Bóg nie ma wnuków.doc

(38 KB) Pobierz
Bóg nie ma wnuków

Bóg nie ma wnuków

Zacznę może od tego, że powiem kim nie byłem. Nie byłem człowiekiem zniewolonym nałogami, nie byłem człowiekiem, który miał problemy z alkoholem, czy z narkotykami. Nie byłem człowiekiem, który prowadził jakieś bardzo niemoralne życie. Kim wobec tego byłem, zapytacie? Byłem zwykłym, szarym człowiekiem, który niczym nie wyróżniał się z tłumu. Pomimo tego wszystkiego, byłem grzesznikiem. Byłem człowiekiem, który potrzebował Boga. Zanim zrozumiałem, że tak właśnie jest, musiało upłynąć trochę czasu.

Rodzice należeli do Boga

Wychowałem się w rodzinie, w której Bóg był na pierwszym miejscu. Rodzice kochali Boga i byli z Nim złączeni poprzez codzienną modlitwę. Od najmłodszych lat prowadzili mnie do kościoła, w którym głoszona była pełna Ewangelia, w którym objawiały się dary i owoce Ducha Świętego. Tam też manifestowała się Jego moc, tam doświadczaliśmy miłości Bożej. Wydawać by się mogło, że skoro moi rodzice należą do Boga, ja również, niejako automatycznie mam tę sprawę załatwioną. Tak jednak nie jest i chcę to bardzo wyraźnie podkreślić.

Dlaczego? Dlatego, że jak ktoś kiedyś pięknie powiedział: Bóg nie ma wnuków. Bóg ma tylko dzieci! Bóg ma tylko synów i córki. A to, że moi rodzice byli ludźmi, którzy mieli uregulowane relacje z Bogiem, nie załatwiało mojej relacji z Nim. Musiał więc nastąpić moment, w którym osobiście, jako Bogusław Haręża – podjąłem tę decyzję, aby swoje życie oddać Jezusowi. Stało się to w ciekawych okolicznościach. Wyjechaliśmy z przyjaciółmi ze zboru na chrześcijański obóz młodzieżowy. Chciałbym przy tej okazji zwrócić się do wszystkich rodziców. Parafrazując słowa Pana Jezusa powiedzieć tak: Dopuście dzieciom wyjeżdżać na obozy chrześcijańskie i nie zabraniajcie im, a wręcz zachęcajcie!

Wspaniały czas

Tam zawsze młodzi ludzie otwierają się w szczególny sposób przed Bogiem. Czego nie mogą często zrobić w gronie swoich najbliższych, na obozie przychodzi im z łatwością. Pojechałem na taki obóz na zachodzie Polski i tam miałem wspaniały czas. Rozważaliśmy Słowo Boże, słuchaliśmy dobrego nauczania, trwaliśmy w modlitwie, ale odbywało się to w atmosferze swobody, relaksu, odpoczynku i okazji do nawiązywania nowych znajomości. Wieczorami zawsze były nabożeństwa ewangelizacyjne. Wielu młodych ludzi wychodziło do przodu na wezwanie ewangelisty, aby oddać swoje życie Jezusowi Chrystusowi, aby zamanifestować bardzo jasno i wyraźnie swoją przynależność do Niego. Pomimo sprzyjających warunków, sam cały czas miałem z tym problemy. I pomimo świadomości, że nie do końca jestem w porządku wobec Boga, trudno mi było zrobić ten decydujący krok.

Kończyła się kolejna ewangelizacja, kończyło się kolejne nabożeństwo. W zasadzie obóz powoli się kończył, a ja siedziałem w jednej z ostatnich ławek i traciłem kolejną okazję, aby zrobić ten decydujący krok. Znowu nie wyszedłem, znowu zabrakło mi odwagi. Nabożeństwo się skończyło, poszliśmy do swoich namiotów. I nagle coś niesamowitego zdarzyło się, kiedy zostałem sam na sam ze sobą. Kiedy zostałem sam ze swoimi myślami niesamowity strach, niesamowite przerażenie wkradło się w moje serce, że oto zmarnowałem kolejną, być może ostatnią szansę w moim życiu. Co będzie, jeżeli jutro się nie obudzę? Co się stanie, jeżeli jutro nie będzie dla mnie istnieć? Z trudem zasnąłem.

Dzień łaski

Następnego dnia, kiedy się obudziłem, od samego rana dziękowałem Bogu za to, że dał mi jeszcze ten jeden, kolejny dzień łaski. I chociaż tego dnia program był bardzo atrakcyjny i ciekawy, ja nie potrafiłem znaleźć dla siebie miejsca. Moje myśli koncentrowały się wokół wieczornego nabożeństwa. Nie mogłem się go doczekać. Kiedy wreszcie po długim dla mnie oczekiwaniu nabożeństwo się rozpoczęło, zrozumiałem, że to jest mój dzień. Wiedziałem, że nie mogę zmarnować danej mi szansy. Wewnątrz coś mi mówiło, że to właśnie dzisiaj, tego wieczoru coś szczególnego wydarzy się w moim życiu. Słuchając ewangelisty kończącego swoją usługę, poczułem dreszcze na całym ciele. Mówił spokojnie, lekko podniesionym głosem zwracał się do wszystkich tych, którzy jeszcze nie skorzystali z daru zbawienia, a chcieliby to dziś uczynić, aby podeszli do przodu, do wspólnej modlitwy. Wtedy zebrałem całą swoją odwagę, wstałem i podszedłem do usługującego. W krótkiej, bardzo prostej modlitwie, z pokorą i uniżeniem poprosiłem Pana Jezusa, aby przebaczył mi moje grzechy i zamieszkał w moim sercu, aby stał się moim osobistym Zbawicielem. I wiecie, co się stało? Wspaniały pokój wypełnił moje serce. Bóg zabrał strach, Bóg zabrał niepokój i troski.

Bóg wypełnił mnie pokojem i radością. Jest to inny pokój, jak nam mówi Słowo Boże, niż ten, który daje świat. W dzisiejszych czasach często słyszymy słowo „pokój”, ale z ludzkiego punktu widzenia może on nastąpić wtedy, gdy jakieś dwa mocarstwa uznają, że ich armie i potencjały militarne są mniej więcej jednakowe. Zawierają wtedy pakt o nieagresji, ale taki pokój to naprężenie, wynikające z wzajemnej równowagi sił. To bardzo chwiejny i męczący układ. W przeciwieństwie do niego, Boży pokój oznacza odprężenie. I to jest prawdziwy pokój.

Doświadczenie Bożej mocy

Moment, w którym Bóg dotknął mojego serca miał miejsce już 30 lat temu. Towarzyszył mu ogień, który Pan Jezus zapalił wtedy w moim sercu, a który nadal płonie. On prowadzi mnie przez życie i chociaż nie jest ono pozbawione trosk czy problemów, to jednak zawsze mogę mieć w Nim zwycięstwo. Doświadczyłem wielu przejawów Bożej miłości i Bożej mocy w moim życiu. Wiele razy Bóg dokonywał autentycznych cudów. Aby nie być gołosłownym, przytoczę tylko jeden ciekawy przykład. Kiedy zaczynałem swoją edukację muzyczną, byłem jeszcze małym chłopcem. Po skończeniu trzeciej klasy szkoły muzycznej pojechałem do wujka, odwiedzić kuzynów i tam spotkał mnie bardzo przykry wypadek. Gdy wróciłem po wakacjach do szkoły, po kilku pierwszych lekcjach mój profesor wezwał rodziców i powiedział: „Słuchajcie państwo, w zasadzie kariera muzyczna waszego syna chyba się skończyła, ale nie przejmujcie się tym zbytnio, no w końcu nie musi grać na jakichś tam instrumentach. Jest jeszcze tyle ciekawych rzeczy, które może robić w życiu. Może się na przykład uczyć języków obcych”. To nie było stwierdzenie laika, tylko opinia eksperta i zawodowca. W zasadzie wszystko wskazywało na to, że ma rację. Ale przy okazji przekonałem się i chcę to jasno powiedzieć, że nie należy bezwzględnie ufać ekspertom, bo tam, gdzie kończy się ich nieomylność, tam bardzo często zaczyna się Bóg. A Bóg miał inne zdanie na temat mojej przyszłości.

Upłynęło kilkanaście lat i zostałem absolwentem uczelni muzycznej, a ten sam profesor, który poprzednio nie dawał mi szans, był recenzentem mojej pracy magisterskiej. Czyż to nie jest cud, czyż to nie wspaniały dowód Bożego działania, Bożej mocy? On jest naprawdę Bogiem Wszechmogącym. On czynił cuda, czyni je nadal i będzie czynił do końca ludzkich dziejów.

Bóg prowadzi mnie przez życie. Mam rodzinę, mam wspaniałą żonę i dwie córki. Wspólnie staramy się o to, aby Jezus Chrystus, nasz Pan zawsze był na pierwszym miejscu w naszym życiu. Pragniemy chodzić Jego drogami, rozumieć Jego Słowo i słuchać Jego głosu.
Życie z Bogiem jest fascynujące i piękne. Nieustannie dziękuję Mu za to, że tam wtedy na obozie odpowiedział na moją modlitwę, że jest ze mną nadal i będzie aż do końca. Wierzę w to, bo tak mówi Jego Słowo, a Ono jest prawdą. AMEN!

Bogusław Haręża http://tylkojezus.bloog.pl/kat,0,page,7,index.html?_ticrsn=3&ticaid=5674a

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin