Sobota Jacek-Głos Boga.pdf

(1911 KB) Pobierz
Sobota Jacek-Glos Boga
Jacek Sobota
Głos Boga
Wydawnictwo Dolnośląskie
514177254.003.png
Mojej córce Ewie. Może kiedyś to
przeczyta.
No i Arturowi. Może i on zajrzy.
514177254.004.png 514177254.005.png
Cierpienie hrabiego Mortena
Smutne to, ale cierpienie jest chyba jedynym
niezawodnym sposobem zbudzenia duszy ze snu.
Saul Bellow , Henderson, król deszczu
– Dooooość!!! – krzyknął hrabia Morten, dziedzic na zamku Kaltern.
Jednak kat wiedział lepiej.
Na szlachetnym czole hrabiego perliły się krople potu zimnego jak śmierć. Źrenice
nieskazitelnie błękitnych oczu Mortena rozszerzały, ból i cierpienie. I ekstaza. Jego nagie
ciało spoczywało na przegniłym od wilgoci blacie, a wieloczynnościowa machina do
zadawania tortur rozciągała je do granic wytrzymałości.
Urządzenie wprawiał w ruch bezimienny kat, człek z natury ponury i milczący. Jego
toporne oblicze ginęło w głębokim cieniu, lecz z rzadka wystawało w chybotliwym świetle
pochodni wiszącej u wejścia do lochu.
Ostatni obrót, delikatny jak muśnięcie skrzydeł ćmy, i hrabia z cichym westchnieniem
stracił przytomność. Chwilę wcześniej coś niepokojąco zatrzeszczało – kat nie wiedział do
końca, czy to napięte powrozy, czy też nadmiernie rozciągnięte stawy hrabiego. Może jedno
i drugie?
Delikatnie spryskał utrzymaną w temperaturze komnatowej wodą bladą twarz Mortena.
Hrabia otworzył oczy i uśmiechnął się. Przed trzydziestu laty byłby to uśmiech
drapieżny, teraz tylko smutny.
– Rozwiąż – wydał polecenie.
Oswobodzony, leżał jeszcze przez jakiś czas, ostrożnie masując nadgarstki.
– Któregoś dnia... – Morten urwał, krzywiąc się z bólu. – Któregoś dnia rozciągniesz
mnie za mocno. A wówczas...
Hrabia pogroził katu palcem urodzonego harfiarza, lecz nawet ta czynność okazała się
bolesna, zatem natychmiast jej zaprzestał.
Tymczasem kat, pozostając w zgodzie z własną naturą, milczał. Hrabia bardzo sobie
cenił jego powściągliwość. Wymagał tej cnoty od całego personelu zamku Kaltern. Gadanie
po próżnicy nie było rzemiosłem kata, który miłował swą pracę i za nic na świecie nie
chciałby jej utracić. Stał więc nieruchomo tuż obok machiny tortur – dzieła swego życia.
Milczący, zimny i nieforemny jak głaz.
– Jutro chłosta – zadysponował hrabia. – Nic tak dobrze nie wpływa na krążenie krwi
jak solidna chłosta. Szczególnie jeśli jest to krew błękitna, więc chłodna z natury.
Wreszcie Morten stanął na niepewnych nogach. Upadłby, gdyby nie pomocna dłoń kata
wyrosła nagle z ciemności. Hrabia zebrał się w sobie i stanął o własnych siłach.
– Wilgotno tu – mruknął i wzdrygnął się.
Kat błyskawicznie podał mu pelerynę w kolorze krwi. To praktyczna barwa.
Kiedy Morten opuszczał loch, oprawca wciąż stał nieruchomo w tej samej pozycji.
Hrabia zastanawiał się, czy kat, pozostając samotnie w lochach, wciąż zachowuje się w ten
sam sposób. Z upływem lat Morten przywykł traktować kata jak jeden z licznych przyrządów
do zadawania tortur, które przemieszczają się z miejsca na miejsce jedynie wówczas, kiedy są
potrzebne.
Hrabia wspinał się po krętych kamiennych schodach z trudem.
514177254.006.png
– Jestem stary... – mruknął. Zauważył, że lubi ostatnio przemawiać do siebie. W końcu
był zdecydowanie najbardziej interesującym rozmówcą na zamku Kaltern, a także
w najbliższych jego okolicach.
Gdy wreszcie dotarł do swej komnaty, był bardzo zmęczony. Z ulgą zasiadł na
inkrustowanym krześle. Na ścianie przed jego oczami wisiał portret kobiety. Na jej widok
Morten niespodzianie zapłakał.
Malarz opuścił namiot i odetchnął pełną piersią. Właśnie wschodziło słońce, nad
bezkresnymi, zda się, wrzosowiskami podnosiła się poranna mgła, lżejsza od puchu. Widok
był piękny, więc malarz bez chwili zwłoki rozpiął płótno na sztalugach i jął szkicować. Tak
był zajęty pracą, że nie spostrzegł dwóch jeźdźców zbliżających się z północy, od strony
zamku Kaltern. Ujrzał ich dopiero, gdy tętent rozproszył ciszę. Byli to ludzie hrabiego
Mortena; malarz rozpoznał ich po godle na pelerynach: Bezgłowym Orle.
Zamek Kaltern cieszył się złą sławą. Hrabia Morten nie bez powodu uchodził za
dziwoląga i samotnika. Nie zwykł udzielać się towarzysko, nie zależało mu na tak zwanych
„dobrych stosunkach z sąsiadami”. Wędrowni trubadurzy rozpowszechniali wieści, jakoby
hrabia gustował we krwi niemowląt. Powiadano także, że był energumenem, czyli przez
demona opętanym, lecz było w tym chyba trochę przesady. Jedno nie ulegało wątpliwości –
wielu samotnych podróżnych kończyło swą podróż właśnie w okolicach zamku Kaltern. Co
się z nimi działo, nie wiedział nikt. Pewien filozof porównał niegdyś życie człecze do
podróży właśnie, która kończy się zawsze w jedyny, wszystkim powszechnie znany sposób.
Cóż, prawdą było również, że Morten gościł w zamkowych murach persony przynajmniej
tajemnicze: hochsztaplerów przepędzanych z innych zamków i miast, którzy mienili się
alchemikami.
Malarz przerwał pracę. Do tej pory zdołał ledwie naszkicować węglem pejzaż.
Próbował ukryć niepokój ogarniający go na widok jeźdźców. Przekonywał się w duchu, że
jest przecie poddanym księcia Sorma, że wykonując jego zlecenie sporządzenia cyklu pejzaży
z najbliższych okolic, pozostaje nietykalny.
Jeźdźcy osadzili wierzchowce w odległości niespełna dziesięciu kroków od malarza.
Przemówił starszy wiekiem i zapewne rangą.
– Witajcie, panie. Niebrzydki obrazek.
– Och, to zaledwie szkic, zarys dzieła – usiłował pokryć strach nonszalancją jak płótno
farbą.
– Zapowiada się nieźle – wtrącił młodszy.
– Maluję na zlecenie księcia Sorma. Pozostaję pod protektoratem jego książęcej mości.
– Na wszelki wypadek wyjaśnił swój status.
– Znajdujecie się, panie, na ziemiach hrabiego Mortena.
– Jestem pewien, że hrabia nie miałby nic przeciw...
– Hrabia... zaprasza was, panie, na zamek Kaltern – przerwał artyście starszy
z jeźdźców.
– Ale skąd hrabia mógł wiedzieć, że właśnie w tym miejscu będę przebywał właśnie ja?
– Hrabia nie wiedział, panie. Hrabia jest człowiekiem niezmiernie gościnnym i zaprasza
do siebie wszystkich wędrowców przemierzających jego włości. To dziwne, ale jak do tej
pory nikt jeszcze nie odmówił naszemu panu.
Malarzowi pociły się dłonie. To bardzo niefortunna przypadłość w malarskim fachu.
Spojrzał na północ, gdzie w oddali, niemal na samym skraju horyzontu, wznosił się ponury
514177254.001.png
kształt zamczyska.
Miał złe przeczucia.
Kamienna wieża wznosiła się samotnie przy zachodnich murach zamku. Według
kiepskich legend w takich właśnie wieżach więziono krnąbrne i piękne księżniczki, ratowane
z opresji przez ambitnych parweniuszy. Malarz nie mógł niestety liczyć na taki ukłon losu.
Mijały tygodnie, a on wciąż nie zaznał wolności.
W komnacie na szczycie wieży niepodzielnie panowała wilgoć, a malarz od lat cierpiał
na reumatyzm. Stawy wykręcał mu ból, duszę zaś – samotność. Północne okno w komnacie
było zabite deskami, południowe zaś wychodziło wprost na wrzosowiska. Malarz patrzył na
ten pozorny bezkres i cierpiał.
Tuż przy oknie, w miejscu, gdzie w okolicach południa padało najdogodniejsze do
malowania światło, były rozłożone sztalugi z napiętym płótnem. Malarz nie wiedział, co
malować. Do tej pory hrabia Morten nie raczył przedstawić mu zamówienia. Przychodził
tylko od czasu do czasu do komnaty na wieży, siadał na pryczy i w milczeniu wysłuchiwał
błagań, skarg, wniosków i zażaleń swego więźnia. Przychodził rzadko – wchodzenie po
stromych schodach sprawiało mu duże trudności.
Nieoczekiwanie zgrzytnęła zasuwa, zaskrzypiały zawiasy. Do komnaty wkroczył hrabia
Morten we własnej osobie. Był równie blady jak płótno rozwieszone na sztalugach.
– Witaj, mistrzu – rzekł.
– Panie... – Malarz zgiął się w głębokim ukłonie. Na tyle głębokim, na ile pozwoliły na
to stawy.
Morten podszedł do okna, przedtem jednak szczelnie owinął się szkarłatną peleryną.
Ciemne chmury pędziły po niebie, jakby dokądś spieszyły.
– Żywię nadzieję, że nie znużyła cię moja gościnność, mistrzu. – Hrabia nie odrywał
wzroku od nieba. Pomyślał, że ludzie podobni są do chmur. Coś ich nieustannie pędzi, jakiś
wiatr przeznaczenia.
– Jak może nużyć coś, czego nie ma? Siedzę w tej śmierdzącej, zawilgoconej norze od
wielu dni i...
– Rzeczywiście, wilgotno tu – mruknął hrabia. Wreszcie oderwał wzrok od chmur, by
spojrzeć na ściany pokryte grubą warstwą pleśni. Wzruszył ramionami. – Taki klimat.
– Znam swoje prawa, panie...
– Konieczność nie zna prawa, drogi mistrzu.
Hrabia okazał się tego dnia nieoczekiwanie rozmowny, co, nie wiedzieć czemu, bardzo
zaniepokoiło artystę.
– Czy wiesz, mistrzu, co tak naprawdę różni człowieka od zwykłego bydlęcia?
– Rozum? – zaryzykował malarz.
– Nie. Otóż różni go zdolność do czerpania rozkoszy z własnego cierpienia. Z cudzego
tym bardziej.
– W takim razie nie jestem człowiekiem, panie hrabio.
– A któż twierdzi, że jesteś?
– Dlaczego mi to wszystko mówisz, panie?
– Dowiesz się. Jeszcze tej nocy.
– Jestem szanowanym artystą, panie! Namalowałem portret małżonki księcia...
– ...i jego kochanki, wiem. Od tej pory książę zapałał dziwną miłością do sztuk
pięknych. No i stał się protektorem, a także mecenasem twojej sztuki. Nie łudź się jednak, że
514177254.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin