Aldiss Brian Wilson - Mroczne lata świetlne.pdf

(574 KB) Pobierz
Aldiss Brian Wilson - Mroczne l
BRIAN W. ALDISS
MROCZNE LATA
ŚWIETLNE
Tytuł oryginału: The dark light years
Przekład: Ewa i Dariusz Wojtczakowie
Wydanie polskie: 2003
Wydanie oryginalne: 1964
 
 
225480504.001.png
Kilka lat świetlnych ze sztucznym aromatem dla
Harry’ego Harrisona poety, filozofa, pioniera, smakosza
O ciemno, ciemno, ciemno! Wszyscy wkraczają w ciemność
W puste międzygwiezdne przestrzenie, istoty puste w pustkę.
Kapitanowie, bankierzy hurtu, świetni pisarze.
Hojni mecenasi sztuki, mężowie stanu, panujący
T. S. Eliot, Cztery kwartety. Przeł. J. Niemojowski.
 
Rozdział pierwszy
Na powierzchni w warstwach chlorofilowych wykiełkowały nowe źdźbła trawy.
Z konarów i gałęzi drzew wyrosły języki zieleni i owinęły się wokół nich. Niebawem
miejsce to będzie wyglądało niczym niezdarny rysunek drzewek
bożonarodzeniowych wykonany przez niedorozwinięte umysłowo ziemskie dziecko.
Wiosna na południowej półkuli Dapdrof znów pobudza rośliny do wzrostu.
Nie żeby natura traktowała Dapdrof przyjaźniej niż inne zakątki kosmosu. Nawet
kiedy wysyłała cieplejsze wiatry nad południową półkulę, większą część półkuli
północnej zanurzała w lodowatym monsunie.
Podparty na kulach grawitacyjnych, stary Aylmer Ainson stał przy drzwiach,
niespiesznie drapiąc się po czaszce i gapiąc na pączkujące drzewa. W mocnym
wietrze nawet najmniejsze i najdalsze gałązki leciutko się trzęsły.
Ten grawitacyjny „efekt” powodowało ciążenie rzędu 3G. Gałązki, podobnie jak
wszystko inne na Dapdrof, ważyły trzykrotnie więcej niż na Ziemi. Ainson już dawno
przyzwyczaił się do tego ciążenia: przystosowało się do niego również ciało
mężczyzny, reagując zaokrąglonymi ramionami i zapadniętą piersią. Mózg Aylmera
także trochę się „spłaszczył”.
Na szczęście Ainsona nie gnębiło jeszcze pragnienie usilnego odtwarzania
przeszłości, które powala tak wielu ludzi jeszcze przed osiągnięciem wieku średniego.
Widok maleńkich zielonych liści wzbudzał w nim jedynie bardzo niewyraźną
nostalgię oraz ledwie mgliste wspomnienie, że dzieciństwo minęło mu wśród listowia
bardziej odpowiedniego dla kwietniowych zefirów – co więcej, zefiry te wiały na
planecie odległej od Dapdrof o sto lat świetlnych. Dzięki tej „niepamięci” Ainson
mógł stanąć w progu i cieszyć się najwspanialszym luksusem człowieka – czystym
umysłem.
Nieuważnie obserwował Quequo, utoda płci żeńskiej, kiedy przechodziła wśród
swoich grządek z sałatą i pod drzewami ammp, a później rzuciła się całym ciałem w
przyjemne błoto. Ammpy były roślinami wiecznie zielonymi w przeciwieństwie do
pozostałych drzew w otoczeniu Ainsona. Na ich wierzchołkach w listowiu
odpoczywały duże czteroskrzydłe, białe ptaki, które postanowiły się wzbić do lotu,
gdy Ainson na nie patrzył, a już po chwili wznosiły się z trzepotem niczym ogromne
 
motyle; kiedy przelatywały, ich wielkie cienie na moment przykryły dom.
Zresztą cienie tych ptaków już wcześniej pokryły ściany domów. Posłuszni
pragnieniu tworzenia dzieł sztuki, które nawiedzało ich pewnie tylko raz na wiek,
przyjaciele Ainsona złamali biel ścian rozproszonym malowidłem naszkicowanych
skrzydeł i wznoszących się w niebo ciał. Nadzwyczaj wiernie oddany ruch tego
wzoru wydawał się sprawiać, że niski dom niemal piął się w górę wbrew prawom
grawitacji; był to wszakże jedynie pozór, gdyż tej wiosny neoplastikowe deski
kalenicowe przekrzywiły się jeszcze bardziej, a ściany domu znacząco się zapadły.
Była to już czterdziesta wiosna, której nadejście Ainson przeżywał na Dapdrof.
Nawet dojrzały smród z gnojowiska pachniał obecnie swojsko. Kiedy Aylmer go
wdychał, jego żarłoczny pasożyt grorg czule podrapał go po głowie. Ainson podniósł
rękę i połaskotał po głowie podobne jaszczurce stworzenie. Domyślił się, czego grorg
naprawdę chce, ale o tej godzinie, kiedy świeciło zaledwie jedno słońce, było zbyt
zimno, by dołączyć do Snok Snoka, Karna i Quequo Kifful, które wraz ze swoimi
grorgami tarzały się w błocie.
– Jest mi zimno, gdy stoję na dworze. Zamierzam wejść do środka i położyć się –
zawołał do Snok Snoka w języku utodów.
Młody utod podniósł wzrok i na znak zrozumienia wyciągnął z błocka dwie
spośród swoich kończyn. Ainson poczuł satysfakcję, gdyż nawet po czterdziestu
latach badań znajdował język utodów pełnym zagadek. Nie był pewny, czy
przypadkiem nie powiedział: „Strumień jest chłodny i zamierzam wejść do środka, by
go ugotować”. Uchwycenie właściwej odmiany ni to świstu, ni to krzyku nie było
łatwe, szczególnie że Ainson miał tylko jeden otwór dźwiękowy wobec ośmiu Snok
Snoka.
Zakołysał kulami i wszedł do budynku.
– Jego mowa staje się coraz mniej odmienna od naszej – zauważyła Quequo. –
Mieliśmy spore trudności, zanim nauczył się z nami porozumiewać. Wiotkonogi nie
jest już w pełni sprawnym mechanizmem. Zauważ, że porusza się znacznie wolniej
niż kiedyś.
– Też to dostrzegłem, Matko. Sam się na to skarży. Coraz częściej wspomina o
zjawisku, które nazywa bólem.
– Trudno jest wymieniać pojęcia z Ziemianami, ponieważ ich słownictwo jest
strasznie ograniczone, zaś skala głosu minimalna, jednak z tego, co próbował
powiedzieć którejś nocy wnoszę, że gdyby był utodem, miałby teraz niemal tysiąc lat.
– Zatem musimy się spodziewać, że niebawem przyjmie stadium padliny.
– A to, co uważałam za grzyb na jego czaszce – dodała – zaczęło się robić białe.
Tę konwersację przeprowadzili w języku utodów. Wsparty o ogromne,
symetryczne cielsko swojej matki Snok Snok leżał na plecach i moczył się we
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin