KRZYSZTOF OLEWNIK - Dramat Rodzinny z Korupcją i Mafią w Tle.pdf

(459 KB) Pobierz
424518306 UNPDF
Artykuł pobrano ze strony eioba.pl
KRZYSZTOF OLEWNIK - Dramat Rodzinny z Korupcją i Mafią w Tle
Historia porwania, dręczenia i zabójstwa Krzysztofa Olewnika z Drobina. To zła karma czyli brzydki los, czy też kryminalny
spisek powiązanych z mafią struktur państwa i władzy?
Do stycznia 2009 już trzech zabójców Krzysztofa Olewnika popełniło samobójstwa w więziennych celach...
Historia porwania, dręczenia i zabójstwa Krzysztofa Olewnika z Drobina. Taka to zła karma czyli brzydki los, czy też kryminalny
spisek powiązanych z mafią struktur państwa i władzy. Także refleksja pod rozwagę jak się przeciwstawiać korupcji i jak
pomagać ofiarom policyjnych Szwejków.
DRAMAT
KRZYSZTOFA OLEWNIKA
Wiele jest ludzkich dramatów, ale niektóre zasługują na to, aby odnotowała je historia,
chociażby dlatego, że widać na nich nadużycia władzy, zaniedbania policji, współpracę
policjantów z mafią i wiele innych patologii oraz nadużyć przed którymi trzeba się bronić w
każdych warunkach ustrojowych. Krzysztof Olewnik w chwili porwania miał zaledwie 25 lat.
Drobin to mała miejscowość znana współcześnie chyba najbardziej z tego, że znajduje się
tam w pobliżu, w Kucharach główna siedziba polskiej wspólnoty skądinąd spokojnych
buddystów tybetańskich, w większości wegetarian. Buddyści wierzą, że generalnie nie należy
zabijać zwierząt w celach konsumpcyjnych, a zła karma (zły los) spada na tych, którzy tak
czynią, zabijając niewinne zwierzątka w celach konsumpcyjnych. Nie mniej ci buddyści z
Drobina są w tej materii chyba najbardziej liberalni i zjadanie zabitych zwierzątek tolerują.
Często są tam za to zloty medytujących, uzdrowicieli i jasnowidzów wszelkiej maści, którzy
zjeżdżają na wspólne buddyjskie medytacje i pudże do Kuchar k/Drobina. Karma (Los)
rodziny Olewników, związanych z branżą rzeźną jest jakby na to nie patrzeć tak przykra, że
nie do pozazdroszczenia. W krytycznym początku dramatu 25-letni młody biznesmen
Krzysztof Olewnik mieszkał sam, kilkaset metrów od domu rodziców. Ojciec Krzysztofa jest
właścicielem dużych zakładów mięsnych, zatrudnia prawie tysiąc osób, największy bodaj
pracodawca w okolicy, nie licząc petrochemii w Płocku. To on pierwszy wszedł do domu syna,
rano 27 października. - Przy drzwiach była duża kałuża krwi, dalej na podłodze widać było, że
została sztucznie rozmazana – mówi Włodzimierz Olewnik. – Drzwi od basenu były otwarte,
tak jakby ktoś z zewnątrz je otworzył.
26/27 października 2001 - 25-letni Krzysztof Olewnik (ur. 1976 - zm. 5 września 2003), syn Włodzimierza, znanego
przedsiębiorcy w branży mięsnej z Drobina pod Płockiem, zostaje uprowadzony tuż po imprezie towarzyskiej z udziałem
policjantów z Płocka w swoim domu. Kilka dni później do rodziny zgłaszają się porywacze z żądaniem okupu. Rodzice
25-letniego wówczas mężczyzny znaleźli w jego domu tylko ślady walki i krew na ścianach. Kilka dni później zgłosili się
porywacze, chcieli okupu.
Lata 2001-03 - porywacze wyznaczają coraz to nowe miejsca przekazania okupu, ale go nie podejmują. Bliżsi i dalsi znajomi
Olewników naprowadzają rodzinę na fałszywe tropy. Detektyw Krzysztof Rutkowski inkasuje kilkaset tysięcy, ale nie pomaga.
Śledztwo prowadzi płocka policja pod nadzorem Komendy Wojewódzkiej w Radomiu i prokuratury w Warszawie. Włodzimierz
Olewnik stuka do drzwi ministrów sprawiedliwości, szefów MSWiA, posłów, prosząc o pomoc, ale bez rezultatu. Krzysztof żyje
przetrzymywany najpierw w piwnicy na działce pod Kałuszynem, potem w dole na szambo pod Różanem, przykuty krowimi
łańcuchami do ściany.
Lipiec 2003 - bandyci podejmują okup - 300 tysięcy euro - zrzucony z wiaduktu Trasy AK w Warszawie. Nikt ich nie próbuje
namierzyć, nie śledzi, bo policjanci zalali pały z okazji swego święta policji i awansów. Bandyci jak twierdza duszą porwanego i
ciało zakopują w lesie.
DROBIN i Dramat Rodzinny
Drobin to miasto w woj. mazowieckim, w powiecie płockim, siedziba gminy miejsko-wiejskiej Drobin. W latach 1975-1998 miasto
administracyjnie należało do woj. płockiego. Miasto jest ważnym węzłem drogowym. Rozchodzą się tu drogi do Warszawy,
424518306.002.png
Torunia, Płocka, Ciechanowa i Baboszewa. Według danych z 31 grudnia 2004, miasto miało 3016 mieszkańców. Z XII wieku
pochodzą pierwsze znane wzmianki, a w 1410 Drobin to miejsce postoju wojsk Władysława Jagiełły w drodze pod Grunwald.
W 1511 Drobin uzyskał prawa miejskie. W 1863 roku Drobin to ośrodek ruchu powstańczego. W latach 1939-1945 wcielony do
III Rzeszy, obóz pracy przymusowej i miejsce eksterminacji ludności żydowskiej. Pierwszą wzmiankę o Drobinie spotykamy w
„Historii Polski” samego Jana Długosza, pochodzi ona z 1172 roku. Wtedy to kasztelan wiski, Bolesta Jastrzębiec, po
przegraniu nieuczciwego procesu z oszukańczym biskupem płockim Wernerem Rochem o jedną ze wsi – Karsko, „najechał go
z grupą zbrojną w tej wsi i tu zamordował.” Mordercą biskupa a raczej mścicielem był niejaki Bieniarz, brat kasztelana. Od tego
czasu wieś Karsko nazwano Biskupicami. W lutym 1940 roku został założony obóz pracy dla Żydów, a w maju dla Polaków. Z
kolei w marcu 1941 roku rozpoczęły się pierwsze deportacje Żydów. W tym czasie około 600 ludzi zostało wywiezionych
samochodami do obozu w Działdowie. Stamtąd zabrano ich 14 marca pociągiem do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie
osadzeni zostali w synagodze przy ulicy Jerozolimskiej. Część zmarła na tyfus, i zarazę, resztę zabrano do obozu w
Oświęcimiu pod koniec 1942 roku. Z 600 Żydów drobińskich wywiezionych do Piotrkowa końca wojny doczekało tylko 6 osób.
Pozostali po deportacji z marca 1941 roku – około 700 osób – zostali skoncentrowani w getcie i w grudniu 1941 roku
przewiezieni do getta w Nowym Mieście k. Płońska. Takie to tradycje drzemią w Drobinie i okolicach.
Dramat rodziny Olewników zaczął się w nocy z 26 na 27 października 2001 roku, kiedy to Wojciech Franiewski z trzema
wspólnikami z Nowego Dworu Mazowieckiego uprowadził Krzysztofa Olewnika z jego domu pod Drobinem, a następnie więził
w piwnicy domu letniskowego w Kałuszynie przykutego łańcuchami do ściany. W lipcu 2003 roku porywacze wzięli za syna
potentata w branży mięsnej 300 tysięcy euro okupu, za który nieźle się urządzili. Niecałe dwa miesiące później porwanego
udusili, a owinięte w metalową siatkę zwłoki zakopali w lesie. Wpadli dopiero po czterech latach, bo wprawdzie policja
namierzyła ich nieco wcześniej, ale rzekomo nie miała dowodów, by ich zatrzymać, czy raczej nie chciała ich zatrzymać. W
2005 roku funkcjonariuszom udało się znaleźć świadka, Piotra S., który obciążył kilku porywaczy. Rok później jeden z nich -
Sławomir Kościuk - zaczął sypać wszystkich dziewięciu wspólników, lecz przed sądem stanęło tylko ośmiu, jako że Wojciech
Franiewski popełnił samobójstwo w celi aresztu kilka dni po zapoznaniu się z oskarżeniem i obciążającymi go dowodami.
Sławomir Kościuk i Robert Pazik, którzy Krzysztofa Olewnika udusili, zostali w kwietniu 2008 roku skazani na dożywocie. Kilka
dni po wyroku ten pierwszy także popełnił samobójstwo. Ireneusz Piotrowski, który wskazał Olewnika jako idealny cel porwania
i pilnował chłopaka, dostał 14 lat więzienia. Trzej gangsterzy z Nowego Dworu Mazowieckiego, który porwali Krzysztofa z jego
domu - Piotr Sokołowski, Cezary Witkowski i Artur Rekul - mają wyroki od 15 do 12 lat. Pomagającego przy odbiorze okupu
Stanisława Owsiankę sąd skazał na osiem lat.
Jak podano 30 października 2006 roku Policja odnalazła zwłoki Krzysztofa Olewnika, syna podpłockiego biznesmena,
porwanego dla okupu pięć lat wcześniej, czyli w 2001 roku. Informację o przełomie w beznadziejnym, wydawałoby się,
śledztwie potwierdził w październiku 2006 roku Janusz Kaczmarek, prokurator krajowy. - To jest przykład porwania, w którym
sprawcy od samego początku wiedzieli, że ofiara zostanie zabita - powiedział w rozmowie z "Gazetą" Kaczmarek. Chociaż w
polskim ustawodawstwie nie brak paragrafów, dotyczących ścigania kidnappingu, w sprawie uprowadzenia Krzysztofa
Olewnika naruszono wszelkie możliwe normy, z tajemnicą państwową i bankową włącznie bo gangsterzy znali aktualne wyciągi
bankowe z konta ojca ofiary, zaś zwyczajni obywatele, nie znajdując pomocy u państwowych instytucji, znaleźli się pod presją
wszelkiego rodzaju naciągaczy od samozwańczych detektywów po nie zweryfikowanych pseudo-jasnowidzów. Bardziej
szkodliwym jednak jest detektyw naciągacz od jasnowidza, który z góry może podać jedynie jakieś odczucia czy symbole,
które nie zawsze mogą być czytelne. Od detektywa wymaga się rzetelnej materialnej pracy śledczej, a od jasnowidza raczej
pocieszenia i może czasem jeszcze tylko cudu. Niedbalstwo, naruszanie tajemnic śledztwa i lekceważenie dowodów
rzeczowych przyczyniło się w oczywisty sposób do śmierci porwanego. Aparat państwowy RP wykazał się bezprzykładną
indolencją.
UPROWADZENIE KRZYSZTOFA
Krzysztof Olewnik, syn potentata branży mięsnej z Drobina pod Płockiem, został uprowadzony w nocy z 26 na 27 października
2001 r. Dwa lata później, w rozmowie jaką "Gazeta" przeprowadziła z jego rodzicami, Włodzimierz i Ewa Olewnik mówili: - 27
października 2001 roku próbowałem dodzwonić się do syna - nie odpowiadał. Krzysztof Olewnik mieszkał wtedy w
Świerczynku k. Drobina. Poprosiłem jego przyjaciela i współwłaściciela ich firmy, Jacka K., żeby sprawdził, co się dzieje. Jacek
za jakiś czas zatelefonował, że stało się coś złego, że dom Krzysztofa jest otwarty, wszędzie pełno krwi. Wtedy braliśmy pod
uwagę uprowadzenie, zabójstwo, wszystko. Zawiadomiliśmy policję i detektywa Krzysztofa Rutkowskiego. W nocy z 28 na 29
października zadzwonił telefon. Usłyszeliśmy głos Krzysztofa, odczytywał tekst, który ktoś mu napisał. Powiedział: "Tato, to
uprowadzenie. Chcą okupu". Krzysztof miał przytłumiony głos. To był głos przerażonego, pobitego człowieka.
To był dopiero początek gehenny rodziny Olewników. Porywacze zaczęli domagać się pieniędzy, za każdym razem na miejsce
spotkań wyznaczali inne miejsca: cmentarze, okolice świętych figurek. W sumie członkowie rodziny Krzysztofa aż kilkanaście
razy próbowali przekazać okup. Kontaktowali się z nami telefonicznie, w słuchawce za każdym razem słychać było głos
Krzysztofa nagrany na dyktafon. Wiedzieliśmy, że żyje, mówił o aktualnych wydarzeniach. Tylko raz zatelefonował "na żywo",
ale nie udało się z nim sensownie porozmawiać - mówili państwo Olewnikowie. - Za każdym razem mówił nam, gdzie
powinniśmy pojechać. Tam znajdowaliśmy listy z kolejnymi instrukcjami - gdzie i kiedy zostawić pieniądze. Dnia 24 lipca 2003
porywacze w końcu podjęli okup, gdyż rodzina Olewników zrzuciła z warszawskiego wiaduktu 300 tysięcy euro. Na
wyznaczonym miejscu nie było jak zwykle nikogo. - Nie mieliśmy żadnej pewności, że kiedy zapłacimy, syn wróci, pozostawała
424518306.003.png
tylko nadzieja, ale Krzysztof nie wrócił do domu. Telefony z instrukcjami się skończyły. Teraz nie było już żadnych śladów.
KOŚCIUK PRZERWAŁ MILCZENIE
Śledztwo prowadziło bezskutecznie kilka prokuratur. W czerwcu 2004 roku policyjny samochód z wszystkimi 16 tomami akt
sprawy, został skradziony na jednej z warszawskich ulic. Do dziś nie wyjaśniono tego zdarzenia, chociaż gangsterzy w
warszawskich aresztach chwalą się swoimi dokonaniami i cieszą znajomościmi z tymi, którzy porwania samochodu dokonali.
Dzięki uporowi ojca uprowadzonego Krzysztofa sprawa trafiła do Olsztyna, do prokuratora, który miał wielkie sukcesy w
prowadzeniu podobnych śledztw. Postępowanie osobistym nadzorem objął także prokurator krajowy, którego jedną ze
specjalizacji były właśnie porwania dla okupu. - Rodzina przychodziła nawet na moje wykłady o porwaniach. Byli pełni nadziei,
że chociaż ciało zostanie odnalezione. Ale tak naprawdę, szukali cienia szansy, że chłopak żyje. Tłumaczyłem, że po tylu
latach, praktycznie nie ma na to szans - opowiada Kaczmarek.
Wreszcie niemal w piątą rocznicą porwania, nastąpił przełom. Śledczy poznali miejsce ukrycia zwłok, które wskazał jeden z
zatrzymanych w tej sprawie. Przypomnijmy, że pierwsze takie zatrzymanie miało miejsce w grudniu 2005 roku. Mieszkaniec
Warszawy Sławomir Kościuk miał zdaniem prokuratury przekazywać rodzinie Olewnika wskazówki, gdzie zostawić okup. Potem
za kratki trafił jeszcze Eugeniusz D., ps. "Gienek", postać znana w Sierpcu i okolicach. Rodzina porwanego od początku
uważała, że D. maczał palce w porwaniu. - Dwa lata temu obiecał, że przywiezie mi syna - po jego zatrzymaniu mówił
"Gazecie" Włodzimierz Olewnik. - Dodał, że da mi dowód, iż miał kontakt z Krzysztofem: list napisany jego ręką, o uzgodnionej
treści. I faktycznie, "Gienek" przyniósł mi taki list. Dałem mu część pieniędzy, ponad 100 tys. zł, ale Krzysztofa nie zobaczyłem.
Potem za kratki trafiła już trzecia osoba podejrzana o udział w porwaniu, Wojciech S. z Warszawy. Wszyscy podejrzani o
związek ze sprawą Olewnika milczeli. Niewykluczone, że w końcu któryś z nich zdecydował się to milczenie przerwać.
TRZYMANY W BETONOWYM SZAMBIE
W końcu października 2006, w nocy z soboty na niedzielę w miejscowości Różan na Mazowszu odkopano ciało młodego
mężczyzny. Dnia 29 X 2006 roku nadeszły wyniki badań DNA potwierdzające, że to Krzysztof Olewnik. Jak się dowiedzieliśmy,
został zamordowany trzy tygodnie po odebraniu okupu. Przez cały poniedziałek policjanci zatrzymywali członków gangu
odpowiadającego za porwanie. Wśród ujętych są gangsterzy o pseudonimach "Żaba", "Bokser", "Rudy". Tworzyli oni grupę
działającą na terenie Mazowsza oraz Warmii i Mazur. Byli wyjątkowo brutalni, ale i dobrze zorganizowani. Specjalnie dla celów
porwania, kupili jak twierdzą działkę, na której przetrzymywali swoją ofiarę. Wybudowali na niej betonową studnię, gdzie
trzymali uprowadzonego, uwiązanego krowim łańcuchem. Faszerowali go środkami psychotropowymi i kazali pisać listy do
rodziny. Jeszcze przed podjęciem okupu wykopali dwumetrowy dół, w którym później ukryli zwłoki. - O odnalezieniu syna
dowiedziałem się z prokuratury. Jest mi ciężko - mówił Włodzimierz Olewnik. W garażu w Kałuszynie Krzysztof Olewnik
szprycowany był końskimi dawkami clonazepamu, leku stosowanego przy padaczce, napadach lęku, w psychozach.
Uspokaja, rozluźnia mięśnie, wywołuje senność i silne skutki uboczne. Po clonazepamie nikt nie czuje się zagrożony, bo jest
zaćpany. Skąd gangstery mają dostęp do silnego leku psychptropowego na receptę, tego nie wiadomo.
RELACJA ZABÓJCY OLEWNIKA
Dnia 5 listopada 2007 roku w Płocku rozpoczął się proces porywaczy i zabójców Krzysztofa. Relacja jednego z oskarżonych
była wstrząsająca. Wiele zła wyrządziłem rodzinie Olewników. Dziś chcę ją prosić o przebaczenie - mówił we wtorek w
listopadzie 2007 roku, na początku procesu porywaczy Krzysztofa Olewnika, Sławomir Kościuk. To on trzymał zawiniętego w
worki mężczyznę, gdy jego kompan dusił ofiarę. - Początkowo nie przyznawałem się do winy - potwierdzał przed sądem
Sławomir Kościuk. To 51-letni mieszkaniec Warszawy, bez wykształcenia, zarabiał na życie jako bagażowy w Locie. - Ale
wyrzuty sumienia nie dawały mi spać, jeść, dlatego rok po aresztowaniu postanowiłem powiedzieć, jak było naprawdę.
Faktycznie sypał kolegów w zamian za obietnicę złagodzenia kary. Kościuk opowiadał, że nie było go przy uprowadzeniu
Krzysztofa. - Dowiedziałem się o tym później - mówił. - Dzień po porwaniu pojechałem do Wojciecha F. Chciał, żebym wynajął
na swoje nazwisko jego domek letniskowy w Kałuszynie w powiecie mińskim. Pojechaliśmy tam, po drodze spotkaliśmy Artura
R. i Cezarego W., a oni kazali mi się przesiąść do ich poloneza.
Wtedy któryś powiedział, że "on leży z tyłu". Mężczyzna był związany, na głowie miał kominiarkę z zalepionymi oczami. W
Kałuszynie musiałem mu pomóc wysiąść. Wtedy nie wiedziałem, że to Krzysztof Olewnik. Z zeznań Kościuka wynika, że
Wojciech Franiewski kazał mu pilnować Krzysztofa, po godzinie wrócił z długim prętem. - Przewiercił ścianę garażu w dwóch
miejscach, przełożył pręt przez dziury i z jednej strony do końcówek przymocował łańcuchy, które miały ze dwa metry długości -
kontynuował Sławomir Kościuk. - Śruby zniszczył, aby nie można było ich odkręcić. Do tych łańcuchów był przywiązany
Krzysztof Olewnik. Jeden łańcuch miał na szyi, drugi na nodze. W środku były jeszcze materac, telewizor, lampka i wiadro na
nieczystości. Na koniec Franiewski uruchomił kamerę przemysłową i podłączył do telewizora na górze domu. Pozwalała
obserwować to, co dzieje się w garażu. - Następnego dnia przywiozłem jedzenie, ale ten mężczyzna powiedział, że nie jest
głodny - dodawał Kościuk. - Potem przez całe następne dwa lata woziłem jedzenie, może nie codziennie, ale byłem tam trzy,
cztery razy w tygodniu.
424518306.004.png
Domyślił się po "997"
Sławomir Kościuk nie potrafił sam, od początku do końca, opowiedzieć o tym, co działo się w czasie porwania Krzysztofa
Olewnika. Sąd zaczął wtedy czytać jego wyjaśnienia z października 2006 roku, z dnia, w którym się złamał i zaczął opowiadać
śledczym o porwaniu i zabójstwie syna biznesmena. Mówił wówczas m.in.: - Któregoś dnia Ireneusz Piotrowski kazał mi nagrać
program "997" i przywieźć do Kałuszyna. Obejrzał to nagranie i natychmiast kasetę zniszczył. Wtedy domyśliłem się, że
trzymany w garażu mężczyzna to Krzysztof Olewnik. Raz, jak nikogo nie było, zszedłem na dół, zapytałem, jak się czuje, ale
powiedział, że nic mu nie potrzeba. Zarośnięty był bardzo. I to mimo że Franiewski dwa razy go strzygł, a mi kazał wynosić
włosy. Wynosiłem je w reklamówkach, które otwierałem powoli, tak żeby wiatr rozwiał włosy.
Według Kościuka wszystko zaczęło się od Ireneusza Piotrowskiego: - To on potrzebował pieniędzy i chciał zwinąć Olewnika.
Musieli go obserwować wcześniej, bo Piotrowski wiedział, że mógł to zrobić, gdy Krzysztof wracał z dożynek. Kiedy ostatecznie
po niego pojechali, to Wojciech Franiewski wszedł do domu Olewników przez uchylone drzwi balkonowe w czasie jakieś
imprezy. Poczekał, aż wszyscy sobie pójdą i wtedy wpuścił innych. Miał automatycznego skorpiona, którym ogłuszył Olewnika.
W Kałuszynie chłopak był trzymany aż do pobrania okupu i jeszcze dłużej. W okup już byłem wtajemniczony. Zwlekali z jego
zabraniem, bo bali się policji i nie mieli pomysłu, jak go podjąć. Raz była próba, by sprawdzić, czy rodzina Olewnika
współpracuje z policją. Bliscy Krzysztofa mieli wyrzucić okup z pociągu, który ktoś obserwował z dachu swojego domu. W
końcu mieli podrzucić pieniądze przy trasie toruńskiej, przez otwór w barierze dźwiękochłonnej, tak by spadł na drogę niżej.
Miejsce było oznakowane palącymi się zniczami. Wzięliśmy okup i wsiedliśmy do samochodu, pojechałem na drugą stronę
rzeki, pod most. Otworzyłem okna, rozlałem benzynę i podpaliłem samochód, był skradziony specjalnie do odebrania
pieniędzy. Przesiedliśmy się do dużego fiata, a Ireneusz Piotrowski i Stanisław Owsianko sprawdzali pieniądze i czy nie ma
tam GPS-u. Nie spodziewałem się, że tyle euro w banknotach o nominale 500 to taka mała paczka.
Powiedział że Krzysztof nie żyje
Na koniec przesłuchania, w roku 2006, Sławomir Kościuk powiedział: - Długo szukaliśmy działki, na którą mogliśmy zabrać
Olewnika. Wojciech Franiewski nie chciał go dłużej trzymać w Kałuszynie. Kupiłem w końcu działkę na własne nazwisko, a
złożyłem się na nią z Ireneuszem Piotrowskim. Wojciech Franiewski wpadł na pomysł, by przygotować tam szambo, w którym
można by trzymać Krzysztofa Olewnika. Zrobił nam je ktoś miejscowy. Olewnika przewiozłem Polonezem, którego też kupiłem
za pieniądze z okupu, jechałem bocznymi trasami. Żeby się nie pogubić, dzień wcześniej oznakowałem drzewa. Powiem
prawdę: Krzysztof Olewnik nie żyje, jest obok śmietnika, z pięć kilometrów od tej działki. To Robert Pazik go udusił, chłopak był
skrępowany, miał skute ręce. Robert Pazik założył mu na głowę czarne torby, takie na śmieci, i przytrzymał, żeby powietrze nie
dochodziło. Nie pomagałem dusić, Olewnik leżał na wznak, ja trzymałem go za nogi. Potem długo kopaliśmy dół. Przed
wyjazdem z działki wyczyściliśmy szambo, zabraliśmy koc i materac, odzież. Pojechałem do Franiewskiego i powiedziałem:
"Koniec". On wymyślił, że zadzwoni do rodziny i powie, że za karę chłopak wróci, ale dopiero za dwa lata, żeby go nie szukali.
Zamordować Olewnika Wojciech Franiewski i Ireneusz Piotrowski planowali dawno, ale to Franiewski zdecydował, żeby to
zrobić. Nikt mu się nie sprzeciwiał. Raz powiedziałem, że można by Olewnika wypuścić, to się na mnie rzucił i mocno pobił. A
Ireneusz Piotrowski powiedział do mnie i Roberta Pazika, że "skoro nie było was przy porwaniu, to właśnie my go zabijemy".
Robert Pazik wymyślił, jak to zrobić.
Krzysztof czekał na ratunek
Skrępowany i udręczony Krzysztof Olewnik spędził w zamknięciu dwa lata. W tym czasie porywacze wodzili z pomocą swoich
koneksji za nos zrozpaczoną rodzinę Olewników, policję i kolejne prokuratury, które zajmowały się sprawą. Kiedy w lipcu 2003
roku w końcu podjęli okup w kwocie 300 tysięcy euro, najpierw przenieśli porwanego mężczyznę z piwnicy do szamba na
działce w lesie pod Różanem w pobliżu Makowa Mazowieckiego, a potem tam udusili. Nad sprawą pracowało wiele zespołów
policji i prokuratur. Dopiero Prokuratura Okręgowa w Olsztynie sprawę rozwikłała, dzięki policjantce z olsztyńskiego CBŚ. Przed
Sądem Okręgowym w Płocku prokuratura postawiła 11 osób oskarżonych o udział w zorganizowanej grupie, która
uprowadziła, dręczyła i zabiła młodego mężczyznę. Każda z nich ma inne zarzuty - jedni te najcięższe, inni tylko udzielania
pomocy w porwaniu. Osiem osób jest aresztowanych, trzy znajdują się tylko pod dozorem policji. Nie ma między nimi
Wojciecha Franiewskiego, któremu przypisuje się kierowanie całą akcją. Powiesił się wedle wersji oficjalnej w areszcie, osiem
miesięcy po tym, jak Sławomir Kościuk zaczął mówić.
Ten ostatni razem z Robertem Pazikiem, 38-letnim stróżem nocnym z Drobina, odpowiadają za uprowadzenie, dręczenie i
zabójstwo Krzysztofa Olewnika. Pozostali: Ireneusz Piotrowski, 44-letni elektromonter z Drobina, Piotr S. 34-letni robotnik
budowlany z Nowego Dworu Mazowieckiego, Artur R., 32-letni kierowca z Nowego Dworu Mazowieckiego, i Cezary W., 32-letni
ślusarz z Nowego Dworu Mazowieckiego oraz Stanisław O., 50-letni mechanik z Wyszkowa są zamieszani w uprowadzenie
mężczyzny. Ale to nie są jedyne zarzuty pod ich adresem. Czterech z tej grupy jednej z nocy napadło na rodzinę śpiącą w
domu. Wykorzystali to, że alarm był wyłączony, wyłamali drzwi i zaatakowali. Skrępowali troje dzieci: 13-letniego chłopca, 11- i
7-letnią dziewczynkę oraz ich matkę, którą potem polewali wrzątkiem, by się przyznała, gdzie w domu schowała pieniądze i
kosztowności. Kobieta wyszła z tego z poważnymi poparzeniami. Poza tym mężczyzn oskarża się o cały szereg włamań i
kradzieży. Proces, który wczoraj się zaczął, potrwa pewnie kilka miesięcy.
Gang chciał porwać siostrę i zabić ojca Krzysztofa Olewnika
Piątek dnia 15 listopada 2007 roku był kolejnym dniem procesu porywaczy, zabójców i dręczycieli Krzysztofa Olewnika.
Bandyci planowali oraz przygotowywali porwanie również siostry Krzysztofa Olewnika oraz zabójstwo jego ojca. Przez dwa lata
424518306.005.png
przykutego do ściany garażu łańcuchami więzili, dręczyli i - jak mówią niektórzy z jego oprawców - także bili metalową rurką.
Jakiś czas podawali mu clonazepam - silny lek psychotropowy, który uspokaja, rozluźnia mięśnie, działa przeciwlękowo i
nasennie - więc Krzysztof zachowywał się spokojnie. Ale buntował się także, modlił, wyzywał i płakał. A porywacze wywoływali
w nim depresję, mówiąc, że rodzinie bardziej zależy na ich złapaniu i na pieniądzach niż na jego życiu. Krzysztof Olewnik
doczekał się zapłacenia okupu przez bliskich, ale nie doczekał wolności. Dwóch z oskarżonych go udusiło. Dnia 15 listopada
2007 roku wyjaśnienia przed sądem składał Ireneusz Piotrowski - elektromonter z Drobina, "Bokser" czy też "Bokserek",
sąsiad rodziny Olewników. Ten, który "wystawił" Krzysztofa.
Więzienne Opowiadania
Z wyjaśnień oskarżonych w czasie rozprawy o uprowadzenie i zabicie Krzysztofa Olewnika wynika, że grupą kierował Wojciech
Franiewski - mieszkaniec Warszawy. Z Ireneuszem Piotrowskim poznali się w latach 90-tych, gdy razem siedzieli w więzieniu.
Był to półotwarty zakład karny, w dzień cele nie były zamknięte i więźniowie spotykali się. Rozmawiali o różnych rzeczach -
wyjaśniał przed sądem Ireneusz Piotrowski. - Najczęściej o tym, jak zrobić duże pieniądze. Franiewski powiedział kiedyś, że
najlepiej jest porwać kogoś bogatego i wziąć okup. Tylko że on nikogo takiego nie zna. Wtedy powiedziałem, że ja znam -
dodał. "Bokser" opowiedział Wojciechowi Franiewskiemu o dwóch rodzinach. Wskazał dzieci zamożnego masarza z Raciąża
oraz syna Włodzimierza Olewnika - potentata w branży mięsnej. Wkrótce potem obejrzeli w telewizji program o zakładach
mięsnych Olewnika. Pierwsza ofiara szybko odpadła, bo okazało się, że mieszka z rodziną. Porwanie byłoby trudne, ale
Krzysztof Olewnik mieszkał sam. Ireneusz Piotrowski wraz z innym mieszkańcem Drobina Robertem Pazikiem mieli pokazać
Franiewskiemu, jak wygląda syn biznesmena, ale bezpośrednio w porwaniu nie brali udziału. Mieli donosić, co będzie się
później działo w Drobinie, i musieli zachowywać się naturalnie. Krzysztofa Olewnika zaskoczyli w nocy, gdy oglądał telewizję,
wywieźli i trzymali większość czasu w Kałuszynie pod Mińskiem Mazowieckim. W tym czasie próbowali wziąć okup. Wyjaśnienia
kilku oskarżonych w tym punkcie się zgadzają: nie mieli trochę pomysłu jak to bezpiecznie zrobić.
Czy zapłaci za dwoje dzieci?
- Wojciech Franiewski planował też uprowadzenie córki Włodzimierza Olewnika - usłyszeli w sądzie od Ireneusza
Piotrowskiego. - Nie wiem, jak ma na imię, chyba Danka. Wiem, że jest młodsza, ma męża lekarza i studiowała w Anglii. Bo
Franiewski wymyślił sobie, że jak Olewnik nie chce zapłacić okupu za jedno dziecko, to na pewno zapłaci za dwoje swoich
dzieci. Wiedzieli, że siostra Krzysztofa ma szkołę. Wiele wiedzieli od Krzyśka, poza tym przy porwaniu zabrali teczkę ze
zdjęciami, dokumentami, fakturami, wyciągami z kont - wyjaśniał Ireneusz Piotrowski. Kobietę namierzało pięciu bandytów.
Ustalili, gdzie znajduje się jej mieszkanie. Wycofali się, ponieważ "nowodworscy" - trzej porywacze z Nowego Dworu
Mazowieckiego, którzy uprowadzili też Krzysztofa - wycofali się. Ochroniarz ze szkoły zrobił im zdjęcie, gdy kręcili się w pobliżu.
Poza tym doszli do wniosku, że siostra porwanego może spodziewać się uprowadzenia i ma GPS-a pod skórą.
Starego Zabić za Szum Medialny
Wydaje się to niemożliwe, ale jednak: już po zabójstwie Krzysztofa Olewnika zdecydowali, że zastrzelą także jego ojca. - Bo
robił szum wokół sprawy, przez niego ukazywały się artykuły w prasie - tłumaczył Ireneusz Piotrowski. I wyjaśniał: - Pojechałem
z Robertem Pazikiem do Wojciecha Franiewskiego. Najpierw opierdolił mnie za wpadkę policją, gdyż na działkę, na której
więziony był Krzysztof Olewnik, przyjechała policja, która szukała Ireneusza Piotrowskiego po tym, jak go złapała na jeżdżeniu
samochodem pod wpływem alkoholu. Mało brakowało, by odkryli ukryte więzienie. Potem powiedział, że jeśli chcę się
poprawić, to mam "puknąć" Włodzimierza Olewnika. Powiedział, że mam strzelać prosto w głowę, i przyniósł zawinięty w coś
pistolet. To był rewolwer gazowy przerobiony do strzelania ostrą amunicją, miał mały kaliber. Dał mi też szmatkę do
czyszczenia broni i pudełko z amunicją. Miałem go namierzyć, sprawdzić, gdzie i kiedy jeździ. Robert Pazik zawiózł mnie z
powrotem do Drobina. Pytałem go po drodze, jak mam to zrobić, a on mówił: "Skoro chlałeś, to masz za swoje. Mnie Wojtek
nic nie mówił [to Robert P. udusił Krzysztofa], niech każdy robi po swojemu". Nie miałem zamiaru zabijać Włodzimierza
Olewnika. Zakopałem pistolet i wpadłem w cug alkoholowy, pobiłem się i ktoś ugodził mnie nożem. Jak wróciłem do
Franiewskiego, ten kazał mi zaszyć esperal. Kazał mi kupić starter do telefonu i zapowiedział, że będzie mnie teraz
kontrolował, ale esperal wydłubałem. Po świętach wróciłem do Wojtka i powiedziałem, że Olewnik jest chory. Franiewski na to,
że może "sam zdechnie", więc "nie będziemy wsadzać kija w mrowisko".
TERESIN: Ofiary Gangu Franiewskiego
Wszyscy oskarżeni, którzy składali wyjaśnienia przed sądem, mówią jedno: Robiliśmy to, bo baliśmy się Franiewskiego. On nas
terroryzował. Zganiają winę na swego niezyjącego herszta ale nie wiadomo czy jest to prawda czy tylko linia obrony. Ireneusz
Piotrowski opowiadał, jak dzielili 300 tysięcy euro okupu i targowali się. Przed sądem odpowiadało 11 osób. Nie wszyscy są
bezpośrednio zamieszani w porwanie i zabójstwo, mają różne zarzuty, także kradzieże czy pomoc w przestępstwie. Nie ma
wśród nich Wojciecha Franiewskiego, który powiesił się w celi swojego aresztu. Troje bandytów odpowiada z wolnej stopy.
Mężczyźni odpowiadający za uprowadzenie i zabójstwo Krzysztofa Olewnika mają na koncie jeszcze co najmniej jeden
brutalny napad - na rodzinę z Teresina. - Długo ze strachu zasypiałam na siedząco - mówiła ofiara tego ataku Ewa C.
Porywacze Krzysztofa Olewnika trzymali skutego łańcuchami chłopaka przez dwa lata. Tłumaczą, że aby mieć pieniądze na
jego utrzymanie i zorganizowanie odbioru okupu musieli kraść. Raz jednak poszli dalej i w lutym 2002 roku napadli na dom w
424518306.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin