DECYZJA NALEŻY DO CIEBIE.doc

(46 KB) Pobierz
DECYZJA NALEŻY DO CIEBIE

DECYZJA NALEŻY DO CIEBIE...

Pragnę podzielić się z Wami tym, jak Bóg w cudowny sposób pozwolił mi się z Nim spotkać. To było niezwykłe spotkanie z wielkim Bogiem, który przyszedł do mojego życia jako ten, który mnie kocha, przebacza mi całą moją grzeszną przeszłość i podaje mi swoją ojcowską dłoń... 

Dzisiaj patrząc z perspektywy osoby, która poznaje Słowo Boże wiem, że każdy mój dzień, gdy osobiście skierowałam do Boga modlitwę by Go poznać, był wypełnieniem słów, że Bóg oświeca każdego człowieka przychodzącego na świat i prowadzi go do poznania swoich dróg.

Urodziłam się w robotniczo-chłopskiej rodzinie. Mama, tata, babcia i trzech braci. Liczna rodzina, biedna. Tata, który używał dużo, za dużo alkoholu. Mama drobniutka, zawsze zmęczona i niedożywiona osóbka, która brała na siebie tak dużo obowiązków w domu, gospodarstwie i na polu, że aż litość brała nas, małe dzieci patrząc na jej trud ponad siły. Jako dziecko kochałam bardzo mojego tatę, byłam z niego dumna, mimo że tak często wracał z pracy pijany. Był wtedy bardzo kłótliwy, krzykliwy, rozstawiał moich braci po kątach i wymierzał im sprawiedliwość za ich dziecięce harce i nieposłuszeństwa. Bardzo to przeżywałam, płakałam razem z mamą, modląc się do Boga by zmienił tę sytuację. W tak trudnych dla rodziny chwilach mama opowiadała mi swój sen, który śniła gdy była jeszcze panienką. Śniła, że jej mąż był strasznym alkoholikiem. Pewnego razu gonił go jakiś mężczyzna, a mama chcąc mu pomóc biegła za nimi. Nagle na drodze wpadli w jakiś dół. Wnętrze pod ziemią wyglądało jak olbrzymie sale pałacowe, które mama kolejno mijała. W jednej z nich przy stole siedziały niewiasty. Moja mama podeszła do kobiety siedzącej w centralnym punkcie pokoju ( kobieta przypominała Marię - matkę Jezusa) i zaczęła prosić ją o pomoc dla męża w rzuceniu nałogu i byciu dobrym ojcem dla dzieci. Niewiasta skinęła na nią i powiedziała, żeby poszła do następnej sali, gdzie jest jej syn, żeby jego prosiła o pomoc. Rzeczywiście w następnej sali siedzieli przy stole mężczyźni i ktoś podobny do Jezusa, siedzący w centralnym punkcie pokoju i wysłuchał próśb mojej mamy. Sen się skończył.

Przeżywając różne trudne chwile jako dziecko często się bałam, miewałam straszne sny. Prawie zawsze bolała mnie głowa. Później, gdy oddałam swoje życie Jezusowi jako 19-latka zostałam z bólu głowy uwolniona. Wcześniej myślałam, że po prostu wszystkich ludzi boli głowa.
 Będąc jeszcze małym dzieckiem 7-8 letnim chodziłam do przydrożnej kapliczki by tam posprzątać, wstawić nowe kwiaty. Pewnego razu zobaczyłam, że figurka Marii z dzieciątkiem jest zbita. Bardzo zmartwił mnie ten fakt. To był rok 1970. Nie było łatwo dokonać takiego zakupu, po pierwsze dla nas, dość biednej rodziny, po drugie nie była to rzecz, którą można było po prostu kupić w sklepie. Martwiłam się tym bardzo i pewnego dnia śniłam taki sen. Przyszłam jak zwykle do kapliczki i coś tam się przy niej krzątałam, gdy nagle gipsowa figurka poruszyła się i zeszła do mnie. Maria jako żywa niewiasta z dzieckiem na ręku. Byłam przeszczęśliwa i taka radosna, a ona do mnie powiedziała: Joasiu nie martw się o mnie, ja mam wszystko czego mi potrzeba, zobacz to Jezus, mój syn jest zupełnie golutki. Później jako osoba poznająca Boga zrozumiałam ten dziecięcy sen. Bóg chciał mnie w nim pouczyć, żebym oddała chwałę temu, który za mnie umarł Jezusowi.

Jako dziecko pamiętam, że po całym tygodniu pracy mama zostawała w niedzielę w domu, aby odpocząć, a tata już trzeźwy brał nas dzieci do kościoła. Mając około 14-tu lat pierwszy raz w kościele występował zespól muzyczny z "Oazy" i właśnie wtedy dotarły do mnie osobiście słowa, że Bóg to mój Ojciec. Wtedy coś we mnie pękło. Przyszłam do domu bardzo poruszona i płakałam całe popołudnie. Od tej pory oprócz "modlitwy", która była odmawianiem pacierza, zawsze mówiłam swoje osobiste, proste słowa do Boga. Najpierw krótkie, że chcę się do niego zbliżyć, bardziej go poznać. Pragnęłam w swoim życiu móc śpiewać dla Niego. Zawsze w szkole byłam dyżurującą śpiewającą na szkolnych uroczystościach. Teraz powstało w moim sercu pragnienie, żeby tak śpiewać nie dla ludzkich braw, ale dla samego Boga, żeby Go uwielbić.

Minął okres szkoły średniej, w czasie której wybrałam się z wielka nadzieją do Częstochowy. Wierzyłam w jakieś wielkie doznanie i przeżycie. Oczekiwałam, że ktoś mną potrząśnie, objawi coś że stanę się lepsza. Kłębiły się w moim umyśle bardzo poważne plany, by pójść do zakonu, by się Bogu bardziej przypodobać. Oczywiście tam na "Jasnej Górze" były famfary, głośna wręcz przytłaczająca muzyka i jest ... Odsłonięto na krótki czas mały, czarny obraz Maryi z dzieciątkiem. Moje oczekiwania były zgoła odmienne.

Zdałam maturę i egzaminy na studia. Oczekując na wyniki poszłam do kościoła. Ludzie po zakończonej mszy wychodzili, a ja czułam się jakbym tam była sama i Ten, który tak wiele może. Prosiłam swoimi słowami: Boże jeśli mój wyjazd na studia ma być możliwością zbliżenia się do Ciebie i poznania Cię bardziej, spraw bym się dostała na te studia.

W październiku stawiłam się w akademiku jako nowo upieczona studentka. Wniosłam swoje walizy do pokoju, a za mną przyszła Dorota (moja współlokatorka) i niosła pod pachą wielką Biblię. Spojrzałam z zachwytem i zazdrością, że ktoś bez żenady bierze Biblię i z nią paraduje. Powstało natychmiast postanowienie: muszę kupić i czytać Biblię. Dzisiaj wiem, że Dorota była tym aniołem w moim życiu, który skierował mój wzrok nie na obrzędy i religię, ale na żywego Boga. Sama nie była jeszcze nawróconą osobą, ale jej pragnienie połączyło się z moim - poznać bardziej Boga. Zaczęłyśmy wspólne czytanie Biblii, chodzenie na oazy studenckie. Raz ktoś zaproponował wyjazd do Warszawy na spotkanie z młodą misjonarką, która na swoim własnym ciele przeżyła cud uzdrowienia.
W jednej chwili jej sparaliżowane ciało zostało po modlitwie do Boga uzdrowione. Ewidentny cud nie był dla mnie najważniejszy. Jej słowa o Bogu, to było ważne. Jej miłość do Niego wyrażana w prostych, pełnych wiary słowach była tak czysta, niewinna i prawdziwa, że od razu w moim sercu powstała decyzja - muszę zrobić wszystko, by tak kochać Boga. Będąc tam zrozumiałam, że jest jeden sposób, muszę czytać Pismo Święte i dowiedzieć się, czego Bóg chce od każdego człowieka. Co należy zrobić, by być tak pewnym Bożego przebaczenia w swoim życiu i Jego troski o mnie- móc świecić blaskiem Bożej miłości, bo to właśnie zauważyłam w tych ludziach. Ich oczy i cały wyraz twarzy promieniały Bożą miłością i taką pewnością, że Bóg jest z nimi. Wydawało mi się, że Ci ludzie są z innej planety. To była poniekąd prawda. Ci ludzie mocno stąpali po Ziemi, ale ich serca były już w niebie. Zaczęłam studiować Słowo Boże bardziej i bardziej, rozmawiać z Bogiem po prostu. Przeszyły mnie na wskroś słowa Ew. Jana 5:12 mówiące o tym- że  człowiek, który słucha słowa i wierzy temu, który Go posłał ma żywot wieczny i nie stanie przed sądem, lecz przeszedł ze śmierci do życia. Tę właśnie pewność widziałam w oczach tych ludzi. Oni żyli pewnością, że spotkają się z Bogiem, nie przypuszczeniem, o którym słyszałam od dziecka. Mówiono mi, że trzeba pracować na swoje zbawienie: dobrze czynić, wyrzekać się niektórych pragnień, a potem Bóg zważy moje życie na szali i się okaże, czy ono zasługuje na zbawienie.

Przepiękne i niezwykle zachęcające słowa zaczęłam wyczytywać z tej niesamowitej księgi, np. to, że zbawienie jest z łaski Bożej i  jest jego darem dobrowolnym dla mnie, prezentem, na który nie jestem w stanie zapracować (jest zbyt drogocenny), mogę go jedynie przyjąć jako dar łaski od Boga. Uwierzywszy wcześniej w osobę Jezusa, który wziął cały ciężar moich grzechów i win i umarł za mnie na krzyżu, nagle zobaczyłam Jezusa jako osobę, która skierowuje swój wzrok na mnie. Przychodzi by mnie podźwignąć z moich niemocy i win. Na chwilę przeżyłam to tak, jakby był tylko On i ja, i to że jego miłość karze mu iść na krzyż za moje winy. To było niesamowite. W jednej chwili pojęłam, że potrzebuję jego pomocy i nie chcę borykać się z życiem sama. Skruszona i złamana do głębi wyznawałam swoje winy Bogu i prosiłam by mnie oczyścił i przebaczył, a potem chciał być Panem mojego życia i moim osobistym Zbawicielem. Znalazłam w Słowie Bożym w liście do Rzymian 10:10 potwierdzenie, na moje wołanie do Boga, które odmieniło mnie diametralnie. Następnego dnia, gdy się obudziłam pierwsza myśl, która przyszła do mojej świadomości to był fakt, że Bóg jest ze mną! Przebaczono mi! Chciało mi się krzyczeć i płakać. Drzewa były jakieś piękniejsze, wszystko takie odmienione i radosne. A prawda była taka, że to nie otoczenie się zmieniło, tylko ja byłam inna. Patrzyłam na ten świat innymi oczami. Chciałam wszystkich uściskać i powiedzieć głośno, że Jezus jest drogą, prawdą i życiem, że daje mi smakować powoli innego wymiaru. Jakże byłam szczęśliwa. Jakże cudownym zdawało mi się zrozumienie tego prostego faktu, że nikt do tronu Boga inaczej przyjść nie może jak tylko przez Jezusa. Doskonałego Boga, wcielonego w osobę Jezusa, jedynego prawdziwego pośrednika między Bogiem a człowiekiem. On zszedł z nieba, żeby zająć moje miejsce kary, na którą słusznie swoim życiem zasługuję. Człowiek, który grzechu nie popełnił, mógł wypełnić Boże prawo  "za grzech śmierć" i w ten sposób uwolnić mnie od śmierci i to od śmierci duchowej na zawsze, wiecznego oddzielenia od Boga... To nie wszystko. On mówi "jeżeli w to moje dzieło uwierzysz przeniosę cię w przestrzeń duchową, gdzie jest moje królestwo, gdzie ja rządzę, gdzie moja dłoń może cię chronić i błogosławić. Dopiero wtedy, gdy w to Boże dzieło uwierzysz osobiście, personalnie odnosząc to do siebie nazwę Cię swoim dzieckiem, moim będziesz. Moją chlubą, radością i moim żywym kościołem."

Zaczęłam poznawać Słowo Boże, szukać jego prowadzenia na każdy dzień. Uczyć się jak na nowo żyć, już nie sama, ale z jego pomocą. Odszukałam ludzi, dla których życie z Bogiem, według słów Biblii było najważniejsze i zaczęłam powoli poznawać czym jest posłuszeństwo Bogu i uwielbianie Go swoim życiem.

Od tego dnia minęło juz kilkadziesiąt lat, mam cudownego męża od Boga i trzech wspaniałych synów. Bóg jest niezmiennie cudowny i zachwycający mnie.  Nigdy mnie nie zawiódł. Czasami zdarza mi się w swej ludzkiej niedoskonałości potykać i niedoskonale wypełnić Jego plan. To wiem na pewno, od tego pamiętnego dnia w październiku 1981 r. On zawsze jest ze mną. Podnosi, ociera łzy, prowadzi czasami do trudnych zadań, nigdy nie zostawia mnie samej w tym trudzie. To prawdziwy przyjaciel i doradca.

Nie musisz stawać z życiem w zapasy. Jest Ktoś, kto chce Cię przez nie przeprowadzić zwycięsko, tylko Mu zaufaj. Zrozumiałam ten prosty fakt, że życie każdego człowieka zależy tylko od jego decyzji i wyboru. Uznać Boga i pozwolić Mu kierować swoim życiem lub Go odrzucić. W czasie naszej ziemskiej pielgrzymki Bóg przychodzi do naszego życia i puka, zaprasza do skorzystania z jego cudownej oferty ratunku. Nie usprawiedliwią nas złe wybory lub brak wyboru naszych przodków. Nie wytłumaczymy się przed Bogiem tym, że nam nie wyjaśniono w kościele drogi zbawienia, więc inni odpowiadają za nasz zły stan duchowy. To nie prawda. Bóg mówi, że On osobiście puka do twojego i mojego serca, czy nie zrobisz tam miejsca dla Niego i czy nie wybierzesz drogi wiary, która daje zbawienie, pomoc tu na ziemi i życie wieczne.

                                          Joanna Cz.

http://tylkojezus.bloog.pl/kat,0,page,2,index.html

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin