LP. X-XII. Prus Bolesław - Powracająca fala.pdf

(427 KB) Pobierz
P O W R A C A J Ą C A F A L A
l
Gdyby zacność pastora Böhme posiadała trzy zwykłe
geometryczne wymiary i cięŜar odpowiedni wielkości,
wielebny ten mąŜ apostolskie i cywilne podróŜe odby
wać by musiał towarowym pociągiem. Ale poniewaŜ zac
ność jest przymiotem substancji duchowej i posiada tylko
jeden wymiar: c z w a r t y , który duŜo miejsca zajmu
je w głowach matematyków, lecz w świecie rzeczywi
stym nic nie znaczy, więc pastor Böhme bez trudności
mógł podróŜować bryczuszką zaprzęŜoną w jednego ko
nia.
Spasiony i czysto utrzymany koń po gładkiej szosie
fabrycznej biegł wolnego truchta i zdawał się być więcej
zajęty odpędzaniem much aniŜeli cnotami szczupłej oso
by duchownego pasterza. Gruby chomąt, hołoble, letnia
spiekota i droŜny pył wydatniejsze zajmowały stanowi
sko w wyobraźni zwierzęcia aniŜeli wielebny Böhme, je
go dwa małe faworyciki, jego panamski kapelusz *, jego
perkalowy kitel w białe i róŜowe paski, a nawet lakie
rowany bicz zatknięty z prawej strony siedzenia. Pastor
tylko przez obawę śmieszności nie zostawiał bata w do
mu, ale go teŜ w drodze nie uŜywał. Co prawda, nie miał
go czym uŜywać. Jedną bowiem ręką trzymał lejce, aŜe
by mu się koń nie potknął, a drugą zlewał Ŝyczliwe i mało
skuteczne błogosławieństwa na wszystkich przejezdnych
P a n a m s k i k a p e l u s z — kapelusz z plecionki z włókien palmo
wych; nazwa od przesmyku Panamskiego.
1
i przechodniów, którzy bez względu na wyznanie uchy
lali przed „poczciwym Szwabem" głowy i czapki.
Obecnie (jest to dzień czerwcowy, godzina piąta po po
łudniu) wielebny miał do spełnienia mniejszą misją reli
gijną, polegającą na tym, aŜeby naprzód — zmartwić
bliźniego, a następnie — pocieszyć go, gdy juŜ będzie
strapiony. Jechał do swego przyjaciela Gotlieba Adlera,
Ŝeby mu donieść, Ŝe jego jedyny syn, Ferdynand Adler,
narobił długów za granicą. Doniósłszy zaś o tym ojcu,
miał go później uspakajać i — wyjednać przebaczenie
dla lekkomyślnego młodzieńca.
Gotlieb Adler był właścicielem fabryki bawełnianych
tkanin. Szosa, nie wysadzona wprawdzie drzewami, ale
starannie utrzymana, łączy fabrykę ze stacją kolei Ŝe
laznej. To, co z szosy widać na lewo, za gajem drzew,
to nie jest jeszcze fabryka, ale miasteczko. Fabryka leŜy
na prawo od szosy. Spomiędzy klonów, lip i topoli wy
glądają czarne i czerwone dachy kilkudziesięciu robot
niczych domków, a za nimi — gmach czteropiętrowy,
zbudowany w podkowę i otoczony innymi gmachami. To
właśnie fabryka. W długich szeregach okien przeziera
się słońce i oblewa je plamami złota. Wysoki, ciemno
wiśniowy komin wyziewa czarne kłęby gęstego dymu.
Gdyby wiatr powiał z tamtej strony, pastor usłyszał
by huk machin parowych i chaotyczny szmer tkackich
warsztatów. Ale wiatr wieje z innej strony i dlatego sły
chać tylko świst odległej lokomotywy, turkot bryczki
Bóhma, parskanie jego konia i śpiew ptaszka — moŜe
przepiórki nurzającej się w zielonym zboŜu.
TuŜ przy fabryce widać większe niŜ gdzie indziej sku
pienie drzew. Jest to ogród Adlera, z którego gdzienie
gdzie przeglądają białymi piatami — ściany wykwintne
go pałacyku i budynków gospodarskich.
Ciągłe zwracanie uwagi na tłustego konia, aŜeby się
nie potknął, znuŜyło wreszcie pastora. Ufając miłosier
dziu Tego, który wydobył Daniela ze lwiej jamy, a Jo
2?
%asza z wielorybiej paszczy, wielebny przywiązał lejce
do poręczy kozła i złoŜył ręce jak do modlitwy. Böhme
lubił marzyć, ale marzył tylko wówczas, gdy mógł puścić
w młynka dwa wielkie palce u rąk, co zrobił obecnie. Ta
ki młynek otwierał mu czarodziejskie wrota krainy
wspomnień.
I otóŜ przypomniało mu się (zapewne czterdziesty raz
w tym roku i w tym punkcie szosy), Ŝe fabryka Adlera
i jej otoczenie bardzo przypominają inną fabrykę, gdzieś
aŜ na brandenburskiej równinie * stojącą, w której on,
pastor Marcin Böhme, i jego przyjaciel, Gotlieb Adler,
spędzili razem wiek dziecinny. Byli oni synami średnio
zamoŜnych majstrów tkackich, urodzili się w jednym ro
ku i chodzili do tej samej elementarnej szkoły. Potem
rozeszli się na całe ćwierć wieku, w ciągu której Böhme
skończył wydział teologiczny w Tybindze *, a Adler ze
brał kilkadziesiąt tysięcy talarów.
Potem znowu zeszli się z daleka od ojczyzny, na ziemi
polskiej, gdzie Böhme został pasterzem protestanckiej pa
rafii, Adler zaś załoŜył małą fabrykę tkacką.
Od tej pory przez drugie ćwierć wieku nie rozłączyli
się i odwiedzali wzajemnie po kilka razy na tydzień.
Przez ten czas mała fabryka Adlera stała się ogromną;
obecnie zajmowała sześciuset robotników, a właścicielo
wi przynosiła po kilkadziesiąt tysięcy rubli czystego zy
sku na rok. Ale Böhme został tym, czym był: niebogatym
pastorem. Tylko poniewaŜ skarby duszy ludzkiej zawsze
procentować muszą, więc i pastor miał dochody wyno
szące rocznie kilkadziesiąt tysięcy — błogosławieństw.
Były jeszcze między dwoma przyjaciółmi i inne róŜ
nice.
Pastor miał syna, który kończył obecnie technikę ry
B r a n d e n b u r s k a
r ó w n i n a
kraina
niemiecka,
w
Branden
burgii leŜy Berlin.
T y b i n g a ,
właśc.
T U b i n g e n
niemieckie
miasto
uniwersyteckie
(w Witembergii).
3
ską * i marzył o zapewnieniu sobie, obojgu rodzicom
i siostrze — chleba na dalszy bieg Ŝycia; Adler zaś miał
syna jedynaka, który nie ukończył gimnazjum, podróŜo
wał za granicą i marzył o jak najobfitszym korzystaniu
z ojcowskiej kasy. Pastor frasował się tym: czy jego
osiemnastoletnia Anneta dobrze wyjdzie za mąŜ? Adler
frasował się tym: co ostatecznie będzie z jego syna? Pa
stor był w ogóle zadowolony ze swej majątkowej mier
ności i kilkudziesięciu tysięcy błogosławieństw rocznie;
Adlerowi nie wystarczało kilkadziesiąt tysięcy rubli na
rok, a fundusz złoŜony w banku zbyt powolnie zbliŜał
się do upragnionej liczby m i l i o n a rubli.
Ale Böhme juŜ o tylu szczegółach nie myślał. On był
kontent, Ŝe widzi dokoła siebie zielone zboŜe, nad sobą
niebiosa obrzucone białymi i siwymi obłokami i Ŝe ogól
ny wygląd fabryki Adlera przypomina mu miejscowość
z dziecinnych lat. Takie same piętrowe domy ustawione
we dwa szeregi, takie drzewa, taki zakład fabryczny zbu
dowany w podkowę, pałacyk właściciela, sadzawka
w ogrodzie...
Szkoda, Ŝe nie ma tu ochrony dla małych dzieci, szko
ły dla większych, domu dla starców, szpitala... Szkoda, Ŝe
Adler nie pomyślał o tych budynkach, chociaŜ swoją fa
brykę ukształtował na wzór brandenburskiej. A naleŜa
łoby przynajmniej zbudować szkolę. Boć gdyby nie ist
niała szkoła t a m... ani on nie byłby pastorem, ani Adler
milionerem!
Wózek zbliŜył się do fabryki tak, Ŝe hałas jej obudził
zadumanego pastora. Gromada dzieci brudnych i w po
darte sukienki albo koszule odzianych bawiła się obok
gościńca. Za murem otaczającym fabrykę widać było
kilka wozów, na których ustawiano paki tkanin. Na lewo
w całym wdzięku ukazał się pałacyk Adlera zbudowany
w stylu włoskim. Jeszcze kilkanaście kroków i otóŜ wy
T e c h n i k a r y s k a — politechnika w Rydze.
4
chylą się spomiędzy drzew stojąca nad sadzawką altana,
kędy fabrykant i jego przyjaciel piją zwykle reńskie wi
no gawędząc o dawnych czasach albo o wiadomościach
bieŜących.
Gdzieniegdzie z otwartych okien mieszkań robotni
czych zwieszają się szmaty świeŜo upranej bielizny. Pra
wie cała ludność tych mieszkań jest obecnie przy warsz
tatach i ledwie kilka bladych kobiet z zapadłymi pier
siami wita pastora słowy:
Niech będzie pochwalony!...
Na wieki wieków!... — odpowiada szczupły staru
szek uchylając swój wieloletni panamski kapelusz.
W tej chwili bryczka skręciła na lewo, koń wesoło wy
rzucił łbem i juŜ kłusem, nie kierowany, wbiegł na dzie
dziniec pałacyku. Wnet ukazał się stajenny chłopiec, ob
tarł nos rękawem i pomógł wysiąść wielebnemu.
Pan w domu? — spytał Bóhme.
N ą fabryce. Zaraz powiem, Ŝe jegomość przyje
chał.
Pastor wszedł na ganek, gdzie oczekujący lokaj zdjął
z niego podróŜny kitel. Teraz cały świat mógł przekonać
się, Ŝe duchowny ma długi surdut, ale krótkie nogi, wo
bec których jego nos, ozdabiający zwiędłe i pełne dobro
ci oblicze, wydaje się nieco za duŜy. ,
Wielebny znowu ułoŜył ręce na piersiowym dołku i pu
ścił w ruch dwa palce. Przypomniał sobie, Ŝe przyje
chał tu celem zranienia, a następnie zagojenia ojcowskie
go serca i z planem dobrze obmyślanym, który wedle pra
wideł retoryki * dzielił się na trzy części. Pierwsza, przy
gotowawcza, miała obejmować rzut oka na niezbadane
wyroki Opatrzności, która przez ciernie Ŝywota wie
dzie istotę ludzką do wiekuistego szczęścia. W drugiej
miało być powiedziane, Ŝe młody Ferdynand Adler nie
moŜe wrócić z zagranicy na łono ojca, dopóki nie zosta
R e t o r y k a — teoria wymowy, krasomówslwo.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin