NR ID : b00135 Tytu� : Katarynka Autor : Boles�aw Prus Na ulicy Miodowej co dzie� oko�o po�udnia mo�na by�o spotka� jegomo�cia w pewnym wieku, kt�ry chodzi� z placu Krasi�skich ku ulicy Senatorskiej. Latem nosi� on wykwintne, ciemnogranatowe palto, popielate spodnie od pierwszorz�dnego krawca, buty po�yskuj�ce jak zwierciad�a i - nieco wyszarzany cylinder. Jegomo�� mia� twarz rumian�, szpakowate faworyty i siwe, �agodne oczy. Chodzi� pochylony, trzymaj�c r�ce w kieszeniach W dzie� pogodny nosi� pod pach� lask�, w pochmurny - d�wiga� jedwabny parasol angielski. By� zawsze g��boko zamy�lony i posuwa� si� z wolna. Oko�o Kapucyn�w dotyka� pobo�nie r�k� kapelusza i przechodzi� na drug� stron� ulicy, a�eby zobaczy� u Pika, jak stoi barometr i termometr, potem znowu zawraca� na prawy chodnik, zatrzymywa� si� przed wystaw� Mieczkowskiego, ogl�da� fotografie Modrzejewskiej - i szed� dalej. W drodze ust�powa� ka�demu, a potr�cony u�miecha� si� �yczliwie. Je�eli kiedy spostrzega� �adn� kobiet�, zak�ada� binokle, aby przypatrze� si� jej. Ale �e robi� to flegmatycznie, wi�c zwykle spotyka� go zaw�d. Ten jegomo�� by� to - pan Tomasz. Pan Tomasz trzydzie�ci lat chodzi� ulic� Miodow� i nieraz my�la�, �e si� na niej wiele rzeczy zmieni�o. To� samo ulica Miodowa pomy�le� by mog�a o nim. Gdy by� leszcze obro�c�, biega� tak pr�dko, �e nie uciek�aby przed nim �adna szwaczka wracaj�ca z magazynu do domu. By� weso�y, rozmowny, trzyma� si� prosto, mia� czupryn� i nosi� w�sy zakr�cone ostro do g�ry. Ju� w�wczas sztuki pi�kne robi�y na nim wra�enie, ale czasu im nie po�wi�ca�, bo szala� - za kobietami. Co prawda, mia� do nich szcz�cie i nieustannie by� swatany. Ale c� z tego, kiedy pan Tomasz nie m�g� nigdy znale�� ani jednej chwili na o�wiadczyny, b�d�c zaj�ty je�eli nie praktyk�, to - schadzkami. Od Frani szed� do s�du, z s�du bieg� do Zosi, kt�r� nad wieczorem opuszcza�, a�eby z J�zi� i Filk� zje�� kolacj�. Gdy zosta� mecenasem, czo�o, skutkiem nat�onej pracy umys�owej, uros�o mu a� do ciemienia, a na w�sach pokaza�o si� kilka srebrnych w�os�w. Pan Tomasz pozby� si� ju� w�wczas m�odzie�czej gor�czki, mia� maj�tek i ustalon� opini� znawcy sztuk pi�knych. A �e kobiety wci�� kocha�, wi�c pocz�� my�le� o ma��e�stwie. Naj�� nawet mieszkanie z sze�ciu pokoj�w z�o�one, urz�dzi� w nim na w�asny koszt posadzki, sprawi� obicia, pi�kne meble - i szuka� �ony. Ale cz�owiekowi dojrza�emu trudno zrobi� wyb�r. Ta by�a za m�oda, a tamt� uwielbia� ju� zbyt d�ugo. Trzecia mia�a wdzi�ki i wiek w�a�ciwy, ale nieodpowiedni temperament, a czwarta posiada�a wdzi�ki, wiek i temperament nale�yty, ale nie czekaj�c na o�wiadczyny mecenasa wysz�a za doktora. Pan Tomasz jednak nie martwi� si�, poniewa� panien nie brak�o. Ekwipowa� si� powoli, coraz usilniej dbaj�c o to, a�eby ka�dy szczeg� jego mieszkania posiada� warto�� artystyczn�. Zmienia� meble, przestawia� zwierciad�a, kupowa� obrazy. Nareszcie porz�dki jego sta�y si� s�awne. Sam nie wiedz�c kiedy, stworzy� u siebie galeri� sztuk pi�knych, kt�r� coraz liczniej odwiedzali ciekawi. �e za� by� go�cinny, przyj�cia robi� �wietne i utrzymywa� stosunki z muzykami, wi�c nieznacznie zorganizowa�y si� u niego wieczory koncertowe, kt�re nawet damy zaszczyca�y swoj� obecno�ci�. Pan Tomasz by� wszystkim rad, a widz�c w zwierciad�ach, �e czo�o przeros�o mu ju� ciemi� i si�ga w ty� do bia�ego jak �nieg ko�nierzyka, coraz cz�ciej przypomina� sobie, �e b�d� co b�d� trzeba si� o�eni�. Tym bardziej, �e dla kobiet wci�� czu� �yczliwo��. Raz, kiedy przyjmowa� liczniejsze ni� zwykle towarzystwo, jedna z m�odych pa� rozejrzawszy si� po salonach zawo�a�a: - Co za obrazy! A jakie g�adkie posadzki! �ona pana mecenasa b�dzie bardzo szcz�liwa. - Je�eli do szcz�cia wystarcz� jej g�adkie posadzki - odezwa� si� na to p�g�osem serdeczny przyjaciel mecenasa. W salonie zrobi�o si� bardzo weso�o. Pan Tomasz tak�e u�miechn�� si�, ale od tej pory, gdy mu kto wspomnia� o ma��e�stwie, macha� niedbale r�k�, m�wi�c: - Iii!... W tych czasach ogoli� w�sy i zapu�ci� faworyty. O kobietach wyra�a� si� zawsze z szacunkiem, a dla ich wad okazywa� du�� wyrozumia�o��. Nie spodziewaj�c si� niczego od �wiata, bo ju� i praktyk� porzuci�, mecenas ca�e spokojne uczucie swoje skierowa� do sztuki. Pi�kny obraz, dobry koncert, nowe przedstawienie teatralne by�y jakby wiorstowymi s�upami na drodze jego �ycia. Nie zapala� si� on, nie unosi�, ale - smakowa�. Na koncertach wybiera� miejsca odleg�e od estrady, a�eby s�ucha� muzyki nie s�ysz�c ha�as�w i nie widz�c artyst�w. Gdy szed� do teatru, obeznawa� si� wprz�dy z utworem dramatycznym, a�eby bez gor�czkowej ciekawo�ci �ledzi� gr� aktor�w. Obrazy ogl�da� w�wczas, gdy by�o najmniej widz�w, i sp�dza� w galerii ca�e godziny. Je�eli podoba�o mu si� co�, m�wi�: - Wiecie, pa�stwo, �e to jest wcale �adne. Nale�a� do tych niewielu, kt�rzy najpierwej poznaj� si� na talencie. Ale utwor�w miernych nigdy nie pot�pia�. - Czekajcie, mo�e si� jeszcze wyrobi! - m�wi�, gdy inni ganili artyst�. I tak zawsze by� pob�a�liwy dla niedoskona�o�ci ludzkiej, a o wyst�pkach nie rozmawia�. Na nieszcz�cie, �aden �miertelnik nie jest wolny od jakiego� dziwactwa, a pan Tomasz mia� tak�e swoje. Oto - nienawidzi� kataryniarzy i katarynek. Gdy mecenas us�ysza� na ulicy katarynk�, przy�piesza� kroku i na par� godzin traci� humor. On, cz�owiek spokojny - zapala� si�, jak by� cichy - krzycza�, a jak by� �agodny - wpada� w gniew na pierwszy odg�os katarynkowych d�wi�k�w. Z tej swojej s�abo�ci nie robi� przed nikim tajemnicy, nawet t�omaczy� si�. - Muzyka - m�wi� wzburzony - stanowi najsubtelniejsze cia�o ducha, w katarynce za� duch ten przeradza si� w funkcj� machiny i narz�dzie rozboju. Bo kataryniarze s� po prostu rabusie! Zreszt� - dodawa� - katarynka rozdra�nia mnie, a ja mam tylko jedno �ycie, kt�rego mi nie wypada trwoni� na s�uchanie obrzydliwej muzyki. Kto� z�o�liwy, wiedz�c o wstr�cie mecenasa do graj�cych machin, wymy�li� niesmaczny �art - i... wys�a� mu pod okna dwu kataryniarzy. Pan Tomasz zachorowa� z gniewu, a nast�pnie, odkrywszy sprawc�, wyzwa� go na pojedynek. A� s�d honorowy trzeba by�o zwo�ywa� dla zapobie�enia rozlewowi krwi o rzecz tak ma�� na poz�r. Dom, w kt�rym mecenas mieszka�, przechodzi� kilka razy z r�k do r�k. Rozumie si�, �e ka�dy nowy w�a�ciciel uwa�a� za obowi�zek podwy�sza� wszystkim komorne, a najpierwej panu Tomaszowi. Mecenas z rezygnacj� p�aci� podwy�k�, ale pod tym warunkiem, wyra�nie zapisanym w umowie, �e katarynki grywa� w domu nie b�d�. Niezale�nie od kontraktowych zastrze�e� pan Tomasz wzywa� do siebie ka�dego nowego str�a i przeprowadza� z nim tak� mniej wi�cej rozmow�: - S�uchaj no, kochanku... A jak ci na imi�?... - Kazimierz, prosz� pana. - S�uchaj�e, Kazimierzu! Ile razy wr�c� do domu p�no, a ty otworzysz mi bram�, dostaniesz dwadzie�cia groszy. Rozumiesz?... - Rozumiem, wielmo�ny panie. - A opr�cz tego b�dziesz bra� ode mnie dziesi�� z�otych na miesi�c, ale wiesz za co?... - Nie mog� wiedzie�, ja�nie panie - odpowiedzia� wzruszony str�. - Za to, a�eby� na podw�rze nigdy nie wpuszcza� katarynek. Rozumiesz?... - Rozumiem, ja�nie wielmo�ny panie. Lokal mecenasa sk�ada� si� z dwu cz�ci. Cztery wi�ksze pokoje mia�y okna od ulicy, dwa mniejsze - od podw�rza. Paradna po�owa mieszkania przeznaczona by�a dla go�ci. W niej odbywa�y si� rauty, przyjmowani byli interesanci i stawali krewni albo znajomi mecenasa ze wsi. Sam pan Tomasz ukazywa� si� tu rzadko i tylko dla sprawdzenia, czy wywoskowano posadzki, czy starto kurz i nie uszkodzono mebli. Ca�e za� dnie, o ile nie przep�dza� ich za domem, przesiadywa� w gabinecie od podw�rza. Tam czytywa� ksi��ki, pisywa� listy albo przegl�da� dokumenta znajomych, kt�rzy prosili go o rad�. A gdy nie chcia� forsowa� wzroku, siada� na fotelu naprzeciw okna i zapaliwszy cygaro zatapia� si� w rozmy�laniach. Wiedzia� on, �e my�lenie jest wa�n� funkcj� �yciow�, kt�rej nie powinien lekcewa�y� cz�owiek dbaj�cy o zdrowie. Z drugiej strony podw�rza, wprost okien pana Tomasza, znajdowa� si� lokal, wynajmowany osobom mniej zamo�nym. D�ugi czas mieszka� tu stary urz�dnik s�dowy, kt�ry spad�szy z etatu przeni�s� si� na Prag�. Po nim naj�� pokoiki krawiec; lecz �e ten lubi� niekiedy upija� si� i ha�asowa�, wi�c wym�wiono mu mieszkanie. P�niej sprowadzi�a si� tu jaka� emerytka, wiecznie k��c�ca si� ze swoj� s�ug�. Ale od �w. Jana staruszk�, ju� bardzo zgrzybia�� i wcale zasobn�, pomimo jej k��tliwego usposobienia wzi�li na wie� krewni, a do lokalu sprowadzi�y si� dwie panie z ma��, mo�e o�mioletni� dziewczynk�. Kobiety utrzymywa�y si� z pracy. Jedna szy�a, druga wyrabia�a po�czochy i kaftaniki na maszynie. M�odsz� z nich i przystojniejsz� dziewczynka nazywa�a mam�, a starszej m�wi�a: pani. I u mecenasa, i u nowych lokator�w okna przez ca�y dzie� by�y otwarte. Kiedy wi�c pan Tomasz usiad� na swoim fotelu, doskonale m�g� widzie�, co si� dzieje u jego s�siadek. By�y tam sprz�ty ubogie. Na sto�kach i krzes�ach, na kanapie i na komodzie le�a�y tkaniny przeznaczone do szycia i k��bki bawe�ny na po�czochy. Z rana kobiety same zamiata�y mieszkanie, a oko�o po�udnia najemnica przynosi�a im niezbyt obfity obiad. Zreszt� ka�da z nich prawie nie odst�powa�a od swojej turkocz�cej maszyny. Dziewczynka zwykle siedzia�a przy oknie. By�o to dziecko z ciemnymi w�osami i �adn� twarzyczk�, ale blade i jakie� nieruchawe. Czasami dziewczynka za pomoc� dwu drut�w wi�za�a pasek z bawe�nianych nici. Niekiedy bawi�a si� lalk�, kt�r� ubiera�a i rozbiera�a powoli, jakby z trudno�ci�. Czasami nie robi�a nic, tylko siedz�c w oknie przys�uchiwa�a si� czemu�. Pan Tomasz nie widzia� nigdy, a�eby dzieci� to �piewa�o lub biega�o po pokoju, nie widzia� nawet u�miechu na bledziutkich ustach i nieruchomej twarzy. "Dziwne dziecko!" - m�wi� do siebie mecenas i pocz�� przypatrywa� si� jej uwa�niej. Spostrzeg� raz (by�o to w niedziel�), �e matka da�a jej ma�y bukiecik. Dziewczynka o�ywi�a si� nieco. Rozk�ada�a i uk�ada�a kwiaty, ca�owa�a je. W ko�cu zwi�...
mofffon