Slytherinada.txt

(509 KB) Pobierz
Toroj  Slytherinada 1


Trick or treat, czyli Halloween Severusa Snapea.
(w chwili szaleństwa napisała Toroj)

Kto mógłby powiedzieć, że Severus Snape nienawidzi dzieci i nie ma z tego powodu żadnego powołania do swego zawodu. Oczywicie popełniłby poważny błšd, przynajmniej z punktu widzenia samego zainteresowanego. Profesor Snape nie żywił nienawici do młodego pokolenia, a nawet mawiał, że lubi dzieci jeli sš ciche i dobrze wysmażone. Jakby nie było, podczas jego kilkunastoletniej kariery nauczycielskiej żaden uczeń nie został uduszony w afekcie, zadgany ani otruty. (Ze mierciš Cedrika Diggoryego Severus nie miał nic wspólnego, więc to też się nie liczyło.) Żadnych ubolewania godnych aktów fizycznej przemocy, pomimo, że w cišgu ostatniej dekady w szkole każdego roku przebywało przynajmniej dwóch Weasleyów jednoczenie. Profesor Snape uważał się za człowieka więtej cierpliwoci.
Cichš jego ambicjš było zapisanie się w nieoficjalnych annałach szkolnych jako Największy Bydlak Wszechczasów. Czasem piecił w mylach wizję siwowłosego już Rona Weasleya, opowiadajšcego wnukom: Hę?! Mówisz, że ten nowy facet od Eliksirów to bydlak? Nie znałe starego Snapea, to dopiero był kawał drania. Dzisiaj już takich nie ma! W takich chwilach czułoć zalewała twarde profesorskie serce i prawie lubił Ronalda Weasleya. Wnuków do snucia opowieci z pewnociš nie zabraknie. Ryżowłose plemię mnożyło się w postępie geometrycznym, jak wirusy kataru.
Owe rozmylania przerwało mu delikatne pukanie do drzwi gabinetu. Otworzył. Na progu stała Madame Pomfrey, trzymajšca w opiekuńczym gecie obie ręce na ramionach jakiego pierwszoroczniaka. Snape zerknšł na dzieciaka ze starannie ukrywanym obrzydzeniem. Na pierwszy rzut oka trudno było stwierdzić jego płeć. Indywiduum miało półdługie włosy we wszystkich odcieniach koloru blond, wpadajšce kosmykami w szkła okularów. Spod przykrótkiej szaty widać mu było mugolskie jeansy. Na szacie natomiast widniała zielonkawa naszywka z wężem. W jednej ręce mały lizgon dzierżył papierowš torebkę, a w drugiej sporych rozmiarów chustkę do nosa. Nie dało się ukryć, że jest silnie zasmarkany. 
Z pewnš irytacjš Snape zdał sobie sprawę, że mimo wysiłku umysłowego nie jest w stanie dopasować do małoletniej fizjonomii żadnego nazwiska. Prawdopodobnie było to jedno z grupy dzieci, zaledwie dwa dni temu awaryjnie przeniesionych do Hogwartu z rozwišzanej filii na Szetlandach. Aż pięcioro trafiło do Slytherinu. Bouget..? Barclay...? Lafferty...?
- Tak, Poppy...?  spytał Severus ze sztucznš uprzejmociš. - To chyba moje? Co się stało?
- Dzień dobry, Severusie! Sprawiłoby mi przyjemnoć, gdyby znalazł dla nas czas  zaszczebiotała wylewnie pielęgniarka. - Mamy taki mały problemik...  Wepchnęła dzieciaka do rodka. Mały zaszurał nogami i wymamrotał koszmarnie zachrypniętym sznapsbarytonem:
- Dbry panie psosze...
- Fatalna infekcja górnych dróg oddechowych!  Poppy przewróciła oczami. - Eliksir Pieprzowy nie działa! Ani inhalacje z olejku Camonille, ani inkantacje... zasadniczo nic nie działa, Severusie. Gdybym nie wiedziała, że to niemożliwe, sšdziłabym, że mam do czynienia z wrodzonš odpornociš na eliksiry.
Niekompetentna idiotka  pomylał Snape. Poppy znana była z tego, że większoć dziecięcych dolegliwoci leczyła pieprzem lub rumiankiem. Już dawno doszedł do wniosku, że przeciętny uczeń Hogwartu, jeli przeżyje siedem lat jego Eliksirów, słodycze Dumbledorea i leczenie Madam Pomfrey, od razu może spać na gwodziach i zacišgać się do Legii Cudzoziemskiej. Głono natomiast rzekł:
- Nie ma czego takiego jak wrodzona odpornoć na eliksiry, Poppy!
- Gdyby mógł...
- Mogę. Siadaj tu!  Wskazał dzieciakowi stół. Pierwszak posłusznie wdrapał się na dębowy blat, razem ze swojš chustkš i torebkš. Z torby wysypało się nieco drobnych ciastek. Przy okazji nauczyciel skonstatował, że powycierane spodnie dzieciaka prezentujš się jeszcze gorzej niż lumpeksowy przyodziewek Weasleyów i tego niechluja Pottera. Na jednym udzie miał dziurę z powypruwanymi nitkami, a na kolanie naszywkę w kształcie czaszki i napis: Born too pepperoni. 
- A!  rozkazał Snape, bioršc różdżkę. 
Dziecko spojrzało na niego zezem, z wyrazem nieufnoci na twarzy. 
- Siri, pokaż gardło panu profesorowi  zagruchała Madam Pomfrey.
Siri!! Snape wzdrygnšł się z obrzydzenia. Następny Syriusz! Jak on nie cierpiał tego imienia! Ma Syriusza w Slytherinie, to nie do zniesienia! 
- Lumos  mruknšł, zapalajšc wiatełko na końcu różdżki.
- AAAAAAAAA!!!  Bachor rozdziawił się pokazowo, prezentujšc w błękitnawym blasku zaklęcia najokazalsze zapalenie migdałków, jakie Severus widział w życiu.
- Cudne... Po prostu podręcznikowe. Nie muszę być po medycynie, żeby wiedzieć, że to nadaje się tylko do wycięcia  osšdził Mistrz Eliksirów. Szczęki chłopaka zatrzasnęły się raptownie z impetem pułapki na niedwiedzie, omal nie odgryzajšc czubka różdżki. 
- A takiego...  warknšł ponuro.
- Siri...!  Pielęgniarka zachichotała nerwowo.
- W tej szkole nie używamy takiego słownictwa, chłopcze!!  ryknšł Snape.  Pięć punktów od...  w ostatniej chwili zadławił się własnymi słowami. 
- Nie...jestem...chłopcem...  wycedziło dziecko pogardliwie (oraz ochryple). 
Snape zdębiał.
- Siri... To nie od Syriusza?!
- Od Sirith  wyjaniła dziewczynka z godnociš.  Jestem Sirith Lestrange. 
Snape nie wiedział, czy czuć ulgę, czy wprost przeciwnie. Z jednej strony nie będzie musiał znosić żadnego Syriusza w swoim domu; z drugiej miał oto przed sobš żeńskš wersję Pottera  rozczochrane co w portkach trzymajšcych się w całoci chyba tylko dzięki zaklęciu; w okršgłych okularach, za którymi tkwiły oczy o spojrzeniu szarym, bezczelnym i cynicznym. 
- Według regulaminu Hogwartu dziewczęta nie chodzš w spodniach poza zajęciami sportowymi  powiedział Snape oschle.  Nie omieszkam wysłać sowy do twoich rodziców, Lestrange.
- Tata jest w Azkabanie, a mamusia się powiesiła  oznajmiło dziecko z nutš satysfakcji.
- Biedna sierotka!  zakwiliła Poppy, gładzšc indywiduum po płowej łepetynie.
Severus miał wrażenie, że wszystkie wnętrznoci przewracajš mu się w rodku. 
- Won ze stołu  warknšł i wskazał kierunek kciukiem. - Siadaj tam! Potrzebuję miejsca do pracy.
Mała zlazła i pospiesznie zgarnęła rozsypane słodycze. Pielęgniarka nadal patrzyła na niš rzewnie. Sirith Lestrange zatršbiła w chustkę, po czym zaczęła rozglšdać się po pracowni.
Ta szkoła schodzi na psy pomylał Severus, niemal odruchowo zestawiajšc listę składników eliksiru. Nadchodziły takie chwile, kiedy rozumiał pewne motywy postępowania Czarnego Lorda, zwłaszcza jeli oznaczałoby to eliminację zasmarkanych indywiduów z czaszkami na kolanach, potomków alkoholików i mętów z Nokturnu. Chociaż...
- Ojciec pracował dla Sam-Wiesz-Kogo?  zapytał od niechcenia, ucierajšc na proszek piołun i sierć z ogona hipogryfa. Kštem oka zobaczył jak Madam Pomfrey sznuruje usta, a dziewucha prostuje się jak wieca z oburzenia. 
- Tata był uczciwym włamywaczem, a nie jakim zbrodniarzem!! Siedzi za kradzież oraz zniszczenie mienia  zaprotestowała.
Co za czasy pomylał Snape, z roztargnieniem podgrzewajšc kociołek z półproduktem. Uczciwi włamywacze, moralni oszuci i pewno jeszcze szlachetni kieszonkowcy. 
Wytršcony z równowagi, zaledwie wierzchniš warstwš wiadomoci zarejestrował fakt, że włanie odruchowo zjada ciasteczko, zostawione przez nieuwagę na stole. Dziwne... Nagle zaczęła swędzieć cała skóra, potem poczuł łaskotanie. Spojrzał na Pomfrey i Lestrange: mała gapiła się na niego szeroko otwartymi ze zdumienia oczami, a na jej usta wypływał powoli krzywy umieszek, Poppy wyglšdała, jakby miała się za chwilę przewrócić. 
- Sev... Sev... 
Zerknšł na swoje dłonie. Pokrywało je mnóstwo puszystych, jaskrawo żółtych piórek. Nie miał odwagi spojrzeć w lustro.
- Właciwie to do twarzy ci w żółtym  jęknęła Poppy. Pierwszoklasistka wydała z siebie dwięk, jakby się dławiła goršcym kartoflem. 
-AAAAAAAAAAGGGGGGHHHHHRRRRRRR!!!!!!!!!!
Trzeba było przyznać, że obie miały refleks. Dziewczyna błyskawicznie zanurkowała pod stół, a pielęgniarka zasłoniła się drzwiami szafy. Pięć minut (oraz dwa połamane krzesła) póniej było już po wszystkim. Posadzkę zacielała warstwa żółtego pierza, a Severus  już w normalnym, czarnym kolorze  usiłował nakłonić małš do wyjcia spod stołu. 
- Wyła, ty zarazo!! Wyrwę ci te cholerne migdałki przez nos, bez znieczulenia!
- Pan chyba żartuje, prosz pana!  odparło dziecko z urazš.
- Ależ Severusie, nie strasz jej, ona ma za sobš traumatyczne przejcia!  wmieszała się Madam Pomfrey.  Doznała szoku, prawda dziecino?
- Włanie  potwierdziła Sirith spod stołu.
- Ja też doznałem szoku i też jestem po przejciach!  zawył Snape.  Zamieniłem się w pieprzonego kanarka, do cholery! 
- Sev, nie przeklinaj przy uczennicy!! 
Spod stołu zabrzmiało stłumione mamrotanie i Severus mógłby przysišc, że padły tam słowa: I to nieudolnie. Postanowił nie komentować. Zrobił kilka relaksacyjnych wdechów, po czym machnšł różdżkš nad kanarkowym dywanem.
- Turbulentio.  Pierze zebrało się w jeden wirujšcy lej.
- Evanesco!  Denerwujšca żółć zniknęła. 
Snape znów schylił się, zaglšdajšc pod stół, gdzie Lestrange kuliła się w najdalszym kšcie pod cianš. 
- Dobszszszsz...  wysyczał.  Nie będzie amputacji migdałków, nie będzie duszenia, łamania kołem, ani przypiekania na ruszcie. Natomiast jak nie wyjdziesz stamtšd w cišgu dziesięciu sekund, zamienię twoje życie w piekło. A będziesz tu jeszcze przez siedem lat. 
Siri wypełzła natychmiast, pocišgajšc nosem. Snape, unikajšc patrzenia na zasmarkanš lizgonkę, napełnił gotowym eliksirem rozpylacz. 
- A!
Psiknšł kilkakrotnie roztworem do gardła dziewczynki, po czym wcisnšł jej rozpylacz do ręki.
- Powtarzać kilka razy dziennie aż do skutku. A teraz żegnam panie!
- To...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin