Cela Camilo Jose - Mazurek dla dwóch nieboszczyków.pdf

(1054 KB) Pobierz
Microsoft Word - Cela Camilo Jose - Mazurek dla dwóch nieboszczyków
Camilo Jose Cela
Mazurek dla dwóch nieboszczyków
Przełożyła Elżbieta Komarnicka
Tytuł oryginału
"Mazurca para dos muertos"
...our thoughts they were palsied and sere, Our memories were treacherous and sere.
Edgar A. Poe, Ulalume
Deszcz pada cicho i bezustannie, pada niechętnie, acz z bezbrzeżną cierpliwością, wiecznie jednakowo,
pada na ziemię, która ma ten sam kolor co niebo, miedzy bladą zielenią a bladopopielatą szarością, i linia gór
jest już od dawna zatarta.
- Od wielu godzin?
- Nie, od wielu lat. Linia gór zniknęła, kiedy zabito Lazaro Codesala, widać Pan Bóg nie chciał, żeby ktoś
ją znowu oglądał.
Lazaro Codesal zginął w Maroku, na stanowisku w Tizzi-Azza; zabił go Maur, najprawdopodobniej ze
szczepu Kabylów z Tafersitu. Lazaro Codesal potrafił świetnie majstrować dzieci dziewczynom, zresztą
robił to z zamiłowania, i miał ogniste włosy i błękitne spojrzenie. Lazaro Codesal umarł młodo, dwudziestu
lat nie doczekawszy, no i co mu z tego przyszło, że we władaniu kijem nie miał równego sobie w promieniu
pięciu mil, a może i dalej? Lazaro Codesala Maur zabił podstępnie, zabił go, kiedy ten onanizował się w
cieniu figowca, wszyscy wiedzą, że cień figowca szczególnie sprzyja grzechom, dla których potrzeba
skupienia; Lazaro Codesala, przy spotkaniu twarzą w twarz, nie zabiłby nikt, ani Maur, ani Asturyjczyk, ani
Portugalczyk, ani Leontyńczyk, ani nikt inny. Linia gór zatarła się, kiedy zabito Lazaro Codesala, i już jej
więcej nie oglądano.
Pada tyleż monotonnie co zawzięcie od dnia świętego Rajmunda Nienarodzonego, czy może jeszcze
dłużej, a dziś mamy świętego Makarego, który przynosi szczęście w kartach i na loterii. Już ponad dziewięć
miesięcy mży wolno i bezustannie na polne trawy i na szyby mojego okna, mży, ale nie jest zimno, to znaczy
nie za bardzo zimno; gdybym umiał grać na skrzypcach, spędzałbym wieczory grając na skrzypcach, ale nie
umiem; gdybym umiał grać na organkach, to wieczorami grałbym na organkach, ale nie umiem. Jedyne, co
umiem, to grać na dudach, ale na dudach nie gra się w domu. Więc jako że nie umiem grać ani na
skrzypcach, ani na organkach, a na dudach nie gra się w domu, spędzam wieczory w łóżku wyprawiając
świństwa z Benicją (później powiem, kim jest Benicją, która ma sutki jak kasztany), w stolicy można iść do
kina i obejrzeć film z młodą znakomitą sopranistką Liii Pons w roli głównej, jak piszą w gazetach, ale tu nie
ma kina.
Na cmentarzu bije źródło czystej wody, która obmywa kości zmarłych i niezwykle zimną wątrobę
zmarłych; nazywają je Gadającym Źródłem, a trędowaci moczą w nim swoje ciała szukając ukojenia. Kos
śpiewa na tym samym cyprysie, na którym nocą słowik intonuje swój samotniczy lament. Teraz już prawie
nie ma trędowatych; to nie to co dawniej, kiedy było ich pełno i gwizdali jak sowy, powiadamiając się, że
nadchodzą braciszkowie z misji, by udzielić im rozgrzeszenia.
Żaby zazwyczaj budzą się każdego roku po świętym Józefie i ich rechot zwiastuje, że już powoli zbliża się
wiosna, a z nią złe wieści i kłopoty. Żaby to zwierzątka magiczne i na wpół zaklęte; gotując główki żab, pięć
albo sześć żabich główek razem z kwiatem tuberozy, otrzymuje się syrop, który pobudza do życia i leczy
humory oblubienic jak też piekący ból błony dziewiczej. Żaby są trudne do oswojenia, bo kiedy są już
prawie oswojone, traci się cierpliwość i rozgniata się je jednym uderzeniem. Najlepiej w całym kraju oswaja
żaby Policarpo od Melasy - żaby, kosy, łasice, lisy, wszystko. Policarpo od Melasy oswoi każde zwierzę,
nawet wydrę i rysia, tylko że teraz rysiów nie ma; nigdy jednak nie poradził sobie z dzikiem, bo to bestia
nierozumna i ani nie słucha, ani nie kojarzy. Policarpo od Melasy, któremu brakuje trzech palców u ręki,
mieszka w Cela de Camparrón i czasami podchodzi aż do szosy, żeby zobaczyć, jak przejeżdża autobus z
Santiago, w którym zawsze podróżuje dwóch albo trzech księży żujących suszone figi. Policarpo został
ugryziony przez konia i stracił u prawej ręki trzy palce: wskazujący, środkowy i serdeczny, ale przy pomocy
małego i kciuka radzi sobie całkiem nieźle.
- Nie mogę grać na dudach ani na akordeonie, ale co mi za różnica, kiedy i tak nie umiem?
W Orense, w domu publicznym u Szlai, jest ślepy akordeonista, musiał już chyba umrzeć, tak, jasne, teraz
pamiętam, umarł równo w tydzień po Hitlerze, wiosną 1945 r., który gra melodie jawajskie i marsze dla
rozrywki klientów - mówię, jak to było wtedy - nazywa się Gaudencjo Beira, uczył się w seminarium, ale go
stamtąd wyrzucili, kiedy stracił wzrok, na krótko przedtem, zanim oślepł ze szczętem.
- I dobrze sobie radzi z miechem?
- Jeszcze jak, wprost świetnie! Muszę powiedzieć, że to prawdziwy artysta, taki akuratny, zacny,
uczuciowy, a gra wzruszająco i z wielkim przejęciem.
Gaudencjo w burdelu, gdzie zarabia na życie, prezentuje całkiem urozmaicony repertuar, ale jest taki jeden
mazurek Ma petite Mariannę, którego zagrał tylko dwa razy, w listopadzie 1936 roku, kiedy zabili Chojraka,
i w styczniu 1940, kiedy zabili Puszczyka. Nigdy więcej nie chciał go zagrać.
- Nie, nie, ja wiem, co robię, wiem aż za dobrze, to gorzka muzyka i nie wolno z nią igrać.
Benicja jest siostrzenicą Gaudencja i daleką kuzynką Gamuzów, których jest dziewięciu, Policarpa od
Melasy i zmarłego Lazaro Codesala. Tu w okolicy wszyscy jesteśmy mniej lub bardziej spokrewnieni
wyłączywszy Carrouposów, z których każdy bez wyjątku ma wykwit świńskiej skóry na czole.
Pada na wody Arnego, które wprawiają w ruch młyńskie koła i straszą suchotników, podczas gdy Catuxa
Bainte, wariatka z Martina, włóczy się nago po wzgórzu Esbarrado z mokrym biustem i włosami aż do pasa.
- Zejdź z drogi, niepoprawna grzesznico, żyjesz w grzechu śmiertelnym i będziesz się smażyła w
piekielnym ogniu! .
Pada na wody Bermun, które pędzą w podskokach wygwizdując swoje litanie i liżąc pnie dębów, podczas
gdy Fabian Minguela, czyli Puszczyk, ptak śmierci, ostrzy swój nóż na kawałku piaskowca.
- Zejdź z drogi, zejdź z drogi, zły człowieku, odpowiesz za wszystko na tamtym świecie!
Raimundo z Casandulfów uważa, że Fabian Minguela obnosi po świecie dziewięć cech skurwysyna.
- A co to za cechy?
- Bądź cierpliwy, z czasem poznasz je wszystkie po kolei.
Najstarszy z Gamuzów nazywa się Baldomero, to znaczy tak się nazywał, bo już nie żyje, Baldomero
Marvis Yentela albo Fernandez, niektórzy mówili na niego Fernandez, to wszystko jedno, ale znany był jako
Chojrak, gdyż miał zdecydowany charakter i nie bał się ani żywych, ani umarłych. W dniu św. Jakuba
Apostoła w 1933 r., w Tecedeiras, które leży przy szosie z La Gudina do Lalin, nie dojeżdżając do dolmenu
z Corredoiry, Chojrak rozbroił dwóch policjantów, związał im ręce na plecach i odstawił do koszar wraz z
karabinami, za uprzednim pokwitowaniem. Najpierw miał dostać za to parę kijów, w końcu nie dostał, a obaj
policjanci zostali wywaleni na zbitą twarz, podobno za tępotę i nieudolność; nie byli tutejsi i nikt nie wie,
skąd pochodzili, wyjechali i słuch po nich zaginął. Chojrak ma na ramieniu sprośny tatuaż: czerwono-
niebieska żmija oplata ciało nagiej kobiety.
Chojrak urodził się w 1906 r., w tym samym roku, w którym brał ślub król Alfons XIII, i mając
dwadzieścia lat ożenił się z Loliną Moscoso Rodriguez, kobietą o takim temperamencie, że trzeba ją było
kijem poskramiać. Lolina umarła w głupi sposób, stratowana przez spłoszonego byka, który zmiażdżył ją o
drzwi zagrody. Lolina już była wdową, kiedy umarła, była wdową już od czterech czy pięciu lat. Chojrak ma
tylko braci, a żadnej siostry. Rodzice dziewięciu Gamuzów, czyli Baldomero Marvis Casares, Flakarz, i
Teresa Yentela (albo Fernandez) Yalduide, Filuta, zginęli w 1920 r. w głośnej katastrofie kolejowej na stacji
Albares, zaraz potem jak wyjechali na wpół uduszeni z tunelu w Lazo, który jest niby grób bez dna, grób,
który nigdy się nie zapełni; było wtedy ponad sto ofiar, po okolicy krążyły wieści, że wielu pochowano
jeszcze żywych, żeby zaoszczędzić formalności, ale to chyba nieprawda.
Następny Gamuzo to Tanis, którego nazywają Kadukiem, bo nie musi się zbytnio wysilać, żeby co złego
wymyślić. Tanis jest żonaty z Rosą Roucón, córką celnika miejskiego z Orense, Rosa ma pociąg do
anyżówki i dzień jej schodzi na drzemce, nie jest zła, to trzeba przyznać, ale tej anyżówki trochę nadużywa.
Tanis uprawia ziemię i hoduje bydło, tak jak jego starszy brat i jak ten, który idzie zaraz po nim, i jak jego
kuzyn Policarpo od Melasy, co to oswaja ptaki, żaby i inne dzikie zwierzątka, wszyscy oni są też z
zamiłowania zapalonymi koniarzami i nie zawodowo, a dla przyjemności, z wielką wprawą ścigają po lasach
dzikie konie, strzygą je i znakują w zagrodzie, w tumanach kurzu, wśród rżeń dwojakiego rodzaju (z
wściekłości i ze strachu) i w pocie, w strugach potu. Tanis ma duże wyczucie i zawsze wygrywa zakłady z
obcymi.
- Odżałuj te stracone cztery reale, stary, i wypij z nami szklaneczkę, bo nie chcemy tu siać niezgody, i
zapamiętaj sobie na zawsze to powiedzenie, które bardzo podnosi na duchu: chwała Bogu, ptaszek nuci, że
po zimie wiosna wróci.
Kiedy nadchodzą upały, teraz trzeba na nie jeszcze trochę poczekać, Kaduk lubi włazić razem z Catuxą
Bainte, wariatką z Martina, obydwoje na golasa, do sadzawki przy młynie Łucja Mouro, gdzie wykorzystuje
jej ciało, które ma coś ze żmii i z dzikiego kota, zresztą wykorzystywać tak dosłownie to jej nie
wykorzystuje, bo ona ani nie ucieka, ani nigdy nie ma dosyć, a poza tym klaszcze w ręce i pomrukuje
radośnie przy każdym zanurzeniu i zachłyśnięciu. Wariatka z Martińa nie umie pływać i bardzo to zabawnie
wygląda, jak przy tąpią się, kiedy podrzuca rytmicznie pośladkami.
Benicja ma sutki jak łuskane kasztany, wszyscy to wiedzą, jak kasztany na świętego Jana, kiedy przejrzałe.
Benicja ma gorącą krew i nigdy się nie męczy, ani nie nudzi. Benicja ma niebieskie oczy i w łóżku jest
bardzo wesoła i nieprzyzwoita. Benicja była mężatką właściwie na dobrą sprawę może do tej pory jest
zamężna z jednym Portugalczykiem, trochę pedałowatym, który chodził z kukiełkami po okolicy, czasem
docierał aż za Leon, ale uciekła od męża i znowu wróciła w rodzinne strony.
Matka Benicji jest siostrą Gaudencja, ślepca, który gra na akordeonie u Szlai. Benicja Segade Beira ma
władczy chód i zawsze się śmieje, jest jak błogosławieństwo. Jej matka umie czytać i pisać, Benicja nie,
czasami rodziny zaczynają się staczać i wtedy nic ich nie zatrzyma, póki nie roztrzaskają się o dno albo nie
odkryją źródełka ze złotym kruszcem, teraz chyba już nie ma ani jednego takiego źródełka. Matka Benicji
ma na imię Adega i gra na akordeonie prawie tak dobrze jak jej brat; polkę Fanfinette wykonuje po
mistrzowsku.
- Ja pochodzę z Yilar do Monte, które leży pomiędzy skałkami Sarnoso i wzgórzem Esbarrado, i wiem, co
kto wyssał razem z mlekiem matki. Pan, don Camilo, pochodzi z bitnego rodu i z tego można być dumnym.
Pański dziadek zatłukł kijem Xana Amieirosa, tego, co miał młyn na rzece Pedrinas, i musiał zniknąć na
czternaście lat, wyjechał do Brazylii, pan wie o tym dobrze. Ja pochodzę z Yilar do Monte, to dalej niż do
Silvaboa i Ricobelo, trzeba jeszcze przejść parę górek i dolinek, ale mój nieboszczyk mąż, znaczy się Cidran
Segade, pochodził z Cazurraąue, spod skałek w Portelinie - oni z tymi z Zamoiros nawet się nie witali, widać
mieli ich za hetkę--pętelkę. Mówię to, żeby pan wiedział, że jestem swój człowiek, a nie żadna przybłęda, bo
teraz plącze się dużo tego tałatajstwa. Nawet możemy być spokrewnieni, niech Bóg mnie skarżę, jeśli
kłamię! Pański dziadek wyjechał do Brazylii będzie więcej jak sto lat temu, za Elżbiety II. Pański dziadek
miał skandaliczny romans, pan daruje, ale tak mówią, z Manechą Amieiros, siostrą Xana i tego drugiego, nie
pamiętam, jak się nazywał, chyba Fuco, tak, nazywał się Fuco i miał tylko jedno oko, to nie znaczy, że
drugie stracił, nie, po prostu miał tylko jedno oko pośrodku głowy, taki się już urodził. Pański dziadek i
Manechą Amieiros spotykali się w pieczarze . w sosnowym lesie przy Bouzas, zrobili tam sobie posłanie z
suchych hortensji i palenisko, żeby smażyć kiełbaski albo żeby się ogrzać. Pewnej nocy obaj bracia Manechy
czekali na pańskiego dziadka przy zakręcie do Clavilino, jeden miał przy sobie maczetę, a drugi żelazny
drąg, wiadomo, po to żeby go zabić, ale pański dziadek najechał na nich koniem i zwalił z nóg. Fuco, ten z
jednym okiem, rzucił drąg i pognał jak opętany, ale Xan stawił czoło i zaczęli walczyć. Xan wsadził
pańskiemu dziadkowi maczetę w bok, ale don Camilo, który nie był zbyt wysoki, ale za to odważny, wziął
się w garść i powalił Xana tym samym drągiem, który rzucił jego brat, kiedy uciekał jak śmierdzący tchórz.
Mówią, że jak zrobili sekcję zwłok, to był piękny widok! Nieboszczyk miał płuca całkiem jak ta woda.
Nieźle musiał oberwać!
Trzecim z Gamuzów jest Roąue; chociaż nie jest księdzem, mówią na niego Kleryk z Comesani, nie
wiadomo dlaczego. Kleryk z Comesani ma nadzwyczajnego fiuta, sławnego w całej okolicy, o którym mówi
się nawet za Ponferradą w Królestwie Leon. Fiut Kleryka z Comesani jest być może tak samo okazały jak
księdza z San Miguel de Bucinos, w odpowiednim czasie będzie jeszcze mowa o nim w naszej z życia
wziętej historii. Turystom, kiedy chce się ich zadziwić, pokazuje się klasztor w Oseira, ślad, który zostawił
diabeł na wzgórzu Cargadoira - widać tam wyraźnie odcisk jego kozich kopyt - i właśnie tego kutasa, który
jest, jak to mówią, darem bożym.
- No, Roque, pokaż państwu to, co wiesz, państwo są małżeństwem, przyjechali z Madrytu. Będzie
kieliszek trzcinówki.
- Mają być dwa.
- Dobra, dwa.
Wtedy Roąue rozpina rozporek i wyciąga na światło dzienne ów obiekt zainteresowania, który zwisa mu
aż do kolan jak zdechły lis. Roąue, choć już powinien przywyknąć, zawsze się czuje trochę speszony w
takiej chwili.
- Pani wybaczy, senora, tak to on się nie najlepiej prezentuje, ale bo jeszcze nie nabrał śmiałości!...
Jego żona, to znaczy Chelo Dommguez z Avelainosów, kiedy mąż jej mówi, żeby rozłożyła nogi,
przewiązuje mu część serwetką, żeby nie wszystek się zmieścił, i tak się jakoś broni.
- Strzeż nas, święty Fallustusie, żeby Bóg przyjął nas wszystkie do siebie po spowiedzi świętej, amen.
Adega wie dobrze, co się zdarzyło, ale przez długi czas trzymała to w tajemnicy.
- Nie musi pani milczeć, skorośmy tej samej krwi.
- Nie, proszę pana, i nie chcę, już dość się namilczałam! Wypije pan kieliszeczek orujol
- Czemu nie, dziękuję bardzo.
Aż przyjemnie patrzeć, jak spada ta litania pełna spokoju, bo to brzmi jak litania, kiedy tak siąpi cierpliwie
na pole, na dach i na okna werandy.
- Papiery to ukradł mój brat Secundino w sądzie w Carballińo, a prawdę powiedziawszy pozwolił je sobie
ukraść pisarz sądowy Xian Mosteirón, karabinier nazywany Kulasem z Maranis, bo mój brat, który nie liczył
się z pieniędzmi, dał mu pięć pesos na rozpustę i drugie pięć na cele dobroczynne, razem dziesięć. Chojraka
zabił taki jeden, który sam już nie żyje, i to dawno, pan wie lepiej ode mnie i nie mówię tego ot, tak sobie.
Mężczyźni z Cazurraque są porywczy i dlatego my, kobiety z Yilar do Monte i z innych miejscowości,
dogadywałyśmy się z nimi, bo babom w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby ktoś im łoił skórę. Puszczyk nie
pochodzi stąd, no tak, jego ojciec, cała rodzina, mieszka tu od dawna, ale są z innych stron, wygląda na to, że
pochodzą z Maragaterii, ale jak to mówią - głowy nie dam, bo panu nie chciałabym kłamać. Jak pan weźmie
na służącą moją wnuczkę Xilę, która ma już dwanaście lat i według mnie jeszcze jej nie w głowie świństwa,
to podaruję panu te papiery i dodam do tego buty umrzyka, który zabił Chojraka, wiem, że to niewiele warte,
ale zawsze pamiątka. Mój brat Secundino zawsze miał w nich pełno tabaki, bardzo go śmieszyły; ksiądz z
Santa Maria de Carballeda, skąd pochodził pański krewniak święty Fernandez, nawet mu powiedział, że
jeżeli nie zakopie tych butów w święconej ziemi, to pójdzie do piekła. Mój brat Secundino wcale się nie
przejął, nie bał się piekła, bo uważał, że Pan Bóg bardziej lubi życie i dobre jedzenie niż piekło i głód.
Proszę sobie nalać więcej orujo, bo strasznie zimno.
Pierwszą cechą skurwysyna są rzadkie włosy. Fabian Minguela ma włosy słabe i przerzedzone.
- A jakiego koloru?
- To zależy od dnia.
Czwarty i piąty z Gamuzów, to znaczy Celestino i Ceferino, są bliźniakami, obaj poszli na księdza, uczyli
się w seminarium i z tego, co mówią, obaj wyszli na niezbyt cnotliwych. Celestino, nazywany Kaczanem,
jest w parafii Sam Miguel de Taboadela. Ceferino, przezywany Szczurkiem, objął parafię w San Adrian de
Zapeaus, w okręgu Rairiz de Yeiga, teraz go przeniesiono do Santa Maria de Carballeda, w Pinor de Cea, na
miejsce zmarłego don Silvia.
Tak, aż miło popatrzeć, jak tak ciągle pada i pada, zimą i latem, w dzień i w nocy, na ziemię i na grzechy,
na mężczyzn, na kobiety i na bydlęta.
Baldomero Chojrak był odważny jak wilk z Zacumeiry i nikt nie mógł stawić mu czoła; jego brat Kaduk
podnosi człowieka jedną ręką bez podpórki nawet nie otwierając ust; ich brat Kleryk z Comesańi, to znaczy
Roąue, jest cokolwiek wstydliwy, ich bracia Celestino Kaczan i Ceferino Szczurek, jak już wiadomo, dostali
święcenia i grają całkiem nieźle w domino i w korelatywę. Kaczan jest myśliwym (zające i dzikie gołębie), a
Szczurek wędkarzem (brzany i trocie, a przy odrobinie szczęścia nawet pstrągi). Jeszcze zostaje czterech
Gamuzów.
Adega jest kobietą zapobiegliwą, ale jednocześnie szczodrą, za młodu musiała być bardzo zdrowa i
seksowna, gościnna i chętna do zabawy.
- Mówią, że ten umrzyk, który zabił Chojraka, zabił też i mojego nieboszczyka męża i wielu innych,
będzie ze dwunastu, widać skurwysynowi, pan wybaczy, spodobało się pociąganie za cyngiel, ja tego nie
wiem na pewno, ale kiedy tego umrzyka zakatrupili, postawiłam świeczkę Panu Jezusowi od Św. Królowej
Maryi z Oseira. Niektórzy umarli zostawiają po sobie żal, ale niektórzy sprawiają dużo radości, prawda,
proszę pana? A jeszcze innych to się człowiek boi, takich topielców na przykład albo zadżumionych, a
niektórzy znowu są śmieszni, najbardziej to wisielcy, jak się tak kołyszą na wietrze. Jak byłam młoda, to w
Bouza da Fondo widziałam wisielca tak solidnie powieszonego, że dzieciaki bujały się na jego nogach, jak
gdyby nigdy nic, potem policja odgoniła chłopaków, bo pan sędzia okazał się bardzo surowy, to był taki
przeczulony Kastylijczyk, nazywał się don Leon i nie znał się na żartach, pamiętam go jak dziś. Teraz
zanikają dawne obyczaje, wszystko przez te samoloty.
Pamięć Lazaro Codesala nie zginęła jeszcze wśród ludzi. Nie tylko Adega zna te historie. Pewnej nocy,
kiedy schodził z Cabreiry i podśpiewywał, Lazaro Codesal zawsze śpiewał, żeby było wiadomo, że się zbliża
albo że przechodzi, w Cruz del Chosco zastąpił mu drogę jakiś mężczyzna.
- Ja jestem sam i pan też samotny jak palec.
- Zejdź mi z drogi, nie szukam zwady. Idę w swoją stronę.
Sytuacja stała się napięta i mężczyźni rozdzielili pomiędzy siebie ze sto kijów, a może i dwieście. Lazaro
Codesal przetrącił tamtemu krzyż, przywiązał mu ręce na plecach do jego własnego kija i puścił wolno.
- Zjeżdżaj do domu, nich cię żona rozwiąże. I następnym razem nie zaczepiaj spokojnych ludzi, bo potem
tak się to kończy.
Wtedy jeszcze widać było linię gór, gdyby nie ten zdradziecki Maur, ta linia nigdy by się nie była zatarła.
Tutaj figowce słabo się przyjmują, gdybym był bogaty, poszukałbym miejsca, gdzie rosną zdrowe, dorodne
drzewa figowe, i kupiłbym na cześć Lazaro Codesala, kawalera, który władał kijem jak nikt inny, całą setkę,
żeby ptaki zjadły wszystkie figi. Jaka szkoda, że człowiek nie jest tak bogaty i nie może robić różnych
rzeczy, zwiedzać świata, darowywać kobietom pierścionków, kupować drzew figowych... Jak się nie umie
grać na skrzypcach ani na organkach, to się wieczory spędza w łóżku. Benicja jest jak posłuszna maciora,
nigdy nie powie nie. Benicja nie umie czytać ani grać na akordeonie, ale jest młoda i robi świetne naleśniki;
umie też człowiekowi dogodzić, jak przyjdzie co do czego, i ma sutki słodkie, wielkie i twarde jak kasztany.
Adega prowadzi rachunek wisielców.
- Ten niedojda z Bidueiros, który był nieślubnym dzieckiem księdza z San Miguel de Bucinos, nie
powiesił się sam, tylko jego powiesili dla wprawy. Ksiądz z San Miguel de Bucinos nazywa się don
Marexildo Agrexan Fenteira i jest sławny z powodu swoich wiadomych rozmiarów; kiedy don Merexildo
nastawi oręż, to, niech Bóg mi wybaczy, wygląda, jakby niósł sosnową kłodę pod sutanną. Gdzie ksiądz z
tym idzie, ojcze wielebny? A idę, może mi go jaka parafianka obłaskawi, ty diabelski sukinsynu! (Albo ty
diabelska dziwko, jeżeli go pyta kobieta.) Pan wybaczy, don Camilo. Chcę pana poczęstować kiełbaskami,
na pewno nie zaszkodzą, a są bardzo pożywne. Mój świętej pamięci Cidran miał tyle siły, bo połykał te
kiełbaski w całości; mówię panu, gdyby ten umrzyk, co go zabił, nie podszedł go jak lisa, toby go nie zabił
nigdy, strzelili mu w plecy, nawet mu się obejrzeć nie pozwolili, jakby mu tylko pozwolili, to ten umrzyk
razem ze swoimi kumplami, jeżeli w ogóle miał kumpli, jeszcze by do tej pory uciekał.
Ksiądz z San Miguel de Bucinos żyje otoczony rojem much, widocznie jest słodki w smaku.
- I to mu nie przeszkadza?
- Przeszkadza, ale jakoś wytrzymuje, bo co może zrobić?
Szósty z Gamuzów to Kawalarz, ma na imię Matias, wie coś niecoś o chiromancji i zna parę sztuk
magicznych. Matias był kościelnym w parafii Santa Maria la Mądre w Orense, ale potem, kiedy się trochę
wycwanił, zaczai pracować w fabryce trumien "Odpoczywanie", gdzie ma niezłą pensję. Kawalarz jest
bardzo żywotny, tańczy z wyczuciem rytmu, ma dobry głos i nie fałszuje, a także gra w bilard z dużym
powodzeniem (są miesiące, że wygrywa tysiąc peset i więcej). Kawalarz jest bardzo wesoły i dowcipny i
opowiada kawały o Otto i Fritzu z niemieckim akcentem. Kawalarz jest wdowcem, jego nieboszczka żona,
Purina, która umarła na gruźlicę - widać suchotnicza wiedźma skutecznie ją zauroczyła - była siostrą Lolińi
Moscoso, tej od najstarszego brata, w tamtej rodzinie córki nie wytrzymywały zbyt długo, umierały, zanim
zdążyły uprzykrzyć się mężom.
- I zostawiały po sobie wielkie zamieszanie?
- Raczej nie: przeciętne.
Adega idzie po kiełbaski i po jeszcze trochę wódki, kiełbaski i wódka Adegi na pewno nie zaszkodzą i są
bardzo pożywne.
- Na niedojdzie z Bidueiros zrobili próbę i na moim nieboszczyku mężu też, tylko że w inny sposób,
podłych ludzi nigdy nie brakuje, ale wtedy, w latach wojny, ludzie byli jeszcze gorsi. Pan Bóg musi ich
ukarać, bo tak zostać nie może, wielu już wezwał do siebie, a mało któremu dane było umrzeć w łóżku i tak
jak należy, w przytomności pierworodnego syna, który by ojcu zamknął oczy. Widzi pan, jak skończył ten,
który zabił Chojraka i jeszcze mojego nieboszczyka męża. Zabijał, zabijał, a w końcu sam nie wyszedł żywy
z Meixo Eiros; kto krew przelewa, krwią się zalewa. Nie muszę panu tego mówić, pan wie lepiej ode mnie,
że umrzyk, który zabił Chojraka i mojego nieboszczyka męża, został zaskoczony przez pańskiego krewniaka
i zginął przy źródle w Bouzas do Gago, jak pan nie chce, niech pan nie potwierdza. Rosalię Trasulfe
nazwano Głupią Kozą, bo jest bardzo bezwstydna, zawsze taka była. Rosalia Trasulfe rozpięła bluzkę,
wyjęła obie piersi i powiedziała do tego umrzyka, co chodził i zabijał ludzi: chodź, możesz possać, mnie tam
wszystko jedno, ja chcę tylko żyć, nic więcej. A teraz powiada: tak, on ssał mi te piersi, to prawda, i resztę
też przeleciał, ale ja jednak żyję, a poza tym wymyłam sobie wszystko bardzo dokładnie, i piersi, i
przyrodzenie, i nawet sumienie wymyłam. Aż miło słuchać, jak tak mówi!
Każdy z Gamuzów ma swój przydomek, to nieczęsto się zdarza, ale czasem tak. Juliana Marvisa Yentelę,
alias Fernandeza, czyli Juliana Gamuzo, nazywają Cwaniakiem, bo jest chytry jak lis, szybki jak iskra i ma
świetny refleks. Cwaniak ma zakład zegarmistrzowski w Chantadzie, to znaczy nie on, tylko jego żona, ten
zawędrował najdalej, ale trafił dobrze. Cwaniak ożenił się z tamtejszą wdową, Pilar Maure Pernas, która
fuksem została właścicielką zakładu zegarmistrzowskiego: pierwszy mąż Pilar, czyli Urbano Dapena
Escairón, szef firmy, zmarł na skręt kiszek i cały interes odziedziczył ich syn Urbanito, który zawsze był
bardzo wątły i wkrótce umarł na anemię, a wtedy zakład przeszedł na Pilar, bo taka jest kolejność według
prawa. Cwaniak i Pilar mają pięciu synów i trzy córki, wszystkie dzieci zdrowe i dorodne. Szansę, żeby
Cwaniak został właścicielem zakładu, są nikłe, to więcej niż pewne, ale on się tym nie martwi, wystarcza
mu, że jest wspólnikiem i że dzieciaki mają co jeść i mogą się uczyć.
- Głupia Koza pozwalała, żeby jej piersi ssał ten umrzyk, który zabił Chojraka i mojego nieboszczyka
męża, i może jeszcze z tuzin innych, ale skurwysyn już nie żyje i nawet nie jest pochowany, don Camilo, bo
pewna kobieta, kiedyś panu powiem kto, niech pan tylko nie zdradzi, że to ja panu powiedziałam, i oby Pan
Bóg nie pozwolił mi powiedzieć za dużo, wykradła jego zwłoki z cmentarza i zrobiła z nimi coś takiego,
czego nikt się nigdy nie domyśli, jeżeli ona sama tego nie powie. Trzeba trzymać się ziemi i lepiej być
ziemią niż wodą. Głupia Koza wcale nie jest głupia i jeszcze żyje, myślę, że mieszka ze swoją córką
Edelmirą, która w Sarii wyszła za mąż za policjanta. Jest w moim wieku, tylko rok czy dwa starsza, i zawsze
byłyśmy dobrymi przyjaciółkami. Każdej kobiecie ktoś kiedyś ssał piersi, po to jesteśmy i nikt nam nie
odbierze tej przyjemności, najważniejsze to nie chować w pamięci odrazy: z jednym chłopakiem w brogu, a
z innym w stajni, z księdzem w zakrystii, z turystą przy ognisku, z młynarzem we młynie, z obcym
mężczyzną w lesie, z mężem, kiedy mu przyjdzie na to ochota... najważniejsze to nie chować w pamięci
odrazy. Te dwie piersi, kiedy jeszcze karmiłam moją córkę Benicję, a były to wtedy prawdziwe piersi, jak
Pan Bóg przykazał, wielkie, twarde i pełne mleka, ssała też żmija, ale mój nieboszczyk mąż rozwalił jej łeb
motyką i zdechła, tu dookoła są tylko same nieboszczyki i wygłodniały wiatr, co świszczę Marsza
królewskiego w dębinie.
Pada na kamienny krzyż w Pinor i na strumyk w Albaronie, którego pilnują wilki, kiedy wóz Roquina
ciągnięty przez woły jedzie duktem i umyślnie skrzypi ośkami, żeby je wystraszyć. Nagie ślimaki na zimę
rozwadniają się i drzemią zwinięte w kłębek, ukryte w kiełkach słodkich poziomek. Dusze czyśćcowe też
piją wodę z Gadającego Źródła, tak jak trędowaci, a kiedy się nudzą, błądzą w Orszaku Duchów nad
Zgłoś jeśli naruszono regulamin