Baudrillard Jean - Symulakry i symulacja.pdf

(2579 KB) Pobierz
726551061 UNPDF
Jean Baudrillard
Przełożył
Sławomir Królak
726551061.002.png
Pari
Copyright © EditiniiB Galilśe, Paris 1981
Copyright C for the Polish edition by Wyda™
Warszawa 2005
Copyright © for Uie Poliah translaticn by Sit
& Wydawnictwo Siei, Warszawa 2005
Precesja symulakrów
1
Obraz ndgdy nie jest tym, co skrywa prawdę
- lo prawda skrywa to, isjęj nie <na-
Obrazjest prawdziwy.
Kohdet 1
Wydawnictwo Sic! s.
03-S2S Warsze'
ekstów niezamówionych
L
726551061.003.png
jak sdcrwoi powrac^ac do materii ziemi h I abstrjjkcjul podobna
się staje do sobowtóra, który, starzejąc się, robi się w końcu nie-
odrćżnialny od tego, co wobec niego rzeczywiste) - opowieść ta
należy już dla nas do przeszłości, tchnąć jedynie dyskretnym
urokiem symulakrów drugiego rzędu'.
rzeczywistości i jej pojęcia. Brak jakiejkolwiek wyobrażeniowej
koekstensji, to raczej genetyczna miniaturyzacja stanowi wy-
miar symulacji. Rzeczywistość wytwarzana jest ze zminiatury-
zowanych komórek, matryc i jednostek pamięci, z oprogramo-
wania - i może z ich pomocą być reprodukowana nieskończoną
ilość razy. Nie musi być dtużej racjonalna, gdyż nie odnosi się
już do żadnej idealnej b^dz negatywnej instancji. Jej charakter
jest wyłącznie operacyjny. W istocie, ponieważ nie osłania jej już
sfera wyobrażeniowa, nie jest to żadna rzeczywistość. To hiper-
rzeczywistość, produkt promieniotwórczej syntezy kombinatc-
rycutiych modeli, zachodzącej w pozbawioną otmoafery hiper-
przeatrzeni.
Tym przejściem do przestrzeni, której krzywizny nie wy-
znaczają już ani rzeczywistość, ani prawda; poprzez zniesienie
wszelkiej reierencyjnosci, a nawet gorzej — za sprawąjej sztucz-
nego zmartwychwstania w systemach znaków, w tym materiale
bardziej rozciągliwym niż sens, bo podatnym na działanie
wszelkich systemów ekwiwalencji, wszelkich binarnych opozy-
cji, wszelkiej kombinatorycznej algebry, rozpoczyna się zatem
epoka symulacji. I nie jest to kwestia naśladownictwa cay po-
dwojenia, ani nawet parodii. Mamy tu raczej do czynienia z za-
stąpieniem samej rzeczywistości znakami rzeczywistości, czyli
z operacją powstrzymywania każdego rzeczywistego procesu
przea jego operacyjną kopię, metastBOilną, deskryptyrraą, pro-
firamowalną i nieomylną maszynę-, która dostarcza wszelkich
znaków rzeczywistości oraz wymija wszelkie jej zmienne koleje
losu. Już nigdy więcej rzeczywistość nie będzie miała okazji, by
zaistnieć-taka jest życiowa funkcja modelu w systemie śmier-
ci, a raczej w systemie antycypowanego zmartwychwstania, nie
pozostawiającego żadnych szans nawet na samo wydarzenie się
śmierci. Odtąd hiperrzeczywistość zabezpieczona zostaje przed
tym, co wyobrażone, jak też przed wszelką możliwością odróż-
nienia, lego, co rzeczywiste od tego, co wyobrażone, pozostawia-
jąc miejsce jedynie na orbitalną powtarzalność modeli i symula-
cyjne generowanie różnic.
Dzisiejsza abstrakcja nie jest już abstrakcja mapy, sohowló-
ra, lustra czy piijęcia. Symulacja nic jest już symulacją terytorium,
przedmiotu odniesienia, substancji. Stanowi raczą sposób ge-
nerowania - za pomocą modeli - rzeczywistości pozbawionej
źródła i realności: hiperrzeczywisŁości. Terytorium nie poprze-
dza już mapy ani nie trwa dłużej niż ona. Od tej pory to mapa
poprzedza terytorium -precesja symulakróm - to ona tworzy te-
rytorium i, by odwoiać się ponownie do opowieści Borgesa, dziś
to strzępy terytorium gniją powoli na płaszeayźnii; mapy To
szczątki rzeczywistości, a nie mapy, przetrwały tu i tam, na pu-
styniach, które nie należą już jednak do Cesarstwa, lecz do nas.
Oto pustynia rzeczywistości samej.
Lecz w gruncie rzeczy, nawet w odwróconej postaci, opo-
wieść Borgesa jest bezużyteczna. Pozostaje nam z niej być mo-
żu jedynie alegoria Cesarstwa. Ze WKględu na rodzaj imperiali-
zmu, jaki cechuje obecnych symulatorów, starających się pogo-
dzić to, co rzeczywiste, caJą rzeczywistość, ze swymi symulacyj-
nymi modelami. Nie chodzi tu już jednak ani o mapę, ani o te-
rytorium. Coś zniknęło, a tym czymś jest istotna róinica między
jednym i drugim, która stanowiła o uroku abstrakcji. Gdyż to
różnica stanowi o poezji mapy i uroku terytorium, o magii poję-
cia i powabie rzeczywistości. Wyobraźeniowość przedstawieniu,
która znajduje zwieńczenie i zarazem kres w obłąkańczym pro-
jekcie idealnej zbieżności mapy i terytorium wysnutym przez
kartografów, znika wraz z nadejściem symulacji, której działa-
nie ma charakter nuklearny i genetyczny, jui w żadnym razie
nie spekularny czy dyskursywny. Wraz z nią w przeszłość od-
chodzi cała metafizyka. N"ie istnieje już lustro bytu i pozorów,
"• Por. J. Baudrillord, U&hange zymboliąiie et la morl, Uordre de!
726551061.004.png
Boska irreferenąja obrazu
Dysymulować - ukrywać bąd* taić - oznacza udawać, że
nie posiada się tego, co sił,' ma. Symulować oznacza udawać, że
posiada się to, czego się nie ma. Pierwsze odsyła do obecności,
drugie do nieobecności. Sprawa jest jednak bardziej skompli-
kowana, gdyż symulowanie nie oznacza udawania: „Ten, kto
udaje jakąś chorobę, może zwyczajnie poiożyć się do łóżka
i przekonać innych, że jest chory. Ten, kto symuluje chorobę,
wywołuje w sobie nioktóre z jej objawów" (Littre"). Udawanie
i ukrywanie pozostawiają zatem zasadę rzeczywistości nie-
tkniętą: różnica jest zawsze wyraźna, pozostają tylko w ukry-
ciu. Symulacja natomiast podważa różnicę pomiędzy tym, co
„prawdziwe" i tym, co „fałszywe"; tym, co „rzeczywiste" i tym,
co „wyobrażone". Gzy symulant jest chory, czy nie, skoro pre-
zentuje „prawdziwe" objawy? Nie możemy go traktować w spo-
sób obiektywny ani jako chorego, ani jako nie-chorego. Psycho-
logia i medycyna zatrzymują się w tym miejscu wobec prawdy
choroby, która odtąd staje się nieodgadniona. Skoro każdy
symptom może zostać „wytworzony" i tym samym nie możemy
uznawać go za fakt naturalny, to wszelka choroba może być
uważana za symulowalną i symulowaną, a medycyna traci
sens, gdyż potrafi leczyć jedynie „prawdziwe" choroby zo
względu na ich przyczyny obiektywne. Pgychosomatyka rozwi-
ja się w sposób podejrzany na granicy zasady chorobowej. Psy-
choanaliza zaś odsyła symptom z porządku organicznego do
por/adku nieświadomego, by ponownie uznać gu 7,;t „prawdzi-
wy", w większym stopniu prawdziwy niż poprzednio - z jakie-
go powodu jednak symulacja miafaby się zatrzymać u wrót nie-
świadomego? Dlaczego „praca" nieświadomego nie mogłaby
być „wytwarzana" w taki sam sposćb, jak każdy symptom na-
leżący do dziedziny medycyny klasycznej? Przecież tak właśnie
dzieje się już ze snami.
Oczywiście psychiatra twierdzi, że „dla każdej postaci zabu-
rzenia umysłowego istnieje szczególny poiządek następstwa ob-
jawów, który symulantowi pozostaje nieznany, którego brak nie
możo y.ninm zwieść psychiatry". Założenie to (pochodzące z rr>
wości i uniknąć problemu, ktćry stawia symulacja - takiego
mianowicie, że prawda, odniesienie, przyczyna obiektywna
przestały istnieć. Co ma począć medycyna z iym, co dryfuje
obok i poza choroba., obok i poza zdrowiem, z podwojeniem cho-
roby w dyskursie, który nie jest już ani prawdziwy, ani falfizy-
wy? Co może zdziałać psychoanaliza wobec podwojenia dyskur-
su nieświadomości w dyskursie symulacyjnym, którego nie
można nigdy obnażyć, gdyż nie jest on także fałszywy*?
Co może zdziałać a symulantami armia? Tradycyjnie, zgod-
nie z jasną zasadą rozpoznania, demaskuje ich i wymierza im
karę. DziS może zwolnić ze służby doskonałego symulanta tak,
jakby był on w sensie ścisłym odpowiednikiem „prawdziwego"
homoseksualisty, wiencowca bądź chorego psychicznie. Nawet
psychologia wojskowa wystrzega się kartezjańskieh pewników
i walia się przed dokonaniem rozróżnienia pomiędzy fałszem
a prawdą, symptomem „wytworzonym" a symptomem auten-
tycznym. „Skoro tak doskonale udaje szaleńca, to pewnie nim
jest". I psychologia wojskowa się nie myli: w tym sensie wszyscy
szaleńcy symulują a owa niemożność odróżnienia ma charakter
u 1 najwyższym stopniu subwersywny. To przeciwko niej nowo-
żytny rozum uzbroił się we wszystkie swe kategorie. Dzisiry jed-
nak to ona ponownie przeciw nim wysnuje, pochłaniając samą
zasadę prawdziwości.
Poza dziedziną medycyny i armii, uprzywilejowanymi te-
renami symulacji, sprawa ta odsyła do religii oraz do symula-
kru jako wizerunku i podobizny boskości: „Zakazałem umiesz-
czania w świątyniach jakichkolwiek wizerunków, ponieważ bo-
skość, która tchnęła życie w naturo, nie może być przedsta-
wiana". A jednak może. Lecz czym się staje boskość, gdy
uobecnia się w ikonach, gdy pomnaża się w symulakrach? Czy
• Ćmile Msaimilien Pan] Littra (1801-81), francuski filolog, laksykograf
ilnłoF, propagator pozytywfamu A. Cwnte'a, anlor słynnego CŁIMłihininwpgo
ownikfl ic^yka fraucuaiiiogo DieUorworre de la langric frtmęuihG łlS6^-72],
kLńrego (jeśli ocaywiieie nie Jest to tolcjny symulskr) zostało paczerpnif te to
sto (prayp. tlunO.
h I który nie może analcźć ra^
irl'Só"' cgynl p&ychosnaliaę nie
liu. Właśnis splot tych
726551061.005.png
pozostają najwyższą władzą, ucieleśniając się jedynie w spo-
sób naturalny w obrazach jako widzialna teologia? Czy może
rozprasza się w symulakrach, które same obnoszą się ze
swym przepychom i potęgą fascynacji - skoro widzialna ma-
szyneria ikon zastępige czystą i inteligibilną ideę Boga? Tego
właśnie obawiali się ikonoklaści, których milenijny spór doty-
ka również naszego czasu'. Wściekłość, z jaką pragnęli nisz-
czyć obrazy, wypływała właśnie z tego, że przeczuwali ową
wszechwładzę symulakrćw, posiadaną przez nie zdolność wy-
mazywania Boga z ludzkiej świadomości, oraz ową zgubna.
Na tym pologało podejście jezuitów, którzy swą politykę
oparli na możliwości zniknięcia Boga oraz na doczesnej i spek-
takularnej manipulacji świadomością - oto zanikanie Boga
w epifanii władzy - kres transcendencji, która służyła już je-
dynie za alibi dla całkowicie uwolnionej strategii wpływów
i znaków. Za barokiem obrazów skrywa aię szara eminencja
polityki.
Tak wi?c być może stawką w grze była niezmiennie morder-
cza władza obrazów, morderców rzeczywistości, morderców
własnego modelu, podobnych bizantyńskim ikonom, które zabi-
ły ponoć boską tożsamość. Tej morderczej władzy przeciwstawia
się dialektyczna władza przedstawienia jako potęga, widzialne
i inteligibilnezaposredniczenie Rzeczywistości. Zachód z pełnym
przekonaniem i w dobrej wierze postawił w owym zakładzie na
przedstawienie: niech znakowi przysługuje moc odsyłania do
głębi sensu, niech znak da się wymienić na sens i niech coś słu-
ży za rękojmii; tej wymiany - Bóg oczywiście. Lecz co w przy-
padku, jeśli sam Bóg może być symulowany, to znaczy sprowa-
dzony do znaków, które poświadczają jego istnienie? Wówczas
cały system przechodzi w stan nieważkości, stujac się już jedy-
nie gigantycznym symulakrem - nie jest nierzeczywisty, lecz
jest symulakrem, to znaczy nie może już zostać wymieniony na
to, co rzeczywiste, lecz wymienia się sam na siebie w nieprze-
rwanym obiegu pozbawionym referencji i granic.
Na tym właśnie polega symulacja, w tej mierze, w jakiej
przeciwstawia się przedstawieniu. Reprezentacja wychodzi od
zasady ekwiwalencji znaku i rzeczywistości (nawet jeśli owa
równoważność stanowi utopię, jest podstawowym aksjoma-
tem). Symulacja przeciwnie - wychodzi od utopijności zasady
ekwiwalencji, wypływa £ radykalnej jsegacji znaku jako warto-
ści, wychodzi od znaku jako przywrócenia i wyroku śmierci na
samą możliwość referencji. Podczas gdy przedstawienie stara
się wchłonąć symulaqję, interpretując ją jako fałszywą repre-
zentację, symulacja pochłania cały gmach przedstawienia jako
symulakr.
Om zatem kolejne stadia obrazu:
• stanowi odzwierciedlenie głębokiej rzeczywistości,
• skrywa i wypacza głęboką rzeczywistość,
czywistosci Boga nigdy nie było, istnieją jedynie symulakry,
sam Bóg był zas jedynie swym własnym symulakrem. Gdyhy
wierzyli, że obrany jedynie przysłaniały bądź skrywały pla-
tońską ideę Boga, nie byłoby powodu, by je niszczyć. Można
przecież zyc z ideą zniekształconej prawdv. Ich metafizyczna
rozpacz wypływała z przekonania, że obrazy niczego nie kryją,
że nie są one w gruncie rzeczy nawet obrazami stworzonymi
na wiór pierwotnego modelu, lecz doskonałymi symulakrami,
na zawsze promieniującymi jedynie własnym urokiem. Ta
śmierć boskiej referencji musiała jednak zostać zaiegnanu za
wszelką cenę.
Można zauważyć, że ikonoklaści, których oskarża ńy o po-
gardę i sprzeciw wobec obrazów, byli tak naprawdę tymi, którzy
przypisywali im właściwą wartość, w przeciwieństwie do ikono-
latrow, którzy widzieli w nich tylko odbicia i zadowalali sio od-
stwierddć coś przeciwnego, mianowicie to, że ikonolatrzy byli
umysłami w najwyższym stopniu nowoczesnymi, najodważniej-
szymi, ponieważ pod pozorem przejawiania się Boga w zwiercia-
dle obrazów inscenizowali juz jego śmierć i zniknięcie w epifa-
nii jego własnych przedstawień (o których hyó może wiedzieli
taka, która toczy się u najwyższą stawkę - wiedząc również, że
niebezpiecznie jest obnażać obrazy, gdyż ukrywają one to, że po-
7 Por. M. Peraiola, Icónes. Wsious, Simula,
11
726551061.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin