JoAnn Ross - Trzydzieści nocy.pdf

(610 KB) Pobierz
untitled
JoAnn Ross
Trzydzieści nocy
Prolog
Cambridge, Massachusetts
Pełen zieleni campus Instytutu Techniki w Mas-
sachusetts (MIT), położonego nad brzegiem Charles
River, mógłby się przygodnemu gościowi wydać zaci-
szną polaną. Jednakże pozory myliły – wewnątrz
sześćdziesięcioletniego, porośniętego bluszczem bu-
dynku z czerwonej cegły toczyła się zażarta walka.
Hunter St. John był wystarczająco wściekły, by
zabić człowieka, którego nieopatrznie uznał za swoje-
go mentora. W epoce kamiennej, złapałby pierwszą
z brzegu maczugę i walnął nią w głowę George’a
Cassidy. Ponieważ jednak cywilizacja ma swoje prawa,
zmuszony był walczyć jedynie słowem.
– Ukradłeś moje badania i wykorzystałeś jako włas-
ne.
– Ty znowu swoje. Tragizujesz. – Cassidy stano-
wczym gestem dłoni dał do zrozumienia, że nie
zamierza tego słuchać. – Chwilami się o ciebie mart-
wię, St. John.
– Projekt integracji genowej był mój – upierał się
Hunter.
– Jesteś moim asystentem naukowym i wszystko co
tu robisz jako student prawnie należy do mnie. Łącznie
z tym drobnym eksperymentem integracji genowej.
– Przecież, do licha, ten drobny eksperyment zape-
wnił panu właśnie fundusze z Narodowego Instytutu
Zdrowia.
– W pełni zasłużenie – odparł Cassidy z triumfal-
nym samozadowoleniem.
– To był mój projekt – warknął Hunter. – Ja go
stworzyłem, ja go forsowałem, ja go niańczyłem,
przychodziłem pracować nad nim bez przerwy na sen,
w czasie, kiedy nie byłem zajęty pańskimi badaniami.
Nie miał pan do niego prawa.
Ku zdumieniu Huntera, Cassidy miał czelność jesz-
cze się uśmiechać.
– Jesteś inteligentnym, młodym człowiekiem, St.
John. Obawiam się jednak, że nie panujesz nad swoimi
emocjami, a to konieczne, jeśli chce się odnieść sukces
w badaniach naukowych. Oprócz przenikliwego umy-
słu i dociekliwości, naukowiec musi mieć poukładane
w głowie. Tego ci brakuje. I dlatego właśnie musiałem,
z przykrością, powiadomić władze uczelni, że nie
nadajesz się już do pracy tutaj.
Hunter zawsze był zdania, że Cassidy to egoistycz-
ny sukinsyn bez skrupułów. Ponieważ było to, zdaje
się, normą w świecie badań naukowych, jego za-
chowanie specjalnie mu nie przeszkadzało. Ale taka
perfidia przekraczała wszelkie granice.
– Odsunął mnie pan od projektu? Chce mi pan dać
łupnia?
 
– Nie jest to określenie, jakiego ja bym użył, ale tak.
Hunter poczuł wzbierającą furię. Zacisnął dłonie
w pięści, z trudem powstrzymując się od rozkwaszenia
pyszałkowatemu draniowi jego kształtnego nosa.
– Mógłbym cię zabić.
– Och, nie chciałbyś tego – odparł Cassidy. – Wierz
mi, chłopcze, więzienne laboratoria są wyposażone
grupo poniżej twoich oczekiwań.
Hunter nawet nie myślał odpowiadać. Starszy męż-
czyzna potrząsnął głową, udając skruchę.
– Robisz z tego zbyt wielką sprawę – powtórzył.
– Jesteś młodym człowiekiem. Masz tylko dwadzieścia
lat.
– Dwadzieścia jeden.
Idąc w ślady swego genialnego, nieżyjącego ojca,
Hunter miał już na koncie ukończenie studiów medy-
cznych na Harvardzie i tytuł magistra biochemii
z MIT. Projekt integracji genowej, z którego został tak
bezczelnie przez Cassidy’ego obrabowany, był jego
pracą doktorską.
– Ciągle masz mleko pod nosem. Czeka cię jeszcze
wiele projektów, nad którymi warto podjąć pracę.
– Przecież do licha miałem projekt! Ale mi go nie
ukradziono.
– Naprawdę, chłopcze, używasz słów nie tylko
nieodpowiednich, ale i niepotrzebnych. – Cassidy,
najwyraźniej znudzony tą rozmową, otworzył klatkę,
wyciągnął białego królika doświadczalnego i zaczął się
przygotowywać do pobrania próbki krwi.
Kapitulacja bez walki nie leżała w naturze Huntera.
– Mógłbym pójść do władz uczelni i powiedzieć im,
co pan zrobił.
 
– I, jak sądzisz, komu by uwierzyli? Studentowi,
wyrzuconemu już z dwóch uczelni z powodu wybu-
chowego charakteru? Czy szanowanemu, uznanemu
w świecie, nagradzanemu naukowcowi, który jest na
krótkiej liście nominowanych do Nagrody Nobla?
Obaj znali odpowiedź na to retoryczne pytanie.
Tak, jak obaj wiedzieli, że czas Huntera skończył się tu
w sposób nagły i mało chwalebny.
– Jeżeli kiedykolwiek będziesz w stanie kontrolo-
wać swe niepohamowane emocje – odezwał się Cas-
sidy, przerywając ciszę, która zaległa w laboratorium
– z łatwością udowodnisz, że jesteś jednym z najwięk-
szych naukowych umysłów swoich czasów. Ale jest
jedna rzecz, której musisz się nauczyć.
Hunter miał wrażenie, że zaraz się udusi.
– Jaka?
Starszy mężczyzna głaskał bezwiednie delikatne,
białe futerko królika.
– Żyjemy w świecie, w którym trwa walka na
śmierć i życie. Przetrwa najlepiej przystosowany.
I najbardziej podstępny, pomyślał Hunter. Cięższa
do przeżycia niż sama kradzież badań okazała się
świadomość, że ta nikczemność spotkała go ze strony
człowieka, któremu zaufał. Ze strony człowieka, które-
go w swej naiwności uważał prawie za ojca.
– Zapłaci mi pan za to!
– Być może. – Kipiąca odwetem groźba Huntera
najwyraźniej nie zrobiła na Cassidy’m wrażenia.
– Tymczasem, wychodząc, zamknij proszę drzwi. Nie
chciałbym, żeby króliki rozchorowały się od tego
przeciągu.
Hunterowi krew uderzyła do głowy ze wzburzenia.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin