Asimov Isaac - Gwiazdy jak pył.pdf

(996 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl
I SAAC A SIMOV
G WIAZDY JAK PYŁ
I MPERIUM GALAKTYCZNE
*
P RZEŁOŻYLI : P AULINA B RAITER —Z IEMKIEWICZ
P AWEŁ Z IEMKIEWICZ
T YTUŁ ORYGINAŁU T HE S TARS L IKE D UST
SCAN- DAL
1. S ZEPCZĄCA SYPIALNIA
Ściany sypialni mruczały do siebie łagodnie. Było to prawie poniżej granicy
słyszalności — urywany cichy odgłos, niemożliwy jednak do pomylenia z jakimkolwiek
innym dźwiękiem. Odgłos śmierci.
Ale to nie on obudził Birona Farrilla z ciężkiego, nie przynoszącego wypoczynku snu.
Biron potrząsnął głową w daremnej walce z ciągłym brzęczeniem rozlegającym się ze stołu.
Z zamkniętymi oczami wyciągnął niezgrabnie rękę i nacisnął przełącznik.
— Halo — wymamrotał.
Z głośnika wylała się fala dźwięków. Były głośne i szorstkie, ale Biron nie zamierzał
ich ściszać.
— Czy mogę rozmawiać z Bironem Farrillem?
Otwarte oczy Birona napotkały jedynie ciemność. Poczuł nieprzyjemną suchość w
ustach i słaby zapach unoszący się w pokoju.
— Przy aparacie. Kto mówi?
Ignorując jego wypowiedź, w nocnej ciszy ponownie rozległ się donośny głos:
— Jest tam kto? Chciałbym rozmawiać z Bironem Farrillem. Biron uniósł się na
łokciu i popatrzył na wizjofon. Nacisnął przycisk kontroli obrazu i mały ekran rozjarzył się
jasnym światłem.
— Przy aparacie — powtórzył. Rozpoznał lekko asymetryczne rysy Sandera Jonti. —
Zadzwoń do mnie rano. Jonti.
Już chciał wyłączyć wizjofon, kiedy Sander odezwał się ponownie:
— Hało, halo! Jest tam kto? Czy to hotel uniwersytecki, pokój 26? Halo!
Biron uświadomił sobie nagle, że lampka kontrolna obwodu nadawczego nie świeci.
Zaklął cicho i nacisnął przycisk. Bez rezultatu. Jonti zrezygnował w końcu i ekran znów stał
się tylko białym kwadratem światła.
Biron wyłączył wizjofon. Zgiął rękę i usiłował ponownie ukryć twarz w poduszce. Był
zirytowany. Po pierwsze, nikt nie miał prawa wydzwaniać do niego w środku nocy. Rzucił
szybkie spojrzenie na delikatnie świecące tuż nad jego głową cyfry. Piętnaście po trzeciej,
Światło zapali się więc dopiero za prawie cztery godziny.
Poza tym, nie lubił budzić się w kompletnych ciemnościach, mimo że spędził na
Ziemi cztery lata, nie zdołał przyzwyczaić się o niskich, przysadzistych konstrukcji ze
zbrojonego betonu, całkowicie pozbawionych okien. Tradycja ta liczyła sobie tysiąc lat i
pochodziła z czasów, kiedy nie potrafiono jeszcze kontrolować prymitywnych bomb
atomowych za pomocą ochronnych pól siłowych.
Ale to należało już do przeszłości. Wojna nuklearna zrobiła z Ziemią wszystko, co
najgorsze. Większość jej terytoriów, radioaktywna, była bezużyteczna. Choć jednak nie
zostało nic, o co warto byłoby walczyć, architektura wciąż odzwierciedlała stare lęki, dlatego
kiedy Biron się obudził, w pokoju było kompletnie ciemno.
Ponownie uniósł się na łokciu. Dziwne. Czekał. Ale to nie szmer sypialni przyciągnął
jego uwagę. To było coś nawet jeszcze mniej zauważalnego i z pewnością nieskończenie
mniej zabójczego.
Wyczuł brak delikatnego ruchu powietrza, który zawsze odświeżał atmosferę w
pokoju. Z trudem przełknął ślinę. Odkąd to zauważył, wydało mu się, że powietrze gęstnieje z
minuty na minutę. No tak. Klimatyzacja przestała działać i znalazł się w prawdziwych
kłopotach. Nawet nie mógł użyć wizjofonu, żeby powiadomić kogoś z obsługi.
Dla pewności spróbował jeszcze raz. Mleczny kwadrat wypełnił się światłem i rzucił
delikatny poblask na łóżko. Obwód odbiorczy działał bez zarzutu, nadawczy pozostawał
martwy. No cóż, nieważne. I tak przed świtem nic nie można zrobić.
Ziewnął i po omacku poszukał pantofli, wierzchem dłoni przecierając oczy. Brak
wentylacji? To by tłumaczyło ten dziwaczny zapach. Skrzywił się i kilkakrotnie pociągnął
nosem. Nic z tego. Zapach był znajomy, ale nie potrafił go zidentyfikować.
Poszedł do łazienki i chociaż nie potrzebował światła, żeby nalać sobie wody do
szklanki, odruchowo sięgnął do kontaktu. Nic. Z irytacją nacisnął jeszcze kilka razy. Czy
wszystko przestało działać? Wzruszył ramionami, napił się po ciemku i natychmiast poczuł
się lepiej. Ponownie ziewnął, wracając do łóżka nacisnął główny kontakt. Nie zapaliło się
żadne światło.
Biron usiadł na łóżku, położył ręce na silnie umięśnionych udach i zastanowił się.
Normalnie taka awaria wywołałaby potworną awanturę z obsługą. Akademik to wprawdzie
nie luksusowy hotel, ale, na przestrzeń, można oczekiwać choćby podstawowych wygód.
Teraz jednak nie było to takie ważne. Zbliżało się zakończenie roku, a on zdał już ostatnie
egzaminy. Za trzy dni ostatecznie pożegna się z Uniwersytetem Ziemskim i z samą Ziemią.
Można by jednak zawiadomić o tym bez jakiegoś specjalnego komentarza. Powinien
wyjść z pokoju i zadzwonić z aparatu w hallu. Przynajmniej przynieśliby tu jakąś lampę,
może nawet podłączyliby wentylator, dzięki czemu mógłby spać, nie mając uczucia, że się
dusi. Jeśli nie, to przestrzeń z nimi! Jeszcze tylko dwie noce.
W świetle padającym z ekranu bezużytecznego wizjofonu znalazł szorty. Włożył
jednoczęściowy kombinezon i stwierdził, że to wystarczy. Nie zmienił pantofli. Nawet gdyby
wyszedł na korytarz w podkutych butach, nie było niebezpieczeństwa, żeby kogoś obudził —
podłogi pokrywała wyciszająca wykładzina. Nie widział jednak powodu, żeby zmieniać
kapcie.
Podszedł do drzwi i pociągnął dźwignię. Poruszyła się lekko, usłyszał szczęknięcie
oznaczające uruchomienie zamka. Tyle że drzwi się nie otworzyły. I chociaż napiął muskuły,
ciągnąc z całej siły, nic nie osiągnął.
Odszedł od drzwi. To śmieszne. Czyżby mieli awarię zasilania? Nie, to nie mogło się
zdarzyć. Zegar chodził. Wizjofon wciąż odbierał.
Chwileczkę! To może być robota chłopaków, tych cholernych narwańców. Czasami
tak się wygłupiali. Dziecinada, ale sam też nieraz brał udział w różnych numerach. To
zapewne nie było trudne; jeden z nich mógł się zakraść do pokoju w ciągu dnia i wszystko
przygotować. Ale nie, kiedy kładł się spać, wentylacja i światła działały.
W porządku, a więc zrobili to w nocy. Hali jest stary i zbudowany według
przestarzałych planów. Nie trzeba być geniuszem inżynierii, żeby coś zmajstrować przy
instalacji elektrycznej i klimatyzacji. Albo zablokować drzwi. A teraz czekają la ranek, żeby
zobaczyć, co zrobi dobry stary Biron, kiedy odkryje, że nie może wyjść. Prawdopodobnie
wypuszczą go około południa i będą się zaśmiewać do rozpuku.
— Cha, cha — powiedział ponuro pod nosem. Jeśli tak się sprawy mają, to pół biedy.
Ale przecież mógł coś z tym zrobić; przynajmniej trochę zmienić ich scenariusz.
Wracając do pokoju kopnął jakiś przedmiot, który z metalicznym dźwiękiem potoczył
się po podłodze. W delikatnej poświacie ; ekranu wizjofonu ledwie dostrzegł jego cień.
Szukał pod łóżkiem macając szerokim łukiem. Znalazł i przysunął go bliżej światła. (Nie byli
zbyt sprytni. Powinni całkowicie odłączyć wizjofon, a nie tylko zepsuć obwód nadawczy).
Stwierdził, że trzyma w ręku mały pojemnik z niewielkim otworkiem w kopułce
umieszczonej na wierzchu. Przysunął przedmiot do nosa i powąchał. Wyjaśniła się obecność
dziwnej roni w pokoju. To był hypnit. Oczywiście chłopcy użyli tego, by nie obudził się, gdy
oni manipulowali z instalacją elektryczną.
Biron potrafił już odtworzyć krok po kroku wszystkie wydarzenia. Drzwi
prawdopodobnie bez trudu dały się wyważyć. To był zresztą jedyny ryzykowny moment —
mógł się obudzić, zresztą w ciągu dnia drzwi można było odpowiednio przygotować, tak że
potem tylko wyglądały na zamknięte. Nie sprawdzał ich. Nieważne. W każdym razie po
otwarciu drzwi wstawili pewnie do środka puszkę hypnitu i zamknęli pokój. Narkotyk ulatniał
się powoli, aż wreszcie wytworzył takie stężenie w powietrzu, żeby go porządnie uśpić.
Wtedy pewnie weszli, oczywiście w maskach… Jasne! Na kosmos! Wilgotna chusteczka do
nosa zatrzymuje hypnit przez kwadrans. Nie potrzebowali więcej czasu, żeby zrobić
wszystko, co zaplanowali.
To wyjaśniało sprawę klimatyzacji. Musieli ją wyłączyć, żeby hypnit zbyt szybko nie
zniknął z powietrza. No tak, wszystko jasne. Odłączony wizjofon uniemożliwiał wezwanie
pomocy, zablokowane drzwi nie pozwalały wyjść, a brak światła miał wywołać panikę. Miłe
chłopaki!
Biron prychnął. Nie było powodu żeby tak się tym przejmować. Dowcip to dowcip, i
tyle. Najchętniej jednak po prostu wyłamałby drzwi i skończył ten cyrk. Wytrenowane
mięśnie napięły się na samą myśl, ale rozsądek podpowiedział, iż nie miałoby to sensu, drzwi
zostały obudowane z myślą o wojnie atomowej. Przeklęty zwyczaj!
Musi być jednak jakieś wyjście! Nie może dać im takiej satysfakcji. Po pierwsze,
potrzebuje światła, prawdziwego, a nie nieruchomego i mdłego lśnienia ekranu wizjofonu.
Nie ma sprawy. W szafie na ubrania jest latarka.
Przez chwilę, kiedy naciskał przyciski sterowania drzwiami szafy, pomyślał, że je
także uszkodzili. Ale otworzyły się normalnie i gładko wsunęły w ścianę. Pokiwał głową. To
miało sens. Po co mieliby zamykać szafę? Zresztą na wszystko nie starczyłoby im czasu.
Nagle, kiedy z latarką w ręku wycofywał się do pokoju, w jednej przerażającej chwili
zawaliła się cała misterna konstrukcja jego domysłów. Zamarł w napięciu i wstrzymał oddech
nasłuchując.
Po raz pierwszy od przebudzenia usłyszał pomruk sypialni. Słuchał cichej,
nieregularnej rozmowy ścian i natychmiast rozpoznał dźwięk.
Nie można było go nie rozpoznać. To był „szmer umierania Ziemi”. Głos, który dał
się słyszeć po raz pierwszy tysiąc lat temu.
Dokładniej mówiąc, słyszał licznik promieniowania zliczający cząsteczki jonizujące i
twarde promieniowanie gamma; ciche, elektroniczne tykanie przechodzące w delikatny
szelest. To był odgłos urządzenia odmierzającego jedną jedyną rzecz — śmierć!
Delikatnie, na palcach, Biron wycofał się. Z odległości dwóch metrów skierował
światło latarki do wnętrza szafy. W głębi, w kącie, stał tam licznik, ale jego widok nic mu nie
powiedział.
Urządzenie znajdowało się tam od jego pierwszych dni na uniwersytecie. Nowi
studenci z przestrzeni kupowali zazwyczaj liczniki w pierwszym tygodniu pobytu na Ziemi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin