4. Scala salutis.doc

(111 KB) Pobierz
scala salutis (łac

scala salutis (łac. schody zbawienia)

roz IV

 

 

Właściciel nigdy by nie podejrzewał, że po świecie chodzą tak słabe, wątłe i zależne od innych stworzenia, które bez kochania, przytulania i afektu nie potrafią dalej istnieć. Błagające o miłość, bez krztyny egoizmu i wstydu, proszą o to, co im potrzebne do przetrwania, jak się okazywało, dużo bardziej niż jedzenie.

Właściciel z początku z lekkim obrzydzeniem przyglądał się niememu błaganiu chomika o atencję, o uwagę, o afekt. Był dumnym panem, żeby miał sczeznąć, nikogo o nic by nie błagał, nawet o ocalenie swojego życia a co dopiero o jakąś błahą emocję. Ale im dłużej obserwował chomika i jego powolne zastyganie w bezruchu, i ciszę tętniącą od wyczekiwania, tym bardziej czuł się zobligowany do dostarczenia zwierzątku środków do przetrwania.

Nie było to łatwe, gdyż właściciele z przyrodzenia nie są osobami wylewnymi i objawianie uczuć, czy też przywiązania, przychodzi im z wielkim trudem.

Podczas wieczornego okazywania chomikowi afektu, co polegało na głaskaniu go po grzbiecie i między uszkami, właściciel zwrócił się do swojego zwierzaka.

"Ciężko jest utrzymać przy życiu i przy sobie żywą istotę."

"Racja." odparł chomik i nadstawił kark na pieszczotę. "Tak dobrze, może trochę bardziej z boku."

I właściciel podrapał swojego chomika trochę bardziej z boku, wciąż rozmyślając nad tym, że to cud, że taki błagający, kruchy rodzaj życia istnieje we wszechświecie.

 

Chuchaczkowe Bajki na Dobry Dzień

 

 

 

 

 

 

"Twoim błędem jest to, że mi ufasz." powiedział Grimmjaw, gdy po raz kolejny 'przećwiczył' z Chomikiem seks oralny i leżeli teraz razem, zdyszani, uspokajając się powoli. "Mógłbym, dajmy na to, wkurzyć się na ciebie, że jesteś tak kłopotliwym do hodowania zwierzakiem i pozbyć się ciebie. Albo znaleźć inny, zdrowszy okaz."

Hanatarou, dotychczas kurczowo obejmujący Grimmjawa, cofnął ramiona i odsunął się nieco, ale na jego twarzy, nietypowo zrelaksowanej i spokojnej, pojawił się uśmiech.

"Nie zrobiłbyś tego. Aizen nie pozwoli ci na nowe zwierzątko i ty o tym wiesz."

No proszę, i Chomiki swój rozum miał. Najwyraźniej także przeczuwał, że ta cała farsa to tylko część składowa eksperymentu Sousuke. Grimmjaw ujął rękę Hanatarou i położył ją na jej poprzednim miejscu, na swojej talii.

"Głupek." mruknął miękko, zastanawiając się, kiedy jego głos zaczął być taki delikatny nawet przy inwektywach. Chomik spojrzał na Grimmjawa z bliska.

"Nigdy nie byłem dla nikogo osobą specjalną w żaden sposób. Daj mi się tym nacieszyć."

"Nie jesteś dla mnie nikim specjalnym." wytknął bezlitośnie Grimmjaw, zakładając ramiona na piersi.

"Skoro tak twierdzisz." odpowiedział Chomik i wiadomo było, że ma na ten temat inne zdanie, ale nie zamierza się kłócić.

Ale fakt, że Hanatarou zaczął być dla Grimmjawa elementem nie do końca neutralnym, nie umknął uwadze Aizena. Chociaż Jyagajaq bardzo się starał, żeby ze swojego zachowania wyplenić wszystkie oznaki przywiązania do Chomika, brązowe oczy krótkowidza ścigały go niestrudzenie, obdarzając raz po raz łagodnym, ciepłym, bezlitosnym spojrzeniem. Nie mógł przed nim uciekać w nieskończoność, zdawał sobie z tego świetnie sprawę, a mimo to całkiem wbrew swojemu profilowi charakterologicznemu grał na zwłokę. Chciał żałosnym, głupim zachceniem dzieciaka, który dorwał się do upragnionej zabawki, żeby chwila jeszcze trwała, za wszelką cenę, nawet, jeżeli oznaczało to ściganie się z brązowymi, jawnie kpiącymi z niego oczyma.

Grimmjaw odnosił obezwładniające wrażenie, że czas posiadania swojego zwierzątka dobiega końca, tak jak cały eksperyment Aizena. Eksperyment, który powiódł się aż nadto, ale Grimmjaw był zdeterminowany nie okazać po sobie niczego. Bezczelnie odpowiadał uśmiechem na chichot Gina, roztrącał niższe rangą arrankary i butnie wypowiadał pojedynek wszystkim, którym ewentualnie zachciałoby się znowu zakraść do celi Chomika. W warowni funkcjonował tak jak zawsze, jak twardy, zapalczywy dumny wojownik, ale gdy tylko nadchodziła chwila wolnej, rozlazłej nudy, która doprowadzała go swego czasu do obłędu, Grimmjaw uciekał do swoich kwater. Tam, wiedział na pewno, czeka na niego jego własne żywe stworzenie i zareaguje ono na jego widok czymś więcej niż tylko nieszczerym, niebezpiecznym uśmieszkiem i zmrużeniem oczu.

Gdy podczas patrolu Grimmjaw został raniony przez jakiegoś wywijającego dziwacznym, wachlarzowym mieczem shinigami, Ulquiorra prawie nie wybuchnął śmiechem. To znaczy wybuchnąłby gdyby pozwalały mu na to jego nigdy prawie nie używane mięśnie mimiczne, które stężały mu na twarzy już dawno temu, tworząc nieruchomą maskę. Grimmjaw nie dokończył pojedynku, ponieważ Aizen wezwał swoje arrankary natychmiast do siebie, niezależnie od sytuacji, w której się znajdowały. Ulquiorra śmiał się wewnętrznie a Jyagajaq był wściekły.

Sousuke przyglądał się poczynaniom Grimmjawa z uśmiechem i pobłażaniem, pod którym wyczuwało się oczekiwanie i rozbawienie, a gdy po raz wtóry wybuchnęła awantura pomiędzy Jyagajaqiem a Ulqiuorrą, dowódca przywołał do siebie Grimmjawa i postanowił odegrać po raz wtóry ojca rodziny. Żeby go pogięło, okularnika jednego, manipulatora w tyłek kopanego.

"Od kiedy jesteś posiadaczem Hanatarou, robisz się niestabilny i nieobliczalny, Grimmjaw." oznajmił niskim, pełnym współczucia i troski tonem Aizen, opierając twarz na splecionych dłoniach. "Mam nadzieję, że powód takiego zachowania leży gdzie indziej, a nie w posiadaniu żywego zwierzątka, inaczej będę zmuszony ci je odebrać. Ulquiorra skarży się na ciebie raz po raz, a wiesz, że jest jednym z moich najbliższych współpracowników."

Tak, wiem, że czasem robi wam za trzeciego w trójkącie. Grimmjaw zgrzytnął zębami, ale nie powiedział nic, tylko ukłonił się i wyszedł, starając się nie zauważać zmrużonych w uśmiechu, podejrzliwych oczu Aizena. Podły manipulator, teraz chciał jeszcze zbuntować go przeciw Ulquiorrze. Grimmjaw wiedział, że Ulquiorra nie należy do jego bliskich, zaufanych przyjaciół, że nie znoszą się pasjami i w najlepszym wypadku jedynie tolerują, ale nie podejrzewał go o kablowanie. To była tylko kolejna zagrywka Aizena, który chyba także znudzony swoim ukrytym wymiarem, postanowił zabawić się nieco głowami swoich poddanych. Grimmjaw może i nie lubił Ulquiorry, ale miał pewność, że wobec gierek Sousuke, prędzej obaj staną ramię w ramię, niż pozwolą się pokonać w tak oczywisty sposób.

Hanatarou poruszył się i objął ramieniem biodra Grimmjawa. Pachniał snem i ciepłem wygrzanej pościeli. Tak w każdym razie wyrażał sobie Jyagajaq. Już dawno zapomniał jak to jest czuć podobne bodźce, ale wciąż pamiętał, w jakich sytuacjach się ujawniały. Dawno, dawno temu.

"Ja nie żyję." oświadczył twardo zaskakując samego siebie Grimmjaw, pocierając dłonią nagle zdrętwiałą twarz. Chomik patrzył na niego w milczeniu przez dobrych kilka minut, nie wiedząc najwyraźniej, co mu na to odpowiedzieć.

"Przykro mi." wydusił w końcu. Grimmjaw uśmiechnął się i poklepał bladą, chudą łapkę, trzymającą kurczowo jego pasek od kimona i usiłującą wsunąć się pod niego, nie rozwiązując go. Zabawny ten Chomik. Grimmjaw westchnął.

"Niepotrzebnie ci przykro." mruknął cicho, bawiąc się złapaną dłonią Hanatarou i wyginając ostrożnie jej palce. "Jestem nieżywy, jak przedmiot, a ty siedzisz przy mnie i twierdzisz, że możesz mnie tym swoim siedzeniem pocieszyć. Żałosne. Idiota. Jestem narzędziem, kilofem. Czy siedziałbyś przy kilofie, gdyby dajmy na to, przypadkowo odłamał mu się trzonek?"

"To zależy." odpowiedział po chwili namysłu Chomik, na serio rozważając te zjadliwe, retoryczne pytania, co Grimmjawa tylko zniecierpliwiło.

"Od czego? Od tego, czy trzonek urwałby się nisko czy wysoko?" sarknął wściekle, marszcząc nos i obnażając zęby. Chomik przyjrzał mu się uważnie ze swojej leżącej pozycji, zwinięty w embrion między zbobrowanymi kocami i pierzyną.

"Nie. Zależy od tego, czy lubiłbym ten kilof." odparł powoli. "Wiesz, miałem kiedyś ulubioną torbę na leki. Nawet, gdy rozerwał się w niej pasek i tak ją zatrzymałem. Nie potrafiłem po prostu ot tak jej wyrzucić."

"Dobry z ciebie Chomik." Grimmjaw podniósł chudą łapkę Hanatarou i wycisnął na niej z rozmachem pocałunek. "Ale Aizen z pewnością nie przywiązuje się aż tak do swoich przedmiotów."

Hanatarou prychnął wzburzony, siadając gwałtownie na łóżku i mierząc upartym wzrokiem twarz Jyagajaqa.

"Ale ty nie jesteś przedmiotem!"

"A czym?"

To pytanie zawsze skutecznie stopowało wszelkie próby, które podejmował Hanatarou, pragnąc uczłowieczyć i rozgrzeszyć Grimmjawa z jego niemożliwego, arrankarowego istnienia. Pytanie krańcowe i ostateczne. Zawsze bez odpowiedzi. Tym razem nie było inaczej. Grimmjaw zrobił długi wdech nosem, gdy Hanatarou zawisł mu na ramionach i szepnął prosto do ucha.

"Kochajmy się. Dobrze?"

Miękki, zawsze przepełniony wahaniem pierwszy pocałunek wylądował z gracją na ustach Grimmjawa, jak zwykle odpędzając skutecznie ponure myśli.

"Ze mną zawsze jest dobrze! Myślałem, że to już ustaliliśmy, ty niewdzięczny Chomiku!"

Ponure myśli odchodziły i znikały, w każdym razie jak długo Grimmjaw miał przy sobie bardzo chętnego do obdarzenia go swoim ciałem i zapomnieniem Hanatarou.

Jak zwykle zmiany przyszły nagle i nie dały nawet czasu, żeby się nimi porządnie zdenerwować. Okazało się, że od dwóch tygodni na teren wymiaru Aizena zakrada się wysoko postawiona shinigami, zamaskowana niezwykle potężnymi technikami magii demonicznej, z zanpakutou w kształcie wielkiej, szarobłękitnej płaszczki. Gdy arrankary doniosły o tym Sousuke, ten tylko westchnął i machnął ręką, ale jego oczy pozostały twarde i nieprzeniknione.

"Unohana." mruknął Aizen do siedzącego obok niego Gina, który po dłuższej chwili ponurego milczenia, skinął głową.

"Skoro penetruje wymiar sama, z pewnością nikt poza nią nie może tutaj wejść." zauważył Ichimaru, ale Sousuke nawet na niego nie spojrzał.

"Nie. Jest sama, ponieważ prowadzi rekonesans. Wymiar przestał być miejscem bezpiecznym. Jeżeli ktoś o zdolnościach Unohany może dostać się tutaj, znaczy to, że odkrył zasady na mocy których ustanowiłem warownię. I jest w stanie otworzyć wrota i wpuścić tutaj resztę shinigami." głos Aizena dźwięczał stalą. Stojące bliżej arrankary, w tym i Grimmjaw cofnęły się nieco w kierunku drzwi. "Dobrze, dobrze. Doskonale. Akurat ukończyłem dla nas inną kryjówkę, w innym wymiarze. Do niej już żaden shinigami nie będzie się w stanie dostać."

Gin, widząc, że Aizen pogrążył się w myślach i nie zamierza przerywać swoich rozważań, przejął jego obowiązki dowódcy i wydał arrankarom polecenia. Umocnić straże, zwiększyć częstotliwość patroli, Espada mają regularnie pojawiać się na zmianie wart, niezależnie od tego, czyim jest to obowiązkiem. Grimmjaw słuchał z dobrze skrywanym podnieceniem nowych rozkazów, jednocześnie zastanawiając się, czy ta cała Unohana to nie szefowa oddziału medycznego, w którym pracował Hanatarou. Chyba widział ją we wspomnieniach Chomika, gdy Aizen wyciągał z niego informację za pomocą tej swojej mentalnej techniki. Ciekawe, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Sousuke tej niepozornej, drobnej kobiety jakby się... obawiał.

"Grimmjaw, pozwól na słówko." odezwał się nagle Aizen, podnosząc głowę i spoglądając Jyagajaqowi prosto w twarz. "Przykro mi, ale musisz pozbyć się swojego Chomika. Nowy wymiar jest zbudowany tak, że kumuluje energię duchową. Ktoś tak słaby jak Hanatarou nie przeżyje tam i będzie jedynie ciężarem."

Grimmjaw ukłonił się z obojętną miną. Z obojętną miną opuścił komnaty dowództwa, z obojętną miną wyminął patrzących na niego z udawanym współczuciem kolegów. Poszedł prosto do swoich komnat, zrzucił podróżny płaszcz i usiadł na łóżku, obok śpiącego Chomika. A potem obojętność spłynęła z niego jak zimny prysznic, pozostawiając skłębioną złość, niepokój i sprzeciw tak silny, że aż zaczęły mu się trząść ułożone sztywno na kolanach ręce.

Czarne oczy spojrzały na niego zaspanym, nieco nieprzytomnym wzrokiem, a on nie mogąc się powstrzymać, przesunął dłonią o rozgorączkowanym czole Hanatarou. Chomik źle się czuł i coraz częściej było to bardziej niż widoczne. Miał problemy z oddychaniem i kręciło mu się w głowie, a twarz zaczęła przybierać barwę tak bladą, że niemal przezroczystą.

Grimmjaw przesunął dłonią po czole Hanatarou i uśmiechnął się sztucznym, wymuszonym uśmiechem.

"Co z tobą, Chomiku? Żyjesz? Umarłeś?"

Czarne oczy odpowiedziały mu mętnym, nieco nieprzytomnym wzorkiem.

"Jeszcze nie." wychrypiał Hanatarou, starając się brzmieć żartobliwie. Grimmjaw błysnął uśmiechem, usiłując czerpać dumę z tego, że mimo wszystko nauczył Yamadę przyjmowania trudności z zaciśniętymi zębami.

"Ha, no widzisz. To nie takie proste umrzeć. To się tylko tak mówi... Serio umierasz?" to ostatnie pytanie miało brzmieć w pierwotnym zamyśle Grimmjawa jak kpina, ale w jakiś sposób było zbyt szczere, i Chomik, który zwykle udawał że czuje się dobrze, tylko trochę go coś tam pobolewa, także szczerze na nie odpowiedział.

"Wydaje mi się... że tak. Nie mogę... oddychać."

Grimmjaw patrzył na drobną, zwiniętą pod kocami postać i jakoś nie mógł cofnąć dłoni z czarnych, rozrzuconych po poduszce włosów. Plan uratowania Hanatarou pojawił się już w jego głowie, tylko jeszcze nie był gotów go zwerbalizować i przypieczętować swojej śmierci.

"No, ja nie pamiętam już jak oddychać, a co dopiero nie móc..." zauważył marszcząc brwi Grimmjaw i wciąż głaszcząc swojego zwierzaka po włosach. "Chomiku, jak to jest 'nie móc' oddychać?"

"... trudno... i ciężko." wydusił uprzejmie Hanatarou, uśmiechając się blado. Dotyk Jyagajaqa wyraźnie go uspokajał i usypiał. W tym nadchodzącym cicho i niepostrzeżenie śnie Grimmjaw wyczuł zbliżającą się śmierć i sprzeciwił się jej z nadspodziewanym wigorem.

"Hej, ocknij się. Nie możesz umrzeć tak po prostu nie? W końcu jesteś moim zwierzakiem."

"Obawiam się... że zwierzaki umierają... bez pytania swojego pana o zgodę..." wyszeptał Hanatarou z na wpół zamkniętymi oczyma i lekkim uśmiechem, błądzącym po bladych, niemal sinych ustach. Grimmjaw potrząsnął niezbyt delikatnie szczupłym ramieniem Yamady.

"Ale ja przecież zostanę tutaj sam bez ciebie!"

Czarne oczy zerknęły na niego z łagodną naganą i niemą prośbą o porzucenie tego tematu.

"Wiesz, ja całe moje życie w zaświatach... w Seireitei... byłem sam. Wierz mi, ludzie z tym żyją."

"Tylko, że ja nie jestem człowiekiem. Może to z czym ludzie żyją, dla mnie jest zabójcze..."

"...nie...wiem..."

"Chcesz, żeby cię potrzymać?"

To zawsze nieco pomagało. Chomik lubił, gdy Grimmjaw trzymał go blisko. Mawiał, że wtedy czuje się w tym gnieździe szaleństwa trochę bardziej bezpieczny niż powinien. I że mimo to, iż arrankary są bytami na wpół jedynie żywymi, czuje od Jyagajaqa ciepło. Grimmjaw zawsze śmiał się z takich przypuszczeń, nie wydawało mu się, żeby powłoka była w stanie wygenerować chociaż odrobinę ciepłoty, a jednak Hanatarou wytrwale się kłócił, że ją czuje. Uparty zwierzak.

"Jeżeli nie sprawi ci to kłopotu... Tak chyba będzie... lżej..." westchnął Chomik i ułożył się delikatnie w wyciągniętych ramionach swojego właściciela. "Od razu lepiej..."

Yamada w uścisku Jyagajaqa był lekki i kruchy, tak jak jeszcze nigdy. To nie było ani miłe ani przyjemne, to było... przerażające. Aby o tym nie myśleć, tylko dalej krystalizować swój śmiały i idiotyczny kompletnie plan, Grimmjaw zaczął mówić. Ot tak, bez zbytniego sensu, czy zastanowienia. Słowa wypływały z niego jak pierze z rozprutej poduszki, podczas gdy umysł pracował intensywnie nad strategią, która być może pozwoli mu ocalić Chomika.

"Wiesz, Yamada, słyszałem, że jak ludzie siedzą, a nie leżą, to nie umierają. Że umierają tylko ci, co się kładą..."

"Plotki... Pracowałem... w drużynie medycznej... Ludzie umierają, kiedy przychodzi na nich pora, niezależnie od pozycji, w jakiej się akurat znajdą... i zdolności medyka, który ich ratuje..." Hanatarou odetchnął ciężko i wygiął usta, najwidoczniej zduszając jęk bólu. Grimmjaw spojrzał na niego rozeźlony.

"Fatalizm, Chomiku. I kiepskie referencje twojej drużyny medycznej, o ile znam się na ratowaniu życia a nie znam się. No, teraz dobrze?" wiedział, że Chomik najbardziej lubi siedzieć, oparty o jego pierś i obejmowany z tyłu ramionami. To pozwalało mu nieco łatwiej oddychać, no i usuwało z zasięgu jego wzroku miejsce tabu, dziurę po łańcuchu.

"...dobrze..." wymruczał słabym głosem Chomik, obwisając w uścisku Grimmjawa. Przez biały sweter Ruppi Jyagajaq czuł żebra Hanatarou, za którymi tłukło się z wyczuwalnym trudem serce. Ciepłe, żywe, wyraźnie zmęczone serce. Grimmjaw przełknął głośno ślinę.

"Jakaś shinigami z Seireitei, Unohana, wdarła się do wymiaru i patrolowała cichcem okolice. Aizen chce przenieść się natychmiast do innego wymiaru, unikając walki i wynikających z niej dla jego planów komplikacji." zaczął twardo, nie patrząc na coraz bardziej szerokie oczy Hanatarou, które wbiły mu się z niedowierzaniem w twarz zaskoczonym spojrzeniem. "Aizen szybko zwija manatki, każe mi się ciebie pozbyć, ponieważ twierdzi, że w jego nowym wymiarze nie przeżyjesz."

Hanatarou stężał w jego ramionach, oddychając ciężko i trzymając się za bok, w miejscu gdzie jakaś ukruszona kość żebrowa nieustannie zawadzała jego układowi oddechowemu. Grimmjaw bez zdziwienia odkrył, że Chomik nie obawia się o swoje życie, że właściwie nigdy się nie obawiał i tylko przyjmował to, co akuratnie przychodziło, niczym bezlitosna, nieunikniona karma. Teraz Yamada bardziej niż zapowiedzą swojej śmierci, poruszony był dźwiękiem nazwiska "Unohany". Grimmjaw stłumił w sobie małe ukłucie zazdrości.

"Znasz Unohanę?" zapytał cicho, pochylając się nad Chomikiem, który bezwiednie uniósł ramię i zarzucił mu je na szyję.

"Tak...tak, to moja pani kapitan... szuka mnie chyba..."

Nie szuka ciebie tylko penetruje terytorium wroga, miał już na końcu języka Grimmjaw, ale powstrzymał się przed wygłoszeniem tego zjadliwego zdania. Naiwny, mały, zdany w całości na innych Yamada Hanatarou wyglądał tak, jakby miał się zaraz rozpłakać. Grimmjaw nie chciał na to patrzeć, wiec tylko cmoknął go z rozmachem w lewe oko i z ustami tuż przy jego policzku zaczął klarować swój, odmienny od założeń Aizena, plan.

"Słuchaj... Unohana regularnie pojawia się w tym wymiarze... nie wiemy tak naprawdę, jak długo już go patroluje, jest zamaskowana taką magią demoniczną, że nawet Espada są przeciw niej oślepieni i bezsilni... Możliwe, że Unohana pojawi się tutaj jeszcze, nie wie o tym, że ją odkryliśmy. Nie wie też, że Aizen boi się bezpośredniego starcia z nią i dlatego nie zaatakuje pierwszy... Gdybym wydusił od arrankarów patrolujących wymiar, kiedy i gdzie zwykle pojawia się Unohana, mógłbym jej ciebie podrzucić. Z jej zdolnościami z pewnością zlokalizowałaby cię i zabrałaby do domu, no a ja nie musiałbym cię zabijać. Jestem pewien, że wartownicy wiedzieli już wcześniej o Unohanie, tylko nic nie powiedzieli Aizenowi, bali się, albo myśleli, że to tylko omam. Przedostać się przez bramę, którą tutaj wybudował Aizen to niezła sztuczka, dobra musi być ta twoja pani kapitan..."

"Jest...dobra..." wydusił z siebie kiślowatym głosem Hanatarou, wstrząsany niekontrolowanym drżeniem i spazmami płaczu. "Ale ja ciebie... nie mogę tutaj zostawić, Aizen cię zabije, jeżeli się dowie...że mi pomagasz... nie mogę pójść sam, uratować się sam, bo ja... "

Tutaj następowały zlepione ze sobą, porwane, niezrozumiale słowa, które mogły być wzięte za smarknięcie, ale także od biedy można było wśród nich wysłuchać coś w rodzaju "mnobomgjaciękochamhyyyyyyy..."

Przewidywał taki obrót akcji, toteż był przygotowany, zarówno na łzy jak i na odrobinę okrucieństwa, którą musiał na odchodne poczęstować Chomika. Zwykle okrucieństwo przychodziło mu dużo łatwiej, ale teraz, gdy w jego ramionach leżał umierający zwierzak, przedkładający śmierć nad życie, byle tylko z nim zostać, nic już nie było takie oczywiste. Nie potrafił się w takich sytuacjach zachować, nie nawykł do udawania bezwzględności, ponieważ zwykle sam z siebie był bezwzględny. Tylko, że jeżeli w grę wchodził Yamada, nagle jego zwykłe cechy charakteru ulegały jakby zawieszeniu i sam dla siebie stawał się po części obcy.

Było w tym coś pięknego i przerażającego za razem.

"Ale ja cię nie kocham." powiedział powoli Grimmjaw, zduszając w sobie wrażenie, jakby miał w ustach mnóstwo popękanego szkła. "Ale...będę cię pamiętał. Tak, to możliwe. Będę cię pamiętał."

To i tak było więcej niż Grimmjaw zrobił dla kogokolwiek w swoim nowym, na wpół wypalonym, niekompletnym życiu arrankara.

Chomik zrobił minę, jakby coś bolało go w środku, i pewnie bolało, ale nie było to nijak związane z jego ranami i kontuzjami fizycznymi. Grimmjaw skrzywił się, po czym opadł na poduszkę, zakładając ręce za głowę i wzdychając głęboko. To nie było łatwe do powiedzenia i w niezbyt przyjemny sposób doświadczał właśnie jak trudne mogą być słowa. Nigdy nie miał problemu z werbalizacją swoich myśli, więcej, czasami werbalizował nawet zanim jakakolwiek konkretniejsza myśl pojawiła mu się w głowie. Natomiast teraz, leżąc na łóżku z bardzo żywym, bardzo obolałym wewnętrznie i zewnętrznie Chomikiem, Grimmjaw odkrywał, że pełen jest dziwnych, wirujących słów, odczuć, emocji, a żadna z nich nie daje się zakomunikować za pomocą dotychczas używanych przez niego kodów.

Chomik obserwował go z bliska, nagle poważnymi, nieruchomymi oczyma, z których wciąż spływały resztki łez. Leżał obok Grimmjawa, na lewym boku, ponieważ prawy miał wciąż pogruchotany i obolały. Wyraźnie czuć było bijącą od niego gorączkę. Przez chwilę Jyagajaq szukał odpowiedniego słowa, aż w końcu zrezygnował i tylko fuknął zniecierpliwiony.

"Czy ty też... możesz mnie zapamiętać?" wydusił wreszcie, oblizując usta i zapatrzając się w ścianę.

Czarne oczy zmrużyły się, zamknęły a ostatnie łzy spłynęły z nich powoli i z trudem. A potem drobna, blada dłoń przesunęła się Grimmjawowi przez ramię, po boku aż do brzucha. Dziura po łańcuchu, która ziała na brzuchu Jyagajaqa i którą bezczelnie eksponował, ubierając się w krótkie kurtki i wycięte bezrękawniki, stanowiła dla Chomika tabu. Hanatarou nigdy rozmyślnie jej nie dotykał i wyraźnie obawiał się, że jakikolwiek z nią kontakt będzie dla Grimmjawa nieprzyjemny. Możliwe, że Chomik nie chciał sprawiać swojemu właścicielowi bólu, a może po prostu bał się, że gdy to uczyni, jego przewroty pan odwzajemni mu się w jakiś sadystyczny sposób. Tak czy owak, dziura była miejscem na ciele Grimmjawa, którego Hanatarou się obawiał i unikał... zabawne, jak łatwo było myśleć o swojej powłoce jako o 'ciele' gdy włączało się w całe rozważania Yamadę...

Dłoń Hanatarou zawahała się, po czym nieśmiało wsunęła się w krawędź dziury i przesunęła ostrożnie po jej wewnętrznym okręgu. Grimmjaw zamknął oczy, notując w pamięci niezwykłe, swędzące uczucie posiadania w najbardziej martwej części swojej powłoki żywych, ciepłych, delikatnych palców. Po prostu wiedział, że już nikt nigdy nie dotknie tego miejsca z takim pietyzmem i czułością, postanowił więc jak najdłużej smakować chwilę.

"Pewnie, że cię zapamiętam, Grimmjaw... chociaż obiłeś mnie nie raz i pomiatałeś mną, to jednak mnie broniłeś. A tego raczej nikt nigdy dla mnie nie robił..." dłonie Chomika wędrowały dalej, okrążając delikatnie dziurę i masując bezwiednie jej krawędzie opuszkami palców. "Ja... widzisz, no, jakby to powiedzieć... ja nie miałem nigdy kogoś kto... aż tak... często i blisko przy mnie był... i no... na pewno cię zapamiętam..." dokończył słabo Hanatarou, zamykając oczy w wyraźnym poczuciu klęski.

"Wszystkim tak mówisz, gdy cię już przelecieli?" zakpił Grimmjaw, zły na swoje głupie, wciąż wibrujące mu w piersi, nadaktywne myśli, które nie dawały się ująć w żadne słowa. "Czy tylko tym, którzy cię sklepali, ale mieli na tyle rozsądku, żeby nie dać cię zabić i nie pozbawić się rozrywki?"

Chomik zmarszczył się i powoli cofnął swoje ręce z brzucha Grimmjawa. Odczucie przykrości zdusił w sobie z przerażającą wprawą, która jednocześnie odstręczała i fascynowała Jyagajaqa.

"Sklepywało mnie wielu, ale przeleciałeś mnie tylko ty." oświadczył drżącym, ale nadspodziewanie zdecydowanym tonem Hanatarou, odsuwając się od wciąż rozpartego po królewsku na łóżku Grimmjawa. "I tylko ciebie... zapamiętam."

Niezaradny, prowokujący ataki, odsłonięty, bezradny, beznadziejnie romantyczny Chomik. Grimmjawowi wyrwało się z ust coś pomiędzy dezaprobującym mruknięciem a gardłowym jękiem, po czym zamknął Hanatarou w silnym, zaborczym uścisku. Przez chwilę leżeli tak, zawinięci w swoje ramiona i martwo spokojni, pogodzeni z tym, co za parę godzin się stanie.

"Tylko, żebyś miał w ogóle szansę mnie zapamiętać, musisz przeżyć. Aby tak się stało, muszę wynieść cię z warowni i podrzucić gdzieś w miejsce, w którym Unohana przechodzi do naszego wymiaru." wyszeptał chropowatym głosem Grimmjaw, nie chciał mówić pełnym głosem, ponieważ miał niemiłe wrażenie, że będzie brzmiał słabo i niechętnie. Jego wahanie nie było Chomikowi potrzebne, tylko zdecydowanie, konsekwencja i koncentracja ratowały ich obu. "To jak, pójdziesz ze mną?"

"A ty zostaniesz tutaj?" zapytał z dziecinną nadzieją, że można ominąć przeznaczenie Chomik. "Tak?"

"Tak." Grimmjaw zacisnął ramiona na szczupłych plecach Hanatarou i ugryzł go lekko w kark. "Muszę. Nie ma innej rady. Daj już temu spokój."

Hanatarou posłusznie zamknął otwarte już w proteście usta, po czym przysunął się do Grimmjawa jeszcze bliżej, nie pomny na swoje żebra.

Następne dwie godziny Grimmjaw za pomocą gróźb fizycznych i mentalnych tortur wyłudził z arrankarów, które namierzyły Unohanę, informację, że kobieta z szarobłękitną płaszczką pojawiła się już trzy razy, i zawsze było to w piątek, około północy, na samych krańcach wymiaru Aizena. Jyagajaq obiecał, że nie wyda małego sekretu wartowników, gdy oni nie wydadzą jego sekretu. Aizen oszalałby z wściekłości, gdyby dowiedział się, jak bardzo skorumpowanych ma podwładnych, a im niżej w hierarchii tym gorzej. Może i jego techniki odczytywania wspomnień były nie do pokonania przez shinigami czy zwykłych zamieszkujących zaświaty ludzi, ale na przemienione w arrankary hollowy nie działały. Zbyt wiele pogmatwanych wspomnień nosiły w sobie istoty, które zdołały umrzeć dwa razy i wciąż nie były do końca umarłe, aby na koniec odzyskać tylko częściowo i bardzo powierzchownie, tak zwane "życie". Aizen domyślał się tego, ale nie przypuszczał z pewnością, że jego żołnierze potrafią kryć przed nim informacje aż tak wprawnie.

Arrankary skamlały żałośnie, żeby Grimmjaw ich nie wydał, na co przystał, z pogardliwą miną i uczuciem, że oto zaczęło się i już nic go nie powstrzyma od uratowania Chomika, żeby nawet ta żmija Ichimaru stanął mu na drodze. Całkiem przypadkiem okazało się, że wartownicy nie donieśli dowódcy od razu o rekonesansie Unohany, ponieważ zmusił ich do tego Ulquiorra. Ciekawe, ciekawe... czego wychudzony, wiecznie patrzący spode łba cudak chciał od kapitan drużyny medycznej Seireitei i jaki miał interes w jak najdłuższym ukrywaniu jej obecności w wymiarze Aizena. Grimmjaw nie dociekał, to dawało mu tylko jeszcze jedną kartę w rękawie, w razie jakiejś wpadki i potrzeby uzyskania od Ulquiorry pomocy. Sousuke jak nic przemieliłby swojego ulubionego arrankara, który miał zastosowanie zarówno w walce jak i w łóżku, na papier toaletowy, gdyby dowiedział się, jakie rozgrywki toczą się za jego plecami.

Istniała oczywiście możliwość, że Aizen o wszystkim wie, ale Grimmjaw postanowił ją zignorować. Najważniejsza teraz były koncentracja i zdecydowanie, nie było sensu rozważać ogółu zagrożeń czyhających na kogoś, kto chciał uratować Chomika i wrócić do warowni dowództwa jak gdyby nigdy nic.

Około dziesiątej w nocy, kiedy stworzone przez Aizena gwiazdy lśniły na nienaturalnie szafirowym firmamencie nieba, Grimmjaw stanął w drzwiach swojej sypialni. Chomik, ubrany w swoje świeżo wyprane, ale i tak obszarpane okropnie, czarne kimono shinigami, odpowiedział na jego spojrzenie matowym, bezbarwnym wzrokiem.

"Boli cię?" spytał odruchowo Grimmjaw i zagryzł wargi. Nie trzeba było dolewać oliwy do ognia i utrudniać i tak w sposób oczywisty trudnego dla Yamady rozstania. Dla Jyagajaqa rozstanie to było naturalne, wiedział, że tak czy owak nastąpi i godził się na nie od początku. Hanatarou przechodził to nieco gorzej.

"Nie boli mnie nic." oznajmił szeptem Chomik i uśmiechnął się mężnie. Dobrze, przynajmniej fazę płaczliwych wyznań i bzdurnych deklaracji mieli za sobą. Teraz należało działać i to do tego tak skutecznie jak się tylko dało.

"Zastosuj na sobie jakąś technikę snu, Chomiku." zakomenderował ostro Grimmjaw, przebierając się z białego płaszcza w czarny, szpiegowski strój, który ku swojemu zadziwieniu zwędził z komnat Ulquiorry. Chyba nie tylko Unohana robiła potajemne wypady na terytorium wroga, ale to nie był odpowiedni czas na rozważanie tego typu rzeczy.

"Dlaczego?" zapytał Chomik, nie spuszczając wzroku z Grimmjawa. "Lepiej chyba, żebym był przytomny..."

"Nie, lepiej, żebyś był cicho. Wyniosę cię z warowni idąc na patrol z innymi arrankarami. W pewnym momencie odłączę się od nich i podrzucę cię tam, gdzie pojawia się Unohana." wyjaśniał niecierpliwie Grimmjaw, patrząc w lustro i oglądając się w elegancko skrojonym płaszczu Ulquiorry. "Kretyństwo. Schowam tą szmatę do plecaka, wyjmę dopiero, gdy będziemy zakradać się do miejsca, gdzie pojawia się ta twoja cudowna pani kapitan. Nie chcę, żeby mnie widziano w takich łachach."

"A jeżeli Unohana się nie pojawi?" zapytał cienkim, drżącym głosem Hanatarou i odetchnął z trudem, trzymając się za żebra. "Co wtedy?"

Wtedy Aizen zabije mnie, ponieważ próbowałem pomóc ci się uratować, i zabije ciebie, ponieważ samotny chomik wędrujący po jego wymiarze, nie jest najbezpieczniejszą i najszczęśliwszą okolicznością. Grimmjaw uśmiechnął się smętnie do Hanatarou i potargał go nieco brutalnie po grzywce.

"Wtedy nic. Nie gadaj tyle, tylko zastosuj na sobie jakąś technikę snu. Ja cię potem wrzucę do plecaka, dobrze, że akurat dzień wynoszenia śmieci, nikt nie zauważy..." Hanatarou nadął się obrażony a Grimmjaw pokazał mu język i wskazał władczym gestem łóżko. "No już, dosyć gadek. Spać! I to szybko!"

Chomik wyglądał na rozerwanego pomiędzy chęcią zaśnięcia i nie myślenia o tym wszystkim, co go czeka, a zostania przytomnym i zamęczenia na amen Grimmjawa swoimi jękliwymi wyznaniami i ogólną egzystencjalną mizerią. Jyagajaq nie miał na to chęci. Pozwoli się jeszcze jeden, jedyny raz przytulić i ślamazarnie pocałować, a potem odepchnął Hanatarou w stronę łóżka.

"Śpij już ty Chomiku obrzydły..."

Technika snu błysnęła małym, zielonkawym światłem w dłoniach Hanatarou, a nienaturalnie rozszerzone, czarne oczy zamknęły się powoli.

"A zobaczymy się jeszcze?" zapytał Chomik, na co jego właściciel zaśmiał się schrypniętym śmiechem, który brzmiał jakby opętany szaleniec dławił się własnym łkaniem.

"Wątpię, żebyśmy jeszcze mieli przyjemność się spotkać, Yamada. Śpij i nic już... nie mów."

Dużo łatwiej było przeprowadzić plan, gdy Chomik zamilkł i przestał się w swoim podnieceniu i niespokojnej ekscytacji ruszać. Grimmjaw zgarnął z łóżka bezwładne, drobne ciało, zawijając je w koc i wsuwając w ogromną, skórzaną torbę do utylizacji śmieci. Arrankary strzegące bram warowni nic nie powiedzą, to był dzień wywalania wszelakich brudów z królestwa wszechmocnego Aizena, który, czy mu się to podobało czy nie, czasami musiał sprzątać. Niższe rangą hollowy, towarzyszące Grimmjawowi zbyt się go bały, żeby zadawać pytania. Znał ich sekret, miał je w garści, były tego świadome, toteż, gdy spotkał się z nimi przy bramie, nawet nie zadawały pytań. Byłoby podejrzane, gdyby jeden z Espady wynosił śmieci, toteż Grimmjaw po krótkim wahaniu obdarzył workiem Scotcha, udając, że całkiem go nie zna i nie zwraca uwagi na to, komu powierza swój worek. Wysoki, kościsty chłopak o skrytych, zaciętych rysach twarzy i pałających, czujnych oczach skinął głową w niemym geście zrozumienia.

"Nieś to." sarknął Grimmjaw do Scotcha, który posłusznie zagarnął jego bagaż. "Tylko nie wywal, bo będzie capić."

Wszystko poszło bardzo naturalnie. Naturalnie Grimmjaw odłączył się od patrolu w krańcowych okolicach wymiaru Aizena. Naturalnie odebrał młodemu arrankarowi worek "śmieci" i ruszył z nim jak najdalej od towarzyszy, którzy naturalnie patrzyli w całkiem inna stronę, gdy oddalał się ze swoim brzemieniem.

Chomik był lekki i miękki na jego plecach, to był dobry pomysł z tym, żeby całą akcję po prostu przespał i nie komplikował sytuacji. Grimmjaw stanął w miejscu wskazanym przez arrankary jako zwykle nawiedzane przez Unohanę. Przez moment pomyślał, że klapa i cały jego plan spalił na panewce, ponieważ pani Unohana może się faktycznie w ogóle nie pokazać. Ale gdy tylko o tym pomyślał i zaczął rozważać, co teraz, w ścianie wymiaru ukazała się jasna, dyskretna szczelina, przez którą bezszelestnie wsunęła się smukła, kobieca postać w kapitańskim płaszczu. Zaraz za nią przybyła także szara, świetnie zamaskowana ziemnymi kolorami płaszczka. Wszystko szybko i bezgłośnie. Kapitan Unohana faktycznie była profesjonalistką w infiltracji terenów obcych i obwarowanych zasadzkami.

"Unohana." odezwał się Grimmjaw, prostując się i podświadomie ukazując, że ma nad kobietą przewagę wzrostu. "Mam coś dla ciebie."

Spokojne, ciemne oczy kobiety zmierzyły go łagodnym spojrzeniem, pod którym ugięły się mu nieco kolana, ale wytrzymał go mężnie. Skubana rasa z tej Unohany, pomyślał, patrząc jak nieznajoma podchodzi do niego bez cienia zawahania, kierując się w stronę worka, który trzymał na plecach.

"Tak. Szukałam tego dość długo." oznajmiła miłym, spokojnym głosem odziana w kapitańskie szaty kobieta, wyciągając rękę i przesuwając dłonią po plecaku, w którym drzemał Hanatarou. "Dziękuję, że się nim zaopiekowałeś. Teraz ja się nim zajmę."

Patrzył nieco ogłuszony, jak Unohana absolutnie swobodna i zdecydowana, zmusza go do położenia worka na ziemi. Wielka, szara płaszczka wysunęła jęzor i owinęła nim tobołek, wsuwając go sobie do paszczy. Pani kapitan -ten tytuł jakoś wybitnie do niej pasował- uśmiechnęła się, widząc skrzywienie ust Grimmjawa.

"Och, to nic. Jej wnętrze ma właściwości uzdrawiające. Hanatarou nic się nie stanie. Teraz, jeżeli pozwolisz, pożegnamy się i rozejdziemy." powiedziała po prostu tak, jakby codziennie rozmawiała z żywymi trupami, z których składała się armia najgorszego wroga zaświatów. "Dziękuję."

"Nie ma za co." burknął Grimmjaw, przybierając buńczuczną, agresywną postawę, która wcale nie pomogła mu się czuć ani silniejszym ani pewniejszym siebie. "Tak wyszło. Przeżył tylko przypadkiem. Lepiej już idźcie, bo was wykryją."

"Już nas wykryli, tylko Aizen się mnie boi." odpowiedziała lekko Unohana, mrużąc oczy i marszcząc nieco nos. "Ale masz rację, Grimmjaw. Musimy już iść. Masz... bardzo ładny płaszcz."

Grimmjaw nie wiedział, co zszokowało go bardziej, to, że Unohana znała doskonale jego imię i reakcje Aziena na jej małe, ukryte rekonesansy, czy fakt, że podziwiała właśnie wykrojony dziwacznie, czarny płaszcz szpiegowski Ulquiorry. W chwilowym zawahaniu opuścił gardę, patrząc na panią kapitan z nieukrywaną złością i niechętnym podziwiem.

"To nie mój płaszcz." ogłosił twardo, na co ona jedynie uśmiechneła się nieco szerzej a jej ciemne oczy rozbłysnęły.

"Tak. Wiem. To nie twój płaszcz Grimmjaw. Teraz, jeżeli pozwolisz, Hanatarou i ja wrócimy do Seireitei. Byłeś niezwykle pomocny, dziękuję Jyagajaq."

Unohana skinęła głową i odwróciła się do Grimmjawa plecami, nie przejmując się tym, że mógłby, dajmy na to, wbić jej teraz pod żebra jakiś nóż albo ciąć mieczem. Twarda kobieta, nie na darmo była kapitanem. Yamada miał farta, że służył pod nią, z pewnością dobrze się nim zajmowała, dbała o niego i... i w ogóle.

Stojąc już w szczelinie międzywymiarowej prowadzącej do zaświatów, Unohana odwróciła się do Grimmjawa i uśmiechnęła się smutno.

"Wiesz, że hipotetycznie jest szansa na to, aby zamienić arrankara w zwykłego shinigami?" zapytała cicho, jej twarz zamazana przez ciemność, jej czarne włosy, smoliste, opadające na pierś grubym, ciężkim warkoczem, odcinającym się ostro od płaszcza.

"Wiesz, że hipotetycznie jako arrankar jestem kilka razy silniejszy od zwykłego shinigami i dobrze mi z tym?" odpowiedział pytaniem na pytanie Grimmjaw, wyginając usta w grymasie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin