynie oczy grendela pozostały otwarte. Uważnie patrzące, szkliste.

Martwe oczy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin