Hyde Christopher - Notes Michała Anioła.doc

(1177 KB) Pobierz
PAUL CHRISTOPHER



 

 



 

 

PAUL CHRISTOPHER

NOTES MICHAŁA

ANIOŁA

Z angielskiego przełożyła MAŁGORZATA ŻBIKOWSKA

KATOWICE 2006


Tytuł oryginału:

            Michelangelo's Notebook

Copyright © 2005 by Christopher Hyde

Copyright © 2005 for the Pblish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2005 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska

Korekta: Anna Rzędowska, Beata Iwicka

Projekt okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz

Zdjęcia na okładce: Copyright © Arte & Immagini srl/CORBIS

ISBN: 83-89779-20-X

Dystrybucja:

Firma Księgarska Jacek Olesiejuk

ul. kolejowa 15/17,01-217 Warszawa

teL/fiuc (22) 631 48 32.632 91 55

e-mail: hurt@olesiejuk.pl www.olesiejuk.pl

Sprzedaż wysyłkowa:

www.merlin.com.pl

Diamond Business Park

ul. Jana Pawła II nr 66

05-500 Piaseczno

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o. PI. Grunwaldzki 8-10,40-950 Katowice tel. (32) 782 64 77, fax (32) 253 77 28

e-mail: info@soniadraga.pl / www.soniadraga.pl

Katowice 2006. Wydanie I

Druk: WZDZ - Drukarnia Lega, Opole


PROLOG

22 lipca 1942

La Spezia, Wybrzeże Liguryjskie

Północne Włochy

Major Tiberio Bertoglio w mundurze czarnych brygad Mussoliniego - z hebanowymi naramiennikami, srebrnymi naszywkami w kształcie podwójnej litery M na krwisto­czerwonych patkach na kołnierzu i ze srebrno-czarną trupią główką ze skrzyżowanymi piszczelami na furażerce - siedział na tylnym siedzeniu zakurzonej sztabowej lancii, z rękoma za­łożonymi na piersi w stylu il duce. Świetny wygląd nie szedł jednak w parze z dobrym samopoczuciem. Mundur był ka­muflażem. Bertoglio wcale nie służył w wojsku, tylko praco­wał w powszechnie znienawidzonej Ovrze (Opera Volontaria di Repressione Antifascista) - Ochotniczej Organizacji do Walki z Antyfaszyzmem, tajnej policji Mussoliniego, wło­skim gestapo.

Przyleciał rano z Rzymu starym, rozklekotanym samo­lotem savoia marchetti SM 75, z drozdem symbolizującym włoskie linie lotnicze Ala Littoria wciąż widocznym na ogo­nie pod trzema czarnymi pękami rózeg liktorskich z topo­rami - znakiem włoskich sił powietrznych. Po czterech godzi­nach huśtawki wylądował w bazie marynarki wojennej w La Spezia, wziął samochód sztabowy z kierowcą i oto właśnie zbliżał się do kresu podróży

Kierowca przejechał krętymi, wąskimi uliczkami Portovenere do portu rybackiego w La Grazie. W głębi wzno­siła się potężna bryła dwunastowiecznego Castello Doria, od ośmiuset lat nieustannie broniącego wejścia

5


do zatoki Spezia. W strzeżonej zatoce stała teraz połowa włoskiej floty, z okrętem wojennym Andrea Doria i jego bliźniakiem Giulio Cesare, zniszczonym i poczerniałym, lecz wciąż unoszącym się na wodzie.

Samochód zatrzymał się przy starej przystani. Bertoglio wysiadł z jeepa w piaskowym kolorze i strzelił służbiście obcasami.

-              Przyjedźcie po mnie za pół godziny - polecił kie­rowcy

-              Tak jest, panie majorze. Za pół godziny.

Kierowca włączył silnik zdezelowanej lancii i odjechał. Na gęsto porośniętej drzewami wyspie Palmaria, leżącej w od­ległości pół kilometra od zatoki określającej granice portu dla wioski rybackiej, stał długi, niski: budynek, siedziba klasz­toru San Giovanni All'Orfenio. Usytuowany blisko brzegu, miał własne cementowe nabrzeże, przy którym kołysała się stara łódź przycumowana do czarnego żelaznego pachołka. Bertoglio rozejrzał się, wokół i kilka metrów dalej spostrzegł łódkę rybacką. Jej właściciel palił papierosa i rozmawiał z ja­kimś mężczyzną.

-              Ile chcecie za przewiezienie mnie do klasztoru? - zapy­tał chłodno Bertoglio.

Rybak zmierzył go z góry na dół i zauważył wężykowaty naramiennik i charakterystyczne dla brygad Mussoliniego patki.

-              A po co chce pan tam popłynąć? - zapytał. Brązowe kaprawe oczka zatrzymały się na czarnej furażerce. Trupia główka i piszczele nie zrobiły na nim wrażenia.

-              Mam tam sprawę do załatwienia, staruszku. No więc ile byście wzięli za kurs?

-              Tam i z powrotem?

-              Tam i z powrotem - warknął Bertoglio. - Zaczekacie na przystani. Będę miał pasażera.

-              To będzie kosztować więcej.

6


-              Czemu mnie to nie dziwi, staruszku?
Drugi mężczyzna się uśmiechnął.

-              Za każdym razem, gdy zwraca się pan do niego sta­ruszku, cena rośnie - odezwał się. - On uważa, że jest młody jak koza i że wszystkie zakonnice chcą się z nim pieprzyć.

-              Pieprzenie zakonnic zostawiam księdzu Bertole - uśmiechnął się starzec, ukazując sześć brązowych pieńków. - Może on lubi stare baby z wąsami, ale ja wolę młode dzier­latki, które można spotkać na promenadzie.

-              Myślałby kto, że mają na ciebie ochotę...

-              Ile? - zapytał Bertoglio.

-              To zależy, ile pan ma.

-              To przecież tylko siedemdziesiąt metrów.

-              Jest pan Chrystusem, majorze? Potrafi pan chodzić po wodzie?

Bertoglio sięgnął do wewnętrznej kieszeni munduru, wyjął zwitek banknotów i odliczył z niego sześć. Rybak uniósł brew i Bertoglio dołożył kolejne sześć.

-              Wystarczy - stwierdził rybak, po czym zakreślił szeroki
łuk sękatą ręką. - Zapraszam do mojej królewskiej gondoli.

Bertoglio wsiadł niezgrabnie do łodzi i usadowił się na tylnej ławce. Rybak podążył za nim, wyjął długie wiosła, jednym odepchnął się od pomostu, osadził wiosła w dul­kach i zaczął nimi energicznie wymachiwać. Bertoglio sie­dział sztywno wyprostowany, trzymając się nadburcia i czując lekkie mdłości, w miarę jak łódź wchodziła głębiej w morze.
Na powierzchni wody dostrzegł kołyszące się duże wiadro z czymś brązowym, galaretowatym i cuchnącym. Żołądek podszedł mu do gardła.

                 - Głowy kałamarnic - wyjaśnił rybak. - Łapie się je, gdy zaczynają kopulować i wypływają na powierzchnię. Wtedy ścina się im głowy, zanim zdążą rozpylić spermę, i suszy na słońcu przez dzień lub dwa. To świetna przynęta.

Bertoglio nic na to nie odpowiedział. Patrzył na szybko zbliżający się klasztor. Był to długi, niski budynek z dziwnym stopniem dostosowanym

7


do skalistego otoczenia. Za klasz­torem rozciągała się stromo opadająca ku morzu łąka i mały cmentarz z pomalowanym na biało żelaznym ogrodzeniem, ocieniony karłowatymi drzewkami oliwnymi, które rosły mię­dzy nielicznymi nagrobkami i krzyżami.

Rybak skręcił w prawo, omijając cienkie słupki znaczące jaz na sardynki i śledzie, których lawirujące ławice miały się złapać w czasie przypływu, i podpłynął do małej przystani. Z klasztoru wyszła szczupła, niemłoda zakonnica w ciemno­niebieskim habicie i białym kornecie okalającym chudą twarz. Z rękoma ukrytymi w rękawach stanęła na skraju pomostu i czekała spokojnie na przybysza. Bertoglia ogarnął nagle strach i wstyd: uczucia zapamiętane z dzieciństwa, gdy takie jak ta zakonnice były dla niego najważniejszymi osobami w życiu i kierowały nim za pomocą rózgi. Dlatego czuł się nieswojo, wysiadając z małej łodzi rybackiej. Zakonnica po­patrzyła na niego, po czym odwróciła się bez słowa i ruszyła w stronę budynku klasztornego. Po chwili ogarnął ich chłód kamiennego, mrocznego wnętrza. Widocznie nie używano tu sztucznego światła. Bertoglio zamrugał powiekami. Zakonnica minęła obszerny, surowy westybul o ascetycz­nym wystroju i weszła do zwyczajnie wyglądającego pokoju z kilkoma półkami na książki, dużym drewnianym stołem, krzesłami i ko...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin