Boge Anne-Lise - Grzech pierworodny 25 - Barwy nadziei.doc

(796 KB) Pobierz

 

 

   Anne-Lise Boge

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Saga Grzech pierworodny

 

Część 25

 

Barwy nadziei

 

                  Przełożyła Anna Marciniakówna

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Copyright © 2007 Anne-Lise Boge

 

 

 

 

 

 

 

Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczyć, że ani ludzie, ani cała historia opisana w serii nie mają żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni.

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1.

 

-  Samuel - wyszeptała Mali ochryple. Nogi uginały się pod nią. Serce tłukło się w piersi. - Samuel Langmo!

-  Nie do końca - odparł mężczyzna z uśmiechem. Z chłod­nym uśmiechem, który nie obejmował jego zimnych, niebieskich oczu. - Nazywam się Ansgar Langmo, jestem młodszym bratem Samuela. Ale widzę, że przyjechałem we właściwe miejsce. To musi być Stornes.

Mali głęboko wciągnęła powietrze. Mocno trzymała się ko­lumny podtrzymującej dach ganku, bo jej nogi utraciły wszelką siłę. Słowa obcego mężczyzny wolno osiadały w jej mózgu. To nie jest Samuel.

Strach ją opuszczał. Oczywiście, że to nie może być Samuel, pomyślała, wpatrując się w niego. Przecież Samuel nie żyje. Ale Ansgar Langmo był potwornie podobny do swojego brata. To dokładnie ten sam typ człowieka, typ, którego Mali nauczyła się nienawidzić i gardzić nim w ciągu tego niespełna półtora roku, kiedy znała Samuela Langmo, męża Ruth. Więcej czasu nie po­trzebował, by zniszczyć moją córkę, myślała przygnębiona.

Wspomnienia spadły na nią niczym chmara czarnego ptac­twa, na krótką chwilę zamknęła oczy. Czego ten człowiek tutaj szuka?

-  Czego ty chcesz? - spytała.

-  No, różnych rzeczy - odparł z wahaniem. - Przez te wszyst­kie lata, jakie upłynęły od śmierci Samuela, pragnąłem zobaczyć, jak żył i działał w ostatnim okresie swojego życia. Poza tym mam tutaj bratanicę. Marię Magdalenę. Bardzo bym chciał ją zobaczyć. To jedyne dziecko mojego brata. Czy to takie dziwne?

-  Zajęło ci wiele lat uświadomienie sobie, czego prag­niesz - rzekła Mali cierpko. - Jakoś nie mieliśmy od ciebie żad­nych wiadomości, a teraz mija już dziesięć lat, odkąd Samuel pojawił się w naszej wsi. Wiem, że pięć lat trwała wojna, mimo to jednak...

Niedokończone zdanie zawisło w powietrzu.

Przez twarz gościa przemknął rumieniec, on sam stał, przestępując niespokojnie z nogi na nogę. Po chwili jednak się opa­nował, był taki jak wcześniej, gładki i chłodny.

-  Długo nie byłem w stanie rozgrzebywać sprawy tej tragicz­nej śmierci - oznajmił. - Nigdy jednak nie uzyskałem rzeczowej odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób umarł mój brat.

-  To nigdy nie była tajemnica - rzekła Mali krótko. - On spadł ze schodów i skręcił sobie kark. Wszyscy to wiedzą.

-  Owszem, owszem, słyszałem o tym. Ale że jego żona ja­koby zmarła tej samej nocy... z tego, co słyszałem, skoczyła do fiordu, prawda?

Mali poczuła, że żołądek się jej kurczy. Miała wrażenie, że ten człowiek depcze coś świętego, wypowiadając imię Ruth. On nie ma do tego prawa, myślała wzburzona. Żaden Langmo nie ma prawa wdzierać się do naszego domu i rozgrzebywać wciąż bolesnych ran.

Młoda kobieta, która stała nieco z boku, podeszła wolno do Mali. Musi być dużo młodsza od swego męża, pomyślała Mali. Serce ją zabolało, kiedy dostrzegła przerażone spojrzenie tamtej i jej skuloną sylwetkę. Stała przed nią nieszczęśliwa, pozbawiona pewności siebie kobieta i z wahaniem wyciągała rękę na powita­nie.

-  Chyba i ja powinnam się przywitać - wymamrotała ci­cho. - Jestem Gudrun Langmo, żona Ansgara.

Mali ujęła jej zimną dłoń. Kobieta nie ma więcej niż trzydzie­ści lat, stwierdziła. Mniej więcej tyle samo miałaby Ruth, gdyby żyła. A Ansgar... domyślała się, że musi być po czterdziestce. Samuel miałby teraz pięćdziesiąt dwa lata.

-  Miałem zamiar cię przedstawić - burknął Langmo ziryto­wany. - Chyba słyszysz, że rozmawiam z gospodynią?

Młoda kobieta zaczerwieniła się i znowu niespokojnie przestępowała z nogi na nogę. Wolno cofnęła rękę i spuściła oczy. Mali zrobiło się jej żal. Tak bardzo ta kobieta przypominała jej Ruth. Ruth także taka była w obecności Samuela, zamknięta i przestraszona.

-  Proszę, niech państwo wejdą do środka - zapraszała nie­chętnie. - Może wypiją państwo po filiżance kawy przed odjaz­dem.

Ale nie miała najmniejszej ochoty ich gościć. Najchętniej ka­załaby im natychmiast odjechać. Nie sądziła, że ma z nimi coś do omówienia, zarazem jednak uznawała, że Ansgar Langmo ma jakieś prawo do przywitania się z Marileną. Trudno bowiem zapomnieć, że dziewczynka jest jego bratanicą.

-  Przyjechali nieoczekiwani goście - powiedziała, wchodząc do izby z tymi dwojgiem za sobą.

Havard spojrzał znad gazety. Zatrzymał wzrok na wysokim mężczyźnie, idącym krok w krok za Mali, i zrobił się trupio bla­dy. Wolno podnosił się z krzesła.

-  To jest Ansgar Langmo - rzekła Mali pospiesznie. - Jest młodszym bratem Samuela. A to Gudrun, jego żona.

-  Czego ci ludzie tutaj chcą? - głos Havarda brzmiał ostro i gniewnie.

-  Między innymi chcą zobaczyć Marilenę - poinformo­wała Mali i stanęła obok Havarda. - Ona jest jego bratanicą, wiesz.

-  A co to znowu za pomysł, żeby tu przyjeżdżać po tych wszystkich latach?

-  Tak się złożyło - odparł Ansgar Langmo. - Zabrało mi tro­chę czasu wyjaśnienie, że mój brat umarł w takich tragicznych okolicznościach przed ośmiu laty. A służba, jaką pełnię, rzuca mnie to w jedno, to w drugie miejsce, więc nie miałem czasu przyjechać.

-  Służba?

-  Tak, pracuję jako misjonarz w tym samym zgromadzeniu, do którego należał mój brat.

-  Siadajcie - zaprosiła Mali. - Ja zaraz zadzwonię do syna i dowiem się, czy by nie przyszli do nas na kawę, tak byście mogli przywitać się z Marileną.

- Czy to konieczne? - spytał Havard niechętnie. - Marilena czuje się wspaniale tam, gdzie jest. Nie ma potrzeby grzebać się w przeszłości dziecka.

-  A gdzie ona mieszka? - spytał misjonarz, siadając na ka­napie, a żona obok niego.

-  Mieszka tam, gdzie zawsze mieszkałaodparła Mali. - Mieszka na Wzgórzu, to ten dom, który stoi tuż przy drodze. Została prawnie adoptowana przez mojego najstarszego syna i jego żonę. Jest u nich od tamtych strasznych wydarzeń... - Mali głęboko wciągnęła powietrze. - To szczęśliwe i radosne dziecko, nasza Ma­rilena - dodała. - I nikt nie może tego zepsuć.

-  Ja nie zamierzam niczego psuć - oznajmił misjonarz. - Za­kładam jednak, że dziewczynka wie, kim byli jej prawdziwi ro­dzice. Poza tym jest słuszne i właściwe, by miała również kontakt z rodziną swojego ojca.

-  Ona nigdy za takim kontaktem nie tęskniła - rzekł Havard ostro. - I nigdy go też nie potrzebowała. My tutaj we dworze nie życzymy sobie mieć do czynienia z rodziną Langmo - dodał gniewnie. - Twój brat nie był dobrym człowiekiem, Ansgarze Langmo. On wpędził naszą córkę do grobu.

Przez chwilę w izbie trwała dzwoniąca w uszach cisza. Po­tem misjonarz chrząknął.

-  To bardzo poważne oskarżenie, panie Stornes.

-  Wcale nie jest od tego mniej uzasadnione - burknął Havard ze złością.

Langmo wbił w niego swoje lodowate spojrzenie. - Mój brat był człowiekiem Bożym.

-  Nigdy nie spotkałem nikogo, kto był w mniejszym stop­niu człowiekiem Bożym niż on - uciął Havard krótko. - To wilk w owczej skórze, oto kim był Samuel Langmo. Diabeł w ludzkim przebraniu.

-  Havardzie... - Mali położyła mu rękę na ramieniu. - To przecież nie ma sensu.

-  On powinien wiedzieć, jak naprawdę było - warknął

Havard ze złością. Jego twarz przybrała zacięty wyraz. - Przyjeż­dżać tutaj i zaczynać jakieś gadanie o rodzinie ojca Marileny...

Znowu na moment zaległa cisza. Ansgar Langmo wyciągnął swoje długie nogi i usiadł wygodniej na kanapie. Jego młoda małżonka przesunęła się niespokojnie.

-  Nie taki pozostał brat w moich wspomnieniach - rzekł Ansgar.

-  Nie, bo to były dwie natury w jednym, ten człowiek - ski­nął głową Havard. - My z czasem też to zrozumieliśmy.

-  No to ja idę telefonować do Siverta - wtrąciła Mali. - A ty, Ane, nastaw wodę na kawę. Bo oni jednak pewnie przyjdą.

Telefon odebrał Sivert.

-  Sivert, przyjechali do nas nieoczekiwani goście - mówi­ła Mali pospiesznie. - Wyobraź sobie, że w naszej izbie siedzi brat Samuela z przerażoną żoną. I on chce zobaczyć Marilenę.

-  Brat Samuela Langmo? Misjonarza?

-  Tak jest.

-  Ale czego on tu, na Boga, szuka po tylu latach?

-  Gada coś o rodzinie ojca Marileny, upiera się, że ma prawo się z nią spotkać.

-  Niech się zabiera i stąd wynosi!

-  No ale już przyjechał - mówiła Mali. - Chyba może zoba­czyć dziewczynkę. Nie możemy mu tego odmówić.

Słyszała, jak Sivert głośno wciąga powietrze. Przez chwilę po drugiej stronie panowała cisza.

-  Czemu by to miało służyć?

-  Nie wiem, chyba niczemu... ale tak musi być, Sivercie, skoro już przyjechał.

-  Powinna to być krótka wizyta.

-  Tak, nie muszą tu długo zostawać. Niech się tylko przywi­ta z Marileną i mogą jechać.

-  Jakim typem człowieka jest ten brat?

-  Ulepiony z tej samej gliny. Nawet jest też misjonarzem. Tak samo fałszywy i oślizgły, widać to od razu.

-  Uff, nie wiem, czy go zniosę.

-  Przyjdźcie tylko z krótką wizytą, Sivercie. Już nastawiłam wodę na kawę.

-  No trudno. Przyjdziemy. Tylko krótka wizyta - powtó­rzył. - Bardzo krótka.

 

Podano kawę, ale rozmowa się nie kleiła. W końcu przyszła ro­dzina ze Wzgórza. Marilena trzymała Tordhild za rękę, a Sivert stał obok, opiekuńczo obejmując dziewczynkę ramieniem. Mali pospiesznie wstała.

-  Proszę bardzo, to jest Marilena - przedstawiła wnuczkę Ansgarowi Langmo. - Marileno, a to jest twój wuj, Ansgar Langmo.

Misjonarz wstał i wyciągnął obie ręce w stronę dziecka.

-  Maria Magdalena - rzekł dramatycznym głosem, potrzą­sając jej dłońmi. - Nareszcie mogę cię powitać.

-  Do mnie się mówi po prostu Marilena - poprawiła dziew­czynka. - Prawda, tatusiu?

-  Oczywiście, że tak - przytaknął Sivert.

-  A to jest nasz najstarszy syn i jego rodzina - przedstawiła Mali. - To rodzice Marileny. A to jest jej starszy brat, Johannes.

Sivert skinął lekko głową i udał, że nie widzi wyciągniętej na powitanie ręki misjonarza. Tordhild uścisnęła ją krótko, bez słowa.

-  Jaka ona jest podobna do mojego brata - zachwycał się Langmo, uśmiechając się do Marileny. - Jakbym widział go ży­wego.

-  Nam to jakoś nigdy nie przyszło do głowy - skomentowała Mali krótko. - Marilena jest bardzo podobna do swojej mamy.

Misjonarz udał, że jej nie słyszy. Położył rękę na głowie Ma­rileny, jakby ją chciał błogosławić.

-  Do której klasy chodzisz, moje dziecko?

-  Do drugiej - odparta dziewczynka, usuwając się spod jego ręki.

-  To pewnie umiesz już czytać?

-  Umiałam już w zeszłym roku przed świętami Bożego Na­rodzenia - prychnęła Marilena.

-  Ja jestem bratem twojego taty - tłumaczył z powagą. - Two­jego prawdziwego taty.

-  ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin