Piekara Jacek - Arivald z Wybrzeża.pdf
(
965 KB
)
Pobierz
703357536 UNPDF
Jacek Piekara
Arrivald z Wybrze
ż
a
Chcia
ł
bym podzi
ę
kowa
ć
moim przyjacio
ł
om, którzy deklaruj
ą
c sw
ą
sympati
ę
dla
Arivalda, wspomagali mnie w pracy i namawiali do zdwojenia wysi
ł
ków.
Przede wszystkim redaktorowi naczelnemu „Fenixa", Jarkowi Grz
ę
dowiczowi, gdy
ż
na
ł
amach jego pisma Arivald zawsze czu
ł
si
ę
jak w domu.
Adrianowi Chmielarzowi, który wprowadzi
ł
Arivalda w
ś
wiat komputerowej
rozrywki, oraz Anecie Majewskiej i Justynie Liberadzkiej, które polubi
ł
y (i chwa
ł
a im za
to!) tego leciwego cz
ł
owieka.
To, co najwa
ż
niejsze
Arivald by
ł
magiem. W ka
ż
dym razie za takiego uchodzi
ł
w oczach mieszka
ń
ców
Wybrze
ż
a. Mia
ł
niebieski p
ł
aszcz w srebrne gwiazdy, kryszta
ł
ow
ą
kul
ę
i Ksi
ę
g
ę
Czarów.
Potrafi
ł
mamrota
ć
szybkie zakl
ę
cia w obcym j
ę
zyku, o rzeczach jasnych i prostych
mówi
ć
niezrozumiale i odwrotnie. Umia
ł
leczy
ć
nosacizn
ę
byd
ł
a, przyrz
ą
dza
ć
ma
ś
ci na
skaleczenia i oparzenia, wskazywa
ć
rybakom miejsca najlepszych po
ł
owów,
dziewcz
ę
tom i ch
ł
opcom warzy
ć
lubczyk, a starym m
ęż
om potrafi
ł
dopomóc
w k
ł
opotach z m
ł
odymi
ż
onami. Dlatego te
ż
powszechnie uwa
ż
ano go za czarodzieja
i jednego z cz
ł
onków Tajemnego Bractwa. Lecz mieszka
ń
cy Wybrze
ż
a, którzy przez
par
ę
lat (dawno przed przybyciem Arivalda) mieli ju
ż
innego maga, nigdy nie potrafili
powa
ż
nie traktowa
ć
nowego opiekuna. Mo
ż
e by
ł
zbyt weso
ł
y i dobroduszny jak na
kogo
ś
paraj
ą
cego si
ę
magi
ą
i maj
ą
cego do czynienia z Moc
ą
, mo
ż
e zbyt wiele pope
ł
nia
ł
omy
ł
ek, z których sam si
ę
potrafi
łś
mia
ć
, mo
ż
e przyjmowa
ł
za ma
ł
o pieni
ę
dzy za swoje
us
ł
ugi. W ka
ż
dym razie nauczono si
ę
ju
ż
,
ż
e nie nale
ż
y przychodzi
ć
do niego
z powa
ż
nymi sprawami typu zapewnienia dobrej pogody, udanych zbiorów czy
pomocy w poszukiwaniu skarbów.
Sama ksi
ęż
niczka bardzo lubi
ł
a Arivalda i cz
ę
sto zaprasza
ł
a go do zamku, aby
pos
ł
ucha
ć
barwnych opowie
ś
ci z dalekich krajów. Jednak mia
ł
a wiele
ż
alu o to,
ż
e nie
potrafi
ł
wyczarowa
ć
z
ł
otych kolczyków z brylantami, o jakich marzy
ł
a od dawna. Ale
ludzie z Wybrze
ż
a, chocia
ż
cz
ę
sto ukradkiem pod
ś
miewali si
ę
z czarodzieja, nie
wyobra
ż
ali sobie,
ż
e móg
ł
by z nimi mieszka
ć
cz
ł
owiek zimny i wynios
ł
y, jak s
ł
awni
czarodzieje z Silmaniony. Arivalda zapraszano na chrzciny i wesela, przychodzono do
niego po pomoc i rad
ę
, a niejednej zakochanej parze pomóg
ł
ju
ż
przekona
ć
opornych
rodziców. Potrafi
ł ł
agodzi
ć
spory, zapobiega
ć
wa
ś
niom i za
ż
egnywa
ć
awantury.
Dlatego te
ż
cieszy
ł
si
ę
sympati
ą
i przez palce patrzono na niedostatki jego
czarodziejskiej wiedzy. Nikt nie móg
ł
przecie
ż
przypuszcza
ć
,
ż
e ju
ż
nied
ł
ugo Wybrze
ż
e
b
ę
dzie potrzebowa
ć
prawdziwego maga znaj
ą
cego czary najwy
ż
szej jako
ś
ci
i umiej
ą
cego si
ę
pos
ł
ugiwa
ć
fortelami magii bojowej.
Arivald bowiem wcale nie by
ł
czarodziejem. Dawniej by
ł
najemnym
ż
o
ł
nierzem,
ś
piewakiem i poet
ą
, niestrudzonym podró
ż
nikiem, który zwiedzi
ł
chyba wszystkie
krainy znanego nam
ś
wiata. Jego prawdziwe imi
ę
by
ł
o gminne i proste, a brzmia
ł
o po
prostu Penszo. W
ł
a
ś
nie jako Penszo, najemnik, bard, w
ł
ócz
ę
ga, wieczny podró
ż
nik
przeszed
ł
pierwsze pó
ł
wiecze
ż
ycia. Ale nadszed
ł
dzie
ń
, który mia
ł
wszystko zmieni
ć
.
Dzie
ń
, w którym na drodze Pensza stan
ął
prawdziwy czarodziej, cz
ł
onek Tajemnego
Bractwa. Zafascynowany opowie
ś
ci
ą
Pensza o morribrondzkiej wojnie pomi
ę
dzy
krasnoludkami a elfami i wied
ź
miarzami, zabra
ł
go ze sob
ą
w podró
ż
. Pewnego ranka,
gdzie
ś
na odludziu, mag umar
ł
cicho i spokojnie w czasie snu, zostawiaj
ą
c Penszowi
k
ł
opot, co uczyni
ć
z jego cia
ł
em i dobytkiem. Bard pochowa
ł
maga, zgodnie
z obyczajem uk
ł
adaj
ą
c go g
ł
ow
ą
w stron
ę
wschodz
ą
cego s
ł
o
ń
ca. Pocz
ą
tkowo zamierza
ł
odda
ć
zarówno niebieski p
ł
aszcz, jak kryszta
ł
ow
ą
kul
ę
oraz ró
ż
d
ż
k
ę
i Ksi
ę
g
ę
Czarów
w r
ę
ce kogo
ś
z Bractwa. Ale gdy si
ę
gn
ął
do ci
ęż
kiej, ob
ł
o
ż
onej w skór
ę
, okutej na rogach
z
ł
otem Ksi
ę
gi Czarów, nie móg
ł
si
ę
ju
ż
od niej oderwa
ć
. Okaza
ł
o si
ę
,
ż
e napisana by
ł
a
w j
ę
zyku krainy, któr
ą
Penszo kiedy
ś
odwiedzi
ł
. I tak w ci
ą
gu jednego dnia i jednej nocy
zdecydowa
ł
,
ż
e zostanie czarodziejem. W
ł
o
ż
y
ł
niebieski p
ł
aszcz, wsadzi
ł
za pas
ró
ż
d
ż
k
ę
, ulokowa
ł
w jukach Ksi
ę
g
ę
i kul
ę
, po czym dosiad
ł
konia i ruszy
ł
przed siebie.
Nie tak prosto jednak sta
ć
si
ę
z
ż
o
ł
nierza, barda i w
ł
ócz
ę
gi magiem. Nie na darmo
przecie
ż
czarodzieje ca
ł
ymi latami, od dzieci
ń
stwa ucz
ą
si
ę
korzystania z Mocy
i pos
ł
ugiwania si
ę
Ksi
ę
g
ą
Czarów. Ale Penszo (który ju
ż
nazywa
ł
si
ę
Arivaldem, gdy
ż
wyobra
ż
a
ł
sobie,
ż
e to imi
ę
lepiej pasuje do jego obecnej pozycji) by
ł
dociekliwy,
uparty i pracowity. A przy tym niebywale zdolny. Nikt chyba w tak krótkim czasie,
korzystaj
ą
c tylko z w
ł
asnej intuicji, nie potrafi
ł
by nauczy
ć
si
ę
tak wiele. Gdyby by
ł
szkolony od dziecka, zapewne móg
ł
by sta
ć
si
ę
najwybitniejszym z
ż
yj
ą
cych magów.
Ale i tak ju
ż
po miesi
ą
cu zajad
ł
ych prób potrafi
ł
wyczarowa
ć
sobie na
ś
niadanie bu
ł
k
ę
(fakt,
ż
e najcz
ęś
ciej czerstw
ą
) oraz ser i mleko. Pó
ź
niej dowiedzia
ł
si
ę
, jak zapobiega
ć
zm
ę
czeniu, jak leczy
ć
najprostsze choroby u ludzi i u byd
ł
a oraz jak wykonywa
ć
najbanalniejsze czarodziejskie sztuczki w rodzaju ob
ł
askawiania dzikich zwierz
ą
t czy
zapalania ognia z niczego. Po blisko trzech latach umia
ł
ju
ż
pos
ł
ugiwa
ć
si
ę
kryszta
ł
ow
ą
kul
ą
, tworzy
ć
z
ł
udne mira
ż
e i odró
ż
nia
ć
s
ł
owa prawdziwe od k
ł
amliwych. Nie nauczy
ł
si
ę
jednego: nie sta
ł
si
ę
taki, jaki powinien by
ć
czarodziej. Nie by
ł
wi
ę
c zimny, wynios
ł
y
i wzgardliwy. Traktowa
ł
wszystkich serdecznie i z
ż
yczliwo
ś
ci
ą
, cz
ę
sto si
ę
u
ś
miecha
ł
, a z
d
ł
ugiej siwej brody co rusz wytrz
ą
sa
ł
okruszki bu
ł
ki lub sera. Nikt by nie wierzy
ł
,
ż
e
niegdy
ś
by
ł
najemnym
ż
o
ł
nierzem, dowódc
ą
tylnej stra
ż
y samego krasnoludzkiego
króla Wszobrodego. Stara
ł
si
ę
tylko nigdy nie natkn
ąć
na prawdziwego maga, bo s
ą
dzi
ł
,
ż
e zbyt
ł
atwo rozpoznano by w nim samozwa
ń
ca. Wiedzia
ł
ju
ż
jednak, i
ż
milczenie lub
odpowiadanie zbitk
ą
niezrozumia
ł
ych formu
ł
jest najlepszym sposobem na wszystkie
podejrzenia. Mo
ż
e te
ż
z powodu obaw przed innymi czarodziejami wybra
ł
si
ę
na
Wybrze
ż
e, które s
ł
yn
ęł
o ze spokojnego
ż
ycia oraz z tego,
ż
e niewielu go
ś
ci
kiedykolwiek tam przybywa. Wybrze
ż
e, skaliste i nieurodzajne,
ż
yj
ą
ce g
ł
ównie
z morskich po
ł
owów, nie by
ł
o miejscem, które ch
ę
tnie odwiedzaliby kupcy, magowie
czy rycerze.
Ż
ycie snu
ł
o si
ę
tu powolutku, od jednego po
ł
owu do drugiego, ludzie byli
pro
ś
ci i spracowani, a krajem rz
ą
dzi
ł
a m
ł
odziutka ksi
ęż
niczka, któr
ą
zachwyca
ł
o,
ż
e ma
w
ł
asnego maga, bo powszechnie wiadomo by
ł
o,
ż
e czarodzieje nie lubi
ą
opuszcza
ć
Silmaniony.
Arivald ju
ż
szósty rok przebywa
ł
na Wybrze
ż
u. Mieszka
ł
w ma
ł
ym dwuizbowym
domku, niedaleko pla
ż
y, przycupni
ę
tym tu
ż
u stóp Wie
ż
y Stra
ż
ników. Do codziennych
obowi
ą
zków maga nale
ż
a
ł
o poranne wchodzenie na wie
żę
i przepatrywanie okolic za
pomoc
ą
kryszta
ł
owej kuli. Kryszta
ł
owa kula co prawda równie dobrze spisywa
ł
aby si
ę
na pla
ż
y, ale mieszka
ń
cy mogliby by
ć
niespokojni, nie widz
ą
c co rano na szczycie
niewielkiej sylwetki czarodzieja w charakterystycznym spiczastym kapeluszu. Wie
ż
a
by
ł
a stara, mia
ł
a strome, cz
ęś
ciowo ju
ż
spróchnia
ł
e schody, ale najgorzej by
ł
o
w czasie sztormu, kiedy wiatr stara
ł
si
ę
wywia
ć
czarodzieja za balustrad
ę
, a w
ś
ciek
ł
a
ulewa ca
ł
kowicie moczy
ł
a niebieski p
ł
aszcz. Tak wi
ę
c
ż
ycie maga mia
ł
o i swoje z
ł
e
strony. I o nich zawsze my
ś
la
ł
rankiem z niech
ę
ci
ą
i niecierpliwo
ś
ci
ą
.
Dzie
ń
, w którym rozpocznie si
ę
nasza historia, by
ł
jednym z tych pi
ę
knych
s
ł
onecznych dni, kiedy niebo jest bezchmurne, wiatr uspokojony gor
ą
cem zaszywa si
ę
gdzie
ś
w górach, a powierzchnia morza przypomina lustro. W taki w
ł
a
ś
nie czas
Arivald, posapuj
ą
c cicho, wdrapa
ł
si
ę
na strome schody wie
ż
y i odpocz
ą
wszy chwil
ę
na
górze, ustawi
ł
przed sob
ą
kryszta
ł
ow
ą
kul
ę
. Od razu zdziwi
ł
go odmienny wygl
ą
d
kryszta
ł
u. Zwykle jasny i przejrzysty, teraz jakby pociemnia
ł
i zmatowia
ł
. Mag splun
ął
na palec. Potar
ł
nim kul
ę
, ale nic si
ę
nie zmieni
ł
o.
- Co
ś
takiego - mrukn
ął
do siebie - s
ą
dz
ę
,
ż
e nic dobrego to nie oznacza.
- Oczywi
ś
cie - odezwa
ł
si
ę
nagle jaki
ś
zgrzytliwy g
ł
os.
Arivald drgn
ął
zaskoczony i dojrza
ł
w kuli g
ł
ow
ę
niem
ł
odego ju
ż
cz
ł
owieka
w spiczastym niebieskim kapeluszu. Cz
ł
owiek ten mia
ł
czarne, przenikliwe oczy. One
w
ł
a
ś
nie patrzy
ł
y z pogard
ą
i z
ł
o
ś
liwo
ś
ci
ą
na zdumionego czarodzieja.
- B
ę
dzie to bardzo niemi
ł
y dzie
ń
, mój drogi Penszo, kiedy zjawi
ę
si
ę
u ciebie -
ci
ą
gn
ął
g
ł
os - a nie zjawi
ę
si
ę
sam. Patrz.
Obraz w kuli zm
ę
tnia
ł
i nagle zamiast twarzy czarnoksi
ęż
nika pojawi
ł
o si
ę
w niej
kilkadziesi
ą
t smuk
ł
ych okr
ę
tów o d
ł
ugich smoczych
ł
bach, p
ł
yn
ą
cych przez morze pod
wielkimi purpurowymi
ż
aglami. Ale Arivald na tyle ju
ż
doszed
ł
do siebie,
ż
e raz-dwa
wymamrota
ł
zakl
ę
cie przeciw omamom i szybko dotkn
ął
ró
ż
d
ż
k
ą
kuli. B
ł
ysn
ęł
o,
zamigota
ł
o i pozosta
ł
o tylko sze
ść
okr
ę
tów. Mag u
ś
miechn
ął
si
ę
sam do siebie.
- No, no - znów pojawi
ł
a si
ę
twarz czarnoksi
ęż
nika - nauczy
ł
e
ś
si
ę
czego
ś
, Penszo.
Ale to, co widzia
ł
e
ś
, to ju
ż
nie omam. Nied
ł
ugo te sze
ść
okr
ę
tów dobije do waszego
Wybrze
ż
a.
- Czego chcesz ode mnie? - spyta
ł
Arivald, prze
ł
ykaj
ą
c
ś
lin
ę
.
- Od ciebie? Nic. Jeste
ś
tylko n
ę
dzn
ą
kreatur
ą
i spotka ci
ę
zas
ł
u
ż
ona kara za
podszywanie si
ę
pod jednego z cz
ł
onków Tajemnego Bractwa. Ju
ż
dawno nikt nie
o
ś
mieli
ł
si
ę
na tak
ą
bezczelno
ść
. Kara musi by
ć
wi
ę
c surowa, aby odstraszy
ć
innych
niedosz
ł
ych samozwa
ń
ców. Ale tobie po
ś
wi
ę
c
ę
tylko chwil
ę
. P
ł
yn
ę
na Wybrze
ż
e po
ksi
ęż
niczk
ę
, bo zapragn
ął
em jej. Niech si
ę
przygotuje do wyjazdu ze mn
ą
, bo je
ś
li nie... -
czarnoksi
ęż
nik zawiesi
ł
g
ł
os - to kamie
ń
na kamieniu nie pozostanie z ca
ł
ego
Wybrze
ż
a. Powtórz jej to.
Arivald potar
ł
mocno brod
ę
i jak zwykle posypa
ł
y si
ę
z niej okruchy chleba.
Czarnoksi
ęż
nik w kuli za
ś
mia
ł
si
ę
zgrzytliwie.
- S
ł
yszysz, idioto? - sykn
ął
. - Powtórz jej,
ż
e przybywa oblubieniec i lepiej niech
b
ę
dzie gotowa, aby mnie czule powita
ć
.
Twarz czarnoksi
ęż
nika znikn
ęł
a, ale kryszta
ł
pozosta
ł
ciemny, zmatowia
ł
y. Arivald
usiad
ł
na rozchwierutanym zydlu i stara
ł
si
ę
zebra
ć
do kupy rozbiegane my
ś
li.
Naprawd
ę
by
ł
wstrz
ąś
ni
ę
ty i co tu du
ż
o mówi
ć
, mocno wystraszony. Kiedy ju
ż
jednak
uspokoi
ł
troch
ę
nerwy, pomy
ś
la
ł
,
ż
e najwa
ż
niejsz
ą
spraw
ą
by
ł
oby dowiedzie
ć
si
ę
, jak
daleko od Wybrze
ż
a znajduj
ą
si
ę
okr
ę
ty naje
ź
d
ź
cy. A na to zna
ł
tylko jeden sposób.
Wygrzeba
ł
z obszernej kieszeni p
ł
aszcza, kawa
ł
ek w
ę
gla i narysowa
ł
na pod
ł
odze
ko
ł
o, potem wpisa
ł
w nie gwiazd
ę
, której pi
ęć
ramion poznaczy
ł
odpowiednimi dla
ka
ż
dego symbolami. Stan
ął
w
ś
rodku ko
ł
a i podrapa
ł
si
ę
po nosie.
- Zaraz, zaraz, jak to by
ł
o... Murem takal faris? Muram pahnal oris?
Ró
ż
nica by
ł
a zasadnicza, bo jedno zakl
ę
cie przywo
ł
ywa
ł
o którego
ś
z ma
ł
ych
morskich demonów, a drugie leczy
ł
o katar. Arivaldowi bardziej zale
ż
a
ł
o na demonie,
zw
ł
aszcza
ż
e od lat nie chorowa
ł
na katar.
- Murem takal faris - powiedzia
ł
w ko
ń
cu, przymykaj
ą
c oczy i przywo
ł
uj
ą
c Moc.
Sprawa zreszt
ą
na tym si
ę
nie ko
ń
czy
ł
a. Ró
ż
d
ż
k
ą
nale
ż
a
ł
o wykona
ć
skomplikowan
ą
sekwencj
ę
ruchów (a jeden b
łą
d móg
ł
popsu
ć
wszystko), po czym wypowiedzie
ć
d
ł
ug
ą
formu
łę
rozkazu, która Arivaldowi jako
ś
nigdy nie chcia
ł
a na sta
ł
e wej
ść
do g
ł
owy. Tym
razem jednak wszystko musia
ł
o pój
ść
dobrze, bo po chwili co
ś
mokrego pacn
ęł
o
o pod
ł
og
ę
. Mag zobaczy
ł
ma
ł
ego zielonego demona omotanego wodorostami
i z
ł
o
ś
liwie patrz
ą
cego na niego wy
ł
upiastymi oczami.
- Czego chcesz, sklerotyczny czarodzieju, co? - zaskrzecza
ł
.
- No, no - mag pogrozi
ł
mu ró
ż
d
ż
k
ą
- b
ą
d
ź
grzeczny, bo ci
ę
uspokoj
ę
. Zaraz, zaraz,
jak to by
ł
o... - Przypomina
ł
sobie, w jaki sposób karci si
ę
krn
ą
brne demony.
Demon westchn
ął
g
ł
o
ś
no.
- Ju
ż
dobrze, dobrze. Gadaj, czego chcesz. Nie mam czasu siedzie
ć
tu godzinami,
nim ty przypomnisz sobie formu
ł
k
ę
przymuszenia. Wol
ę
po dobroci. Tylko chcia
ł
bym
Plik z chomika:
romakuc
Inne pliki z tego folderu:
Piekara Jacek - Opowiadanie - To co najważniejsze.pdf
(129 KB)
Piekara_Jacek_- Mordimer 5 - Czarne płaszcze tańczą.pdf
(205 KB)
Piekara Jacek - Nekrosis Przebudzenie (Fabryka Słów).pdf
(2073 KB)
Piekara Jacek - Inne - Zawsze pan Dawn.pdf
(84 KB)
Piekara Jacek - Inne - Pięć płonących wzgórz.pdf
(89 KB)
Inne foldery tego chomika:
- Romanse sprzed lat
~Harlequin4
● Harlequin Romans Historyczny
Alex
Anne Stuart
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin