Campbell Ramsey - Najciemniejsza cześć lasu.pdf

(1420 KB) Pobierz
RAMSEY CAMPBELL
NAJCIEMNIEJSZA
CZĘŚĆ LASU
The Darkest Part of the Woods
Przełożyła z angielskiego
Iwona Michałowska-Gabrych
885965346.001.png
Dla Angusa - kolejny powód,
by otworzyć butelkę
Podziękowania
Jak wiele innych moich dzieł, także to nie zaistniałoby bez Jenny. Część powieści
powstała, kiedy pracowałem na cały etat w Borders Books w Cheshire Oaks. Jestem bardzo
wdzięczny Mary Foss i Markowi Grahamowi za takie ułożenie mojego harmonogramu, abym
mógł codziennie coś napisać. Jane i Polly Byron doradzały mi w sprawie rekwizytów
związanych z Severn Valley, a przede wszystkim pewnego przedstawienia. Poppy Z. Brite,
Angela i Tony Heslopowie, Jeannie i Geoff Woodbridge’owie i Angus Mackenzie sami
wiedzą, jak się mi przysłużyli.
1
Kopiec w mroku
Gdy Randall odebrał telefon, Heather skanowała właśnie do komputera księgę
roztaczającą wokół siebie zapach wszystkich przeżytych wieków. Uniosła głowę i zobaczyła,
że przyłożył palce do ust, uśmiechając się nieznacznie, jakby chciał powiedzieć, że zaczeka,
aż będzie gotowa. Wysoko uniósł krzaczaste brwi, a gdy ich spojrzenia się skrzyżowały,
mrugnął jasnoniebieskimi oczyma.
- Jakaś Amerykanka do ciebie.
Podniosła z pogrążonego w swojskim nieładzie biurka Randalla płaską, niemal nic
nieważącą słuchawkę.
- Heather Price.
- Heather...
W głosie matki brzmiała zarówno determinacja, jak i wyczerpanie.
- Co jest? - spytała Heather.
- Ojciec zniknął. Zabrał pięć osób i poszli do lasu. - Telefon, najwyraźniej
komórkowy, buchnął nagle wściekłym szumem, ucinając początek następnego zdania: - ...śnie
tam jadę.
- Chcesz, żebym też przyjechała?
- Jeśli możesz. Im więcej nas będzie... - Reszta znów utonęła w szumie, po którym
przerywany głos rzekł: - Znajdziemy się.
- Muszę wcześniej wyjść - poinformowała Heather Randalla, który trzymał się za
opuszczoną brodę, pocierając ją kciukiem i przyglądając się połyskującej jarzeniówce,
nadającej krokwiom sufitu nieco nowocześniejszy wygląd. Gdy uniósł głowę, opuszczając
jednocześnie wzrok, jakby nie wiedział, ile troski należy okazać, dodała: - A konkretnie teraz.
Zostało tylko parę kartek, zeskanujesz je za mnie?
- Z największą przyjemnością.
Ku jego zdumieniu pospiesznie ścisnęła go obiema dłońmi za ramię, po czym rzuciła
się w stronę wieszaka przy swoim biurku, by zabrać torebkę i płaszcz. Wyszła przez
drzwiczki w kontuarze z twardego dębowego drewna i szybkim krokiem lawirowała między
masywnymi stołami, przy których nad książkami i przy terminalach komputerowych ślęczeli
studenci. W sklepionym, rozbrzmiewającym echem holu z piaskowca minęła trójkę
wykładowców rozmawiających o krykiecie, po czym przez ogromne, zwieńczone łukiem
grubości dwóch stóp podwoje uniwersytetu wybiegła na parking.
W powietrzu unosił się późnopaździernikowy chłód. Gdy biegła w stronę samochodu,
mijając młode drzewka udekorowane skropionymi deszczem pajęczynami, miała wrażenie, że
do jej policzków i czoła przylgnęła cieniutka warstewka lodu. Strzelista gotycka fasada ze
swymi wysokimi, ostro zakończonymi oknami połyskiwała, jakby pokrywał ją szron. Heather
uruchomiła swoją hondę civic, wzniecając chmurę spalin, która mogłaby współzawodniczyć z
każdym z planowanych na przyszły tydzień ognisk.
Główne ulice Brichester już były zakorkowane. Nim dotarła do stóp Mercy Hill,
żałowała, że nie pojechała autostradą. Pnąc się w górę po żebrach tarasowo ułożonych ulic i
mijając wybudowany naprzeciw cmentarza szpital, przypomniała sobie, jak ojciec zawoził ją i
Sylwię na szczyt wzgórza, gdy były małe, i zachęcał, by starały się dostrzec jak
najodleglejsze widoki. Westchnęła ciężko, powoli, aż przednia szyba zaparowała - chyba że
to jej oczy zaszły mgłą. Światła Brichester otulała jasna mgiełka, a na zachodzie, za rzeką
Severn poczerwieniałą od wielkiego, nisko zawieszonego słońca, niczym rozsypana garstka
rozgrzanego do białości popiołu połyskiwała Walia. Na wschodzie bielą i czerwienią lśniła
autostrada, a jeszcze dalej, na horyzoncie, widniały wzgórza Cotswold - zbiorowisko garbów
w rozmaitych odcieniach szarości. Przed sobą, na północy, Heather widziała brązowawą
masę, która zdawała się tak mała, że można by ją zmieścić w jednej garści. Przyspieszyła,
zmierzając w tamtym kierunku, ku nowej obwodnicy.
Usłyszała ciężarówki, zanim jeszcze niestrzyżone żywopłoty przy starej drodze na
Goodmanswood przepuściły ich obraz. Kiedy tylko wjechała na obwodnicę, widok zasłoniły
jej pojazdy tak wielkie, że mogłyby w nich mieszkać całe rodziny. Przynajmniej nie używały
już Goodmanswood jako łącznika między autostradą a Sharpness on the Severn, ale z kolei
przysłaniały jej las niemal do momentu, gdy znalazła się w jego bezpośrednim sąsiedztwie.
Ciężarówka przed nią zjechała bez ostrzeżenia na prawy pas, zmuszając innego olbrzyma do
hamowania pośród jęku i pisku, i wtedy Heather ujrzała przed sobą rozciągający się po lewej
stronie las o liściach we wszystkich odcieniach starego papieru, lśniących wśród gęstniejącej
szarości niczym łuski. Ciężarówki pędziły z rykiem dalej, mijając nowy, zielonkawy w tym
świetle znak drogowy, ale ona zjechała w zatoczkę, wyjęła zza siedzenia latarkę i wyskoczyła
z samochodu.
Hałas autostrady zagłuszał wszystkie odgłosy lasu. Panował tam ruch, lecz brakowało
życia; ilekroć jakiś wóz wyskakiwał zza zakrętu za zatoczką, reflektory omiatały kolejne
rzędy drzew, rysując kratownice mroku pochłaniającego szarość. Raczej nie mogła się zgubić
na przestrzeni niecałej mili kwadratowej, biorąc pod uwagę zgiełk obwodnicy, zarazem
jednak miała nadzieję, że nie zagłuszy on odgłosów obecności jej rodziny. Zeszła z betonu na
miękką, śliską, usianą liśćmi ziemię.
Postępowała w ślad za kolejnymi snopami zawisającego we mgle światła. Jej cień co
rusz wyskakiwał spomiędzy drzew, a nieoczekiwanie chłodne cienie prześlizgiwały się po
plecach. Reflektory wkrótce pozostały z tylu, ale latarka nie była jeszcze potrzebna;
wystarczyło kierować się ku zachodzącemu słońcu, barwiącemu liście wierzchołków na
karmazynowo, jakby ziemia przelewała w niebo swą krew. Może jednak niedobitki świateł z
obwodnicy wciąż błąkały się pośród lasu; może to one były odpowiedzialne za wrażenie, że
coś porusza się zwinnie między drzewami. Ryk samochodów był tu przytłumiony, ale
obróciwszy się, Heather dostrzegła poruszające się w tę i we w tę światełka.
- Mamo? - zawołała niepewnie, po czym podniosła głos.
- Mamo?
Wydało jej się, że z oddali, od strony przygasającego światła, słyszy dwie sylaby.
Ruszyła przez drzewny labirynt najprostszą możliwie trasą, omijając kępy łuskowatej ziemi.
- Odpowiedz, jeśli słyszysz! - zawołała, zapalając latarkę. Wilgotne powietrze
smakowało mgłą i zgnilizną.
Miała nadzieję, że dzięki światłu zorientuje się, gdzie jest. Na razie latarka owszem,
oświetlała jej drogę, ale zarazem uparcie wyciągała zza drzew wąskie cienie, które
wyskakiwały jej przed nosem. Jako dziecko pewnie widywała takie w koszmarach.
Zatrzymała się i usiłowała usłyszeć coś oprócz skraplającej się wokół mgły. Odgłosy
obwodnicy całkiem już odpłynęły.
- Gdzie jesteście? - zawołała, bo czuła, że ktoś ją obserwuje.
- Heather!
A więc to była Margo, gdziekolwiek się znajdowała. Heather na wszelki wypadek
wyłączyła latarkę, a wtedy niebo uderzyło w nią podbrzuszem, opuszczając się na
niezliczonych odnóżach - w każdym razie tak pewnie by to postrzegała, kiedy była
dziewczynką. Zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć. Dostatecznie blisko, by nie wziąć ich za
fatamorganę, w gęstej mgle jarzyły się światła.
- To wy? - zawołała.
- Tutaj!
No i rzeczywiście, poszukiwania zostały zwieńczone sukcesem, a światła pochodziły z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin